Wieloryby wzbudzają naszą fascynację i strach jednocześnie. I jedno, i drugie bierze się poniekąd z ich olbrzymich rozmiarów, jak również z tego, że choć tak jak my są ssakami, żyją w wodzie – potrafią spędzić pod nią nawet do dwóch godzin. Jednak koniec końców co jakiś czas także i one muszą wychylić się nad powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. To właśnie wtedy szczęśliwcom udaje się je dostrzec – potężne i majestatyczne; ogromne i na pozór zwaliste, a przecież z taką gracją unoszące się nad taflą i znikające pod nią na nowo, rozchlapując na wszystkie strony wodę. Czy człowiek również potrzebuje się raz na jakiś czas wychylić, by zaczerpnąć powietrza? Ssaki, miniserial autorstwa Jamesa Richardsona, zadaje to pytanie w całkiem ciekawy sposób, przyglądając się ludziom i ich związkom – idei monogamii, wierności i w końcu instynktom zachowaniom, które często nie pozwalają nam tych idei utrzymać przy życiu.
Ta opowieść zaczyna się złudnie, pełno w niej pozorów i elementów sielanki. Oto mamy bowiem szczęśliwe małżeństwo, które wybrało się do uroczego domku, by spędzić trochę czasu razem, na osobności. By celebrować swoją miłość i swój kilkuletni związek. On jest w nią wpatrzony jak w obrazek, ona również ma szczęście wypisane na twarzy. Ujęcie na brzuch kobiety nie pozostawia wątpliwości, że wkrótce zostaną rodzicami. Jak niebawem się dowiemy – zostaliby nimi po raz kolejny. Zostaliby, ale wtedy wkrada się okrucieństwo życia, a sielanka zostaje przerwana przez koszmar, gdy mężczyzna i kobieta tracą dziecko. Ona, Amandine, pełna francuskiej gracji, prosi go, by poinformował o tym ich najbliższych, na co kobieta, leżąc w szpitalnym łóżku, nie ma siły. W tym celu daje mu swój telefon. Mężczyzna, Jamie, bierze go do ręki i udaje się, by wykonać jedne z najtrudniejszych rozmów w swoim życiu. Nie wie jeszcze, że to, co odkryje w telefonie żony, zniszczy go doszczętnie i okaże się końcem wszystkiego, co przez siedem lat zdążyli wspólnie zbudować.
Czy gdyby chodziło tylko o jednego mężczyznę, z którym Amandine zdradzała Jamiego, on potrafiłby przejść nad tym do porządku dziennego? Gdyby chodziło jej tylko o zaczerpnięcie powietrza? Czy gdyby wiadomości żony i jej kochanka nie były tak dosłowne i obrazowe, nie ubodłyby go tak, nie wywróciły jego świata do góry nogami? Czy gdyby przed laty tuż przed ich oczami na powierzchni nie pojawił się na kilka sekund wieloryb, byliby tu teraz?
Ssaki to lapidarna, ale skondensowana i emocjonalna opowieść o związkach, o relacjach, o wierności, przyjaźni i dotrzymywaniu obietnic. To dramat o zdradzie i godności. O marzeniach i wierze w niemożliwe. O tym, że choć tak bardzo monogamia nie jest nam podobno pisana – tak intensywnie do niej dążymy. Wydaje się, że im mocniej zdajemy sobie sprawę z tego, że biologicznie, fizycznie, nie jest ona niczym poparta, nie jest dla nas naturalna – pragniemy jej, nawet jeśli wmawiamy sobie, że jest inaczej.
Ten niepozorny, nietuzinkowy miniserial jest również opowieścią o naturze człowieka w ogóle – o jego porażkach i sukcesach, o jego wybuchowym i spokojnym temperamencie, o tym, co go boli i co sprawia, że zadaje ten sam ból innym. O naszej hipokryzji, która kroczy za nami krok w krok, z którą po prostu nie potrafimy się rozstać. To opowieść zwykła i niezwykła jednocześnie – trzyma nas przed ekranem w takim samym stopniu swoją zwyczajnością, jak i wszystkim tym, co zwyczajne w niej nie jest. Naturalnością i łatwością ukazywania zwykłych scen z życia przypomina mi serial Togetherness, jednak problematyka jest zupełnie inna, choć przecież w serialu od HBO również chodziło głównie o ludzi, związki i relacje między nimi.
Czy miłość jest niemożliwa? Bohaterowie Ssaków twierdzą, że tak. Jednak nie przeszkadza im to wierzyć w nią i o nią walczyć. Zatracać siebie w utwierdzaniu się w przekonaniu, że miłość, choć niemożliwa, jest możliwa i może być możliwa właśnie dla nich. Właśnie z tym drugim człowiekiem. Właśnie tutaj. Serial wydaje się w dość czarno-biały sposób przedstawiać Ją i Jego. On jest sympatyczny, ciepły, nieśmiały, pełen empatii, dobroduszny, wierny, zakochany po uszy. Ona jest przebojowa, seksowna, zwariowana, oryginalna, kreatywna, jest duszą towarzystwa. Zdają się nie pasować do siebie ani wizualnie, ani charakterami. Ale czym jest miłość, jeśli nie stawaniem się niemożliwego? Brną więc w nią, pełni złudzeń, nadziei, marzeń i manifestów. Jak jednak żyć dalej w obliczu zdrady? Jak brodzić w kłamstwie, kiedy zaczyna ono sięgać już nie tylko nogawek, ale i kolan? Nie pozwala nam ani racjonalnie myśleć, ani cieszyć się żadną chwilą. Dosięgając ust, podtapia nas.
W Ssakach pozornie dzieje się niewiele, dlatego aktorsko musiało być przynajmniej bardzo dobrze. I jest. Aktorzy przede wszystkim zostali do swoich ról świetnie dobrani, identyfikujemy ich postaci z kreacjami, które tworzą. Nic nam nie zgrzyta, wierzymy w opowiadaną historię, w ich gesty, w miny, w unoszone kąciki ust i opadnięte w niemocy ramiona. James Corden (Koty, Oceans’s 8) wcielający się w rolę pociesznego, zdradzanego Jamiego jest w swojej roli niemal bezbłędny. Widzimy w nim i odczytujemy zarówno przygnębienie, jak i frustrację, ale także czysty gniew, chęć zemsty i miłość do żony, która przy każdym kolejnym sparingu wygrywa z poprzednimi uczuciami. Meila Kreiling (Strażnicy Galaktyki, Emily w Paryżu) również świetnie wywiązała się z powierzonej jej roli. Jej Amandine jest uwodzicielska, bardzo cielesna, pełna szyku, ale i odrobiny nieokreślonego wariactwa. Stanowi przeciwieństwo i uzupełnienie swojego męża. Czy to ich wina, że tak dziwacznie się dobrali? Połączył ich los, przeznaczenie, wyrachowanie, czysta miłość (czymkolwiek by była), a może wieloryb (cokolwiek miałby symbolizować)?
Warto wspomnieć również o aktorach drugoplanowych, a także postaciach, w które przyszło im się wcielić. Sally Hawkins (Kształt wody, Maudie) zagrała Lue – siostrę Jamiego. Jej postać (nie tylko jej zresztą) przeżywa nie do końca chyba rozumiany przez nią samą kryzys. Za sprawą książki o Coco Chanel Lue odpływa w świat fantazji, przemierzając krainę wyobraźni tak, jakby była jedynym miejscem, w którym w końcu czuje się dobrze i w pełni sobą. Jej imaginacje na początku mogą irytować, z czasem jednak jej ucieczka zaczyna być niepokojąca – jeśli tylko znajdziemy w niej jakikolwiek wspólny mianownik do własnych ucieczek i fantazji. Jej mąż, Jeff, w którego wcielił się Colin Morgan (Belfast), to zarazem najlepszy przyjaciel Jamiego. Jeff dostrzega, że żona gdzieś mu zanika, przecieka przez palce jego i ich wspólnej rzeczywistości, ale nie robi jednocześnie nic, aby ją złapać lub chociaż znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Jeff natomiast doskonale spełnia się w roli przyjaciela – jako jedyny zostaje wtajemniczony w zdrady Amandine, co skutkuje częstymi spotkaniami z Jamiem i kolejnymi relacjami, a także rozterkami. Zarówno Hawkins, jak i Morgan wypadli bardzo dobrze, idealnie wpasowując się w stylistykę serialu. Nie przyćmiewając głównych bohaterów i ich historii, utkali własną, która z czasem zaczęła śmiało i ciasno przeplatać się z tą główną.
Ssaki to taka opowieść przypominająca mi nieco baśń – są w niej elementy, które zaskakują, są takie, których się spodziewamy, które muszą się znaleźć. Są również elementy baśniowe właśnie – niewyjaśnione zrządzenia losu, łut przeznaczenia, wielka miłość, która nie pasuje do świata, na gruncie którego wyrosła. Jest też morał, ale problem z nim (lub jego zaleta) jest taki, że jest wieloznaczny, że zależy od perspektywy, z jakiej będziemy na ten serial spoglądać. To przede wszystkim jednak bardzo dobrze zagrana i zrealizowana, pomysłowa opowieść o współczesnych związkach i relacjach międzyludzkich. O miłości i monogamii, o deklaracjach, jakie ze sobą niosą i o tym, czy mimo najszczerszych chęci i wiary w nie – jesteśmy w stanie się im podporządkować.
Czy Ssaki są odkrywcze? Niespecjalnie. Czy głównym atutem serialu jest jego unikatowość? Trudno, by to stwierdzenie było całkowicie trafne. Ale jest w Ssakach jakaś siła przyciągania, jakiś pierwiastek szaleństwa, jakaś swoboda opowiadania i naturalność bohaterów, jakaś namiastka realizmu magicznego. Wchodzimy w tę opowieść z jednej strony jak do siebie, a z drugiej jak do zmyślonego, baśniowo-serialowego świata, który nie istnieje naprawdę. Wierzymy w tę historię i nie wierzymy jednocześnie. Jest zwykła i jednak trochę niezwykła. Nudna i szarawa, a przy tym szalona, ciekawa i wielobarwna. Myślę, że tym, którzy lubią takie seriale jak wspomniane Togetherness czy Somebody somewhere i doceniają po prostu dobrze zrobione produkcje o związkach, miłości, relacjach międzyludzkich i tego, jak są skomplikowane nie dlatego, że ktoś tak to wymyślił, ale dlatego, że po prostu skomplikowany jest sam człowiek – powinny się Ssaki spodobać. Produkcja Amazon Prime to miniserial – opowieść jest skończona, pełna, choć jej zakończenie wcale nie jest zamknięte. Bo niektóre wątki, niektóre historie i opowieści, niektóre nieznajdujące szczęśliwego zakończenia miłości i relacje nie kończą się nigdy – zostają w zawieszeniu, w niepewności, w tętniących ranach lub delikatnych, ledwo widocznych bliznach. Co nie znaczy, że należy je rozdrapywać, drażnić. Czekać aż zmienią formę. Aż wypłyną na powierzchnię, jak wieloryb, by zaczerpnąć powietrza.
Serial Ssaki można oglądać na Prime Video
Podobne wpisy:
- Najnowszy teledysk happysad, czyli "Powódź dekady" w…
- Entuzjasta Neptuna - Robert Hofrichter - "Tajemnicze…
- Oto królestwo niczyje! - Blaze of Perdition - "Near…
- O rzut kamieniem - A.M. Homes - "Niech będzie nam…
- Szczęście w nieszczęściu - Oliver Burkeman -…
- Jechać na mundial - Roman Kołtoń - "Od Euro do…