Strażnicy Galaktyki: vol.3

Dzięki Ci, Gunnie – James Gunn – „Strażnicy Galaktyki: vol.3”

James Gunn w piękny sposób pożegnał się z MCU. Udało mu się stworzyć prawdopodobnie najlepszą trylogię poświęconą konkretnej grupie bohaterów, jaką miał Marvel. Będę – oczywiście – rozpływał się w zachwytach nad ostatnią częścią Strażników Galaktyki, bo to po prostu jedno z tych nielicznych dzieł Marvela, które oferują coś ponad komiksową otoczkę i rozrywkę do popcornu w zapełnionej sali kinowej. To wciąż blockbuster ze stajni Stana Lee, ale jest przy tym dziełem, w którym nie czuć kalkulacji producentów, tylko wielkie serducho i duszę twórców dla swoich bohaterów. Zatem oficjalnie Strażnicy Galaktyki: vol.3 to nie dość, że najlepsza część tej trylogii, ale także jeden z najlepszych filmów Marvela.

Tym razem czołową postacią jest nie kto inny jak Rocket. Ten Szop intrygował widzów w zasadzie od pierwszego pojawienia się w MCU. Uroczy wygląd pluszaka w zdecydowany sposób skontrastowano kąśliwym językiem. Rocket idealnie wpisuje się w „mój” typ bohatera  – bajroniczny. Jest targany sprzecznościami, ale najwięcej wiary pokłada właśnie w przyjaźń. To wielki indywidualista i buntownik, który niewiarygodnie cierpi z powodu swojej przeszłości. Za fasadą badassa skrywa kochające i wrażliwe wnętrze. To właśnie wokół jego postaci obudowano całą fabułę, ale nie może to dziwić – Rocket jest sercem tej zbieraniny wyrzutków, a widzowie od dawna przeczuwali, że przeszłość tego bohatera to istna kopalnia, z której twórcy – przy odrobinie wysiłku – będą w stanie wydobyć historię pełną emocji, jakiej filmowe oblicze Marvela jeszcze nie widziało. I dziś śmiało można powiedzieć, że ta sztuka Gunnowi udała się w stu procentach. 

Gdy dowiadujemy się, że Rocket został powołany do życia przez niejakiego Wielkiego Ewolucjonistę i było to stworzenie w wyniku okrutnego eksperymentu, otwiera nam się nóż w kieszeni i zaciskamy pięści ze złości. Galopująca nienawiść do nemezis Rocketa jeszcze przyśpiesza, gdy odkrywamy w klatkach łasiczkę, morsa i królika, które zostały potraktowane przez złoczyńcę w ten sam sposób  – ich delikatne i piękne ciałka zostały „przyozdobione” szeregiem „usprawnień”, takich jak przewody, blaszki, śrubki itp. Z tego powodu warto głośno zaznaczyć: To nie jest film dla dzieci ani dla młodych widzów. To okrucieństwo wobec zwierząt to chyba pierwszy raz w świecie MCU, gdy twórcy odważyli się tak otwarcie pokazać popcornowemu widzowi coś poważnego, skłaniającego do głębszych refleksji, które będą wybrzmiewać w głowach odbiorców na długo po skończonym seansie. Istnieje tylko jeden szkopuł: seria Strażnicy Galaktyki to dzieła, których główne wyznaczniki to: dawanie drugiej szansy oraz pochwała odmienności i niedoskonałości, ale cała ta wrażliwość i głębia skrywają się często za fasadą gówniarskiego poczucia humoru. Mam obawy o to, ile osób faktycznie wyciągnie z tych produkcji coś więcej, a ile zatrzyma się na tym gówniarskim humorze właśnie. To jednak nie problem twórców, bo wypuszczając swoje dzieło na światło dzienne, oddali stery interpretacji i odbioru właśnie widzom.  

Imponuje mi umiejętność Jamesa Gunna do wykreowania tak sprawnie działającej hybrydy gatunkowej, jaką są Strażnicy Galaktyki: vol.3. To momentami strasznie ciężki dramat, poruszający Ważne Tematy, a przy tym  – jakimś cudem  – to ciągle kino superbohaterskie, z całym dobrodziejstwem inwentarza odpowiednim dla tego gatunku. Bohaterowie przywdziewają kolorowe stroje, z ekranu atakuje nas feeria barw, dostajemy po uszach mnogością one-linerów, a sceny akcji i użyte w filmie efekty specjalne należą do najlepszych w całym Marvelowskim uniwersum. W tym wszystkim Gunn znalazł miejsce dla każdego ze swoich bohaterów, prowadząc i kończąc (!) wszelkie wątki dramatyczne i obyczajowe w sposób satysfakcjonujący i zapadający w pamięć. Gunn daje także prztyczka w nos swojemu koledze po fachu, który „pożyczył” sobie jego bohaterów. Udowadnia Waititiemu (Thor: Miłość i grom), że wątki komediowe da się w odpowiedni sposób miksować z dramaturgią i powagą i że można w ten sposób robić dobre filmy. 

Czas włożyć łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Niestety nie wszystko wyszło Gunnowi perfekcyjnie. Największą bolączką jest postać Warlocka. Nie mam wiedzy komiksowej na temat tego bohatera, ale krótki research wystarczył, żeby zorientować się, jak kluczowa dla całego uniwersum Marvela jest to postać. Wiadomo, że filmy i seriale rządzą się kompletnie innymi prawami i czepianie się, że losy takiej a takiej postaci potoczyły się inaczej niż w komisowych pierwowzorach to rzecz niebywale głupia, dlatego też nie zamierzam się czepiać, tym bardziej że – jak już wspomniałem – komiksów nie czytałem. Jednak jako widz skupiający się tylko i wyłącznie na tym, co prezentują bohaterowie w samym tylko filmie Strażnicy Galaktyki: vol. 3 zauważam, że postać grana przez Willa Poultera została okrutnie zepchnięta do roli „zapchaj dziury”. Potencjał tego bohatera został totalnie niewykorzystany, co dziwi tym bardziej, że Gunn z pozornie jednowymiarowego Draxa Niszczyciela był w stanie wydobyć tony wartości dodanej dla całego MCU.  

Przeczytaj także: Marvel przed MCU

To chyba jeden z niewielu przypadków, gdy nie mam uwag do głównego antagonisty, chociaż w sieci natknąłem się na głosy, że  – tradycyjnie już dla tworów Marvela  – to kolejny „złol”, który, gdyby nie dobre, teatralne wręcz aktorstwo Chukwudiego Iwuji, byłby co najwyżej przeciętny. Nie potrafię się z tym zgodzić. Ok, Wielki Ewolucjonista jest jednowymiarowy, ale odnoszę wrażenie, że całe jego jestestwo polega na nieustannym dążeniu do perfekcji, naprawiania, poprawiania, usprawniania, szukania ideału. Sęk w tym, że jego światem wstrząsnął Rocket, wybijając się powyżej tego, co sądził na temat swoich kreacji, a to spędza mu sen z powiek, bo nie potrafi on pojąć, jak do tego doszło. To oczywiście owładnięty manią wielkości tyran, ale chory psychicznie, „zacięty” na swoich wizjach i to szaleństwo udało się pięknie pokazać. Domyślam się też, czemu ta postać działa na nas tak silnie i wybija się na tle złoczyńców Marvela – ponieważ maltretuje i zabija istoty, które dla niego są tylko kolejnym etapem, numerem seryjnym do osiągnięcia celu, a dla całej reszty są życiem, sercem, duszą. 

Podoba mi się sposób, w jaki poprowadzono bohaterów. Fani Marvela, którzy widzieli poprzednie produkcje, wyraźnie zauważą po grze aktorów, że postaci niosą ze sobą solidny bagaż przeszłości. Wszyscy są w jakiś sposób naznaczeni przewinami swoich rodziców i każdy próbuje się w tej rzeczywistości odnaleźć. Niezmiernie cieszy, że odbiegli od próby połączenia na nowo Star-Lorda i Gamory. Mimo iż Quill nie potrafi się otrząsnąć i pragnie, żeby przeszłość wróciła, to w żaden sposób nie uda mu się przywrócić tej Gamory, która była jego ukochaną i bardzo dobrze zostało to w filmie zaakcentowane. Chociaż było w filmie kilka momentów, gdy Gamora 2.0 dostrzegała w Quillu rzeczy, za które z pewnością pokochała go jej poprzedniczka, to w żadnym momencie nie miałem obaw, że ich wątek znajdzie jednak szczęśliwe zakończenie. Na drugim biegunie znalazła się Nebula, która w Strażnikach Galaktyki: vol. 3 jest najbardziej dojrzałą wersją siebie. Nie jest to ta narwana, pełna wściekłości i jadu persona, która miota się między dobrem a złem. Jej serce już wybrało jasną stronę mocy i tego się trzyma. W piękny sposób potraktowano losy Draxa i Mantis. Nawet Kraglin dostał satysfakcjonujące, chwytające za serce zakończenie. I chociaż czuć wyraźnie, że Gunn wolał zamknąć wszystkie fabularne drzwi na klucz, ta sztuka nie do końca się udała. Te drzwi są co prawda zamknięte, ale nikt nie użył w nich klucza, a w przypadku jednego z bohaterów postanowiono je uchylić, co potwierdza scena po napisach (łącznie są dwie). Z jednej strony szkoda, bo ta trylogia skończyła się w idealny sposób, z drugiej strony rozumiem, bo w tych bohaterach wciąż tkwi wiele historii do opowiedzenia i jeśli kiedyś ktoś wpadnie na to, żeby po nich sięgnąć  – jest taka możliwość. Myślę, że warto jeszcze wspomnieć o tym, że wyłączając moment, w którym Quill, Nebula i Gamora jadą windą, w filmie są jedynie drobne mrugnięcia do fanów, jeśli chodzi o spoilery z poprzednich filmów. 

James Gunn dokonał jeszcze jednej rzeczy – wreszcie polubiłem piosenkę Florence + The Machine. Nie pozostaje mi nic innego, jak wznieść ręce wspólnie z Draxem, Grootem, Nebulą, Rocketem oraz resztą ferajny i ponieść się melodii ku chwale Strażników Galaktyki


Film Strażnicy Galaktyki: vol.3 obejrzeliśmy dzięki Cinema City, gdzie wciąż można go zobaczyć. 

Strażnicy Galaktyki: vol.3

Overview

Ocena
9 / 10
9

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *