Kroniki portowe

Surowość i czułość – Annie Proulx – „Kroniki portowe”

Annie Proulx, laureatka Nagrody Pulitzera i National Book Award, w powieści Kroniki portowe kreuje świat surowy, wietrzny i przesiąknięty melancholią, a zarazem tętniący podskórnym ciepłem i specyficznym humorem. Historia Quoyle’a – z pozoru zwyczajna – skrywa jednak głębię emocji i wieloznaczności, sprawiając, że trudno się od niej oderwać. Kroniki portowe w przekładzie Jędrzeja Polaka to dzieło wymagające od czytelnika uwagi i wrażliwości, gotowości na niespieszny rytm opowieści – lecz za tę cierpliwość odwdzięcza się niezwykłą literacką satysfakcją.

Fabuła powieści skupia się na losach Quoyle’a, poczciwego, lecz życiowo niezaradnego mężczyzny, którego kolejne lata upływały pod znakiem porażek i upokorzeń. Po serii życiowych katastrof – w tym rozpadu toksycznego małżeństwa – Quoyle postanawia porzucić dotychczasowe życie i wraz z ekscentryczną ciotką Agnis oraz dwiema małymi córkami, Bunny i Sunshine, przenieść się na odległą Nową Fundlandię, do krainy swoich przodków. Tam, w maleńkiej rybackiej osadzie na krańcu lodowatego Atlantyku, próbuje zbudować wszystko od nowa. Zatrudnia się w lokalnej gazecie, gdzie otrzymuje zadanie pisania tytułowych „kronik portowych” – informacji o ruchu statków i wydarzeniach na morzu. Paradoksalnie, ta pozornie błaha rubryka staje się dla niego przepustką do poznania społeczności wyspy i zarazem siebie samego.

Sam Quoyle jest bohaterem niezwykłym i poruszającym. Na początku poznajemy go jako człowieka o zaniżonym poczuciu własnej wartości – niezdarnego olbrzyma, który całe życie słyszał, że jest do niczego. Jego nieporadność budzi w równym stopniu sympatię, co współczucie. Proulx kreśli tę postać z ogromną empatią: ukazuje samotność Quoyle’a, jego pragnienie akceptacji i miłości, które długo pozostawały niespełnione. Stopniowo, w nowym otoczeniu i pośród życzliwych (choć szorstkich) ludzi, Quoyle zaczyna przechodzić przemianę – jakby pod wpływem morskiego wiatru prostował się, nabierał pewności i wiary w siebie. Jego wewnętrzna metamorfoza dokonuje się powoli, ale przekonująco, dając czytelnikowi satysfakcję z obserwowania, jak dotąd człowiek z cienia odnajduje wreszcie własne miejsce na świecie.

Agnis Hamm, ciotka Quoyle’a, stanowi dla niego swoisty kontrapunkt. To kobieta twardo stąpająca po ziemi – praktyczna, ironiczna i samodzielna – a jednak i ona niesie w sercu głębokie blizny. Powrót na Nową Fundlandię jest dla Agnis nie tylko aktem odwagi, ale i konfrontacją z rodzinnymi demonami. W jej przeszłości kryje się bolesny sekret, który przez lata kładł się cieniem na jej życiu. Proulx ukazuje, jak Agnis stopniowo oswaja tę dawną traumę: odnawiając stary dom rodzinny, na nowo łącząc nici przerwanej niegdyś więzi z rodzimą ziemią, a także otwierając się na bliskość z innymi ludźmi. Relacja między ciotką a siostrzeńcem jest jedną z emocjonalnych osi powieści – złożona, niepozbawiona tarć, a zarazem pełna wzajemnej lojalności i cichego zrozumienia. Dzięki Agnis Quoyle zyskuje rodzinne oparcie, a ona sama odnajduje cel i spokój u boku nowo odkrytej rodziny.

Na głębszym poziomie Kroniki portowe to opowieść o samotności, odrzuceniu i mozolnej drodze ku wewnętrznej przemianie. Samotność przenika niemal każdą postać – Quoyle przez lata żył w cieniu, nie wierząc, że zasługuje na miłość; Agnis uciekła kiedyś od ludzi, niosąc brzemię własnego bólu; mieszkańcy wyspy również mają za sobą tragedie, które zamknęły ich w sobie. Proulx z wnikliwością pokazuje, jak jej bohaterowie powoli wychodzą z tych skorup. Motyw odrzucenia przewija się tu nieustannie – Quoyle był wyśmiewany i niedoceniany przez całe życie, doświadczył chłodu ze strony najbliższych. Nowa Fundlandia początkowo także traktuje go jak intruza, jakby sama ziemia testowała, czy przybysz z zewnątrz wart jest przyjęcia. Jednak w miarę jak Quoyle otwiera się na innych, a inni otwierają się na niego, odrzucenie ustępuje miejsca akceptacji. To powieść o szansie na odkupienie – o tym, że nawet poraniony przez los człowiek może znaleźć bezpieczną przystań i ludzi, którzy go przyjmą takim, jaki jest.

Silnie wybrzmiewa tu również tematyka relacji rodzinnych. Quoyle odbudowuje więź z ciotką i opiekuje się córkami, ucząc się odpowiedzialności i czułości, a równocześnie mierzy się z dziedzictwem poprzednich pokoleń rodu Quoyle’ów. Rodzina w ujęciu Proulx bywa źródłem bólu, ale też lekarstwem na ten ból – to, co kiedyś zraniło, dzięki miłości, szczerości i wybaczeniu może zostać stopniowo uleczone.

Ogromną siłą Kronik portowych jest niepowtarzalny styl Annie Proulx. Jej język cechuje surowość i oszczędność – autorka nie epatuje dramatyzmem, nie ucieka się do tanich wzruszeń. Przeciwnie, pisze oszczędnie, krótkimi akapitami i zdaniami, które mają w sobie rytm przypominający reportaż lub zapis kroniki. Ta pozorna prostota skrywa jednak bogactwo środków stylistycznych. Proulx mistrzowsko operuje metaforą i symbolem, czerpiąc inspiracje z morskiego świata. Każdy rozdział otwiera opis węzła żeglarskiego – ten powracający motyw splątanych lin doskonale oddaje losy bohaterów, których życie jest poplątane niczym pokładowe cumy. Pogoda, krajobraz i ocean nieustannie komentują wewnętrzne przeżycia postaci: sztorm szalejący za oknem odzwierciedla burzę emocji, lód skuwający zatokę podkreśla ich wewnętrzne zamrożenie, a pierwsze promienie słońca po długiej zimie niosą nadzieję odwilży w sercach. Mimo podejmowania poważnych tematów, autorka nie stroni od odrobiny humoru. Jej ironiczny, miejscami czarny dowcip przejawia się choćby w absurdalnych notatkach prasowych, które Quoyle przygotowuje, czy w rubasznych docinkach ludzi morza – dzięki temu powieść zyskuje lekkość i autentyzm.

Proza Proulx jest przy tym niezwykle obrazowa – plastycznie maluje surowe piękno Nowej Fundlandii. Czytelnik niemal czuje na skórze lodowaty wiatr i słoną bryzę, widzi wzburzone fale rozbijające się o klify i światła latarni morskiej przebijające przez mgłę. Ta lokalność jest absolutnie autentyczna; autorka oddaje realia życia na zapomnianej wyspie z drobiazgową dbałością o szczegół. Dialogi mieszkańców, ich powiedzonka, opisy zwyczajów – wszystko to składa się na wnikliwy portret społeczności zakorzenionej w trudnym, nadmorskim świecie. Proulx pokazuje miejsce tak nam odległe, a zarazem czyni je zrozumiałym i bliskim dzięki uniwersalności przeżyć bohaterów.

Najbardziej intrygujące w Kronikach portowych jest przenikanie się realizmu i poetyckości. Proulx udowadnia, że z prostej historii o zwykłych ludziach można wydobyć uniwersalne prawdy – wystarczy uważnie wsłuchać się w ich głosy i w szum morza na dalekiej prowincji. Ta powieść zachwyca niepowtarzalnym klimatem: jest jednocześnie twardo osadzona w rzeczywistości (brudne porty, ciężka praca, codzienna krzątanina) i unosi się odrobinę nad ziemią dzięki liryzmowi opisów oraz legendom i anegdotom wplecionym w fabułę – echem dawnych pirackich historii, rodzinnych klątw i morskich tragedii. Kroniki portowe wymykają się prostym kategoryzacjom – to ani typowa powieść obyczajowa, ani tylko saga rodzinna, ani wyłącznie literatura piękna kontemplująca pejzaże. To wszystko naraz i coś więcej: literacki kolaż, w którym humor sąsiaduje z melancholią, realizm z niemal magiczną aurą miejscowego folkloru, a osobista historia jednego „nieudacznika” urasta do przypowieści o poszukiwaniu siebie.

Kroniki portowe pozostawiają w czytelniku niezwykłe wrażenie – to cicha, a zarazem głęboko poruszająca książka. Jej największą zaletą jest autentyczność emocji i bohaterów: Proulx nie boi się pokazać ludzkiej słabości, samotności i pragnienia miłości w sposób szczery, momentami szorstki, ale przez to prawdziwy. Siłą powieści jest również atmosfera miejsca – rzadko spotyka się utwór, który tak sugestywnie oddaje ducha lokalności, a jednocześnie porusza sprawy uniwersalne. Lektura tej książki to jak podróż na wietrzną wyspę, po której wracamy odmienieni, bogatsi o nowe refleksje.

Oczywiście, nie jest to propozycja dla każdego – kto oczekuje zawrotnej akcji, może poczuć się znużony powolnym tempem i kontemplacyjnym tonem narracji. Jednak ci, którzy dadzą się porwać tym falom opowieści, odkryją literaturę z najwyższej półki – taką, która uczy wrażliwości na język, ludzi i przestrzeń. Kroniki portowe to powieść, która zostaje w pamięci na długo, niczym latarnia morska wskazująca drogę w mroku – elegancka w formie, bogata w treść i prawdziwie literacka. Polecam tę książkę każdemu, kto szuka w literaturze pięknej czegoś więcej niż prostej rozrywki: refleksji, piękna i nadziei ukrytych między pozornie zwyczajnymi wersami.

Fot.: Wydawnictwo Poznańskie.

Kroniki portowe

Overview

Ocena
10 / 10
10

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *