Zsuzsa Bank wraz z książką Śmierć przychodzi nawet latem oddaje w nasze ręce niebywale intymną, trudną emocjonalnie książkę o śmierci, a dokładniej o odchodzeniu ojca. Wraz z nią rodzi się refleksja – co po sobie zostawiają nasi bliscy w tym nasi rodzice. I czego nie zostawiają. Z czym zostajemy my– dzieci. Śmierć często idąca w parze z chorobą jako nieodłącznym elementem zawsze dotyka do żywego. Nie da się wobec niej przejść obojętnie. Nie da się na nią przygotować. Jednak prędzej czy później każdy z nas będzie musiał się z nią zmierzyć. Jedyne co będziemy mogli wówczas zrobić to wyrazić wdzięczność za te chwile, które dane nam było przeżyć wspólnie, zachować o nich pamięć i zmierzyć się z pustką.
Opowieść Zsuzsy Bank rozpoczyna się od wyjazdu do Węgier, do ojczyzny. Od wspólnie spędzonego czasu, od miłych wspomnień, które pozostaną w pamięci na zawsze. Których nikt nie będzie w stanie odebrać. Relacja między ojcem a córką jest ciepła, pełna miłości, zrozumienia, wsparcia i akceptacji. Świat bez ojca zionie pustką. Co więcej nawet nasz język jest zbyt ubogi, by opisać śmierć. Samo jej doświadczenie niesie ze sobą wiele emocji. Umiejętnością jest by opisując ją użyć języka prostego, niemal szeptu, dygresji. Kompletnie inny, niemal surrealny jest język zawarty w dokumentach, pismach urzędowych, które także dopominają się o aktualizację rozdrapując niezabliźnioną jeszcze ranę. De facto po śmierci człowiek pozostaje niemal numerem w aktach, zapisem, wzmianką pewnych spraw.
Pogrzeb niekoniecznie musi być ostatnim pożegnaniem, ostatnim spotkaniem z ojcem, a tym samym zakończeniem pewnej historii. Zmarli przecież żyją w naszej pamięci. Przecież “umarli nie są martwi. Pojawiają się w pierwszych zdaniach rozmowy, siadają w ogrodach, przy stołach, nad talerzami z zupą i przy koszykach z kromkami chleba i rozkazują, no, mówcie o mnie, nie kończcie, nie przestawajcie o mnie mówić.” Niemal domagają się, aby o nich rozmawiać. Z czasem więc rana po pustce się goi, choć blizna nadal rwie. Ból jednak nie jest już tak dojmujący, stał się powszedni. Być może minął już pierwszy szok związany z świadomością nieodwracalności tego faktu, choć z pewnością na akceptację tego co się stało wciąż będzie za wcześnie.
Na polskim rynku wydawniczym w ostatnim czasie pojawia się wiele książek traktujących o śmierci. Wspomnieć warto chociażby Rzeczy, których nie wyrzuciłem– Marcina Wichy, Umarł mi. Pamiętnik żałoby Ingi Iwasiów czy Bezmatek Miry Marcinów. Strata rodzica wielokrotnie łączy się z traumą. Nie umiemy sobie z nią poradzić. Niekiedy spisanie swoich myśli, uczuć i emocji może działać terapeutycznie. W przypadku literatury także dodać otuchy tym, którzy z podobną sytuacją się zmagają, bądź spróbować przygotować na ten moment pozostałych. To także wielka odwaga autorów by podzielić się z czytelnikami tak delikatną materią jaką bez wątpienia jest strata. Wpuszczenie ich do swojego niezwykle delikatnego i kruchego świata.
Śmierć przychodzi nawet latem to bardzo osobista książka dotykająca czułych strun. To także ostatnia nitka łącząca autorkę z ojcem. Zapis wspomnień tych ostatnich wspólnie spędzonych chwil na Węgrzech, nad Balatonem. Autorka próbuje poradzić sobie z tym co nieuchronne czyli z nadchodzącą śmiercią rodziciela. Na to doświadczenie jednak nikt z nas nie jest gotowy. W książce oprócz bezsilności i żalu na nieczuły los zdecydowanie wyczuwalna jest także miłość i czułość do ojca. To proza utkana z tęsknoty, niebywale przejmująca i smutna.
Fot. Wyd. Czarne