Świat potrzebuje powrotu do korzeni – wywiad z zespołem Mayatri

World music – kategoria obszerna i nieograniczona. Wymyka się wszelkim próbom kategoryzacji i definiowania. Aby przybliżyć słuchaczom rodzaj przekazywanej energii Agnieszka Kamińska i Marta Sapierzyńska z zespołu Mayatri, określiły swoją twórczość mianem „space soul organic music”. Co kryje się pod tą fascynującą nazwą? Dlaczego ekspresja twórcza jest jak zwierzę? Co ogranicza, co zaś daje wolność na rynku muzycznym? Tego dowiecie się z rozmowy, jaką przeprowadziła z artystkami nasza redaktorka – Magdalena Nowińska.

Zacznijmy od przewrotnego pytania: czym dla Was jest podróż/podróżowanie? Z jakimi emocjami i przeżyciami ją utożsamiacie?

Marta Sapierzyńska: Uwielbiam podróżować. Zawsze gdy wyjeżdżam, staram się spotkać z lokalną ludnością, mieszkać obok nich, jeść to, co oni, jeździć autobusem… Inaczej nie mogłabym powiedzieć, że gdzieś naprawdę byłam. Bardziej interesują mnie ludzie, zwyczaje i lokalna muzyka od zabytków. Mentalnie często podróżuję tam, gdzie jest cisza. Uwielbiam leżeć na łące, latem, z zamkniętymi oczami i słuchać Ziemi. Wtedy po prostu jestem.

Agnieszka Kamińska: Każda ekspedycja, czy to do innego kraju, czy wgłąb siebie, to jest spotkanie z pewną „nie-codziennością”, wyjściem poza schematy codziennego myślenia i rutyny. Jest zaskoczenie, są inne odczucia, inne smaki, inne dźwięki. Wszystko „brzmi” inaczej, gdy się podróżuje np. za granicę – obcy język ma inną melodykę, ludzie myślą inaczej, nawet czasem inaczej się poruszają. To jest szalenie inspirujące. Najdalsze zakątki, które odwiedziłam, to Japonia i Grenlandia (podczas podróży z Teatrem Amareya) i każda z tych wypraw sprawiła, że poszerzyłam swoje postrzeganie świata. Teraz to, co kiedyś wydawało się niedostępne, jest na wyciągnięcie ręki.

Pytanie o podróżowanie padło nie bez przyczyny, gdyż dzięki warstwie melodycznej i tekstowej Waszych utworów przenosimy się wyobrażeniowo w różnorodne miejsca na ziemi. Zabieracie słuchaczy w mistyczną podróż dookoła globu. Zdradźcie, z jakich podróży przywozicie dźwięki? Z samotnych eskapad wgłąb siebie czy ekspedycji w konkretne miejsca na ziemi?

Marta: Część z naszych utworów zainspirowana jest konkretnym miejscem na mapie, inne powstały pod wpływem uczucia, które było tak silne, że zostawiło jakiś ślad. Czasem eksploruję dźwięki samego instrumentu i czekam, aż jego dusza sama mi podpowie, co mam zagrać. To są najpiękniejsze momenty. Z przyjemnością improwizuję z Agnieszką. Ona doskonale to rozumie.

Agnieszka: Właściwie to nie jest tak, że zbieram dźwięki czy melodie podczas podróży. Nie korzystam z żadnych gotowych melodii czy nawet tradycyjnych, czy regionalnych pieśni. To bardziej podróże, te po świecie i te wgłąb siebie, kształtują we mnie pewną wrażliwość na muzykę, tradycję i historię danych obszarów. Uruchamiają pewną gotowość, aby móc tworzyć nowe melodie i teksty i przenosić siebie i słuchaczy w odległe krajobrazy. Lubię też kompletną ciszę. Wydaje mi się, że jest w niej pełno dźwięków.

Skąd w Waszych – słowiańskich skądinąd – duszach szamańskie/ transowe/aborygeńskie rytmy? Nie kusi Was, aby sięgać do źródeł polskiego folkloru?

Agnieszka: Polski folklor to kopalnia, ale my w Mayatri mamy dużą potrzebę tworzenia nowych utworów, nowych treści i historii. Szerszego spojrzenia. Nie ograniczamy naszej ekspresji i poszukiwań do konkretnych brzmień – bardziej szukamy tych brzmień, które same pchają się do nas. Takie transowe, nieco szamańskie, ale też często mocno wschodnie brzmienia same do nas przychodzą. Myślę, że duży wpływ na to mają również instrumenty, na których gra Marta – brzmienie didgeridoo czy bębnów przywołuje pierwotną energię, którą obie mocno czujemy.

Marta: Od zawsze lubiłam nieparzyste rytmy, eksperymentalne podejście do muzyki. Wiele z tych rytmów jest tradycyjnych, ale zagranych „po naszemu”. Na naszej drugiej płycie znajdzie się kilka utworów o bardziej słowiańskiej energii, co nie oznacza, że będą to kopie istniejących już utworów ludowych.

Muzyka, jaką nas karmicie, pełna jest dualizmów. Momenty subtelne – kategoryzowane przez Was jako organic czy space – przeplatacie żywiołowością i ogniem. Czy dwoistość ta, rodem z Wilka Stepowego Hermana Hessego, jest lustrem Waszych temperamentów? W każdej z Was jest zapewne pierwiastek wszystkich żywiołów, jednak który z nich przeważa w której z Was i jaki ma to wpływ na twórczość?

Agnieszka: Ciekawa sprawa. Lubię spojrzenie na twórczość, w szczególności na muzykę, w kontekście żywiołów. W naszej muzyce jest wszystkiego po trochu, ogień, woda, powietrze i ziemia. Obie z Martą kochamy naturę, która nas również bardzo inspiruje. Ja najmocniej czuję wodę i ziemię, może dlatego lubię płynność i ukojenie w muzyce, jak również mocne połączenie z rytmem i mocą z głębi. Żywioły na pewno mają wpływ na nasze granie. Czuję, że wspaniale się z Martą uzupełniamy, może właśnie jest tak, że wspólnie tworzymy amalgamat czterech żywiołów.

Marta: Jesteśmy bardzo różne, ale świetnie się uzupełniamy. Pierwiastek? Bardzo ciekawe, nigdy nie patrzyłam na nasz duet w ten sposób. Wydaje mi się, że jestem ogniem. Szybko podejmuję decyzje, działam pod wpływem chwili, ciągle jestem w ruchu. Agnieszka jest bardziej systematyczna i uporządkowana w porównaniu do mnie. Ja w swojej głowie pielęgnuję twórczy chaos.

Tenzjin Gjaco, czyli Dalajlama XIV, twierdzi, że ludzie Zachodu nie powinni wyznawać tego, co ludzie wschodu. Wy żonglujecie dźwiękami ze wszystkich stron świata. Jaka jest zatem Wasza recepcja tego poglądu w kontekście muzyki?

Marta: Muzyka wychodzi z serca i duszy. Nie uznaje granic, religii ani stanu majątkowego. Ludzie często słuchają muzyki, nie wiedząc zupełnie nic o jej twórcy. Kocham to, co robię, i zależy mi na tym, by tą miłością do dźwięków dzielić się ze światem. Jeśli choć jedna osoba będzie chciała wybrać się w podróż po tych dźwiękach razem ze mną, to jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. W tej podróży nie będziemy stawiać pytań o narodowość, wiarę czy przekonania polityczne. Będziemy razem, w świecie, który sobie stworzymy.

Agnieszka: Muzyka jest, według mnie, ponad to. Dobrze, że Dalajlama nie twierdzi, że ludzie Zachodu nie powinni słuchać takiej muzyki, jak ludzie Wschodu. To by nas jednak mocno ograniczyło. Muzyka ma w sobie moc poruszania serca, niezależnie od tego, z którego zakątka świata pochodzi. Jest uniwersalna. Kiedy byłam na Grenlandii i słuchałam pieśni – opowieści szamana, byłam dogłębnie poruszona, mimo iż pochodzimy z zupełnie innych miejsc, mamy inną kulturę i zwyczaje. Ludzie w Japonii od dawna już kochają Chopina, choć przecież nie wyznają tego, co wyznawał on. Gdy serce zostaje poruszone przez muzykę, zacierają się wszelkie granice i różnice.

Wasza muzyka jest swoistym esejem medytacyjnym o mikro- i makroświecie. Bytem żyjącym, własnym nieograniczonym niczym życiem. Czy jest coś, co mogłoby, bądź ogranicza, Waszą muzyczną wolność?

Agnieszka: Dziękuję Ci za takie spojrzenie na naszą muzykę. Muzyka mnie mocno wyzwala, więc nigdy nawet nie myślałam o tym, co mogłoby ograniczać tę wolność. Wręcz wciąż się zastanawiam, co mogłoby ją jeszcze bardziej wyzwolić.

Marta: Granice sami sobie możemy postawić, ale równie łatwo możemy je zburzyć. Jeśli czegoś nie zrobimy, to tylko dlatego, że ten kierunek po prostu jest nam w tej chwili nie po drodze.

Porozmawiajmy o muzycznych autorytetach. Mogę się mylić, jednak nie sposób nie odnieść wrażenia jakoby Dead Can Dance stanowiło dla Was pewnego rodzaju inspirację. Przyznam Wam, że przysłuchując się ostatniemu utworowi z Waszej płyty, każdorazowo czuję na swoim ciele ciarki. Doświadczenie to przywodzi mi na myśl stan sprzed kliku lat, kiedy miałam przyjemność słuchać Lissy Gerrard w otoczeniu sopockich lasów. Dzięki Waszym melodiom owo mistyczno-magiczne doświadczenie powraca.

Marta: Dzięki wielkie za to porównanie. Muzyka Dead Can Dance jest niesamowita. Mam ogromny szacunek do ich twórczości. Mnie osobiście inspiruje wszystko. Nie tylko konkretne utwory, ale np. rytm kroków na chodniku, melodia różnych głosów w tłumie albo świst wiatru w koronach sosen. Totalnie wszystko może być dobrą inspiracją do stworzenia kolejnego utworu.

Agnieszka: To duży komplement, dziękujemy. Czuję, że myślimy o muzyce i czujemy ją podobnie jak twórcy Dead Can Dance, może stąd celność tego porównania. Ich muzyka przekracza granice kulturowe i dotyka głębi. My też tym się kierujemy. Mnie osobiście inspirują historie, obrazy, krajobrazy, przestrzeń, ludzie, emocje, natura, dźwięki instrumentów, cisza, a nawet kolory. Poddaję się temu, co mnie niesie. Czasem sama jestem zaskoczona.

Marta, na koncertach nakładasz na siebie uprzednio nagrane dźwięki, niczym Dub Fx. To szalenie niekonwencjonalna metoda przy rodzaju muzyki, jaką wykonujecie. Skąd pomysł?

Marta: Brakuje mi po prostu rąk. Najchętniej byłabym ośmiornicą i grała na trzech, czterech instrumentach na raz, ale to jest niemożliwe. Niestety. Więc szukam innych rozwiązań. Opieram się jednak na prostocie. Dwie, trzy linie w zupełności mi wystarczą. Staram się zachować naturalny dźwięk, bez nakładania kolejnych efektów. Daleko mi do tworzenia wielowarstwowych utworów. Chociaż nikt jeszcze nie powiedział, że kiedyś tak nie będzie.

Zostańmy przez chwilkę przy Marcie. Grasz na didgeridoo – instrumencie pochodzącym z Australii przeznaczonym w tym kraju jedynie do męskiego użytku. Czy to charakterologiczna przewrotność skłoniła Cię do nauki gry na tym instrumencie, czy jakieś inne względy o tym zdecydowały?

Marta: Gdy pierwszy raz trzymałam w dłoniach didgeridoo, nic o tym instrumencie nie wiedziałam. Najbardziej spodobał mi się niski, wibrujący bas i to, że można go wydobywać właściwie bez przerwy. Z czasem odkryłam, że jest dużo więcej możliwości niż zwyczajny dron. Zaczęłam szukać, a „im głębiej w las, tym więcej drzew”. Ta fascynacja nie gaśnie do dziś, a gram już ponad 10 lat.

Wiem, że jest to instrument niezmiernie trudny do opanowania. Aby wydobyć z niego dźwięki przyjazne dla uszu, potrzebny jest specjalny rodzaj przyswajania powietrza. Opowiesz nam o nim?

Marta: To jest oddech cyrkulacyjny. Wykorzystują go również trębacze i saksofoniści, rzadziej fleciści. Polega on na szybkich wdechach przy jednoczesnym utrzymywaniu ciśnienia powietrza w ustach. Wymaga to trochę ćwiczeń, ponieważ cały ten proces opiera się na przeponie, mięśniu, którego nie widać i na początku nawet trudno go zlokalizować we własnym ciele. Utrzymanie mocy dźwięku w chwili, gdy bierzemy wdech wymaga treningu, ale przyjemność z grania jest potem dużo większa.

Jeśli pozwolicie, uchylę czytelnikom rąbka tajemnicy z zakulisowych rozmów przedkoncertowych. W trakcie rozśpiewywania się przed koncertem w gdańskiej Bibliotece pod Żółwiem – pół żartem, pół serio – zasugerowałaś Agnieszko, że powinnyście zacząć tworzyć jazz. Zdecydowanie mogłabyś to robić! Twój wielowymiarowy głos brzmi momentami soulowo, chwilami jednak, gdy przechodzisz w wyższe partie, słychać w nim jazz rodem z najlepszej polskiej wokalistki jazzowej – Grażyny Auguścik. Czy twoja dusza czuje także ten rodzaj ekspresji i rytmów?

Agnieszka: Od jazzu zaczynałam! To mnie mocno ukształtowało i wciąż to bardzo czuję. Muzycznie mam jeszcze sporo do powiedzenia, więc sama jestem ciekawa, gdzie mnie to zaprowadzi. Ekspresja to takie zwierzę, które lubi różnorodność i nie znosi ograniczeń, więc pewnie któregoś dnia mnie zaskoczy.

Jaki rodzaj śpiewu praktykujesz? Pod koniec Waszej pierwszej płyty słychać zamiłowanie do śpiewu białego. Czy interesuje Cię i inspiruje pradawne śpiewanie przodków?

Agnieszka: Śpiewam z serca. Czasem prowadzi mnie w stronę śpiewu białego, niekiedy krzyku, a czasem w bardzo delikatne kojące dźwięki lub mamrotanie pod nosem. Tak, inspiruje mnie śpiewanie przodków, czuję, że świat potrzebuje powrotu do korzeni.

W jednym z Waszych utworów – niczym medytacyjna mantra – wybrzmiewa fraza: We are not alone. Słuchając Mayatri, mam nieodparte wrażenie, że muzyka jest dla Was środkiem komunikacji z ludzkością, materią, dzięki której pragniecie zaznaczać swoją obecność i nawiązać kontakt z każdym człowiekiem, niezależnie od jego przynależności rasowej, pochodzenia czy języka jakim się posługuje. W tym sensie jest ona ponad podziałami, wskazuje na uniwersalność przeżyć. Czy przytoczona fraza ma dla Was inny, bardziej metafizyczny sens?

Marta: Słuchając muzyki, ludzie często idealizują twórcę. Jest to zupełnie naturalne. Chcę, aby nasza muzyka była blisko ludzi, aby poczuli, że w tym świecie, w którym się właśnie znaleźli, nie są sami. Jesteśmy tam razem z nimi, mówimy podobnym językiem, mamy podobne dylematy, problemy, doświadczenia. Dzięki muzyce możemy je oswoić i spojrzeć na nie z innej perspektywy. Poczuć się razem, zamknąć oczy.

Agnieszka: Muzyka ma to do siebie, że każdy odbiera ją nieco inaczej, w tym sensie jest uniwersalna i ponad podziałami właśnie. Utwór We’re not alone inaczej odczyta ktoś, kto właśnie kogoś stracił, a inaczej ktoś, kto właśnie się zakochał. Utwór wypuszczony do ludzi zaczyna żyć swoim życiem i przestaje być w posiadaniu artysty, który go stworzył. I to jest właśnie piękne.

Minimalistyczny, dopracowany pod każdym względem i na światowym poziomie – taki właśnie jest teledysk do Land of peace. Występuje w nim kobieta w kwiecie wieku. Czy poprzez nieszablonowość wyboru obiektu miałyście ochotę zamanifestować odwieczną prawdę o potędze kobiet i archetypie dzikiej kobiety? Tropem pozwalającym na tego rodzaju rozumowanie są występujące w teledysku wilki. Czy jak Clarissa Pinkola Estés biegniecie z wilkami [Estés jest autorką dzieła Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach – przyp. red.]? Jak doszło do powstania teledysku? Czyj był to pomysł i kto zaangażowany był w jego realizację?

Agnieszka: Cieszę się, że odczytujesz ten teledysk poprzez pryzmat archetypów. Teledysk powstał specjalnie do utworu Land of peace, reżyserką i pomysłodawczynią jest Magdalena Wierzbicka, wielce utalentowana projektantka graficzna z Gdańska. To ona, po odsłuchaniu utworu, zaraziła nas wizją wilków i starszej kobiety – współczesnej szamanki oraz jej alter ego – młodej tańczącej kobiety. Wizją natury i tęsknoty za dzikością. Magda reżyserowała, montowała Karolina Zaleszczuk, ja zatańczyłam. Pragniemy, aby każdy odczytywał teledysk oraz sam utwór po swojemu, jednakże wskazujemy pewne tropy, którymi może podążać.

Gdzie można nabyć Waszą płytę?

Agnieszka: Póki co, nie podjęłyśmy się jeszcze ogólnej dystrybucji. Zainteresowanych naszą muzyką zapraszamy tutaj –  gdzie udostępniłyśmy 9 utworów do darmowego odsłuchania. Zainteresowanych kupnem płyty prosimy o bezpośredni kontakt emailowy: mayatriband@gmail.com.

Nadchodzi nowe! Czego możemy się spodziewać?

Marta: Na pewno dużo rytmicznych utworów, trochę delikatnych i zwiewnych piosenek. Będzie moc i lekkość.

Agnieszka: Nasz nowy album ujrzy światło dzienne jesienią 2017 roku. Będzie na nim sporo nowych utworów. Właściwie to album będzie miał dwa oblicza. Mogę zdradzić, że znajdą tam coś dla siebie miłośnicy mocnych rytmów ziemi i żywiołowości ognia, a także słuchacze pragnący uspokoić swe zmysły i popłynąć z nurtem wody i zrelaksować się w dźwiękach żywiołu powietrza. Usłyszycie didgeridoo, bębny, drumlę, kalimbę, a nawet trochę elektroniki. Będzie też sporo zaskoczeń.

C.K. Norwid uważał, że piękno jest po to, by zachwycało. Tak właśnie oddziałuje Wasza muzyka – dostarcza zmysłowych przeżyć uwrażliwiających i powodujących kontemplacyjną zadumę nad światem doznań i przeżyć. Chwała Wam za to!

Agnieszka i Marta: Dziękujemy !

Fot.: Jakub Gliniecki , Zbigniew Skupiński (zdjęcie Marty z didgeridoo)

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Szwabowicz

Socjolożka z wykształcenia, bibliotekarka z przypadku, joginka z wyboru. Pieśniarka zespołu śpiewu tradycyjnego Źdźbło. Pasjonatka world music i ruchomych obrazów, w szczególności francuskiej Nowej Fali i twórczości Pedra Almódovara. Absolwentka studium z zakresu filmoznawstwa organizowanego przez Polski Instytut Sztuki Filmowej i Uniwersytet SWPS w Warszawie. Członkini Scope100 (edycja 2016) - projektu online stworzonego przez firmę dystrybucyjną Gutek Film z myślą o widzach, dla których kino jest życiową pasją. Uczestnicy projektu zadecydują, które filmy pokazywane do tej pory jedynie na zagranicznych festiwalach, trafią do polskiej dystrybucji. Kontakt: mag.nowinska@gmail.com

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *