Synonimy

Musztardowy płaszcz – Nadav Lapid – Synonimy [recenzja]

Nadav Lapid to izraelski twórca, notabene absolwent filozofii, który po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej przeniósł się do Francji, gdzie realizuje swoje projekty. Obecnie na ekranach kin możemy oglądać amerykański obraz Przedszkolanka, który jest niczym innym, jak remakiem jego izraelskiego dzieła pod tym samym zresztą tytułem. W kontekście jego najnowszego obrazu nagrodzonego na ostatnim Berlinale główną nagrodą Złotego Niedźwiedzia, ów autobiograficzny trop nie jest bez znaczenia, bo też Synonimy stają się opowieścią o doświadczeniu całego pokolenia młodych izraelskich mężczyzn, którzy odreagowują militarną traumę. Seans Synonimów otworzył rozpoczynającą się wczoraj jubileuszową, 25. edycję festiwalu Wiosna Filmów, który Głos Kultury objął patronatem medialnym. Tym razem, przez kolejne dni, projekcje będą odbywały się w stołecznych kinach Elektronik i Amondo.

Młody Izraelczyk Yoav przyjeżdża do Paryża, aby tutaj, w oderwaniu od swoich korzeni, których wyrzeka się do tego stopnia, że odmawia posługiwania się językiem hebrajskim, kształtować swoją nową europejską tożsamość w oparciu o afirmację wszystkiego, co francuskie. Pociąga go nonszalancja mieszkańców kraju nad Sekwaną, która w wyraźny sposób kontrastuje z doświadczeniem życia w Izraelu. W stolicy Francji przypadkowo nawiązuje znajomość z Emilem i Caroline – nieco zblazowanymi pretensjonalnymi mieszczanami pochodzącymi z bogatych domów. W rezultacie między nimi tworzy się rodzaj uczuciowego trójkąta, w którym role oraz charakter relacji nie do końca są zdefiniowane. Przywodzi mi to na myśl klasyczny obraz francuskiej nowej fali Francois Truffaut pod tytułem Jules i Jim. Nawiązań do tej estetyki jest zresztą dużo więcej.


Można wręcz przyjąć, że całość jest swoistym ćwiczeniem z godardowskich fiksacji na punkcie języka jako narzędzia służącego do kompozycji opowieści przekuwanych z kolei na ich wizualny desygnat oraz konceptualną analizą kina jako medium będącego wehikułem tychże treści. Problematyka semantyki objawia się tak na poziomie samego tytułu, jak i tematyki podjętej w fabule. Yoav nie władając w sposób należyty językiem francuskim, zaopatrzywszy się w słownik (byleby był lekki, jak instruuje sprzedawcę w księgarni), wciąż poszukuje tytułowych synonimów, wypluwając z siebie całe korowody słów, które mają definiować stan, w jakim on sam się znajduje i jaki też jest jego stosunek tak do dawnej ojczyzny, jak i tej nowej.

Cały film jest takim potokiem scen nanizanych na sznurek, które nie układają się w żadną względnie spójną narrację. To raczej zbiór stylistycznych ćwiczeń – scen konfrontacji głównego bohatera z jego nową tożsamością, gdzie w nieodłączonym stylowym płaszczu koloru musztardowego wędruje on po Paryżu, imając się różnych zajęć i wzbudzając afektację tak żeńskiego, jak i męskiego otoczenia, bo trzeba też przyjąć, że spojrzenie operatorskiego obiektywu w licznych ujęciach nagiego ciała Yoava ma tutaj homoerotyczny wydźwięk. Obraz Nadava Lapida bywa irytujący, kabotyński, efekciarski, ale też wywołuje gromki śmiech w scenach, w których dominuje surrealistyczny humor, jak choćby sekwencja tańca w klubie do dźwięków anachronicznego przeboju najntisowej grupy Technotronic.

Intryguje też sposób prowadzenia odtwórcy głównej roli przez reżysera, który wyraźnie różni się od tego, jak grają wymienieni już wyżej Francuzi. Odtwarzający rolę Yoava aktor, Tom Mercier, spala się w kinetycznym i dynamicznym ruchu, szamocząc w konwulsyjnych spazmach, podczas gdy Emile i Caroline wydają się być apatyczni. Zaskakuje też praca samej kamery operująca często tak znaczącymi zbliżeniami w statycznych kadrach, że niknie detal, ale też licznymi sekwencjami realizowanymi cyfrowym urządzeniem z ręki, w szczególności w trakcie osobliwych wyliczanek Yoava. Jest zatem obraz Nadava Lapida tak ćwiczeniem z kina, jak i w wymiarze społecznym refleksją na temat uwikłania w narodową tożsamość.

Wyzwolenie się z ram silnie dominującej izraelskości nie daje głównemu bohaterowi ukojenia, albowiem także we Francji od razu jest on formatowany z perspektywy państwowotwórczych schematów, czego wyrazem jest choćby zabawna scena kursu przygotowującego do egzaminu niezbędnego celem uzyskania obywatelstwa, gdzie abiturienci są przepytywani przez instruktorkę na okoliczność republikańskich wartości oraz symboli narodowych. Tak pożądana przez Yoava wolność, także w kraju szczycącym się osiągnięciami wielkiej rewolucji, jest poddawana kastrującym zabiegom. To dosyć trudny i hermetyczny formalnie film, którego wartość nie odsłania się bezpośrednio po seansie, bo pierwsze wrażenia to właściwie konfuzja, ale który skłania do licznych refleksji po jakimś czasie od obejrzenia.

 


Przeczytaj także:

Recenzja filmu Przedszkolanka

Synonimy

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *