szklany klosz

Cierpienie kryjące się za słowami – Sylvia Plath – „Szklany klosz” [recenzja]

Sylvia Plath to kobieta, która na dobre zapisała się na kartach historii poezji i literatury. Wydaje mi się, że poprzez tragizm swojej osobistej opowieści zwanej życiem czytelnicy podchodzą do jej dzieł z pewną ostrożnością i lekkim lękiem, jakby zaraz wszystko miało się zburzyć – jak domek z kart. Szklany klosz to powieść, która ukazała się w 1963 roku, pod pseudonimem. Plath podobno nie chciała tą historią, przepełnioną bólem, zranić swej matki. Miesiąc po ukazaniu się dzieła, Sylvia zwana teraz “poetką wyklętą”, popełniła samobójstwo. Dzięki wydawnictwu Marginesy możemy swobodnie, w każdej chwili, sięgnąć po tę  pozycję i zatracić się trochę w duszy samej autorki, kobiety, której życie potoczyło się nie tak, jak powinno. W końcu Szklany klosz to powieść autobiograficzna, co czyni ją jeszcze bardziej… przerażającą? Rozpaczliwą? Podchodziłam do tego dzieła bardzo podekscytowana. Nie mogłam doczekać się, kiedy wskoczę w skórę bohaterki, Esther Greenwood, i pozjadam te wszystkie piękne, poetyckie zdania, które powędrują wprost do mojego serca. Prawdę mówiąc dostałam coś, czego w zupełności się nie spodziewałam…

Zastanawiałam się nad tym, czy nie należałoby może wstać, ale nie mogłam znaleźć żadnego powodu. Nic na mnie nie czekało.

Uważam, że do tej lektury trzeba dojrzeć. Sama, nie zważając na chłodny głos w mojej głowie, który radził mi, bym na nic się nie nastawiała, popełniłam  błąd. Błąd tworzenia obrazów i fikcyjnych wyobrażeń na temat dzieła. Chciałam oryginalnej, ponadczasowej historii, równie dobrej jak Lolita Nabokova. Klasyki, w której rozsmakuję się na dobre, po czym będę mogła odłożyć lekturę na półkę i stwierdzić: było to bardzo dobre, ale na szczęście to jedynie perfekcyjne wymysły autora.

Och, jakże się myliłam!

Zupełnie nie spodziewałam się, że dzieło będzie tak… trudne. Trudne zarówno w odbiorze, jak i interpretacji. Na pozór spokojnie rozpoczynająca się historia młodej, dziewiętnastoletniej dziewczyny, której wielki talent jest podstawą do wróżenia bohaterce wspaniałego życia, jest zwiastunem rodzącej się w bólach tragedii. Każdy gest, słowo czy zachowanie Esther są przesłaniem, które musimy zrozumieć. Wewnętrznie sobie zdefiniować. Trzeba robić to skrupulatnie i powoli, by niczego nie pominąć. Mimowolnie więc czytelnik staje się doktorem od duszy i emocji. A nie jest to łatwe zadanie! By cieszyć się lekturą, trzeba wejść w uczucia i myśli głównej bohaterki. Stać się kawałkiem niej, który bez oceniania i wydawania sądów będzie obserwował sytuację. Bez tego trudno będzie pojąć nam znaczenie obserwowanych zdań, a istotność tego dzieła uleci gdzieś niezauważona.

Historia rozpoczyna się w Nowym Jorku, kiedy to Esther odbywa staż w miesięczniku dla dziewcząt. Nieustanna zabawa, spełnianie się zawodowo, nowe znajomości – wszystko to zaczyna przytłaczać bohaterkę. Tłamsić. Czuje się coraz bardziej zmęczona, a to, co do tej pory miało znaczenie, traci swoje kolory i brzydnie jej. Wszystko pogarsza się, kiedy staż się kończy, a wraz z tym nadchodzi czas powrotu do domu. Esther zaczyna się bać. Lęk o to, że mogłaby utracić swój talent pisarski, zgniata ją. Dziewczyna coraz częściej błądzi myślami po mrocznych korytarzach swojego rozumu. W końcu podejmuje próbę samobójczą i trafia do szpitala psychiatrycznego.

Czytałam tą książkę długo. Styl autorki, wydawałoby się – prosty, wymagał niesamowitego skupienia i spokoju. Dojrzałość biła z każdej strony, zmuszając do zatrzymania się. Była to pozycja niełatwa, taka, którą po kilku stronach musiałam odkładać, by po prostu odpocząć. I nie oznacza to, że była zła, nie. To lektura, która nie tylko daje coś od siebie, ale także wiele wymaga.

–  Powiedz, co się z tobą dzieje?
– Nie mogę spać. Nie mogę czytać.

Książka zdecydowanie jest kopalnią emocji i przeróżnych, skrajnych uczuć. Choroba, której rozwój obserwujemy, jest elegancko ukryta, jak złodziej za firanką. Sami musimy dokopać się do tego, co ważne, co istotne. Ból i cierpienie są namacalne, choć zamaskowane za plątaniną bystrych, trafnych spostrzeżeń i myśli bohaterki. Wplecione w tak zwykłe zdania i sytuacje przerażają jeszcze bardziej, niż gdyby były napisane wprost. To, jak Plath opisuje rozmyślania o samobójstwie, tak chłodno i obojętnie, pokazuje, że ona naprawdę zmagała się z potworami, które niełatwo przegonić.

Wytłumaczył mi, dlaczego nie mogę spać, dlaczego nie mogę jeść, dlaczego nie mogę czytać i dlaczego wszystko, co inni ludzie robią, wydaje mi się idiotyczne – bo cały czas myślę o tym, że na końcu czeka mnie nieuchronnie śmierć.

Nie wiem, czy mogę napisać, że powieść Sylvii Plath jest dobra. Wydaje mi się, że to słowo zbyt zwyczajne, płytkie, nie do końca obrazujące to, co znalazłam na zapisanych stronach. To książka – choć z pozoru napisana w zupełnie zwyczajny sposób – ciężka, z wielkim ładunkiem emocjonalnym. Jest inna, ponieważ cierpienie kryje się w codziennych słowach, rozmyślaniach, rutynowych czynnościach. Przez to staje się prawdziwa. Pokazuje, że wielki smutek może wgryźć się na dobre w każdego – a ta prawda może przytłoczyć.

Gdziekolwiek bym się znalazła – na pokładzie statku czy przy stoliku paryskiej kawiarni – to i tak w gruncie rzeczy tkwiłabym tylko pod szklanym kloszem własnej udręki, pławiąc się we własnym skisłym sosie.

Fot.: Wydawnictwo Marginesy

szklany klosz

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Chrobok

Wszystkie niewypowiedziane słowa.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *