Na dachu świata – Pawo Choyning Dorji – „Lunana.Szkoła na końcu świata”

Premiera filmu reprezentującego kinematografię tak egzotyczną, niezależnie zresztą od artystycznej zawartości konkretnego tytułu (co do której należy jednak podchodzić z pewną rezerwą, ale też wyrozumiałością, mając na względzie, w jakich okolicznościach powstają utwory audiowizualne w tymże środowisku) samo w sobie musi uchodzić za wydarzenie, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia w tym miejscu z obrazem, który bądź co bądź znalazł się na tzw. shortliście kandydatów do Oscara w kategorii filmu międzynarodowego (to, czy ostatecznie film ten zostanie wyłoniony spośród 15 tytułów do elitarnego grona pięciu fabuł, okaże się już w nieodległej perspektywie czasowej). Owa egzotyka może jednak wydawać się cokolwiek bałamutna, jeśli okaże się, że w gruncie rzeczy katalog historii, jakie kino globalne ma do zaoferowania, jest dość ograniczony, co z jednej strony świadczy o pewnej ułomności kinematografii jako formy ekspresji artystycznej, z drugiej zaś – niechaj w tym ujęciu będzie to jednak optyka odrobinę bardziej optymistyczna – należałoby dojść do wniosku, że żadna inna forma sztuki nie operuje jednak tak dalece uniwersalnym kodem. Nie tak dawno temu wszak na ekranach polskich kin, i to w regularnej dystrybucji, gościł tytuł pochodzący z wyspiarskiej republiki Vanuatu (również nominowany ostatecznie do Oscara także w kategorii dedykowanej takim produkcjom, co swoją drogą jest od pewnego czasu swoistą modą akademików), który okazał się w istocie względnie zachowawczym dziełem traktującym po prostu o miłości romantycznej. Obraz Lunana. Szkoła na końcu świata wprowadza na nasz rynek firma Aurora Films, redakcja Głosu Kultury  zaś objęła tę kinową premierę swoim patronatem medialnym.

Firma Aurora Films wykazała się pewnym ładunkiem rynkowej odwagi, oferując polskim widzom film pochodzący z kinematografii tak odległej, jak Bhutan, w sytuacji, gdy owa produkcja jest dziełem debiutanta. Wnikliwi obserwatorzy stołecznego życia festiwalowego przypomną sobie jednak przy okazji, że przecież nie tak dawno temu organizatorzy znakomitego festiwalu kina azjatyckiego Pięć Smaków prezentowali najbardziej bodaj obszerną w tamtym czasie w Europie retrospektywę twórczości filmowców z nepalskiego królestwa, gdzie naczelne miejsce zajmowały filmy autorstwa tamtejszego zwierzchnika wspólnoty buddyjskiej, tj. Khyentse Norbu. Ten, kto w tych lokalizacjach poszukiwałby natchnionych kontemplacyjnych esejów religijnych, będzie zapewne srodze zawiedziony, bo też i raczkująca kinematografia Bhutanu poszukuje przede wszystkim tego, co łączy ją z globalnym obiegiem artystycznym wyrażającym się choćby w konkretnych wyborach gatunkowych, nie zaś tego, co determinuje jej jakieś cechy dystynktywne i sprowadza niejako te opowieści do wymiaru cepeliowskiej ciekawostki.

Sam tytuł odwołujący się do warstwy oświatowej jest zresztą w jakimś zakresie nieadekwatny, co do fabularnej zawartości dzieła, którego fabuła wyrażona poprzez tytuł anglojęzyczny wykorzystujący w większym stopniu ładunek ironii, lepiej spełnia swoje informacyjne zadanie w tym względzie. Przedmiotowa fabuła nie jest zresztą jakoś szczególnie oryginalna, albowiem takie historie powstają pod każdą szerokością geograficzną. Oto bowiem zblazowany piosenkarz marzący o karierze w dalekiej Australii musi w pierwszej kolejności odbyć rządowy staż w położonej na tytułowym końcu świata wiejskiej szkole. Oczywiście nie będzie znacznego spoilerowania, jeśli w tym miejscu wskażę, że ta przede wszystkim duchowa podróż zmieni jego podejście tak do obyczajowości, jak i instytucji własnego państwa. W tym ujęciu niespecjalnie odkrywcza fabuła może być poczytywana w kategoriach propagandowego patriotycznego filmu zrealizowanego na obstalunek, zwłaszcza jeśli przyjmiemy, że przyobleczone to wszystko zostało w formułę turystycznego folderu, albowiem urokliwych landszaftów górskich pejzaży jest tutaj cała masa. Można też zżymać się na „łopatologiczne” dychotomie, w których Wschód przeciwstawiany jest Zachodowi, wieś miastu, natura zaś kulturze, niemniej jednak całość jest tak zgrabna, a jednocześnie niepozbawiona swoistego uroku, że co prawda film ten niezależnie zresztą od wyników Oscarowego rozdania, zapewne nie zapisze się w annałach światowej kinematografii, to jednak zapewni widzowi ładunek wzbogacającego optymizmu w szczególnej odmianie feel good movie i jednak da pewien komfort obcowania z czymś może nie do końca oryginalnym, to jednak dającym nadzieję na życiową stabilizację w tych jakże rozchwianych czasach.

lunana

Overview

Ocena
7 / 10
7

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *