Choć tytuł wskazywałby na opowieść o ziemiankach, jest to książka dotycząca głównie Szkoły Ziemianek w Nałęczowie. Sam budynek przetrwał do naszych czasów i lokalnie mimo, iż dziś spełnia kompletnie inną funkcję (będąc domem rekolekcyjnym) w potocznych rozmowach mieszkańców uzdrowiska dalej pozostaje “szkołą ziemianek”. Na jego przykładzie autorka opisuje jak rozwijał się system edukacji kobiet (głównie chłopek) w Polsce, jak zmieniało się postrzeganie roli pani domu, a także jak kobiety z różnych klas społecznych wspierały się wzajemnie. Wspaniałym dopełnieniem opowiadanej historii są klimatyczne, czarno – białe zdjęcia.
Opisywana Szkoła Ziemianek w Nałęczowie na Lubelszczyźnie działała od 1910 do 1936 r. i była jedną z pierwszych tego typu placówek prowadzonych przez ziemianki przed II wojną światową. Wykształciła kilkaset kobiet, przede wszystkim pochodzenia chłopskiego. Warto podkreślić, iż był to czas ruchu emancypacyjnego, upowszechniania nauki wśród dziewcząt, jak również rozwoju prasy kobiecej i literatury tworzonej przez kobiety i dla kobiet. To także okres kiedy do najważniejszych zajęć w szkołach należały lekcje higieny, a wśród nowinek technicznych królowało wekowanie w słoikach. Małżeństwo z miłości należało wciąż do wyjątków, a królowały związki aranżowane.
Kto zatem mógł się uważać za ziemianina? Na początku XIX w. był nim ten, kto posiadał majątek i tytuł szlachecki. W latach późniejszych definicja ta ze względu na powstania, wojny i utratę ziem oraz majątków musiała ulec zmianie. Niemniej w dalszym ciągu określały tę grupę cechy majątkowe – tym samym zakładano, iż do ziemiaństwa zaliczają się właściciele majątków większych niż pięćdziesiąt albo sto hektarów (w zależności od regionu).
Autorka skupia się na ziemiankach średniozamożnych. Tym razem na kartach książki nie pojawią się dobrze nam znane nazwiska: Potoccy, Lubomirscy, Czartoryscy czy Ostrowscy. Bohaterkami zostają kobiety z dworów, które nie posiadały tak wielkich majątków, posiadłości czy zastępów służby. Za to same nadzorowały funkcjonowanie własnych gospodarstw, jednocześnie będąc zaangażowane w działalność społeczną. To bohaterki z krwi i kości. Zdecydowanie nam bliższe niż wyniosłe damy z pałaców, o których dotąd historia się nie upomniała. Zawsze jednak te portrety wydają się być uproszczone, napisane w tonie pochwalnym (wszak czynią dobro począwszy od edukacji, przez wsparcie ojczyzny po życie w przykładnych małżeństwach).
Na początku XX wieku powstaje Zjednoczone Koło Ziemianek, będące najliczniejszą na ziemiach polskich organizacją kobiecą, liczącą ponad dziewięć tysięcy członkiń. Najważniejszym jej zadaniem było utrzymanie określonej hierarchii w życiu społeczności na wsiach wokół dworów. Tym samym ziemianki miały nauczać, a chłopki pozostawać wdzięczne. Co prawda dobre panie z dworów od chłopek różniło bardzo dużo, ale jednocześnie wiele też z nimi łączyło (także były kobietami, matkami, gospodyniami) więc żywe było przekonanie o wzajemnym zrozumieniu.
Ziemianki to książka, która mimo iż na rynku wydawniczym nie jest już nowością wciąż budzi emocje, skłania do dyskusji, ożywia wspomnienia. Uświadamia jak nieopowiedziana wciąż pozostaje historia ziemianek. Osią książki są relacje pomiędzy paniami z dworów a chłopkami. Zwykle te pierwsze kojarzą się nam jako trudne, wręcz konfliktowe. Autorka jednak przedstawia je jako wspierające, które chętnie dzielą się wiedzą i doświadczeniem. Niemniej po fantastycznych Służących do wszystkiego oraz Chłopkach – Ziemianki niestety pozostają niewykorzystanym potencjałem. Czuje się niedosyt informacji stricte o ziemiankach (życiorysów, opisu ich codziennego życia,trosk i zmagań), za to występuje wiele powtórzeń i opisów ziemiańskich szkół, które między sobą niewiele się różnią.
Foto.: Wyd. Marginesy