Kryminał to gatunek, który prawdopodobnie nigdy nie znudzi się tak pisarzom, jak i czytelnikom. Ma to swoje plusy, ale ma też minusy. Na pewno nie trudno o wtórność, a wprawieni w kryminalnych zagadkach czytelnicy z reguły szybko odgadują zamierzenia autora i w większości przypadków odbiera to przyjemność płynącą z lektury. W swoim debiucie brytyjski pisarz M.J. Arlidge pochwalić się może przyjemnym piórem i nietuzinkową główną bohaterką, jednak to co najważniejsze – zagadka – sprawia odrobinę zawodu.
Zaczyna się obiecująco. Młoda dziewczyna Amy oraz jej chłopak budzą się na dnie nieużywanego basenu gdzieś na obrzeżach jakiegoś miasteczka. Z basenu nie ma żadnego wyjścia, a jedyne co – poza dwójką ludzi – się w nim znajduje to pistolet oraz telefon z wiadomością, że tylko jedno z nich może przeżyć, a tę trudną decyzję muszą podjąć sami. Niedługo potem poznajemy główną bohaterkę – Helen Grace. Zdecydowana, odnosząca sukcesy i twardo stąpająca po ziemi policjantka, która poza życiem zawodowym jest zagubioną kobietą, nad którą kłębią się gęste, czarne chmury przeszłości. Szybko okazuje się, ze historia Amy to tylko początek niezwykle niebezpiecznej gry, którą morderca prowadzi z policją Southampton. Schemat działania mordercy jest taki sam. Za każdym razem zostają porwane dwie osoby, a kiedy budzą się w jakimś zupełnie odizolowanym miejscu bez wyjścia, mają do wyboru trzy opcje: zabić, dać się zabić tej drugiej osobie bądź zginąć razem – ciężką, wyniszczającą śmiercią, jeśli żadne nie podejmie decyzji.
Siłą powieści „Ene, due, śmierć” są dwa składniki. Pierwszy i prawdopodobnie najbardziej istotny to bohaterowie oraz ich działania, motywacje i przemyślenia. M.J. Arlidge potrafił stworzyć postaci z krwi i kości, nadać im niezbędnej głębi i tak umotywować ich działania, że czytelnik w mig zapomina o tym, iż ma do czynienia z fikcyjnymi bohaterami. Na wyróżnienie zasługuje z pewnością główna bohaterka, jej kolega z wydziału Mark (facet znajdujący się na życiowym zakręcie, przygnieciony problemami, zniechęcony życiem i popadający w coraz większe odrętwienie; jednocześnie postrzegany przez współpracowników jako świetny kumpel, z którym można o wszystkim pogadać),oraz bezwzględna lokalna reporterka, która gotowa jest po przysłowiowych trupach dojść do wytyczonego celu.
Kolejnym ważnym elementem stanowiącym o sukcesie książki „Ene, due, śmierć” jest odpowiednie tempo powieści oraz umiejętne zwroty akcji, które przykuwają uwagę czytelnika w niemal stu procentach. W tej powieści nie ma czasu na nudę, co tylko potwierdzają zwięzłe, skupione na najistotniejszych detalach rozdziały. Autor dość dobrze zastawia pułapki na czytelników, myląc tropy, na co z pewnością osoby mniej wprawione w kryminalnych historiach dadzą się złapać.
Przechodząc do minusów – jak już pisałem wcześniej, jeśli ktoś przeczytał w swoim życiu kilkanaście kryminałów, to książka w niczym go nie zaskoczy. Autor dość szybko sygnalizuje, kto może być odpowiedzialny za morderstwa i nawet jego usilne próby w naprowadzeniu czytelnika na mylny trop nic nie dają, bo idąc prostą drogą dedukcji, może chodzić tylko o tę konkretną osobę, gdyż pisarz zdradza motywację antagonisty. Nie jest to straszna wada, ale rzuca się w oczy.
Nie do końca też wiem, na ile wiarygodne jest to, że morderca za każdym razem dokładnie wiedział, w którym momencie jego ofiary decydowały się na dany krok. Nigdzie w książce nie zostało wspomniane, aby czarny charakter korzystał z kamer, którymi podglądałby swoje ofiary. Dlatego też niezupełnie mnie ten wątek satysfakcjonuje, bo dziwnym trafem za każdym razem, gdy jedna z porwanych ofiar zabijała drugą, pojawiała się drabina, otwierały się drzwi, itp. Biorąc pod uwagę, że siedzieli uwięzieni w różnych miejscach po kilka dni, zakrawa to dla mnie na jakiś niebywały instynkt psychopaty, bądź jest to zwyczajnie niedopatrzenie ze strony autora. Nie podobało mi się również ucięte tak nagle zakończenie, ale jest to tylko moje odczucie.
„Ene, due, śmierć” jest dobrym kryminałem, oferującym czytelnikowi bohaterów z krwi i kości, dającym interesującą intrygę i mogącym się pochwalić bardzo dobrym stylem autora, który w krótkich rozdziałach skondensował akcję do maksimum. I choć nie jest to arcydzieło gatunku, nadal czyta się to ze sporą przyjemnością, a zaprezentowane przez wydawnictwo Czwarta Strona pierwsze rozdziały kontynuacji (premiera zaplanowana na wrzesień tego roku) budzą chęć na więcej.
Fot.: czwartastrona.pl
Podobne wpisy:
- Zawsze możesz na mnie liczyć – Lucinda Berry –…
- Idealnie na start - Terry Pratchett - "Mort" [recenzja]
- W poszukiwaniu prawdy - Alice Feeney - "Czasami…
- Skrzywiony portret rodzinny - Karen Joy Fowler -…
- Czy było warto? - Martyna Senator - "Z otchłani" [recenzja]
- Paranoiczna lektura - Dawid Kain - "Fobia" [recenzja]