tam, gdzie rośnie czerwona paproć

Inny świat – Wilson Rawls – „Tam, gdzie rośnie czerwona paproć” [recenzja]

Tam, gdzie rośnie czerwona paproć to książka, która bardzo długo czekała na to, aby zostać dostrzeżoną przez polskiego czytelnika. Bo choć jej premiera w naszym kraju przypadła na kwiecień tego roku, to pierwsze wydanie w Stanach Zjednoczonych miało miejsce w 1961 roku, zatem aż 60 lat temu. Biorąc natomiast pod uwagę, że nie jest to tytuł niszowy, a wręcz pozycja uznawana za klasykę amerykańskiej literatury młodzieżowej, mająca na koncie kilka nagród, jest to naprawdę sporo czasu, podczas którego w księgarniach i bibliotekach nad Wisłą tej książki po prostu brakowało. Tę lukę postanowiło w końcu wypełnić wydawnictwo Nowa Baśń i choć ze względu na status klasyka, decyzja ta powinna się wydawać oczywista, dostrzegam w niej pewne ryzyko, a co za tym idzie również odwagę.

Billy Colman to chłopiec, którego głowę przepełniają marzenia. I choć dzisiejszy młody czytelnik może nie do końca je zrozumieć, otoczony najnowszym komputerem, smartfonem i hulajnogą, to myślę, że zapał chłopca i determinacja, a także nieustępliwość sprawią, że mimo wszystko poczuje on siłę marzenia Billy’ego, ponieważ ta aż bije z powieści, przypominając nam o tych chwilach z dzieciństwa, kiedy tak bardzo czegoś pragnęliśmy, że wydawało nam się, iż bez tego życie po prostu nie potoczy się dalej. Chłopiec żyjący z rodzicami i gromadką młodszych sióstr gdzieś w malowniczych, ale i niebezpiecznych górach Ozark, pragnie, jak niczego innego na świecie, psa gończego. Pragnie go kochać, opiekować się nim i polować z nim na szopy. Niestety pies gończy to nie byle wydatek, a rodzina Colmanów nie należy do bogatych. Choć nigdy nie zostaje to powiedziane wprost, domyślamy się, że tak naprawdę jakoś wiążą koniec z końcem. Nawet więc gdyby rodzice Billy’ego mieli jakieś oszczędności, znalazłoby się co najmniej tysiąc innych potrzeb. Jednak kiedy uparty chłopiec przypadkiem znajduje ogłoszenie o sprzedaży dwóch szczeniąt ogarów, z podaną konkretną ceną, postanawia pracować tyle, ile trzeba będzie, aby zarobić na swoje marzenie. I tak też robi. Przez następne dwa lata pracuje w pocie czoła, znika z domu, zastawiając pułapki na drobną zwierzynę, a skóry sprzedając i odkładając grosz do grosza, skrzętnie ukrywając to przed rodziną.

W końcu, po dwóch latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy, Billy ma odłożoną odpowiednią kwotę. Całą resztą pomaga mu zająć się nieoceniony dziadek, który zdaje się darzyć wnuka wyjątkowym sentymentem. W ten sposób, choć chłopiec sam nie może w to uwierzyć, staje się nareszcie posiadaczem dwóch szczeniąt, rudych ogarów. Psa nazywa Stary Dan, a suczka od tej pory będzie nosiła imię Mała Ann. Czytelnik cierpliwie i wytrwale podążą śladami psów i chłopca, towarzysząc im podczas wędrówek po lesie, podczas szkolenia, a w końcu podczas całonocnych polowań. Rodzące się uczucie i więź między dwoma psami a chłopcem jest coraz silniejsza i szybko okazuje się, że wprost nie da się ich rozdzielić. Gdzie idzie chłopiec, tam podążają za nim jego psy. Gdzie Stary Dann, tam Mała Ann i na odwrót. Jakby sama już siła marzenia zadecydowała o intensywności ich więzi. Jakby po prostu nie mogło być inaczej. I chyba faktycznie nie mogło.

Tam, gdzie rośnie czerwona paproć to pachnąca dzikością, przyrodą i przygodą opowieść o niesamowitej przyjaźni, choć przyjaźń to za mało, by opisać niezwykłą relację chłopca i dwóch psów. Cała trójka oddałaby za siebie życie, gdyby zaszła taka potrzeba. A w pięknych górach Ozark wcale nie tak trudno, by doszło do takiej sytuacji. To również historia poświęcenia i pragnienia, które budzi się w młodym chłopcu, opowieść o niezwykłej determinacji i zaciętości, która sprawia, że sięgamy po marzenia, a nawet jeszcze dalej. Ciekawe jest to, że Billy, pragnąc stać się posiadaczem psów gończych, nie myślał nawet o zarobkach, nagrodach czy wzbudzeniu podziwu. Jego myśli zajmowały tylko psy i wspólne wyprawy z nimi. Wszystko, co wydarzyło się później, było po prostu następstwem tej wielkiej nadziei, chwytającej za serce przyjaźni i zawziętości w dążeniu do celu godnej pochwały. Jednocześnie w książce nie ma zbynio miejsca na wielkie słowa czy wyznania. Nie znajdziemy tu ani rozbudowanych opisów przyrody, ani płomiennych monologów czy skierowanych na wzruszenie czytelnika refleksji. To opowieść o chłopcu i brzmi, jakby właśnie przez chłopca była opowiadana. Chłopca, który ma tylko jeden cel: zdobyć psy. A kiedy już ten cel osiąga, ma przed oczami i w sercu jedynie te psy i swoją rodzinę, której czworonogi stają się częścią, mimo że nigdy nie mają wstępu do domu. Nic więcej.

I choć Tam, gdzie rośnie czerwona paproć to piękna opowieść, która aż śpiewa szumem lasu i tajemniczą opowieścią potężnych gór, a skierowana jest do młodszego czytelnika, to nie brakuje w niej krwi, krzyku umierającego zwierzęcia i po prostu brutalności, która w dużej mierze wyrosła nie tyle z fantazji autora, co po prostu ze specyfiki życia w tamtych czasach i w tamtym miejscu. W związku z tym historia jest zarówno opisana dość surowym językiem, jak i opowiada o dość surowym świecie, w którym olbrzymia miłość do jednego stworzenia nie przeszkadza w zabijaniu innego, które przecież czuje strach tak samo, a i zapewne wola życia jest w nim równie wielka. Bezlitosna pogoń za szopami, zaganianie tych mądrych zwierząt na drzewa, napuszczanie psów i ostateczne dobicie w celu oskórowania i sprzedania trofeum to dla Billy’ego sytuacje na porządku dziennym. Jednak w Stanach w latach 60. XX wieku sprzedaż futra szopów była bardzo popularna, bo i bardzo opłacalna, jak i przez wiele następnych lat. I odrobinę żałuję, że nigdzie nie znajdziemy informacji, że w książce mogą pojawić się dość drastyczne (jak na literaturę skierowaną do młodszego czytelnika) sceny, tym bardziej że ani bajkowa okładka, ani też opis książki nie sugerują nic takiego i sama byłam tym dość zaskoczona, nie spodziewając się tego typu historii.

Na początku lektury trudno było mi pogodzić się z tym, że polowanie na szopy, a także inne drobniejsze zwierzęta, odbywa się w zasadzie bez większej empatii, a w dodatku z radością bierze w nim udział główny bohater, młody chłopak. Z czasem jednak zrozumiałam, że książka, która została napisana w 1961 roku, musi rządzić się nieco innymi prawami. Zresztą to, że nie została ona napisana współcześnie, czuć niemal na każdym kroku i przez większość czasu stanowi to jej zaletę. Jest przez to inna, nietypowa, może nieco archaiczna w niektórych sytuacjach, ale dzięki temu dobrze oddaje charakter epoki. Dla współczesnego czytelnika może bowiem rzucać się w oczy dość marginalna rola kobiet, a wręcz ich pobłażliwe traktowanie, w związku z czym siostry głównego bohatera to podczas tych nielicznych sytuacji, w których się pojawiają, rozhisteryzowane istoty, które albo płaczą, albo się przekrzykują. Ale też – będąc sprawiedliwym – równie dobrze tak po prostu mógł zapamiętać je być może sam autor, który, pisząc książkę, opierał się na własnych wspomnieniach.

Język, jakim została napisana powieść Tam, gdzie rośnie czerwona paproć, jest również dla współczesnego czytelnika dość specyficzny i można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wydaje się prosty i skromny. Nie jest to jednak wadą książki, wręcz przeciwnie. Idealnie oddaje charakter chłopca i jego życia. Billy Colman wychowywał się z dala od wielkiego miasta, z dala od książek i gazet. Jego nauczycielami byli rodzice, wielkie stare drzewa, rwące rzeki, majestatyczne góry, zimowe mrozy, groźne burze, leśne zwierzęta i dwa kochające, mądre psy. To zupełnie inny model wychowania niż ten, który znamy, i jest w nim coś pięknego, pierwotnego. Sam autor, Wilson Rawls, przez długi czas nie wysyłał nikomu tekstu swojej powieści, ponieważ wstydził się tego, jak została napisana. Rawls był prostym człowiekiem, ale ta prostota jest siłą jego książką, stanowi o jej prawdzie i tym, że trafia ona do serca czytelnika, nawet jeśli niektóre jej elementy go ranią lub nie może się z nimi pogodzić.

Powieść Wilsona Rawlsa zaskakuje na wielu poziomach. Rozwija się powoli, ale kiedy już nabierze odpowiedniego tempa, wyjątkowe uczucie łączące chłopca z jego psami, Małą Ann i Starym Danem, uderza czytelnika z całą mocą. I choć nadal będę upierać się, że nie jestem w stanie do końca zrozumieć, jak można tak mocno kochać jedne zwierzęta, a w zasadzie codziennie krzywdzić inne, w dodatku równie mądre, to z tyłu głowy mam jednocześnie świadomość, że Tam, gdzie rośnie czerwona paproć opowiada o zupełnie innych czasach, zwyczajach i innej mentalności. Trudno nam zrozumieć tamten świat, ale to normalne, gdy zaglądamy do rzeczywistości tak różnej, od której dzielą nas dekady. I choć piękna okładka sugeruje bajkowość opowieści, nie znajdziemy tutaj takiej baśniowości, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, albo jaka kojarzy nam się z tym słowem. Nie zabraknie natomiast surowości natury, która w owej surowości potrafi być magiczna; nie zabraknie prawdziwych lekcji życia (również tych o prawach natury i umieraniu); nie zabraknie wzruszenia i śmiechu. 

Tam, gdzie rośnie czerwona paproć to wyjątkowa pozycja i muszę przyznać, że dawno nie czytałam książki, która będąc tak prawdziwą, dotyczyłaby tak zupełnie innego, od tego, w którym żyję, świata. Z powieści Rawlsa można wiele wynieść i wiele się nauczyć, bo nawet jeśli niektóre rzeczy będą dla nas nie do przeskoczenia, mogą one stanowić punkt wyjścia do dyskusji, interpretacji lub po prostu zaznaczenia swojego zdania lub utwierdzenia się w nim. Trudno mi natomiast powiedzieć, do jakiego czytelnika przeznaczona jest powieść, bo choć określana jest jako literatura młodzieżowa, to jest w niej sporo elementów, które sprawiają, że dolna granica wieku nie jest wcale tak oczywista, jak mogłoby się wydawać po opisie i urokliwej okładce. Najlepiej by było, gdyby dorosły sam przeczytał tę książkę i dopiero zdecydował, kiedy podsunąć ją przyszłemu, młodszemu czytelnikowi. Tym bardziej że sam nic przy tym nie straci – wręcz przeciwnie: zanurzy się w zupełnie innym świecie, pozna wyjątkową historię przyjaźni i przeżyje przygody, o które teraz wyjątkowo trudno.

Fot.: Nowa Baśń


Przeczytaj także:

Recenzja komiksu Czarolina, tom 1

tam, gdzie rośnie czerwona paproć

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *