terminator genisys

Niech on już nie wraca! – Alan Taylor – „Terminator: Genisys” [recenzja]

Dzień Sądu nadszedł, po raz kolejny. A zgotował go nam Alan Taylor – człowiek znany głównie z reżyserii kilku odcinków kultowych seriali (Gra o tron, Rodzina Soprano, Zagubieni, Mad Men). W swojej najnowszej produkcji – Terminator: Genisys, stanął przed bardzo trudnym zadaniem, biorąc się za bary z kultową serią SF. Jak powszechnie wiadomo, Terminator skończył się na Jamesie Cameronie. Kolejne części, trzecia – Bunt maszyn i czwarta – Zbawienie (która tak naprawdę nie była czwartą, ale rebootem, czy sam już nie wiem czym), były tylko odcinaniem kuponów od sukcesu. Czy Genisys powiela ten schemat?

Odpowiedź na to pytanie niestety nie jest jednoznaczna. Moje odczucia są ulokowane gdzieś tak pośrodku, z nieco mocniejszym odchyłem w tę negatywną stronę. Widać, że film jest hołdem złożonym Cameronowi, że twórcy starali się odtworzyć najbardziej ikonicznie sceny z pierwszej części, przeplatając to motywami z części drugiej, jednocześnie dodając coś od siebie. Paradoksalnie, ten film to prawdziwa mieszanka zupełnie nielogicznych, bzdurnych pomysłów, z naprawdę fajnymi rozwinięciami innych. Mamy więc klasyczny wstęp z Dniem Sądu i późniejsze walki rebeliantów pod wodzą Johna Connora z maszynami kierowanymi przez Skynet. Pokazana jest też w końcu scena podróży w czasie z perspektywy jej początku, a nie jak dotąd, tylko końca. Skynet przegrywa ostateczną wielką bitwę, wysyła T-800 do roku 1984, aby zabił Sarę Connor, zanim zdąży urodzić przywódcę ruchu oporu. W ślad za nim wysłany zostaje Kyle Reese – żołnierz i prawa ręka Johna, w charakterze obrońcy Sary. Wszystko to już znamy i pamiętamy, a świetnie odtworzone sceny pojawienia się dwóch podróżników w czasie, miło trącają wspomnieniem pierwszego Elektronicznego mordercy. I w tym momencie zaczynają się dziać rzeczy niestworzone, lecz mimo wszystko do pewnego stopnia ciekawe i akceptowalne. Otóż, okazuje się, że powstały dwie linie czasu i znana nam historia zaczyna biec zupełnie innym torem. Pojawienie się T-800, który wygląda jak młody Schwarzenegger (w tym miejscu należy się spore uznanie dla speców od CGI, bo wykonali naprawdę dobrą robotę, Arnold wygląda jak żywy) i jego pogawędka z bandytami zostaje przerwana przez drugiego Terminatora – starą wersję Arnolda, który oznajmia, że czekał na tamtego. Co więcej, towarzyszy mu Sarah Connor, która wcale nie jest tak bezbronna, jak mogłoby się wydawać. Tymczasem Kyle Reese po raz kolejny ląduje w zaułku i zmuszony jest zabrać spodnie bezdomnemu, jednak tym razem ścigający go policjant okazuje się Terminatorem T-1000 (tutaj kolejne oczko do fanów, bo zachowuje się i wygląda prawie tak jak Robert Patrick w Dniu Sądu).

TERMINATOR GENISYS

Kolejne elementy fabuły, z wielkim twistem związanym z Johnem Connorem na czele, byłyby coraz bardziej zaskakujące, gdyby nie to, że producenci całkowicie spartaczyli sprawę już na etapie zapowiedzi filmu. Trailer Genisys, dostępny na wiele miesięcy przed premierą filmu, zdradzał właściwie wszystkie największe zwroty akcji, łącznie z tym, że Connor staje się jednym z Terminatorów. Gdyby nie to, być może te fabularne bomby miałyby konkretną siłę rażenia, a tak, co najwyżej pyknęły niczym niewielka petarda. Niemniej jednak, bardzo podobało mi się wytłumaczenie dotyczące starzenia się tkanki ludzkiej pokrywającej Terminatora, co pozwoliło staremu Schwarzeneggerowi na wiarygodny występ. Jednak co do jakości tego występu, to nie mam za wiele ciepłych słów. Arnold po prostu jest już za stary na tę rolę i nie chodzi mi tylko o jego fizyczną aparycję. Odniosłem wrażenie, że po prostu nie czuje już tej postaci. Niezbyt duże wrażenie zrobili na mnie też Jason Clarke i Jai Courtney, czyli nowe wcielenia Johna Connora i Kyle’a Reese’a. Ten pierwszy, mimo że nie jest złym aktorem, nie pasował zupełnie do swojej roli, wydawał się jakoś nie na miejscu. Odnośnie Courtneya, można by napisać dużo na temat tego, co było złe w jego występie, ograniczę się więc tylko do porównania go z „oryginalnym” Reesem. Michael Biehn w tej roli był doskonały, wyglądał i zachowywał się jak prawdziwy żołnierz przyszłości – wychudzony i żylasty, ale bardzo sprawny, z błyskiem szaleństwa w oczach i nękającymi go koszmarami. Courtney to kolejny mięśniak z brzuszkiem wyrobionym na siłowni, sypiący niezbyt śmiesznymi żartami (zresztą do wtóru z Arnoldem, któremu wydaje się, że jest zabawny). Na szczęście jednak nie wszyscy w tym filmie są źli (w sensie aktorskim). Całkiem fajnie błyszczy tutaj Emilia Clarke, która co prawda nie ma w sobie tego zacięcia i determinacji Lindy Hamilton, ale za to sprawia, że Sarah Connor w jej wydaniu jest energiczna i żywotna, nie skażona traumatycznymi przeżyciami znanymi z części pierwszej. Panna Clarke nie jest może rewelacyjną aktorką, ale bardzo miło się na nią patrzy i jednocześnie jest to chwila wytchnienia od jej roli Daenerys z Gry o tron. Bardzo dobrze wypada też J.K. Simmons (pamiętny nauczyciel z filmu Whiplash), w roli byłego policjanta, który w 1984 roku widział za dużo i od tej pory uważany jest za szaleńca i dziwaka.

TERMINATOR GENISYS

Zmierzam do tego, że Terminator: Genisys tak naprawdę nie jest dobrym filmem, wyzierają z niego złe pomysły i wielkie dziury logiczne (przytaczając chociażby jedną, która nasunęła mi się w trakcie seansu – skoro Sarah i Kyle przenoszą się z roku 1984 do 2017, to zakładając że nadal poczęliby Johna, diametralnie zmieniłby się jego wiek w przyszłości), a ikona serii – Arnold Schwarzenegger, zdecydowanie powinien odpuścić sobie już wcielanie się w T-800 (a jakby tego było mało, to – o zgrozo – szykuje się do powtórzenia swojej kolejnej kultowej roli, Conana). Jednak mimo tych wszystkich zarzutów i z pełną ich świadomością, na seansie bawiłem się bardzo dobrze. Oglądając znane sceny w nowym wydaniu, kilkukrotnie przeszły mnie ciarki i byłem w stanie przełknąć ten film jako całość. Na pewno był lepszy od swoich dwóch poprzednich części, mam jednak nadzieję, że nie jest to wstęp do kolejnej trylogii. Schwarzenegger po raz kolejny wygłosił swoją najbardziej znaną kwestię – „I’ll be back”, ale na wszystkie świętości przemysłu filmowego, niech on już jednak nie wraca!

TERMINATOR GENISYS

Fot.: Paramount Pictures, United International Pictures Sp z o.o.

terminator genisys

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *