Australijczyk

Terra australis incognita*- Marek Niedźwiecki – „Australijczyk” [recenzja]

Legendarna postać Programu Trzeciego Polskiego Radia. Mistrz tworzenia nastroju wyłącznie za pomocą dźwięku. Pan od muzyki. I tak wymieniać można w nieskończoność. Krótko mówiąc – Marek Niedźwiedzki. On nie wierzy w życie pozaRadiowe, a my – odbiorcy – nie wierzymy w życie pozaMarkowe. Mimo że uwielbia zaszyć się w domu pośród tysięcy płyt (na chandrę czeka na niego choćby Billie Holiday, a na melancholię pomaga Genesis) tym razem zaprasza nas do siebie i otwiera album ze zdjęciami, by przedstawić nam swoją wieloletnią kochankę, do której ucieka od Trójki – Australię. Rozpoczynając lekturę książki Australijczyk, ma się wrażenie, że oto siadamy przy dawnym fotoplastykonie, a wyświetlane zdjęcia są jedynie pretekstem do snucia ciekawych opowieści, o tym jedynym kraju na świecie obejmującym cały kontynent. Bo któż z nas wie, co właściwie oznacza słowo kangur? Czy można zamówić na obiad australijski herb? Do czego Aborygeni wykorzystywali baobaby? Czytając, a właściwie oglądając, zawiedzie się jedynie ten, kto spodziewał się długich, szczegółowych relacji z wędrówek czy wręcz przewodnikowego opisu. Nie zaliczymy tej publikacji też do literatury podróżniczej sensu stricto. Książka jest jak pan Marek: prostolinijna, szczera, poukładana i interesująca. Kto chce czerpać maksimum przyjemności, musi zaopatrzyć się jednak w wersję papierową, bo eBook pozbawi nas fotografii niezbędnej, by pokazać to, czego słowami nie da się opisać.

Oprócz dobrze znanego nam wizerunku prezentera muzycznego (jak sam o sobie mówi), istnieje też  drugi Niedźwiecki – podróżnik i fotograf. Do tej pory wraz ze swoim aparatem odbył ponad 130 podróży. Choć rozwój technologii ułatwił mu uwiecznianie niezapomnianych chwil i emocji dzięki zdjęciom cyfrowym (nie musi już hurtowo kupować kliszy i czekać na wywołanie ich u fotografa  blisko kina Relax), to skrycie liczy na to, że pewnego dnia powstanie aparat fotograficzny w gałce oka. Jest przekonany, że nowe gadżety tylko Photoshopują rzeczywistość. Podobnego zdania są też internauci komentujący wpisy na blogu, którzy coraz częściej proszą o zdjęcia robione tradycyjnie.

Wbrew pozorom bezgraniczna miłość do Australii to wynik przypadku, a nie przeznaczenia. Przyznać trzeba, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, na tyle silna, by wracać do niej ponad dwanaście razy, spędzając tam łącznie prawie rok życia. W tej najważniejszej dla autora książce (miała bowiem ukazać się jako pierwsza i jedyna) każdy może odnaleźć coś dla siebie.

Kto czytał poprzednie pozycje dziennikarza, ten wie, że muzyka jest jego główną pasją. Melomanii bez trudu dostrzegą zatem liczne muzyczne smaczki jak choćby wtrącenia: ocalić od zapomnienia (znane dzięki Markowi Grechucie), Przygoda, przygoda każdej chwili szkoda (śpiewanej przez Wiślan 69) czy ta natura jest niezmierna (Jeremiego Przybory). Co więcej, wielbiciele radiowej Trójki  znajdą nawet Australijskie Top 10 czy 10 miejsc, które trzeba zobaczyć w Hobart. Ponadto dowiadujemy się, skąd swoją nazwę wzięła grupa Little River Band. Otóż muzycy, podobnie jak nasz bohater (tylko 40 lat wcześniej), jadąc do miejscowości Geelong pomylili trasę i ich oczom ukazała się tabliczka „Little River”. Ot i cała historia.

Nie zawiodą się też kinomaniacy. Już na pierwszych kilku stronach możemy przeczytać o filmie Żona dla Australijczyka, w którym to farmer polskiego pochodzenia przylatuje do grodu nad Wisłą i zakochuje się w tancerce z Mazowsza. Jak przyznaje Niedźwiecki, po tym seansie, który zadziałał na jego wyobraźnię, wiedział, że chce zobaczyć Antypody na własne oczy. Choć jak sam mówi: było to marzenie podobne do tego jak zostanie astronautą. Wiszącą Skałę, miejsce coraz częściej odwiedzane przez turystów, spopularyzował film Piknik pod wiszącą skałą Petera Weira. Pojawia się też osobista anegdota dotycząca filmu Australia z Nicole Kidman i Hugh Jackamanem w rolach głównych. Gdy bowiem wchodził on na ekrany kin, Jacob’s Creek będący głównym sponsorem ogłosił dwuetapowy quiz. Część pierwsza złożona była z czterech pytań dotyczących win, z kolei druga skonstruowana była już w języku angielskim.  Na szczęśliwców czekały nagrody w postaci biletów do kina oraz podróży do Australii. Nie muszę dodawać, kto bezbłędnie rozwiązał test. Zaskoczeniem okazał się jednak telefon z propozycją zostania ambasadorem marki.

Książka obfituje w ciekawostki i legendy. Jeśli interesuje Was: gdzie można spotkać dwunastu apostołów? Kiedy będzie koniec świata? Które australijskie wino jest najlepsze? Jak duża może być różnica temperatur? Jak wyglądają drogowe  pociągi i dokąd zmierzają? Ile parków narodowych ma Australia? Jakie dwie plagi mogą dopaść turystów? Na którym drzewie gigancie zamontowana jest platforma widokowa? Ilu jest wyznawców „religii” Jedi? To odpowiedź na te i inne pytania znajdziecie w tym właśnie żółtym dziele.

Australijczyk to artystyczny obraz tego dość odległego miejsca do wielbienia. Od początku urzeka pięknymi zdjęciami (zarówno pejzaży, zwierząt i egzotycznych roślin), które opatrzone zostają anegdotami, osobistymi wrażeniami, smakami (choćby wina, kangurzego ogona czy vegemite), zapachami (olejku eukaliptusowego i gałązek eukaliptusa), jak również skojarzeniami, które najczęściej oscylują między muzyką i filmem. Dopiero połączenie zainteresowań dziennikarza (muzyki, podróży i fotografii) złożyło się na barwny, jednocześnie spójny obraz kontynentu. Bezsprzecznie autor pisze z podziwem i pasją, nie porównując Krainy Kangurów do jakiegokolwiek innego miejsca, co stanowi dodatkową zaletę. Mimo że powraca tam od dwudziestu lat, czasami nawet kilkukrotnie w te same miejsca, to jednak ma wrażenie, że poznaje je na nowo. Godne pochwały jest również zachowanie Marka Niedźwieckiego, będącego świadomym podróżnikiem, który z szacunku dla wierzeń Aborygenów zrezygnował ze wspinaczki na świętą dla nich górę Uluru, by nie zabierać jej energii. Choć wydaje się to drobny gest, to jednak jakże istotny.

* z języka łacińskiego: Nieznany kraj południowy

Fot.: Wielka Litera

 

Australijczyk

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *