Z deszczu pod rynnę – Jannik Tai Mosholt, Esben Toft Jacobsen, Christian Potalivo – „The Rain” [recenzja]

Duńskie The Rain to bez dwóch zdań najmocniej promowana majowa premiera Netflixa, a co za tym idzie, całego serialowego światka w ogóle. Choć amerykańskiemu gigantowi coraz częściej zdarza się wypuszczać w świat obrazy co najwyżej przeciętne, trzeba przyznać, że miewa ostatnimi czasy nosa do produkcji europejskich, gdzie za najlepszy przykład posłużyć mogą hiszpański Dom z papieru, czy niemieckie Dark (poszerzając perspektywę poza granice Starego Kontynentu, a wciąż nie koncentrując się na Stanach Zjednoczonych, dołożyć można również brazylijskie 3%). Tyle tylko, że wymienione tytuły europejskie nie ocierają się nawet o wizje świata postapokaliptycznego, który z kolei kojarzy się przeciętnemu widzowi z masą efektów specjalnych. Dlatego też pierwsze narzucające się pytanie brzmi: Czy w mroźnej, kojarzącej się z przede wszystkim z kryminałami, Skandynawii, jest szansa stworzyć dzieło podpięte pod gatunek science-fiction? Odpowiedzi udzielić próbują Jannik Tai Mosholt, Esben Toft Jacobsen oraz Christian Potalivo, czyli twórcy serialu, którzy angażując do obsady grupę młodych aktorów, postanowili rzucić się na głęboką wodę. Jaki osiągnęli efekt? O tym w poniższym tekście.

Dla niektórych będzie to wada, dla większości zaleta – akcja zawiązuje się dosłownie od samego początku, bez zbędnych wstępów. Młodziutka (nie jest podany dokładny wiek, lecz „na oko” 12, 13-letnia) Simone, w trakcie kolejnego zwyczajnego dnia, zostaje gwałtownie wyprowadzona ze szkolnego budynku przez ojca, który niczym nawiedzony upiera się, iż cała rodzina musi uciekać, aby schować się przed nadciągającą burzą. Simone wraz z bratem oraz matką zostają przez tatusia zaprowadzeni do tajemniczego, pełnego nowoczesnych gadżetów bunkra. Głowa rodziny uprzedza pozostałych, by pod żadnym pozorem nie wychodzili na zewnątrz, sam jednak zmuszony jest do pozostawienia rodziny, gdyż tylko on „jest w stanie naprawić katastrofę”. Chwilę później z nieba spada śmiercionośny deszcz, sprawiający, iż po kontakcie z kroplami wody ludzie umierają w przeciągu kilkudziesięciu sekund. Umiera i matka dwójki rodzeństwa, a ci zdani na łaskę bunkra, spędzają w nim sześć lat, po czym zmuszeni kończącymi się zapasami żywności wychodzą na powierzchnię.

The Rain to jakby nie patrzeć serial poniekąd młodzieżowy, przypominający nieco, popularne w Stanach, The 100,czy też powieść Alexandry Bracken – Mroczne umysły (których ekranizacja już wkrótce na dużym ekranie). Nie jest to jednak ujma, ponieważ nie dość że sam świat po zagładzie, spowodowanej przenoszonym przez deszcz wirusem, pokazany został naprawdę przekonująco, to jeszcze sami aktorzy, wobec postawy których można było odczuwać pewne obawy, poradzili sobie świetnie.

O ile filmy opowiadające o zagładzie ludzkości mają (miały?) ku temu lepsze warunki, o tyle serialom zawsze brakowało rozmachu, brakowało efektów specjalnych, pokazania ogromu zniszczeń dotkniętego katastrofą świata. I tu ciekawostka – The Rain również nie błyszczy efektami specjalnymi, a jednak w inteligentny sposób daje widzowi odczuć ogrom i powagę sytuacji. Z jednej strony to produkcja w pewnym sensie kameralna, skupiająca się na poszczególnych bohaterach, z drugiej nie brakuje i ujęć z ulic niegdyś wielkich, „dziś” zniszczonych, pogrążonych w chaosie miast (Kopenhaga). Specyficzny postapokaliptyczny klimat podkreślony zostaje czymś niezwykle charakterystycznym dla twórczości Skandynawów (chyba właśnie dlatego, tylko tam, jeśli mowa o Europie, można było nakręcić tego typu serial) – jest mrocznie, ponuro, klaustrofobicznie. Cały czas szaroburo i nijako; chmury czarne, grunt podmokły. Nawet gdy na chwilę wychodzi słońce, świeci jakby chciało, a nie mogło.

Na wyróżnienie zasługuje w mojej ocenie również większość młodej obsady – z wcielającą się w główną bohaterkę, Simone, Albą August na czele. Dziewczyna gra naprawdę bardzo dobrze, przekonująco wypadając w roli troskliwej siostry, „mózgu” całej grupy oraz po prostu… nastolatki. Brawa należą się również Lucasowi Lynggardowi Tønnesenowi, Mikkelowi Boe Følsgaardowi oraz Angeli Bundalovic, czyli serialowym: Rasmusowi (brat Simone), Martinowi (młody żołnierz po przejściach) i Beatrice (której przeszłość owiana jest największą tajemnicą).
Z pozostałymi bohaterami bywa różnie, warto jednak podkreślić fakt, że każda z postaci jest tutaj „jakaś”, choćbyśmy nawet nie byli jej fanami

Sporo było o zaletach, czas więc na łyżkę dziegciu w tej beczce miodu i to łyżkę niemałą. Wiele rzeczy uderza po oczach, nawet jeśli nie od razu, to po pewnym czasie. Jak to bywa w większości młodzieżowych produkcji, tak i tutaj mamy do czynienia z miłośnym trójkątem (w tym przypadku nawet czworokątem), co niektórych widzów może odstraszać, chociaż akurat ten wątek nie został przedstawiony wcale źle. Gorzej sprawa ma się z oklepanymi schematami oraz dziurami fabularnymi. The Rain nie jest co prawda kalką, jednak wszystko gdzieś już widzieliśmy – zaraza, grupka młodocianych bohaterów zmierzająca, by ocalić świat, wielki, tajemniczy Mur, za którym nie wiadomo co się znajduje (to on jest głównym celem podróży). I kilka innych rzeczy, o których nie wspomnę, by nie spoilerować.
Pewne „ułomności” przydarzają się również w takich kwestiach, jak ni stąd ni zowąd osadzone niemal co krok bunkry (no, chyba że naprawdę tak wygląda to w Danii ;) ), pytanie pod tytułem: Skoro wirus znajduje się w wodzie, to jakim cudem jacykolwiek ludzie jeszcze żyją? Pomijam już samo sedno, czyli dla niektórych być może śmieszny motyw grupki „dzieciaków” – która na co dzień nie wytrzymałaby kilku dni bez smartfona – przeżywającej apokalipsę.

Summa summarum, pomimo niekiedy rażących błędów serial ogląda się znakomicie i mówi to facet nienależący raczej do docelowej grupy odbiorców. Powiem więcej – będące bądź co bądź zdecydowanie lepszą niż The Rain produkcją, wspomniane na początku tekstu 3% odłożyłem na bok, by najpierw prześledzić do końca perypetie młodych Duńczyków! Tego się po prostu nie dało wyłączyć! Nie wspomniałem bowiem o świetnym tempie prowadzenia akcji i o kolejnych „przygodach” bohaterów, którzy niczym sam przedstawiony świat, co rusz wpadają z przysłowiowego deszczu pod rynnę. Nie jest to serial, który na branżowych ceremoniach będzie walczył o główne statuetki, nie można jednak odmówić mu uroku (jeśli w ogóle wypada tu użyć takiego zwrotu). Jest mrocznie, niepokojąco i przekonująco na tyle, że nawet polanie całości sosem pod nazwą „młodzieżówka” nie sprawia, że obraz traci na wartości.  The rain to bardzo przyjemny, niezobowiązujący przerywnik, który umili niejeden wieczór.


Fot.: Netflix

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *