Tegoroczny festiwal w Cannes. Złota Palma w rękach twórczyni Titane. Oburzenie, zdziwienie, głosy, że festiwal upada, a wartość nagrody ma coraz mniejsze znaczenie. Widownia podzielona. Titane nic sobie z tego zamieszania nie robi, a Julia Ducournau – reżyserka – w szoku i ze łzami w oczach odbiera statuetkę. To jedno z najbardziej kontrowersyjnych rozdań festiwalowych; jury przewodniczy Spike Lee. Wielu przyrównuje niedawny finał festiwalu do kontrowersji z lat 90., gdy główną statuetkę wręczono Quentinowi Tarantino (recenzję dokumentu poświęconego postaci reżysera Tarantino: Bękart kina znajdziecie tutaj) za Pulp Fiction, a bez nagrody został Krzysztof Kieślowski za Trzy kolory: Czerwony. Wtedy też zapanowało wielkie oburzenie. Nie chcę i nie będę porównywać Titane do Pulp Fiction. To dwa zupełnie różne obrazy, choć pod pewnymi, morderczymi aspektami, zaskakująco podobne.
Niedługo potem Titane pojawia się na Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Udaje mi się obejrzeć obrazowe szaleństwo francuskiej reżyserki dwa razy. Pierwszy raz to potężny grzmot w łeb i serce. Już Mięso pokazało, że Ducournau poza szokowaniem czy flirtowaniem z kinem gore ma do przekazania o wiele więcej. Co ważniejsze, jej kino czuć. Ja je czuję. Nawet za drugim razem, gdy wydaje się, że pewne sceny, rozmowy, sekwencje już przetrawiłam. Ale nie. To wciąż świetna zabawa, a przy tym rasowe kino zaangażowane. Przejdźmy więc do zacieśnienia więzi z jednym z najlepszych filmów festiwalu. No i, cholera, nie oszukujmy się, w Titane pojawia się najlepsze wykorzystanie Macareny w historii kinematografii.
When I dance they call me Macarena
Kino Julii Ducournau jest ekstremalne. Czy to w Mięsie, czy w Titane czuję skrajne emocje. Szok, obrzydzenie, zgorszenie, fascynację… Nic nie stoi tutaj pośrodku, nic nie jest nijakie. Patrzę na kanibalizm, patrzę na erotyczną fetyszyzację maszyn, kończącą się dla bohaterki kopulacją z… samochodem. Dosłowność pożera, ale reżyserka wykorzystuje ją tak świadomie, że ta poza niedowierzaniem, związanym z coraz to bardziej odważnymi, wręcz szaleńczymi wyborami Ducournau, mnie uwodzi.
Kontrowersje związane z Titane nie wzięły się znikąd. Ja sama raczej jestem odporna na wszelkie zabiegi mające zmusić mnie do odwrócenia głowy czy zasłonięcia oczu, ale muszę się przyznać, że w filmie Ducournau są momenty, na które nie mogłam patrzeć. Ale chciałam – i ta pokusa okazała się silniejsza. Obrzydlistwa ekranowe związane z cielesnością i biologią człowieka kojarzyć się mogą z Cronenbergowskimi eksperymentami bodyhorrorowymi. Tam też pewne zbyt eskapistyczne sceny wywoływały obrzydzenie, ale i fascynowały, przyciągały. I również tam można było zauważyć celową seksualizację maszyn, nadanie im erotycznego podtekstu (czy to w Wideodromie, czy w Crash: Niebezpiecznym pożądaniu).
Titane przedstawia: płynność płciowa, rodzina i toksyczna męskość
Główną bohaterką Titane jest Alexia (w tej roli debiutantka Agathe Rousselle). Jako dziecko uczestniczy w tragicznym w skutkach wypadku. Żyje – dzięki tytanowej płytce zastępującej część jej czaszki. Ta jednak wyzwala w niej pewne skłonności. Dorosła Alexia pracuje w klubie ze striptizem. To przestrzeń zdominowana przez mężczyzn, jednak kobieta świetnie sobie w niej radzi, ustawia twarde granice. Jeden z jej fanów je w pewnym momencie przekracza. Alexia po prostu go zabija. Metalową spinką do włosów. W jej oczach widnieje pustka i obojętność, jednak za morderczymi skłonnościami oraz bestialską naturą kryje się poczucie samotności, wyobcowania i pragnienie poczucia czegokolwiek.
Bohaterka to pół-człowiek, pół-posthumanistyczny twór. Ducournau z bezczelną odwagą przedstawia nam scenę, w której Alexia kopuluje z samochodem. Kolejne popełnione przez nią morderstwa (zresztą nie tylko na mężczyznach, ale i kobietach), powodują, że dziewczyna zaczyna być poszukiwana przez policję. Kolejny zwrot, w którym Alexia bez żadnych emocji opuszcza – bezuczuciową, a może wypaloną – rodzinę i podszywa się pod zaginionego chłopaka: Adriena. Na scenę wkracza Vincent (Vincent Lindon). To komendant straży pożarnej, ojciec poszukiwanego od lat Adriena. Alexia własnymi rękami przeprowadza na sobie metamorfozę. Vincent dobrze wie, że odnaleziona osoba nie jest jego synem, ale niepohamowana potrzeba bliskości i miłości, nie pozwala mu się do tego przed sobą przyznać. Psychopatyczna Alexia/Adrien i nieakceptujący kolejnych objawów starości Vincent zaczynają się poznawać. Od początku seansu minęło zaledwie kilkanaście minut. Mordercza i niepohamowana szarża przeobraża się nieoczekiwanie w czułą opowieść o… rodzinie. Drugi akt jest szokujący. Nie tylko dlatego, że stoi w potężnej kontrze do tego, co widzieliśmy dotychczas (zresztą fascynujących zabiegów fizycznych w dalszej części nie brakuje), ale i jest całkowicie nieoczekiwany jako kierunek narracyjny.
Dziwacy, odmieńcy, monstra i wykluczeni – łączcie się
Titane to w pewnym sensie opowieść o tym, że każdy z nas – kimkolwiek by nie był – ma taką samą wartość. Mimo tego, że różnimy się pod wieloma względami, to niemożliwym jest oszukać ludzkie potrzeby i uczucia. Czułość, zrozumienie, potrzeba bycia kochanym, zrozumianym czy zauważonym… Każdy z bohaterów Titane zmaga się z tą lub inną mieszanką. Każdy czegoś potrzebuje. Płynność – nie tylko płciowa, ale i narracyjna czy stylistyczna – jest przedstawiona w obrazie Ducournau jako sposób widzenia świata. Kategoryzowanie, dzielenie, grupowanie… Na to nie ma tu miejsca. Cechy, zachowania, emocje przenikają się w Titane. Alexia i Vincent, choć tak inni pod względem fizycznym, tak naprawdę dążą do podobnych celów. Oboje pragną bliskości – relacji pełnej, bez grama fałszu, pozorów i niepewności.
Titane jako eskapistyczna podróż
Bodźców w Titane nie brakuje. Nieustanne pląsanie, muzyczne poplątanie (niesamowity, choć tak różnorodny soundtrack, składający się głównie z utworów przełomu XX i XXI wieku), wariujące w każdej scenie neony czy gwałtowność zdarzeń. Juliii Ducournau udało się stworzyć coś, co budzi we mnie ogromny podziw. Z elementów tak różnych, tak – wydawałoby się – niepasujących do siebie, mających inne wejścia i inne końcówki powstał twór kompletny. Kino zaangażowane, body horror, sprzeciw wobec szufladkowania i jasnego określania, które zabija i kategoryzuje; czuła opowieść o rodzinie, brutalny slasher, amerykańskie kino klasy B, groteska, dziwaczni ludzie w dziwacznych relacjach… Gatunek pożerający gatunek, podgatunek mieszający się z drugim. Rozmycie znaczeń. To wszystko to Titane – narracyjna i emocjonalna dzikość zamknięta w niecałych 2 godzinach. Przede wszystkim jednak to na przekór subtelna – pod względem emocjonalnym i w cudownej kontrze do szaleńczych wizualnych manewrów – historia o tym, że potrzebujemy z kimś coś dzielić. Zapełnić pustkę. Poczuć. W tym wypadku dane jest nam poczuć w towarzystwie szaleńczej, dzikiej audiowizualnej oprawy. Przytoczę na koniec słowa ojca skierowane do swojego niedawno odnalezionego syna, w którego „ciele” skrywa się Alexia: „Nie obchodzi mnie, kim jesteś”.
*poniżej piosenka pojawiająca się w fantastycznej scenie otwierającej film:
Fot.: Frakas Productions / Kazak Productions