Podobno dobra recenzja to recenzja bezstronna, obiektywna, w której autor nie daje się ponieść emocjom. Wiele wskazuje więc na to, że niniejszego tekstu do dobrych zaliczyć się nie da, bo choć postaram się być sprawiedliwy w ocenie najbardziej rozchwytywanego ostatnimi czasy w kinach obrazu, to trudno będzie mi się zdobyć na bezstronną ocenę i powstrzymanie emocji na wodzy. Dlaczego? Ano dlatego, że mowa o ekranizacji jednej z moich ulubionych powieści; o ekranizacji książki, „dzięki” której jako dorosły już facet bałem się sam zejść do piwnicy czy skorzystać w nocy z toalety. Wiem, wstyd się przyznać. Wstydzić nie powinien się jednak Andres Muschietti, który – jak przykazał autor literackiego pierwowzoru, Stephen King – po 27 lat latach przebudził do życia To, pokazując przy tym klasę pozwalającą umieścić jego dzieło w gronie najlepszych w historii adaptacji prozy Króla Horroru.
Derry w stanie Maine to – na pierwszy rzut oka – typowa prowincjonalna mieścina, jakich w Stanach Zjednoczonych wiele. Życie toczy się tu raczej sennym rytmem, nikt nie wychyla się przed szereg, bo i po co? Aptekarz sprzedaje lekarstwa, starsza, znudzona życiem bibliotekarka podaje chętnym książki, dzieciaki wyczekują dzwonka oznaczającego koniec lekcji, a jeszcze lepiej – oznajmiającego, że oto rozpoczęły się wakacje! I to właśnie młodzi bohaterowie stanowią trzon opowiadanej historii. Spora część młodej społeczności Derry zaczyna ni stąd, ni zowąd znikać, a rozkładający w geście nieporadności ręce stróże prawa wprowadzają w miasteczku godzinę policyjną, jednak na dobrą sprawę nie widać, by tajemnicze zaginięcia specjalnie kogoś interesowały. Do czasu.
Do czasu, gdy problem biorą pod lupę członkowie ekipy „Frajerów” – grupki niezbyt popularnych, zepchniętych poza margines szkolnej hierarchii uczniów, wśród których znajdują się między innymi jąkała Billy, nerdowaty Richie, grubasek Ben, żyjący w ciągłym strachu przed zarazkami Eddie czy buntownicza chłopczyca – Beverly. To właśnie oni, szkolne wyrzutki – nie rodzice ani policjanci – ruszając tropem odnalezienia jakichkolwiek wskazówek mogących pomóc w odnalezieniu (również) zaginionego malutkiego brata Billy’ego (zdarzenie to otwiera całą opowieść), trafiają na ślad niepokojących, niewyjaśnionych i powtarzających się w regularnych odstępach czasu na przestrzeni lat podobnych historii znikających w miasteczku dzieci. Odkrycie to doprowadza „Frajerów” do spotkania oko w oko z demonicznym klaunem Pennywisem.
W porównaniu z pierwowzorem, historia przedstawiona na ekranie została nieco uwspółcześniona, a akcja przeniesiona z lat 50. do 80. ubiegłego stulecia. Nie da się tu po prostu nie zauważyć inspiracji hitowym serialem Stranger Things, którego twórcy wzorowali się z kolei… na prozie Stephena Kinga (chociażby na jednej z niewielu świetnych ekranizacji twórczości Króla, filmowi Stań przy mnie). Przesunięcie akcji o wspomniane trzy dekady okazało się być strzałem w dziesiątkę, a stworzonemu przez twórców klimatowi trudno odmówić uroku. W walkmanach dudnią kawałki New Kids On The Block (których wstyd słuchać przy kolegach), w kinach wyświetlana jest piąta odsłona Koszmaru z ulicy Wiązów, ściany zdobią plakaty z Gremlinów. Ulice przemierzają klasyczne amerykańskie auta, a i moda daleka jest od znanej nam obecnie. Wszystko to składa się na piękną sentymentalną laurkę, którą To z całą pewnością jest.
Co zaskoczyć może wielu, siłą napędową najnowszego dzieła Muschiettiego nie jest wcale groza, a ukazanie potęgi młodzieńczej przyjaźni. Grupka outsiderów, z których każdy jest wyróżniającą się indywidualnością z własnymi lękami oraz demonami, stawiająca czoła złu. Chwytające za serce, prawda? Jako że nie brakuje tu również żartów oraz mrugania okiem do widza, mogłoby się wydawać, że fani horroru poczują się rozczarowani, jednak dzięki odpowiednio dobranej dla filmu kategorii wiekowej momentów grozy nie brakuje, o co w wielkim stylu dba wcielający się w postać morderczego klauna Bill Skarsgård!
Kojarzony głównie z ekranizacji serii Wierna Skarsgård spisał się RE-WE-LA-CYJ-NIE! Większość fanów siłą rzeczy porównuje jego kreację Pennywise’a do tej, którą w 1990 roku stworzył Tim Curry, i choć zdania są podzielone, wydaje mi się, że obu panów dzieli niestety przepaść, a z korespondencyjnego „pojedynku” zwycięsko wychodzi młody Szwed. To, jak moduluje głosem, zachwyca, gdy zanosi się śmiechem – przeraża; gesty i mimika są po prostu perfekcyjne! Mało tego, nawet delikatna wada wzroku aktora sprawia, że prezentuje się on na ekranie jeszcze bardziej demonicznie! Sama zresztą postać zamieszkującego kanały klauna to element łączący stylistykę lat 80. z kinem współczesnym, gdyż nie da się nie zauważyć wizualnego podobieństwa nowego Pennywise’a do Nolanowskiego Jokera. Skarsgård odwala tu kawał świetnej roboty i mimo że niektórzy prawdopodobnie zarzucą mu odrobinę kiczowatości, każda scena z jego udziałem to perełka i wydaje się wielce prawdopodobne, że za tę właśnie kreację młodemu aktorowi uda się zgarnąć kilka lśniących statuetek do postawienia w domowej gablotce.
Są więc w nowym To momenty przyprawiające o przyspieszone bicie serca (łazienkowa, krwawa scena z Beverly czy pokaz slajdów w garażu), jednak jak zostało już wspomniane wyżej, podstawę stanowią tu relacje pomiędzy dzieciakami z „klubu Frajerów”. Co za tym idzie, wypadałoby również ocenić ich pracę na planie i trzeba przyznać, że poza wyjątkami w postaciach Mike’a oraz Stana, cała reszta paczki spisała się znakomicie! Praca z tak młodymi aktorami i jej efekt to zawsze wielka niewiadoma, jednak w przypadku Tego, ktoś przeprowadził naprawdę udany casting! Wyróżniają się przede wszystkim odgrywający rolę Billy’ego jąkały Jaeden Lieberher (choć bywa irytujący z tym swoim rozmemłaniem), Sophia Lillis jako zbuntowana, skrywająca traumatyczną tajemnicę Beverly oraz znany ze Stragner Things Finn Wolfhard w roli rozgadanego Richiego Toziera. Nie ma co ukrywać – na wszystkich dzieciakach spoczywała olbrzymia presja, w końcu nie zawsze jedną z pierwszych ról w karierze jest udział w ekranizacji kultowej od dekad powieści, trzeba więc oddać wszystkim, że spisali się na medal!
Jak ma się z kolei podbijający BoxOffice obraz do literackiego pierwowzoru pod względem treści? Trudne to pytanie, gdyż twórcy zdecydowali się podzielić opowieść na dwie części – tę z dziecięcych lat bohaterów, którą oglądać możemy obecnie na ekranach kin, oraz część, w której bohaterowie są już dorośli. Stephen King na kartach powieści poprzeplatał ze sobą oba światy. Rzecz jasna nie dało się wszystkiego oddać słowo w słowo, scena w scenę, coś trzeba było wyciąć, coś lekko zmodyfikować, jednak całokształt z kilkoma wyjątkami wydaje się być nad wyraz wierny oryginałowi; zwłaszcza biorąc pod uwagę, że część druga ma być uzupełniona o retrospekcje z lat młodości bohaterów, dlatego też można liczyć na uzupełnienie z czasem kilku luk.
Summa summarum nowe To bez problemu powinno zaspokoić apetyty fanów Stephena Kinga. Co z resztą widzów? Niektórzy prawdopodobnie poczują lekki niedosyt, wyczekując na każdym kroku kolejnych przerażających scen (w końcu mamy tu do czynienia z adaptacją dzieła „Króla horroru”). Mimo to chyba każdy dostrzeże kapitalną grę aktorską oraz da się pochłonąć urokliwemu klimatowi. Nowy Pennywise wywołuje ciarki na plecach, młodzi bohaterowie spisują się świetnie, historia wciąga tak, że nie sposób oderwać wzroku od ekranu. Czego więc chcieć więcej? W zasadzie niczego, no, może poza przyśpieszeniem prac nad drugą odsłoną, na którą przyjdzie nam poczekać ładnych kilkanaście miesięcy. Idę jednak o zakład, że tak jak w przypadku części pierwszej, Pennywise i spółka znów nas porwą!
Fot.: Warner Bros Entertainment