To właśnie życie

Instagramowa „Kieślowszczyzna” – Dan Fogelman – „To właśnie życie” [recenzja]

Dan Fogelman ugruntował swoją pozycję w świecie amerykańskiego show-biznesu przede wszystkim jako twórca popularnego serialu Tacy jesteśmy, który doczekał się już w tej chwili trzeciego sezonu, gdzie perypetie rozległej rodziny Pearsonów przedstawione zostały w wieloletniej perspektywie czasowej, zaś współczesność przeplata się z licznymi retrospekcjami, a szereg wątków odpowiadających poszczególnym gałęziom rodziny przenika się wzajemnie. Zabłysnął także jako scenarzysta komedii romantycznej zatytułowanej Kocha, lubi, szanuje, w którym to Emma Stone stawiała swoje pierwsze aktorskie kroki jako odtwórczyni głównej roli, Ryan Gosling utrwalił swój stereotypowy wizerunek amanta, zaś Steve Carrell zaprezentował nowe oblicze odbiegające od głupkowatych kreacji w mało wymagających farsach. Czy najnowsza produkcja sygnowana przez sprawnego hollywoodzkiego rzemieślnika, zatytułowana To właśnie życie, spełniła moje oczekiwania? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie w poniższym tekście.

Tym, co w ogóle przywiodło mnie do kina, była informacja odnośnie imponującej obsady, bo obok Oscara Isaaca, który jest w mojej ocenie wciąż najbardziej niedocenianym gwiazdorem amerykańskiego kina, na liście płac znalazła się Olivia Wilde, Antonio Banderas, Anette Benning i Laia Costa w Europie znana przede wszystkim z tytułowej roli w świetnym niemieckim filmie Victoria. Sam koncept narracyjny nie odbiega od tego, co Fogelman wcześniej zaprezentował w rzeczonym serialu, na co swoją drogą wskazuje chociażby analogiczny „kolażowy” plakat do obu produkcji, jak i sam tytuł.

Niestety to, co w serialu telewizyjnym zostało rozpisane na szereg sezonów i odcinków, nie sprawdza się w dwugodzinnej formule zamkniętego pełnometrażowego filmu fabularnego, gdzie siłą rzeczy niezbędne są pewne montażowe skróty. W rezultacie otrzymujemy swoisty „groch z kapustą”, tak w warstwie formalnej poprzez użycie rozlicznych narracyjnych efekciarskich chwytów, jak i na poziomie samej opowieści, gdzie nagle w połowie obrazu pojawia się wątek na tyle odmienny od tego, co oglądaliśmy w pierwszej części, że zrealizowany w diametralnie innej konwencji, palecie kolorystycznej samych zdjęć czy też przede wszystkim odległym miejscu akcji. O ile pierwsza „nowojorska” sekwencja sprawia pewną przyjemność na poziomie percepcji dzieła poprzez zaskakujące twisty, powtórzenia, retrospekcje czy mechanizmy „opowieści szkatułkowej”, tak odsłona „hiszpańska” tonie w powodzi ckliwego melodramatycznego banału przypominającego zwulgaryzowaną wersję Kieślowskiego, pseudofilozoficzne banały Paulo Coehlo bądź też w najlepszym przypadku słabsze obrazy Terrence’a Mallicka skąpane w instagramowym świetle malowniczych andaluzyjskich gajów oliwnych. Kategorią istotną dla opowieści tkanej przez Dana Fogelmana jest konstrukcja „niewiarygodnego narratora” przywoływana w filmie wielokrotnie, który materializuje się już na samym początku dzieła w głosie Samuela L. Jacksona, brzmiącym zresztą w kontekście wymowy całego utworu kuriozalnie, albowiem wstęp wskazuje wręcz na czarną komedię, by sukcesywnie zmierzać w stronę greckiej tragedii.

Na poziomie konceptualnej metanarracji takie obserwacje są interesujące, jednak finalnie sprawiają wrażenie warsztatowego ćwiczenia, które ponad to nie zmierza do żadnego celu. Obecne są też istotne scenariuszowe błędy. Akcja filmu dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu lat i kilku pokoleń, co nie znajduje wyrazu w świecie przedstawionym wyrażającym się w scenografii i kostiumach. Nadto psychologiczne motywacje części protagonistów są mało wiarygodne. Drażni też pewna niekonsekwentna maniera obecna w części „hiszpańskiej”, w której bohaterowie naprzemiennie mówią po hiszpańsku i angielsku.

Tym, co ratuje obraz Fogelmana, jest jednak wyborne aktorstwo, w szczególności zaś wspomnianego Isaaca, który wiarygodnie portretuje mężczyznę owładniętego kompulsywną szaleńczą miłością do kobiety. Na uwagę zasługuje też kreacja Antonio Banderasa, zwłaszcza w scenie, w której opowiada swoją rodzinną historię. Przyznaję się też, że finał spowodował u mnie uronienie kilku łez i uczucie ściśniętego gardła. Tym samym, konkludując, nie deprecjonuję filmu całkowicie. Będzie on źródłem szeregu wzruszeń, nie stając się jednak wyjątkowym kinofilskim przeżyciem.

Fot.: United International Pictures


Film obejrzeliśmy dzięku Cinema City

To właśnie życie

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *