Trawka. Jak zdelegalizowano marihuanę

Dyskretny urok konopi – Box Brown – „Trawka. Jak zdelegalizowano marihuanę” [recenzja]

Z marihuaną przez wieki, a nawet tysiąclecia. Za sprawą Wydawnictwa Marginesy. W ręce czytelników trafia bowiem uroczo dowcipne kompendium wiedzy o perypetiach, które towarzyszyły konsumpcji tytułowej trawki. Na dodatek – w formie komiksu. Co może być piękniejszego? Trawka. Jak zdelegalizowano marihuanę autorstwa cenionego amerykańskiego rysownika Boxa Browna, zabierze nas w kipiącą od anegdot podróż przez wieki, kontynenty i kultury. Wszystko dla sprawy. A ową sprawą jest zdjęcie tytułowej, prastarej roślinki, pamiętającej czasy wojen bogów z demonami, piętna szatańskiego nasienia.

Zaczyna się niewinnie. Zawsze zaczyna się niewinnie. Ot, u zarania czasu, gdzieś w okolicach dzisiejszych Indii bogowie rozpętują wojnę z demonami. Albo na odwrót. O coś zupełnie błahego. Czyli o nieśmiertelność i panowanie nad światem, jak to zwykle w takich przypadkach bywa. Owe nadludzkie istoty nie były jednak wszechwiedzące. Nie zdołały bowiem przewidzieć, jak ich wojenny szał zaważy na losach świata, że mianowicie jego skutkiem ubocznym będzie powstanie niepozornej roślinki, która narobi solidnego zamętu w dziejach ludzkości. I będzie stać za niejednym kulturowym fermentem. Przyczyni się też do uporczywych kolizji obywateli z prawem. To jeden skutek uboczny. Drugi – mniej istotny – był taki, że bóg Śiwa stał się niebieski. Jak dr Manhattan.

Konopna epopeja

Dalej jest coraz ciekawiej. Zostawiamy Indie mityczne, by zaznajomić się z realiami Indii Brytyjskich, gdzie wredni Angole zaczynają kombinować, jakby tu zdelegalizować uwielbiane przez miejscowych konopie. Oczywiście nie zważają przy tym na, jakże ważny dla autochtonów, czynnik duchowy. Następnie porzucamy ojczyznę marihuany, gdyż wzywa Meksyk czasów konkwisty. Kiedy już, jak zawsze, przekonamy się, że Cortez był złoczyńcą i łotrem, który sprowadził za sobą zniszczenie, zarazy, masowe zbrodnie i katolicyzm, równie brawurowo autor skieruje nas wprost w czasy Rewolucji meksykańskiej, w międzyczasie uskuteczniając miniwykład o wspaniałych tradycjach spożywania substancji psychodelicznych przez miejscową ludność. I przekonując o ich wyższości nad amerykańską miksturą o zachęcającej nazwie Cola-Bola, tfu!

Trawka poprowadzi nas także do tętniących życiem klubów, burdeli i spelunek nowoorleańskiej dzielnicy Storyville, przez pierwszowojenne okopy, wprost w ciemne czasy prohibicji. Będą też mormoni, Louis Armstrong, Billie Holiday i guru psychodeli, Timothy Leary. A także Harry J. Anslinger, który rozpętał antykonopną krucjatę, bo był karierowiczem i dlatego, że miał na pieńku z jazzem. Była to dla niego przeraźliwa, podła muzyka grana przez czarnych… to brzmiało jak dżungla w środku nocy. Historia go osądzi.

Przekonamy się również, że niektórym amerykańskim prezydentom, jakby to napisać, zdarzało się robić sobie wolne od rozumu. Będzie też o tym, jak powstał pierwszy skręt.

Kopcący chwast z korzeniami w piekle

Szczególnie uroczo przedstawiona została machina propagandowa rozpętana, by całkowicie zdemonizować tytułową trawkę w oczach opinii publicznej. Czołowym antykonopnym propagandystom udało się zaprzęgnąć do niej wolne media, urzędników i, rzecz jasna, grupy wyznaniowe różnej proweniencji. Hasła z ulotek i filmów produkowanych przez tychże, wciąż robią wrażenie: KOPCĄCY CHWAST Z KORZENIAMI W PIEKLE, DYM Z SAMEGO PIEKŁA, SZATAŃSKIE NASIENIE, ZAĆPANA MŁODOŚĆ, SZALENI OD SKRĘTA, et cetera.

Takich, nomen omen, kwiatków, Trawka zapewnia mnóstwo. Box Brown się postarał. Komiks jest dowcipny i pozwala chwycić zdrowy dystans do galopujących absurdów i nonsensów antymarihuanowej nagonki. Oprócz prześmiewczego stosunku do światopoglądowego sztywniactwa lektura oferuje garść informacji o zawikłanych, światowych ścieżkach konopi. I o wkładzie tej niezbyt urodziwej roślinki w rozwój kultury, subkultur, sztuki, duchowości, medycyny czy gospodarki.

Autor na kartach komiksu koncentruje się głównie na zrehabilitowaniu marihuany, której wieloletni (ba, wielowiekowy!), czarny PR, wyrządził wiele szkód wizerunkowych. Co znamienne, w budowanie czarnego „piaru” zaangażowani byli, z różnych względów, przede wszystkim, przedstawiciele kultury europejskiej i purytańscy biali Amerykanie.

Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to do tego, że Brown nieco zanadto wchodzi w buty adwokata diabła, przez co opowieść staje się nieco stronnicza. Zabrakło mi troszkę przedstawienia drugiej strony medalu. Jakichkolwiek sensownych (podkreślam, sensownych, nie „od czapy”), argumentów przeciwników legalnej marihuany. Ot tak, dla równowagi. Ale zasadniczo nie ma się co czepiać, Trawka jest po prostu fajna.

Forma

Fajna także pod względem formalnym. Rysunki są oszczędne, czarno-białe, z charakterystyczną kreską, przypominającą styl Persepolis Marjane Satrapi. Moim zdaniem ta prostota ma w sobie coś ujmującego i idealnie komponuje się z opowiadaną historią wojny faktów ze społecznymi  uprzedzeniami i nieuzasadnionym lękiem. Trawka jest też opowieścią interesującą z antropologicznego punktu widzenia. Mnóstwo w niej ciekawych obserwacji socjologicznych i kulturowych. Całkiem sporo jak na opowieść o prawdopodobnie najgroźniejszym narkotyku w Ameryce. Które to słowa wyrzekł sam Ronald Reagan. Od siebie dodam: co tam w Ameryce – na całym szerokim świecie! Od zarania dziejów, po wsze czasy. Amen.

Fot. Wydawnictwo Marginesy


Przeczytaj także:

Recenzja komiksu Tetris. Ludzie i gry

Recenzja serialu Sukcesja

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *