Niech piękna zdycha

Trzymając się ziarenek życia – Lupano, Andréae – „Azymut – 2 – Niech piękna zdycha”

Po licznych zachwytach, w jakich opisywałam tom pierwszy Azymutu, czyli Poszukiwaczy zaginionego czasu, pora na kolejną część, zatytułowaną Niech piękna zdycha. Poznawszy już wstęp do historii, możemy domyślać się, o którą piękną chodzi, nie do końca jednak zdajemy sobie sprawę z tego, kto życzy Mani śmierci, której kobieta tak bardzo się obawia. Poza tym jest jeszcze mnóstwo wątków, które zaintrygowały w pierwszym tomie, a które – miejmy nadzieję – chociaż trochę rozwinie drugi tom Azymutu. Czas więc zatopić się ponownie w przepiękny, mamiący kolorami i fantazją świat Lupano i Andréae, który poprzednim razem dostarczył tak wielu emocji.

Na samym początku, spomiędzy malowniczego tataraku i innej wodnej roślinności wyłania się kobieta, która szybko okazuje się być matką Mani Ganzy, królowa Eteru. Jednak do typowej matki, jaką mamy na myśli, jej daleko, bo jej zazdrość o córkę i nienawiść do niej wręcz pulsują wokół tej postaci. Kobiety mają jednak wiele wspólnego, ponieważ obydwie pragną za wszelką cenę powstrzymać śmierć i wszelkie oznaki upływu czasu. Jest to również powód zazdrości matki o córkę, która, jak wiadomo, jest młodsza, a także piękniejsza. Kobieta uparcie poszukuje swojej krnąbrnej córki, polując w międzyczasie na klepsydrawie, które pomagają jej w zachowaniu młodego wyglądu. No cóż, w świecie Azymutu wiele postaci radzi sobie, jak może, by upływ czasu nie był po nich widoczny. Jedni pragną odnaleźć mityczny bank czasu, inni zabijają niektóre chronoskrzydłe, jeszcze inni napawają się ludzką tragedią.

Ten ostatni sposób stosuje baron Smutek, do którego trafia podczas ucieczki część naszych bohaterów, którzy odlecieli balonem, w który zamieniła się w poprzednim tomie suknia Mani. Ów baron, w istnienie którego wielu bohaterów świata przedstawionego do tej pory nie wierzyło, odnalazł sposób na życie wieczne, lecz zapewniam, że nie każdy z nas chciałby z niego skorzystać. Baron Smutek czerpiecbowiem energię, witalność i młodość z krzyków, jęków i lamentów innych, które są dla jego uszu jak najpiękniejsza ballada, a oprócz tego działają niczym eliksir młodości. Mężczyzna nie jest jednak samolubnym jegomościem, absolutnie – zaproponuje wszak naszej femme fatale, aby została u niego już na zawsze, korzystała z jego gościnności, a także z przywilejów, jakie daje cudza rozpacz. Czy Mania skorzysta z tej kuszącej propozycji, czy jednak będzie wolała odnaleźć bank czasu, który, jak wierzy, zapewni jej życie wieczne?

Niezwykle ważnym punktem fabularnym dla Niech piękna zdycha jest odkrycie prawdy dotyczącej zagadki z tomu pierwszego, czyli odpowiedzi na pytanie, co stało się z biegunem północnym i dlaczego wszystkie kompasy zwariowały, a świat stracił swoje cztery strony. Biegun odnajduje się bowiem w najmniej spodziewanym miejscu, ale nie rozwiązuje to w żadnym razie geograficznych problemów świata. W związku z tym, w wyniku pewnych zawirowań, łowca nagród opuszcza samotnie statek Arystydesa i rusza przez pustynię, a czytelnik poznaje pewien jego sekret, zakopany głęboko w złocistym piasku. Z Arystydesem zostaje natomiast jego Dziwoczek, który wykluł się w poprzednim tomie, a który okazuje się być jego młodszą wersją – Arystydesa Brelokinta, czemu ów mężczyzna zdaje się w ogóle nie dziwić. Jak potoczą się losy ich wszystkich i czy ich drogi kiedyś przetną się w jednym punkcie tego samego czasu? Na razie nie znamy odpowiedzi na te pytania, ale to oczywiście dobrze, bo chcemy, aby podróż z cyklem Azymut trwała jak najdłużej.

Niech piękna zdycha to opowieść o wiele mroczniejsza od Poszukiwaczy zaginionego czasu, na co duży wpływ ma niedługi pobyt niektórych bohaterów u wspomnianego już barona Smutka. Jego kraina to nieskończona szarość, z której wylewają się smutek przygnębienie i rozpacz. Baron jednak czuje się w tym klimacie jak ryba w wodzie, zapewne dlatego, że nawet odrobina światła ujawnia pewne jego… nazwijmy to – mankamenty. Jego królestwo natomiast odpowiedzialny za rysunki i kolor Jean-Baptiste Andréae przedstawił fenomenalnie, oddając jego ciężką, ciemną atmosferę, jego przygaszenie i duszność. Wspomniane kadry, wraz z wplecionymi krótkimi momentami, w których widzimy uosobienie tego, czego najbardziej boją się wszyscy zamieszkujący świat Azymutu, to niezwykle mroczne strony, w których czytelnik może poczuć się przez chwilę jak w prawdziwym horrorze. Groza wylewa się z kadrów, zwłaszcza, że nie zostaje do końca wypowiedziana, a wręcz przerywa ją co chwilę jasność i obfitość kolorów, kiedy przenosimy się w inne miejsca tego niesamowitego świata.

W drugim tomie ponadto dowiadujemy się, że zagrożeń, jakie czyhają na śmiertelników, jest więcej niż jeden legendarny Pożeracz Czasu (przed którym, jak sądził król Ireneusz Wielkoduszny, chroni pożeranie gargantuicznych ilości koperku, na który ów stwór miałby mieć jakoby alergię). Niepozornym latającym zagrożeniem jest również Bąk Feralnik, który zalicza się do rzędu Chronoskrzydłych. Ten nie do końca chlubny przedstawiciel owadów chronoskrzydłych, cytuję:

Jak wszystkie bąki jest niezbyt lubiany przez ludzi, i nie bez powodu: kiedy bąk feralnik ukłuje, jego ofiara doznaje przerażająco przyspieszonego starzenia się komórek. W sekundy mijają dla nich godziny, w minuty – lata, zaś dni zmieniają się w stulecia! I to, co powstało z prochu, w proch się obraca. Krótko mówiąc, kiedy bąk feralnik jest w okolicy, lepiej nie wychodzić do ogrodu.

Cytowany tu fragment pochodzi oczywiście z Encyklopedii Chronoskrzydłych spisanej ręką Arystydesa Brelokinta (starszego czy młodszego – zapytacie, ale zaczynam się zastanawiać, czy ma to jakiekolwiek znaczenie, biorąc pod uwagę, że nadal jest to jedna i ta sama osoba), stronice której są przed czytelnikiem odsłaniane stopniowo, krok po kroku, tom po tomie. Prócz owadów, w Niech piękna zdycha spotykamy także przedstawicielkę ryb chronoskrzydłych, co pokazuje tylko, jak rozbudowany jest świat stworzony przez Wilfrida Lupano. W każdym razie wiecie już, dlaczego warto unikać Bąka Feralnika, chyba że lubicie z młodych i pięknych na pstryknięcie palcami zamieniać się w pomarszczone istoty, które nijak nie przypominają postaci, którą zapamiętaliśmy, ostatni raz przeglądając się w lustrze.

Tom drugi Azymutu nadal porusza ważkie sprawy (czy istnieje ważka chronoskrzydła?), rozwijając tak naprawdę problematykę zarysowaną w Poszukiwaczach zaginionego czasu. Strach przed śmiertelnością i zniknięciem z powierzchni ziemi, a także samą starością i zmienianiem się naszego ciała wydaje się paraliżować wiele postaci z komiksu, tym samym popychając je do działania, choć działanie to nie zawsze będzie zgodne z ich sumieniem i ogólnie pojętą moralnością. Jak daleko bowiem jesteśmy w stanie posunąć się, aby uzyskać nieprzemijającą młodość? Ile jesteśmy w stanie poświęcić, aby nigdy nie przeminąć? Czy cokolwiek w ogóle zagwarantuje nam, że obietnica spełni się, nawet jeśli my wypełnimy wszystkie warunki? A jeśli nie? A jeśli całe życie zmarnotrawimy, uganiając się za lekiem na śmiertelność, nie zauważając, jak ziarenka życia przesypują się w naszej klepsydrze, nieuchronnie zbliżając nas do momentu, w którym zdamy sobie sprawę, że zamiast szukać eliksiru młodości, powinniśmy korzystać z tej, którą dała nam natura? Czy bohaterowie Azymutu wygrają mimo wszystko walkę z czasem?

Niech piękna zdycha dostajemy więc nie tylko rozwinięcie wątku bohaterów porzuconych w pierwszym tomie, ale także zarysowują się nowe, jak chociażby Baron Smutek czy bezwzględna matka Mani Ganzy, z którą scena zarówno otwiera, jak i zamyka tom drugi, dając do zrozumienia, że na pewno powróci w kolejnej części i to w roli niebagatelnej. Interesująco rysuje się również wątek kapitana, czyli królewskiego odkrywcy, bowiem hrabia de La Pérue opuścił grupę i nie wiadomo, dokąd zaprowadzi go to, na czym odleciał. Nie wiemy również do końca, jaką cenę przyszło zapłacić Mani za układ, który zawarła w miejscu, do którego od dawna dążyła. Kolejne tomy zapowiadają się więc rewelacyjnie, bo historia wciąż nie rozwinęła się do końca i wciąż odkrywa przed nami nowe fabularne niuanse, które w przyszłości mogą okazać się niezwykle ważne.

Oczywiście Wydawnictwo Komiksowe znowu nie zawodzi, a cykl Azymut zapowiada się jako coś, czego zazdrościć nam będzie każdy, kto choć raz w naszej kolekcji zobaczy przynajmniej dwa tomy tego cuda. Duży format, kontynuacja Encyklopedii Chronoskrzydłych spisanej przez Arystydesa Brelokinta, zaprezentowanej w sepii, twarda oprawa i kredowy papier sprzyjają temu, aby po dzieło Wilfrida Lupano i  Jeana-Baptiste Andréae sięgać nie raz i nie tylko ze względu na lekturę od deski do deski. Po Azymut chce się też sięgać wyrywkowo, aby jeszcze raz przyjrzeć się Chronoskrzydłym, spojrzeć na wybrane rysunki, a nawet zapatrzeć się w okładkę komiksu.

Niech piękna zdycha to świetne rozwinięcie historii, która robi się o wiele poważniejsza, o wiele bardziej mroczna i pełna grozy, choć nadal zapiera dech w piersiach, przyciąga wzrok i wyobraźnię. Azymut to komiks tak mocno tętniący życiem (być może po części dlatego, że tak mocno trzymają się go bohaterowie i tak bardzo nie chcą jego ziarenek wypuścić z rąk), że czytelnik wsiąka w tę opowieść całkowicie, bez reszty oddając się urokowi aroganckiej Mani, ze smutkiem i przerażeniem spoglądając na barona, z zachwytem poznając kolejne chronoskrzydłe i wiedząc, że wciąż ma się przed sobą całkowite odsłonięcie wszystkich zakamarków tego świata. Świata, w którym tak cenne są ziarenka życia, a w którym tak wiele zagrożeń na nie czyha.

Fot.: Wydawnictwo Komiksowe

 

Niech piękna zdycha

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *