„Nie” dla komedii – Idris Elba, Gary Reich – „Turn Up Charlie” [recenzja]

Widzimy aktora, którego bardzo cenimy (albo po prostu lubimy na niego patrzeć… albo jedno i drugie), i dowiadujemy się, że będzie grał główną rolę w nowym serialu Netflixa. Cieszymy się i już nie możemy doczekać, żeby go obejrzeć. Później dowiadujemy się, że ów aktor jest też producentem i pomysłodawcą produkcji – i nie możemy doczekać się jeszcze bardziej. Później, pełni zapału, oglądamy zwiastun tego „cuda” i… nagle zaczynamy powątpiewać, czy aby na pewno powinniśmy oglądać pierwszy odcinek – i kolejne. Może lepiej nie burzyć sobie obrazu, który mamy w głowie? Bo zwiastun, Moi Drodzy, serialu, o którym mowa, czyli Turn Up Charlie, z Idrisem Elbą w roli głównej, na kolana nie powala. To zresztą może i obrazowe, ale mało dosadne określenie. Zwiastun zapowiada, przynajmniej w moich oczach, kolorową szmirę, w której może i Elba zrywa z wizerunkiem twardego detektywa Luthera lub zaciętego Rolanda, ale… zerwanie to raczej nie wychodzi mu na dobre. Postanowiłam jednak, że nie będę oceniać książki po okładce, że jedna zła jaskółka wiosny nie czyni, że nie będzie mi jakiś zwiastun dyktował warunków i że dam serialowi szansę.

Turn Up Charlie opowiada o tytułowym Charliem, rzecz jasna, który to, będąc w wieku już, powiedzmy, średnim, nie może pochwalić się większymi życiowymi osiągnięciami czy ustatkowaniem. Żyje wspomnieniem swoich dawnych lat świetności, kiedy był szanowanym i rozchwytywanym DJ-em, choć, jak twierdzą niektórzy, tak naprawdę był gwiazdą tylko jednego przeboju. Mieszka ze swoją ciotką (która potrafi wparować mu do pokoju podczas upojnego wieczoru z kobietą), co dla faceta w tym wieku jest raczej poniżające, nie ma stałego źródła dochodu, a w dodatku okłamuje rodziców w dwóch ważnych kwestiach. Po pierwsze, są oni przekonani, że wciąż jest w związku ze swoją byłą, a po drugie sądzą, że ich syn jest wielką muzyczną szychą i zarabia mnóstwo pieniędzy. Jak Charliemu udaje się utrzymać ich w tej błogiej nieświadomości co do prawdziwego stanu rzeczy? To proste – rodzice są daleko, a ich rozmowy z synem ograniczają się do krótkich wymian zdań przez Skype’a. Ciotka Lydia rzecz jasna również nic im nie powie, tym bardziej że sama ma co nieco do ukrycia przed konserwatywną siostrą i jej mężem.

Nasz bohater wyczuwa szansę powrotu na szczyt i polepszenia życia, kiedy do Londynu powraca jego przyjaciel z lat młodości, David, wraz z żoną i córką. David co prawda w przemyśle muzycznym nie pracuje (jest aktorem), ale jego żona, Sara, to uznana na całym świecie i przeżywająca właśnie rozkwit kariery DJ-ka. Kiedy po ponownym spotkaniu i wieści, że bogata para wraz z córką, Gabby, planuje zostać na stałe w Londynie, do Charliego dzwoni David z pewną propozycją… Nasz bohater nie ma wątpliwości, że chodzi o kolaborację z Sarą i jego wielki powrót do muzycznej kariery. Jakież jest jednak jego zdziwienie (nasze nie, bo przecież znamy opis serialu), kiedy okazuje się, że małżeństwo proponuje Charliemu posadę… niani dla swojej córki. I choć Charlie bardzo chciałby się unieść dumą i odmówić, to sprawę przesądzają tak naprawdę dwie rzeczy: brak środków do życia (a ciocia Lydia nieustannie przypomina mu o zapłaceniu za czynsz), a także fakt, że będzie przebywał w domu Sary, w którym znajduje się jej – nie byle jakie – studio nagrań. I tak zaczyna się przygoda Charliego jako niani, z której wyniknąć może wiele złego, ale i dobrego.

Warto na początku wspomnieć o postaci samej podopiecznej Charliego, czyli Gabs. Dziewczynka nie jest bowiem zwykłą, wkraczającą w wiek nastoletni pannicą, która wymaga zwykłej opiekunki na czas nieobecności rodziców. Kiedy ją poznajemy, jej ówczesna niania odchodzi z hukiem, bo miała dość uganiania się za młodocianą, która ukradła jej… wibrator. Prędko zresztą dowiadujemy się, że to nie pierwsza niania, która nie wytrzymała presji. Gabs jednak, poza tym, że jest nieznośna, niegrzeczna i pyskata, jest też “nad wiek dojrzała”, jak lubi zresztą sama podkreślać. I trzeba przyznać, że nie ma w tym sformułowaniu krzty przesady. Z każdym kolejnym odcinkiem, kiedy jej relacja z Charliem ewoluuje, poznajemy ją coraz lepiej i szybko z rozpieszczonej i aroganckiej córki bogatych rodziców, zmienia się w mądrą i wrażliwą osóbkę, która pragnie głównie bliskości mamy i taty, którzy przez pracę nie są w stanie jej zazwyczaj tego zapewnić. Muszę przyznać, że pierwsze dwa odcinki nie nastawiły mnie jednak pozytywnie do tej postaci (zresztą, jak i do całego serialu). Pierwsza myśl, jaka pojawiła mi się w głowie, to to, że taki motyw nie jest niczym nowym, że mała, wygadana i nad wyraz dojrzała dziewczynka, to nawet częste ekranowe zjawisko i jeśli Turn Up Charlie ma wypłynąć jedynie na tym, to może być zwyczajnie kiepsko. Szybko jednak dałam się przekonać małej Łobuziarze i muszę przyznać, że wprowadza do serialu naprawdę wiele dobrego.

Wróćmy jednak do moich wrażeń z pierwszych dwóch odcinków – albo skupmy się po prostu na pilocie. Po jego obejrzeniu byłam bardzo mocno zawiedziona (choć biorąc pod uwagę moje wrażenia po zwiastunie, nie powinno być mowy o rozczarowaniu, ale cóż mogę rzec – nadal miałam nadzieję) poziomem serialu. Pierwszy odcinek sugeruje, że Turn Up Charlie ma być przede wszystkim tytułem komediowym, a na tym tle – niestety – wypada najsłabiej, a w pierwszym odcinku wręcz fatalnie. Dialogi wcale nie są zabawne, ciotka Lydia nie jest zabawna, nieuporządkowane życie Charliego również nie jest zabawne, a raczej… godne pożałowania. Biorąc pod uwagę to, dodając środowisko DJ-ów i typową dla niego muzykę, za którą osobiście nie przepadam, a także mało wciągającą przez pierwsze dwa odcinki fabułę… Nie sądziłam, że obejrzę serial do końca. Jednak obejrzałam trzeci, czwarty, a następnie piąty epizod, aż w końcu dotarłam do ósmego, ostatniego odcinka pierwszego sezonu. I przyznaję, że choć Turn Up Charlie nie porywa ani nie zachwyca, nie jest odkryciem roku ani  nawet serialem bardzo dobrym, to w pewnym momencie potrafi wciągnąć w opowiadaną historię, a nawet w jakiś sposób umiemy zżyć się z bohaterami. Oczywiście niektóre wątki wypadają lepiej, inne gorzej, ale dla wielu tego typu produkcji jest to zazwyczaj normalne.

Podkreślić należy jednak, że choć serial skategoryzowany został jako komedia, to o wiele lepiej wypada jako tytuł obyczajowy. Wątki komediowe, jak już wspomniałam, słabo sobie radzą z faktycznym rozśmieszeniem widza, a gagi i zabawne z założenia dialogi stoją raczej na dość niskim poziomie. Zdarzają się oczywiście wyjątki, do których zaliczyć należy chociażby wątek z epizodu piątego, kiedy to zachwycona wizją spędzenia wspólnego dnia z tatą Gabs, dostaje podczas wymarzonego od dawna dnia… pierwszej w życiu miesiączki. Jednak jej zawód to nic, w porównaniu z kompletnym nieprzygotowaniem i bezradnością jej ojca. Ten fragment był jednak zabawny w dużej mierze również przez to, jak sprawnie został poprowadzony pod względem wątku obyczajowego. W ogóle relacje głównych bohaterów: Charliego, Sary, Davida, Gabby i Astrid stoją z odcinka na odcinek na coraz wyższym poziomie, a zawiłości, które się między nimi tworzą, ogląda się naprawdę przyjemnie i z rosnącym zaciekawieniem. Kiedy dochodzi do pewnej kulminacji w odcinku finałowym (lecz wcale nie w finałowej scenie), wychodzi ona zarówno dramatycznie, jak i jednocześnie naturalnie, przynosząc samemu widzowi pewnego rodzaju oczyszczenie.

Jeśli więc odrzuca Was wizja Idrisa Elby jako podstarzałego DJ-a w kolorowych koszulkach i szortach, a elementy komediowe to te, których będziecie w serialu Turn Up Charlie szukali przede wszystkim – możecie się zwyczajnie rozczarować. Jednak jeśli przebrniecie przez pilota lub nawet – niech będzie – dwa pierwsze odcinki i docenicie ciekawie i przyszłościowo (w perspektywie kolejnego sezonu) rozpisany scenariusz dotyczący głównych bohaterów i ich wzajemnych stosunków – bardzo możliwe, że obejrzycie produkcję do końca. Zapracowani rodzice, rozpad małżeństwa, nieznośna, ale pragnąca bliskości córka, domniemanie zakazanego uczucia, dawna przyjaźń, napięcia, kłamstwa mniejsze i większe, kariera ponad rodziną, rodzina ponad karierą, trudne wybory, skomplikowane międzyludzkie relacje – to wszystko zostało pokazane ciekawie i dla tych aspektów warto serialowi dać szansę. Co ciekawe, sprowadza się to do konkluzji, że Turn Up Charlie jest ciekawszy wtedy, kiedy na ekranie pojawiają się: David, Sara i Gabs. Natomiast kiedy obserwujemy samego Charliego i jego muzyczne lub finansowe rozterki – produkcja traci rozpęd, a także spada nasze zainteresowanie. O wątku z ciotką Lydią nawet nie wspominam, bo osobiście uważam, że jest najsłabszy, wciśnięty do serialu na siłę; w dodatku miał chyba wprowadzać element komediowy, co kompletnie się nie udaje, a momentami wypada wręcz żenująco.

Aktorsko serial wypada bardzo dobrze i tu przede wszystkim pochwalić należy wcielającą się w rolę Gabby, Frankie Hervey. Urocza aktorka świetnie odgrywa rolę zarówno zbuntowanej i zadziornej nastolatki, która pozjadała wszystkie rozumy, jak i zagubionego w świecie dorosłych dziecka – a więc po prostu dziewczynkę w bardzo trudnym wieku i w dość trudnej sytuacji życiowej. Również Piper Perabo, która wciela się w jej matkę, wypada bardzo przekonująco. Pozwolę sobie teraz na małą dygresję co do urody aktorki. Mianowicie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Perabo jest połączeniem urody Deanerys z Gry o tron i jej największej rywalki, Cersei. Ten miks jednak, zapewniam, wypada bardzo twarzowo. Urodzoną w Teksasie aktorkę można skojarzyć zresztą, po jej dość charakterystycznym uśmiechu, ze znanego niegdyś filmu Wygrane marzenia (Coyote Ugly), gdzie zagrała główną rolę (pamiętacie, jak śpiewała, stojąc na barze, One Way or Another? – ja pamiętam), a w jej ojca wcielał się John Goodman. JJ Feild wiarygodnie odgrywa natomiast rolę ojca, dla którego niestety większe znaczenie ma kariera niż dorastająca powoli – choć szybko (ach, te paradoksy) – córka. Póki co jego David to chyba najmniej sympatyczna postać, ale wynika to właśnie z tego, że została prawidłowo zagrana. Co do tytułowego Charliego natomiast… Idris Elba grać potrafi. Ja to wiem, i Wy to wiecie (wiecie, prawda?), jednak czy rola w Turn Up Charlie mu w jakikolwiek sposób służy? Śmiem twierdzić, że nie – i wcale nie chodzi o te nietwarzowe, jaskrawożółte czy zielone podkoszulki i szorty w palmy. Kompletnie nie widzę go w tej roli, choć oczywiście nie gra źle, ale też są w serialu postaci o większym potencjale niż jego. Co może dziwić, biorąc pod uwagę, ze teoretycznie jest to postać główna, a zarazem tytułowa.

Czy zatem warto dać serialowi Turn Up Charlie szansę? Myślę, że tak, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że liczy sobie tylko osiem odcinków, a każdy z nich trwa mniej więcej po 25 minut. Jeśli Wam się nie spodoba – zawsze możecie bez wyrzutów sumienia porzucić dalsze oglądanie. Ostrzegam jednak jeszcze raz tych, którzy nastawiają się na zabawną komedię opowiadającą o zabawnym życiu próbującego wrócić za konsolę, nie najmłodszego DJ-a – zawiedziecie się. Jeśli Turn Up Charlie czymś się broni, to nie humorem, a wątkami obyczajowymi; dobrze skrojonymi postaciami i dobrze zagranymi; a także sprawnie poprowadzonymi wątkami dotyczącymi skomplikowanych relacji międzyludzkich. Cieszę się, że serial ostatecznie nie okazał się tak zły, jak sugerował to zwiastun, bo przykro byłoby mi patrzeć na Elbę w jakimś gniocie, który w dodatku sam współtworzył. Owszem, otrzymałam coś zupełnie innego, niż się spodziewałam, ale ostatecznie nie wyszło tak źle, jak się obawiałam (choć oczywiście mogło być o wiele lepiej). Bohaterów da się polubić i zacząć im kibicować, a to – w kwestii oczekiwania na kolejny sezon – sprawa chyba najcenniejsza. Nie czekam więc na kontynuację, obgryzając paznokcie, ale kiedy pojawi się druga odsłona – bez napięcia siądę któregoś dnia (choć pewnie nie w dniu premiery) przed telewizorem i sprawdzę, co nowego u Gabby, jej rodziców i – a niech mu będzie – także i Charliego.

Fot.: Netflix

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *