Ofiara losu

Tutaj nie może wydarzyć się nic złego – Camilla Läckberg – „Ofiara losu” [recenzja]

Ofiara losu to czwarta część Sagi o Fjällbace. Historia, której głównymi bohaterami są Eryka i Patryk, wciąż nie zawodzi – interesujące sprawy kryminalne toczą zaciekłą walkę o prym z wątkami obyczajowymi i to nie tylko pary, która w pierwszym tomie cyklu dopiero zaczynała tworzyć podwaliny pod swój związek. Tutaj ważna jest każda postać – nieważne, czy pojawia się na długo, czy tylko na chwilę, bo autorka nie traktuje swoich bohaterów jak statystów, a raczej jak podopiecznych. Co tym razem zgotowała swoim “pociechom” pisarka? Kolejny raz dowiaduję się o tym za sprawą audiobooka czytanego przez Marcina Perchucia.

O tym, że Läckberg ma do wykreowanych przez siebie postaci podejście wyjątkowe, pisałam w recenzji poprzedniej części sagi – Kamieniarza (tekst, o którym mówię, znajdziecie TUTAJ). Z powieści na powieść jednak widoczne jest to coraz bardziej i wpływa oczywiście pozytywnie na odbiór kolejnych części. Ważne jest dla mnie to, że pisarka nie zapomina o drugo- czy nawet trzecioplanowych postaciach, lecz wraca do nich i daje nam znać, co też u nich słychać, co pozmieniało się w ich życiu i jak sobie radzą z tymi zmianami. Niekiedy są to drobne napomknienia, ale stanowią o tym, że saga jeszcze bardziej staje się spójna i “zasklepiona”, a czytelnik wsiąka w nią bez reszty, interesując się nie jedną czy dwiema postaciami, ale nawet tymi, które z pozoru nie grają większej roli dla fabuły. Oczywiście jednak wątek główny musi być, a na plan pierwszy w Ofierze losu wysuwają się: Eryka, która stara się, jak może, radzić sobie w roli matki, a także Patryk prowadzący kolejną intrygującą sprawę kryminalną, która o mały włos przepadłaby w odmętach zwykłych wypadków.

Wszystko zaczyna się bowiem od – na pozór zwyczajnego – wypadku samochodowego, w którym śmierć poniosła kobieta. Pierwsze dowody wskazują na to, że prowadząca pojazd była pod wpływem alkoholu (którego spożyła naprawdę sporo), a szczęście w nieszczęściu polega na tym, że w wypadku nie ucierpiał nikt poza nią samą – kobieta bowiem zginęła. Coś jednak w tej sprawie od początku nie zgadza się pewnemu funkcjonariuszowi – na miejsce przybywa bowiem oczywiście Patryk, a wraz z nim najnowszy nabytek komisariatu w Tanumshede – funkcjonariuszka Hanna, która wypełnić ma lukę po zwolnionym – zapewne dyscyplinarnie i bezwarunkowo, a także z wielkim hukiem – Ernstcie. Wyrzucenia z pracy tego leniwego, a co gorsza nieodpowiedzialnego, policjanta doczekaliśmy się wreszcie pod koniec poprzedniej części. Jego niekompetencja sprawiała, że niejeden raz cały komisariat musiał pokutować za jego przewiny, a co gorsza cierpiały na tym również prowadzone sprawy. Światełkiem w tunelu może okazać się właśnie Hanna, która na pierwszy rzut oka wydaje się kobietą inteligentną, zaradną i przede wszystkim poważnie traktującą swoją pracę. Niewielka rola przypadnie także jej mężowi, który również znalazł pracę po tym, jak razem z żoną przeprowadzili się w te malownicze okolice. Mężczyzna jest bowiem psychoterapeutą, a tak się składa, że w Tanumshede znajduje się szczególna grupa ludzi, która takiej właśnie opieki może potrzebować.

Do Tanumshede przybywają bowiem celebryci, którzy zasłynęli z występów w różnych programach typu reality show, nie dochodząc jednak do finału. Teraz, zebrani do przysłowiowej kupy, wystąpią w programie, gdzie nie tylko będą imprezować i pić na umór w jednym dużym domu, ale także spragnieni sensacji widzowie będa mogli oglądać ich, jak wykonują codzienne czynności niektórych mieszkańców – każdy z uczestników zostaje bowiem zatrudniony na jakimś dość przyziemnym stanowisku – na przykład jako pomocnik piekarza lub kasjerka. Program o uroczej nazwie Fucking Tanum wznieca wśród mieszkańców ogrom niezdrowego zainteresowania, a czytelnik wprowadzony również zostanie kilka razy za kulisy, gdzie dowie się – co oczywiście nikogo nie powinno dziwić – że jest to wyłącznie maszynka do robienia pieniędzy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Camilla Läckberg na potrzeby tego wątku stworzyła naprawde interesujące postaci. Choć bowiem uczestnicy Fucking Tanum to pozornie łasi na szybki i bezbolesny sukces medialny osobnicy, którzy w dodatku chcieliby, zdobywając sławę i pieniądze, dobrze się zabawić i sporo wypić, to każdy z nich pod powłoczką twardziela, półgłówka lub pustej lalki skrywa swoje własne dramaty, z którymi albo próbuje sobie jakoś poradzić, albo jak najgłębiej je zakopać. Czuć, że pisarka każdą postać – nawet wiedząc, że pojawi się ona wyłącznie w tej jednej powieści – stworzyła z sercem i przykładając do niej wielką wagę. Dzięki temu nie tylko znani nam już bohaterowie (można powiedzieć: starzy znajomi) tętnią życiem i sprawiają wrażenie, jakby płynęła w nich najprawdziwsza i najczerwieńsza krew, ale także postaci poboczne wywołują to samo uczucie. To z kolei sprawia, że cały świat przedstawiony na czas lektury przestaje być tylko przedstawiony, bo mamy go jak żywo przed oczami.

Interesująco autorka splata jeśli nie losy wszystkich swoich bohaterów, to z pewnością dwa główne wątki. Już sam zresztą fakt, że policjanci dwoją się i troją, by nadążyć za wydarzeniami i z należytą uwagą zająć się zarówno podejrzanym wypadkiem pijanej kobiety, jak i uczestnikami programu, którym trzeba zapewnić bezpieczeństwo – głównie chyba przed nimi samymi – łączy nam dwa wątki. Patryk będzie miał do ogarnięcia spory chaos, czasu będzie coraz mniej, rozwiązania zagadki nie widać, a przecież pod koniec Kamieniarza mężczyzna oświadczył się Eryce – a przygotowania do ślubu to nie przelewki! Jak pogodzić to wszystko? Przyszła panna młoda także nie ma wiele wolnego czasu – mała Maja to istny pochłaniacz godzin. Na szczęście w ich domu gościem jest Anna, może więc ona pomoże narzeczonym? Niestety… Anna zmaga się z własnymi demonami, a pogrążona w depresji zapomina nawet o swoich dzieciach. Jak to wszystko wpłynie na planowany ślub? Jak będący pod ogromną presją Patryk zdoła skupić się na zawikłanej sprawie, która wykracza daleko poza jego jurysdykcję?

Ofiara losu daje oczywiście – prędzej czy później – odpowiedzi na te pytania, ale najpierw wiele się wydarzy w życiu bohaterów. Nie zabraknie również nowego wątku miłosnego – tym razem w sidła Amora wpadnie sam Mellberg! Muszę przyznać, że choć pierwsza część sagi wyrobiła we mnie sporą awersję do komisarza policji wiecznie starającego się ukryć łysinę, to z każdą kolejną zaczęłam go doceniać – nie jako człowieka, lecz jako postać książkową. Jest to naprawdę barwny bohater, który wiele wnosi i choć kiedy zaczynałam przygodę z sagą, marzyłam o tym, by jak najszybciej zniknął ze sceny, teraz jego wątek witam z zainteresowaniem i uśmiechem – często pobłażliwym, ale przecież uśmiechem! To kolejny dowód na to, że Camilla Läckberg tworzy postaci nietuzinkowe, składające się z wielu warstw i przede wszystkim takie, które czynią wątki obyczajowe nieustannie ciekawymi. Jestem nawet skłonna zaryzykować stwierdzenie, że gdyby pisarka stworzyła powieść z tej serii, w której nie uświadczylibyśmy ani krzty kryminału – i tak bym to kupiła. Chętnie wracam do tych bohaterów, ich większych i mniejszych trosk, ich wspomnień i doświadczeń, ale także do ich humoru, ciętych ripost i nawet tych zwyczajnych dialogów o wszystkim i o niczym.

Chętnie wracam również do głosu Marcina Perchucia i jego wyjątkowej interpretacji kolejnych części  Sagi o Fjällbace. Wiem, że rozpisywałam się już trzy razy (bo tyle – pomijając omawianą tu powieść – przesłuchałam części cyklu) o zaletach  tego lektora, ale choćbym chciała – nie mogę pominąć jego wkładu w to, jak dobrze słuchało mi się Ofiary losu. Jego naturalność to największa zaleta, tym bardziej że – o dziwo – wcale nie tak łatwo o nią w audiobookowym światku. Doskonale działa jego “głosowa pamięć”, bo powracające po raz czwarty postaci są takie, jakie były – ich głosy nie zmieniają się, a nawet bez zmian pozostają drobne niuanse w tonie danego bohatera, które Perchuć wypracował już w Księżniczce z lodu. Co więcej, choć Ofiara losu przynosi nam wiele pod jakimiś względami wyróżniajacych się postaci, to i z tym aktor radzi sobie genialnie. Nowi bohaterowie wprowadzeni zostają naturalnie, ale i z zaznaczeniem ich indywidualności. Współpraca Perchucia i Audioteki daje nam więc powieść w formie audio, która nie tylko spełnia oczekiwania pod względem fabularnym, ale także niczego nie można jej zarzucić w kwestiach technicznych. Niełatwo oderwać się od głosu lektora, który z gracją – a gracja w przypadku głosu Perchucia to słowo dobrane idealnie – prowadzi słuchacza przez kolejne rozdziały. Stoi niby z boku, niby kompletnie poza powieścią i absolutnie nie narzucając w żaden sposób interpretacji, a jednak czuć jego… ciepło. Tak, to chyba dobre słowo, podobnie jak: dobroduszność. Mam wrażenie, że Marcin Perchuć to taki dobry duch tej sagi. Słuchałam Ofiary losu z przyjemnością, co nie było dla mnie zaskoczeniem, tak samo jak zagadką nie jest dla mnie to, jakie wrażenia w tym aspekcie towarzyszyć mi będą przy okazji kolejnego tomu. Tutaj nie może wydarzyć się nic złego.

Ofiara losu nie jest kryminałem najwyższych lotów, a w przeciwieństwie do poprzedniego Kamieniarza – wiele, a nawet bardzo wiele, można domyślić się niemal na samym początku lektury. Czy przeszkadza to jednak i odbiera przyjemność z słuchania? Absolutnie nie. Zresztą autorka nie ogranicza się do jednego wątku, którego tajemnicę musimy wraz z bohaterami rozwikłać, ale powiązanych z nim jest kilka innych, więc nawet, jeśli główny zły ujawni nam się o wiele wcześniej, niż byśmy sobie tego życzyli, zrekompensują nam to drobniejsze tajemnice. A jeśli domyślimy się jakimś cudem obsolutnie wszystkiego? To również nie powinno to być wielką tragedią, bo tak jak wspomniałam – wątki obyczajowe są na tyle absorbujące, że już one same wynagrodzą nam ewentualne braki na pozostałych polach. Wyjątkowo pod koniec powieści autorka daje swojemu czytelnikowi sygnał, czego dotyczyć może następny tom, w związku z czym z jeszcze większym zainteresowaniem sięgnę po Niemieckiego bękarta.

audioteka claim PL reserved black

Fot.: Audioteka

Ofiara losu

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

2 Komentarze

  • Przykro mi, ale w interpretacji p. Perchucia nie mogę się dopatrzeć żadnego geniuszu. Wręcz przeciwnie: irytujące, nieudolne naśladownictwo głosów dzieci, kobiet, osób starszych; o „włoskim” akcencie już z litości nie wspomnę. No i te głosowe „koguty”, tremolowanie, fałszywa intonacja. Przykre, ale do końca książki dotrwałam tylko z ciekawości, ale kolejną książkę Lackberg przeczytam w wersji papierowej.

    • Ciekawe, że ma Pani zupełnie inną opinię i dziękuję, za podzielenie się nią. To tylko świadczy o tym, jak nie tylko samą powieść możemy odebrać inaczej, ale także właśnie jej interpretację przez lektora. Samej również zdarzyło mi się rezygnować z jakiejś książki w wersji audiobooka ze względu na lektora, którego maniera mi nie odpowiadała, więc rozumiem decyzję o kontynuowaniu sagi w wersji papierowej. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za pozostawienie swojej opinii!

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *