popowego konesera

Tygodnik popowego konesera #3

Drodzy słuchacze! Pop żyje i ma się dobrze. W tym tygodniu dostajemy m.in. perełkę od mistrza flirtów z nostalgią, oniryczne wojaże do Azji, szczyptę kreskówkowej gangsterki i całkiem niezły rap akwizytora. Szkoda tylko, że Lana i Selena zaliczyły falstart. Miłego odsłuchu i do zobaczenia wkrótce w tygodniku popowego konesera!

Ariel Pink – Time To Live

+ (pop wysokiej jakości)

Na Ariela Pinka zawsze można liczyć. Ten ekscentryczny cwaniaczek, który miał swego czasu czelność odmówić współpracy Madonnie, jest prawdopodobnie najzdolniejszym songwriterem ostatniej dekady. Jego najnowszy singiel trafia we wszystkie moje czułe punkty. Ma w sobie szczyptę odważnego eksperymentu (transowa rytmika polemizująca z kolorowymi harmoniami, przywodzącymi na myśl psychodeliczny pop lat osiemdziesiątych), niesamowite wyczucie zastosowanej konwencji (pastisz estetyki sprzed dekad poraża analogową surowością), a przede wszystkim mistrzowską strukturę (to prawie sześciominutowa kompozycja, rozwijająca się niczym utwory z kanonu progresywnego rocka oraz zwieńczona wywołującym ciarki finałem). Naprawdę piękne jest to magnetofonowe retro z piekła rodem.

Ariel Pink - Time To Live [Official Audio]

 

Japanese Breakfast – Road Head

+ (pop wysokiej jakości)

Wyjątkowo przyjemna wycieczka w krainę snów i dziwów. Road Head to właściwie elementarz rozmarzonego, gitarowego grania. Słodko-gorzki surrealizm w wykonaniu tego projektu mota zmysły w tak uroczy sposób, że trudno jest przejść obok tej piosenki obojętnie. Idealna ścieżka dźwiękowa do nocnej lektury akapitów Murakamiego.

Japanese Breakfast - Road Head (Official Video)

 

French Montana – Bring Dem Things

+ (pop wysokiej jakości)

Jeśli już bawić się w komiksową gangsterkę, to należy robić to tak jak ten pan. Marokański miłośnik drogich futer rapuje swoje wersy z nonszalancją, która zmusza do porozumiewawczego uśmiechu. Oczywiście nie posądzam Frencha Montanę o inteligentną autoironię, ale ten naturalny, mikrofonowy luz skutecznie chroni nowojorczyka przed narażeniem się na kpiny.

 

21 Savage – Bank Account

+/- (pop średniej jakości)

Dosyć śmieszna sytuacja. Bank Account to (prawdopodobnie niezamierzona) unikalna interpretacja utartych, hip-hopowych klisz. Mamy bowiem do czynienia ze standardową odą do materializmu, ale wyrecytowaną intonacją znudzonego akwizytora. Tworzy to dość zabawny dysonans, który potrafi zaintrygować (w przeciwieństwie do reszty podobnych tematycznie numerów). Coś w tym jest. Chyba.

 

Lana Del Rey – Summer Bummer

– (pop niskiej jakości)

Kłująca w uszy sklejka kompletnie niepasujących do siebie elementów. Trzy głośne nazwiska walczą ze sobą o dominację w stadzie i w efekcie ściągają na siebie „klątwę dream teamu”. Nie warto.

 

Vic Mensa – Wings

– (pop niskiej jakości)

Aktorska nadekspresja podmiotu lirycznego przypomina mi popisy Williama Shatnera w oryginalnym Star Treku. Ja rozumiem, że Vic Mensa usiłuje mnie wzruszyć, ale sfabrykowane emocje podane przy pomocy pospolitej kombinacji miejskiej poezji i mdłego podkładu, wywołują jedynie irytację. Na razie podziękuję i poczekam aż autor podrośnie.

 

Selena Gomez – Fetish

– (pop niskiej jakości)

Muzyczny fetyszyzm, w którym jest tyle erotyzmu, co w seksie pingwinów.


 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *