Nie ufaj nikomu – Paul Bowles – „No więc dobrze” [recenzja]

No więc dobrze to druga z kolei powieść Paula Bowlesa (wydana w 1952 roku, podczas gdy jego debiut miał miejsce raptem trzy lata wcześniej) i doskonale można w niej zauważyć nurt, w którym autor zanurzył się w Pod osłoną nieba. Można wręcz powiedzieć, że innowacji w omawianej tu powieści jest niewiele – poznajemy znudzonego życiem w Nowym Jorku Nelsona Dyara, który postanawia przybyć do podzielonego jeszcze na strefy Maroka i… wpada w kłopoty. Nieznajomość reguł obcego świata to stały wątek w twórczości Paula Bowlesa i chociaż przeczytałem już pozostałe jego powieści (napisał ich raptem cztery – tylko cztery) to byłem ciekaw, czy i tym razem się zachwycę lekturą. Nie chcę nic przedwcześnie zdradzać, ale może trochę pokręcę nosem…

Zacznę od tego, co najbardziej oczywiste i o czym zdążyłem już napomknąć – zawiązanie fabuły No więc dobrze niewiele się różni od pozostałych powieści Bowlesa, bo o zadufanych w sobie, nierozumiejących tutejszej kultury turystach (ciężko ich nazwać podróżnikami z krwi i kości) czytaliśmy już w Pod osłoną nieba, Ponad światemDomu pająka – aczkolwiek ta ostatnia jest pod tym względem najbardziej subtelna, oddaje za to głos dyskursowi polityczno-społecznemu. Nelson Dyar jest człowiekiem, który porzucił wygodne, ale nijakie życie w Ameryce, aby zakosztować w pobudzającej wolcie życiowej i udał się do Maroka, gdzie pracuje jego przyjaciel, Jack Wilcox. No i fajnie: nowa praca w biurze turystycznym, zupełnie nowy świat, szansa na odmianę własnego życia – czyż nie brzmi to wspaniale? Oczywiście, o ile nie okaże się, że wszyscy życzą nam jak najgorzej. A tak się składa, że Dyar wkroczył do towarzystwa, które kipi od rywalizacji i zazdrości. Gdyby powieść No więc dobrze była tragikomedią, to przy zejściu do portu Dyar powinien ujrzeć tabliczkę: nie ufaj nikomu – może wtedy uniknąłby zawczasu kłopotów.

Co istotne, Paul Bowles zabiera nas do swojego ukochanego Tangeru, w którym żył prawie 50 lat, liczyłem więc na to, że przy okazji pisarz odsłoni trochę magii miasta, które, podobnie jak Fez z Domu pająka, utraciło swój koloryt po marokańskiej rewolucji. To, co najcenniejsze w No więc dobrze, to ukazanie różnicy kulturowej między muzułmanami, a cywilizacją Zachodu. Chociaż autor opublikował tę powieść pięć lat po zakwaterowaniu się w Maroku – jedni powiedzą, że to jeszcze za krótko, inni, że wystarczająco długo, aby poznać nowy świat – Paul Bowles uchodził za błyskotliwego obserwatora i w swej książce zwraca uwagę na wiele szczegółów. Zauważa, jak Marokańczycy patrzą na przybyszów – z ciekawością, która graniczy z bezczelnością, obserwują obcych, którzy odznaczają się porywczością, wiecznym pośpiechem i roztrzepaniem. Są również świadomi, że taki nowo przybyły Amerykanin nie poradzi sobie w nowym środowisku, więc służą zarówno pomocą, jak i podstępem. Ale i dla nich nie zawsze jest to korzystne, bo obcy potrafią kombinować na swój sposób – jak usłyszał Thami, nieszczęsny towarzysz Dyara, od swego teścia: Same tylko złe rzeczy mogą wyjść z tego, jak się Nazarene [tu: chrześcijanin] spotka z muzułmanami*.

Paul Bowles najmocniej jednak punktuje rażącą nieporadność przyjezdnych – w tym przypadku Nelsona Dyara, który bardzo szybko gubi się w tym, co się w Tangerze dzieje. Zostaje wplątany w nielegalny obrót pieniędzmi, do tego dochodzi szemrane zachodnie towarzystwo, które chce usilnie zyskać w byłym bankierze poplecznika, nie mówiąc już o wątku szpiegowskim! Prawda jest taka, że to zagmatwanie nie wyszło powieści No więc dobrze korzystnie – wątek z finansami stał się dla mnie na tyle niezrozumiały, że już nawet przestałem się przejmować, co dany bohater tak naprawdę chce na tym ugrać; dopiero śmiała, ale i głupia decyzja Dyara ożywiła fabułę na tyle, że ponownie zainteresowałem się tą historią. Bo tak naprawdę główny bohater przez cały czas był rozchwianą emocjonalnie chorągiewką, która nagle się złamała jak wykałaczka. Obudziło się w nim poczucie beznadziei i totalnego zagubienia, gdyż życie znowu okazało się niestrawne, a wszyscy dookoła zwodniczy. To właśnie Dyar może w tym momencie rzucić tytułowe, obojętne no więc dobrze i dać się porwać wirowi wydarzeń, kierując się desperacją i impulsem. Gdzie go to doprowadzi – możecie się już domyślać, w każdym razie ja spodziewałem się właśnie takiego zakończenia.

Mimo całego uwielbienia do Paula Bowlesa, nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to książka na poziomie pozostałych powieści autora. W No więc dobrze znaleźć można trochę niepotrzebnego chaosu, który rozstraja tempo fabuły i to mi przeszkadzało w tym, żeby czerpać przyjemność z lektury. Wciąż jest to literatura fascynująca obserwacjami orientalnego świata i relacjami między ludźmi, którzy diametralnie się od siebie różnią, ale nie jest to literatura z najwyższej półki. Zabrakło mi nawet językowej konsystencji, którą wcześniej Paul Bowles mnie zachwycał – w No więc dobrze trafiłem nawet na kilka fragmentów, które niebezpiecznie zbliżały się do grafomańskiego bełkotu, w którym nagromadzenie kilkunastu wyszukanych słów z rzędu miało przynieść efekt nieskazitelnej mądrości. A właśnie w prostym, surowym języku Bowles najskuteczniej przekazywał swoje trafne spostrzeżenia i klarowność myśli! Może i nie przebierałem nogami z zachwytu tak, jakbym chciał, ale to wciąż powieść człowieka, który zahipnotyzował mnie swoim literackim warsztatem, więc jeśli też go polubiliście, to odnajdziecie się w No więc dobrze bez problemu. Trzeba tylko sobie uświadomić, że to nie jest najlepsza powieść Paula Bowlesa.

*Paul Bowles, No więc dobrze, Świat Książki, Warszawa 2015, s. 343.

Fot.: Świat Książki

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *