Wielki, stary dom z przynależnym mu kawałkiem lasu, w małej mieścinie nieopodal Warszawy nie wydaje się dobrym miejscem do zamieszkania dla nowoczesnej singielki. A jednak kobieta postanowiła przenieść się tu z hałaśliwego centrum, zamiast sprzedać dom za niemałe pieniądze, jakich z pewnością jest wart. Co takiego znalazła w piwnicy, że nagle jej życie zaczęło nabierać soczyście czerwonych rumieńców, które na przemian z przetaczającym się przez dom huraganem, sprawiły, że spokojne życie dorosłej kobiety zaczęło toczyć się zupełnie innym torem? Medalion szczęścia Danuty Pytlak odpowie Wam na te pytania, jak również zabierze w ciepłą i momentami szaloną, pijacką podróż.
Ula Ornatowicz nie wyróżnia się na tle innych kobiet. Jest wykształcona i ma dobrze płatną pracę, choć wciąż brakuje jej szczęścia w miłości. Szczerze mówiąc, to bohaterka powoli zaczyna dopuszczać do siebie myśl o wiecznym staropanieństwie i braku potomstwa, który to brak sprawi, że ta linia Ornatowiczów wygaśnie. Choć, gwoli ścisłości trzeba powiedzieć, że Ula nie przejmuje się jakoś szczególnie swoimi przodkami i dziedzictwem rodzinnym. To wszystko jednak do czasu. Zapracowana kobieta, choć od kilku miesięcy mieszka już w nowym stary domu, nie miała okazji do porządnego pomyszkowania we wszystkich pomieszczeniach i ich zakamarkach, których domostwo jest pełne. Wszystko zmienia jeden drobny incydent, po którym Ula inaczej spojrzy na wiele rzeczy. Choć oczywiście nie od razu.
Powieść Danuty Pytlak zaczyna się pewnej niespokojnej nocy, podczas której główna bohaterka budzi się i z zaśnięcia na powrót kompletnie nic jej nie wychodzi. Na szczęście dla Uli wraz ze świtem miała nadejść sobota, nie trzeba było się zatem przejmować pracą czy związanym z nią wczesnym wstawaniem. Kobieta postanawia więc zejść do kuchni, zaopatrzyć swój termon w gorący, herbaciany płyn, do którego jako bonus dorzuca sobie… cudownie mieniącą się w butelce wiśniową nalewkę, której całkiem spore zapasy ukryte w piwnicy odziedziczyła po swojej ciotce Gabrieli wraz z domem. Nalewka szybko okazuje się mieć cudowne, rozgrzewające i poprawiające humor właściwości, jak także… niezwykle szybko znika w gardle naszej bohaterki. Można powiedzieć, że właśnie teraz zaczyna się właściwa akcja powieści, przyczyna goni przyczynę, a te całą gromadą ciągną za sobą nieprzewidziane skutki.
Urszula Ornatowicz na oczach widza będzie musiała zmierzyć się z wieloma trudnościami, które raz przyjmie z godnością, innym razem z pożałowania godną postawą nastolatki. Nie myślcie jednak, że to źle. Jest to bowiem ogromny plus powieści. To właśnie przez, nie zawsze zasługujące na pochwałę, myśli i zachowania Uli czytelnik ma wrażenie, że podgląda czyjeś życie, a nie tylko zapoznaje się z fabułą książki. Medalion szczęścia to historia, która pokazuje, że dorosłość i pewien stopień dojrzałości nie wiążą się z wiekiem, lecz z przeżyciami i doświadczeniami, które nas uczą i kształtują. Tymczasem poza niełatwą sytuacją z rodzicami, Urszula nie miała wielu okazji do nauki. Na jej drodze do tej pory nie stanęli ludzie, dzięki którym odnalazłaby właściwą drogę, nie przeżyła nic, co skłoniłoby ją do przewartościowania tego, co do tej pory uważała za ważne. A teraz na oczach widza bohaterka dorośleje i poznaje prawdy, a także dopuszcza do siebie myśli, z którymi wcześniej – gdyby ich nie odpychała – żyłoby jej się o wiele prościej. Prościej i przede wszystkim szczęśliwiej.
Medalion szczęścia w ogromnej mierze skupia się na rodzinnych tradycjach, odkrywaniu swoich korzeni, a także bezcennej wiedzy o naszych przodkach – ich obyczajach, losach i najstarszych, zapomnianych już dziejach. To jednak powieść nie tylko o tym. Można z niej wyczytać również prawdę, o której często zapominamy, że – rodzina rodziną, ale czasami obcy ludzie potrafią stać nam się równie bliscy, co krewni. Czasami wystarczy dać sobie szansę na bycie sobą, jednocześnie pamiętając, że my, nasze życie, plany i uczucia, to nie jest główna oś, wokół której kręci się świat. Nawet nasz świat. Oś tę powinni stanowić inni ludzie, o których będziemy dbać, spychając tym samym swoje troski na drugi plan. Można też poniekąd odnieść wrażenie, że Medalion szczęścia przemyca tezę (choć oczywiście nie główną i na pewno nie ostateczną, ale jednak), że o szczęściu kobiety nie stanowi i nie decyduje mężczyzna. A tego, niestety, w szeroko pojętej literaturze kobiecej często brakuje. I choć bohaterka powieści koniec końców znajduje kiełkujące dopiero szczęście u boku przedstawiciela płci brzydkiej, to nie jest to w żadnym razie główny temat, główne zakończenie ani główna przyczyna szczęścia i odmiany Urszuli. I dobrze.
Medalion szczęścia pisany jest narracją pierwszoosobową, dlatego czytelnik ma szansę poznać – nie zawsze składne i godne pochwały – myśli i uczucia bohaterki. Urszula Ornatowicz to kobieta jakich wiele i w tym tkwi siła powieści Danuty Pytlak. Rzecz dzieje się w Polsce, a bohaterką jest zwyczajna kobieta, która zarabia całkiem niezłe jak na nasze dzisiejsze realia pieniądze. A jednak nie ma tutaj, jak to niejednokrotnie się zdarza – wykwintnych posiłków, nasza bohaterka nie ma zawsze pod ręką – dziwnym trafem – przysmaków prosto z najlepszych delikatesów, a język plącze jej się po alkoholu jak każdemu innemu śmiertelnikowi. I śpiewać po dawce procentów też jej się chce, jak większości z nas. Ula częstuję więc przyjaciółkę śniadaniem w postaci kanapek z serem, a nie przypadkowo znalezionego w lodówce łososia z kawiorem. Jako późną kolację przegryzają tosty, a nie indyka w sosie żurawinowym, który zupełnie przez przypadek pysznił się w piekarniku. Kiedy w salonie po pewnej popijawie zostaje bałagan, trwa on przez kilka dni, zamiast zniknąć magicznym sposobem przez noc. Wspominam o tym, bo jest to niezwykle ważne, o czym czasami autorzy powieści zdają się zapominać. Tymczasem Ula Ornatowicz to zwykła babka, którą poznajemy w okolicznościach niezbyt dla niej sprzyjających, a którą później obserwujemy zarówno na przysłowiowej bani, jak i w chwilach dramatycznych. Nie jest kobietą na siłę wyrozumiałą czy do szpiku kości wredną. Jest zwyczajna, jednak nie w sposób, w jaki bywają zwyczajne bohaterki literackie, lecz w sposób, w jaki zwyczajne są… zwyczajne kobiety. A, uwierzcie mi, da się to odróżnić. Zdarza jej się powiedzieć coś głupiego, zachować jak ostatnia idiotka, a także mieć problemy, które są poważnymi problemami, ale nie muszą przy tym urastać do rangi greckiej tragedii. Ogromny plus za to dla autorki.
Medalion szczęścia to kopalnia różnorakich tematów, do których pisarka przez osobę swojej bohaterki podchodzi w sposób różnoraki – raz zachowuje się jakby jej honor i dumę podeptało Yeti, innym razem biega cała w skowronkach jakby zamiast mózgu miała… macicę. Są jednak momenty, w których daje dojść do głosu dojrzałej, lecz przede wszystkim mądrej i ciepłej kobiecie, która wspiera bliskich sobie ludzi, ma dobre serce i otwarty umysł. A przy tym ma serce na dłoni. I na parapecie, jeśli wiecie, o czym mówię. Ulkę raz lubimy, a raz mamy ochotę zdzielić ją z zaskoczenia ścierką kuchenna po łbie. Bo jest jak nasza siostra, koleżanka, sąsiadka. A czasami – i wtedy mamy ochotę zdzielić ją tym mocniej – zachowuje się jak my. Wtedy mamy ochotę rzucać w nią z całej siły twardymi żołędziami aż zmądrzeje i zacznie zachowywać się tak, jak my same byśmy chciały się zachowywać. Ale też niekoniecznie nam to wychodzi.
W powieści Danuty Pytlak poza więzami rodzinnymi znajdziemy przypowieść o przyjaźni, opowieść o zdradzie i cierpieniu, historię uzależnienia, rodzinną legendę, chwytającą za serce przygodę czworonożnego stworzonka i ludzi, którymi chcielibyśmy się otaczać. Momentami Medalion szczęścia, poprzez ogromny dystans głównej bohaterki do samej siebie, a także przez wyzwiska, którymi sama siebie potrafi obrzucać i dobór słownictwa w niektórych scenach, przypominał mi powieści Joanny Chmielewskiej – choć brak tu kryminału – w których umieszczała kobietę nazywającą się tak samo jak ona na pierwszym planie. Innym razem, w momentach, kiedy Ula przebywała z rodziną, pichcąc obiad lub popijając naleweczkę – widziałam równie ciepłe sceny z różnych części Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz.
Medalion szczęścia może nie przyciągać tytułem i nie jest to oczywiście literatura ambitna, nad którą rozwodzić się będą krytycy. Jednak jest w niej mnóstwo ciepła, rodzinnych więzów i momentami niewybrednego języka. A Ula Ornatowicz wzbudza sympatię przez to, że nie lubimy jej na każdym kroku, ale nawet w chwilach antypatii – potrafimy zrozumieć. Przede wszystkim nie jest to powieść głupia, której fabuła okazuje się tkwić w szokującej tajemnicy sprzed lat lub rodzinnej tragedii, która im bardziej wymyślna, tym trudniej w nią czasem uwierzyć. Powieść jet sprawnie napisana, czyta się ją błyskawicznie, a nawet można się pośmiać. Poza tym, aż ślinka cieknie, kiedy pomyśli się o tej naleweczce. Z pewnością można się podczas lektury odprężyć i zapomnieć o świecie, jednak po niektórych wydarzeniach nie unikniemy przemyśleń i chwil zadumy. Czy nadaje się na końcówkę lata? Jak najbardziej. Podobnie jak na pozostałe pory roku. Upić się można bowiem zawsze, a i na odszukanie zaginionej gałęzi rodziny i poznanie nowych ludzi zawsze jest odpowiednia pora.
Fot.: Zysk i S-ka