ulubieńcy lutego

Ulubieńcy miesiąca: luty 2022

Choć luty jest miesiącem najkrótszym w roku, to zazwyczaj, przez jego aurę, pogodę, a także przez to, że jest ostatnim zimowym miesiącem i to wraz z jego końcem upatrujemy pierwszych oznak wiosny, ciesząc się na nadchodzące ciepłe dni – dłuży się on niemiłosiernie, sprawiając czasem wrażenie, że nie minie nigdy. Miniony miesiąc, ze względu na to, co wydarzyło się na świecie (i wciąż dzieje), zapisze się w historii jako najczarniejszy luty. Nasze głowy, tak jak większości ludzi, były w tych ostatnich dniach lutego skupione głównie wokół wojny i ludzkiego cierpienia. Nie da się jednak zaprzeczyć, że życie, zarówno to kulturalne, toczyło się i toczy dalej, co nierzadko pomaga po prostu wytrwać w trudnym okresie i zachować szczątki normalności. Również luty 2022 zatem, mimo swojego wydźwięku i tego, że na zawsze zapisze się w pamięci jako związany ze strasznymi wydarzeniami, postanowiliśmy podsumować Ulubieńcami, do których lektury serdecznie zapraszamy.

Patryk Wolski

Patryk Wolski

Postanowiłem pogodzić się z HBO, co wiąże się z bolesnym nadrabianiem seriali, które są dostępne wyłącznie na tej platformie. Jednym z pierwszych wyborów była komediowa produkcja Co robimy w ukryciu. Przygotowując niniejszy tekst, od razu się czegoś nowego dowiedziałem – serial jest inspirowany filmem z 2014 o tym samym tytule, w który zaangażowany był Taika Waititi. Patrząc po opisie, można dojść do wniosku, że założenie jest to samo – poznajemy niewielką grupę wampirów, których codzienne (nie)życie obserwujemy w formie mockumentu. Nandor, Lazlo, Nadja i Colin przedstawiają widzowi, jak wampiry funkcjonują w społeczeństwie, które nie powinno wiedzieć o ich istnieniu, oraz jak spędzają swój wolny czas. Ich wampirze zwyczaje bywają czasami archaiczne, ale trudno się dziwić osobom, które mają kilkaset lat… Niemniej jednak miejsca na komiczne sytuacje jest tu mnóstwo, a sami bohaterowie to kopalnia dziwactw. Nandor jest przeuroczy w przekonaniu o swojej wyższości, jednocześnie nie błyszcząc zbytnio intelektem; Lazlo i Nadja to zwariowana para, która zachowuje się (i ma do tego prawo!) jak stare, wampiryczne małżeństwo. A Colin to gwóźdź programu, bo jest wampirem energetycznym, żywiącym się frustracją i cierpieniem psychicznym innych ludzi – zachowuje się więc inaczej niż pozostali, może chodzić za dnia po ulicach, a jego ulubionym miejscem na żer jest… korporacyjne biuro. Każdy z nas chociaż raz spotkał w pracy takiego wampira energetycznego, jakim jest Colin. W Co widzimy w ukryciu mamy poza tym do czynienia z gościnnymi występami gwiazd ekranu takich jak Mark Hamill czy Tilda Swinton, robiącymi niezłe show i świetnie wpisującymi się w konwencję produkcji. Serial wciągnął mnie na tyle, że szybko połknąłem 3 sezony i teraz czekam na kolejny, bo wydaje się, że materiału na dobre widowisko jeszcze trochę twórcom zostało.

Jakub Pożarowszczyk

Jakub Pożarowszczyk

Działo się w lutym. Na początku miesiąca wszyscy mówili o drugim LP ekipy Black Country, New Road (nie odważę się ich gatunkowo skatalogować), którzy nagrali album lepszy od wychwalanego debiutu, a to, jak pokazuje historia muzyki, sztuka niełatwa. W świecie mainstreamowego metalu rządzili w tym samym czasie Korn i Saxon. Ekipa z Bakersfield stworzyła najlepszą rzecz od czasów Issues, czyli od… 1999 roku. Są w końcu dobre piosenki, melodie i emocje. I to wszystko razem! Natomiast weterani NWOBHM rzecz jasna nie zawiedli. Carpe Diem to kolejny fantastyczny krążek w studyjnej dyskografii Saxon. Tak się zastanawiam, kiedy oni ostatni raz rozczarowali swoich fanów? Musiałbym chyba wrócić pamięcią do drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Zdecydowanie Saxon rządzili na mojej playliście w lutym. Żeby było jasne: ekipa Biffa Byforda ani o jotę nie zmieniła swojego stylu i brzmienia. Nie nagrali absolutnie nic przełomowego. Stosują od lat znane i ograne patenty.  Natomiast energią, jakością kompozycji, ich wykończeniem oraz świeżością mogą obdzielić całe tabuny innych metalowych składów. A przypominam, że niektórzy w zespole są już po siedemdziesiątce. Chwytaj dzień, chwytaj dzień… Zaiste idealny tytuł wybrali panowie na swój 24. album w karierze.

Co ponadto? Niestety, rozczarował Eddie Vedder solowym Earthling. Nie podchodzą mi jego solowe krążki wydane po soundtracku do Into The Wild. Tamta płyta w połączeniu z obrazem Seana Penna była wybitna, tak samo, jak świetny jest Eddie w otoczeniu swoich kolegów z Pearl Jam. Solowo jednak coś, moim zdaniem, nie domaga. Earthling to rzecz dla wiernych fanów artystów. Za to, być może, najlepszą płytą od lat osiemdziesiątych popisali się Scorpions. Rock Believer ostatecznie nie jest wielkim osiągnięciem, niemniej od czasów Savage Amusement raczej zawodzili (no, może z wyjątkiem Humanity: Hour I). Ale pokłonów bić nie będę. Ekipa Klausa Meine wszystko, co najlepsze, pokazała na promujących singlach (energiczny i chyba najlepszy z całego zestawu Peacemaker oraz Rock Believer, Seventh Sun i Shining of Your Soul). Reszta utworów zdaje się dobrej jakości wypełniaczami. Tylko tyle, ale i aż tyle. Warty odnotowania jest jeszcze udany powrót po latach klasyków popu lat osiemdziesiątych – Tears For Fears (The Tipping Point). 

Gosia Kilijanek

Gosia Kilijanek



Podsumowując luty, trudno mi myśleć o ulubieńcach tak jak jeszcze miesiąc wcześniej, zachwycając się kulturą i chcąc polecić Wam coś wartego uwagi. Wszelkie miejsce w internetowej przestrzeni wydaje się teraz potrzebne idei niesienia wsparcia i pomocy przyjaciołom zza wschodniej granicy – nie jako jednorazowemu przedsięwzięciu, ale długoterminowemu wyzwaniu.

Artystki i artyści stworzyli w lutym grupę na Facebooku „Aukcje sztuki dla Ukrainy”, która szybko zgromadziła tysiące członków (i ją chciałabym polecić na wstępie). Dochód ze sprzedaży prezentowanych tam dzieł przekazywany jest na rzecz wybranych organizacji wspierających ukraińską armię oraz cywilów – tych, którzy zostali w Ukrainie oraz tych, którym udało się uciec. Na swoim Instagramie licytację plakatu zorganizowała też warszawska graficzka Ola Jasionowska, a grafik w żółto-niebieskich barwach przygotowała kilka. Jedna z nich przedstawia berehynię (brzeginię), czyli monument niezależności w Kijowie postawiony w roku 2001 z okazji 10-lecia ogłoszenia niepodległości Ukrainy. Хай живе вільна Україна. Друзі, ми з вами! Niech żyje wolna Ukraina. Przyjaciele, jesteśmy z Wami! – widnieje tuż pod symbolem ukraińskiej niezależności. Kolaż dla wyrażenia symbolicznego wsparcia Sercem z Ukrainą stworzyła też Aleksandra Morawiak: Mimo ogromu smutku, który jest teraz wokół nas, ze wzruszeniem obserwuję, jak wielu Polaków zjednoczyło się, organizuje pomoc i robi, co może, i jest to absolutnie wspaniałe. Każdy najmniejszy gest ma znaczenie i jestem pewna, że będzie doceniony – dodała.

Zanim wszystkie moje myśli skupiły się wokół jednego tematu, zdążyłam przeczytać opowiadanie Agnieszki Jelonek na łamach „Pisma. Magazynu opinii”, zatytułowane Suka. Autorka zabiera w nim czytelników do willi, w której znalazła się Ida, bohaterka tekstu, aby wraz z nią odkrywać to, o czym pozostałe literackie postacie nie mają pojęcia. Więcej nie zdradzę, ale historię z lutowego numeru magazynu wciąż możecie przeczytać na stronie „Pisma”.

Na platformie MUBI obejrzałam Spragnionych miłości Wong Kar-Waia z 2000 roku. To głęboko refleksyjna opowieść o radzeniu sobie ze smutkiem, samotnością i zdradą małżonków. W nieszczęśliwej roli zdradzanych znaleźli się pani Chan (Maggie Cheung) i pan Chow (Tony Leung), a ich wzajemne wsparcie zaczęło przeradzać się w powściągliwe uczucie. W niezwykle poetyckiej opowieści istotny okazuje się każdy detal, mieszczący się w intymnych, niekiedy rozmytych i nieostrych kadrach. Rzeczywistość miesza się z wyobrażeniami, a jej problemy wydają się uniwersalne dla każdej kultury i miejsca na świecie. To film, którego streszczanie jest zbędne, gdyż należy doświadczyć go samodzielnie, wpatrując się w stojące w deszczu oraz oparach dymu postacie i wsłuchując w wybitne walce Shigeru Umebayashiego.


Mateusz Norek

Mateusz Norek

Luty był u mnie przede wszystkim miesiącem, w którym zaczynałem i porzucałem wiele rzeczy. Niedokończone gry, rozgrzebane seriale i urwane w połowie książki pokazują, że ciężko mi było przykuć do czegoś uwagę na dłuższy czas. Tak było przynajmniej do momentu, w którym przez przypadek dowiedziałem się o małej, totalnie niepozornej i absurdalnie taniej grze indie. Vampire Survivors, stworzone w ogromnej mierze przez jednego człowieka, to produkcja early access typu roguelite, w której wybrany przez nas bohater ma za zadanie przeżyć jak najdłużej, atakowany przez coraz większe hordy przeciwników. Totalnie archaiczna grafika nawiązująca do ery Pegasusa, minimalistyczna rozgrywka, w której tak naprawdę tylko się poruszamy, bo nasze ataki wykonywane są automatycznie i cena na poziomie 11 złotych, mogłyby sugerować, że tytuł ten może co najwyżej bawić przez godzinę lub dwie. Nic bardziej mylnego! Pętla rozgrywki, choć prosta, jest niesamowicie wciągająca i uzależniająca. Zbierając kryształy, wypadające z wrogów, zwiększamy swój poziom i wybieramy kolejne bronie i przedmioty. Ich liczba sprawia, że trudno o drugie takie samo podejście, a z czasem odkrywamy, że przedmioty możemy łączyć, tworząc niezwykle mocne narzędzia zagłady. Stworzenie odpowiedniego buildu postaci jest kluczowe, by wytrzymać więcej niż kilkanaście minut. Ogromny plus za nostalgiczną muzykę oraz bardzo częste aktualizacje, które dodają nie tylko nowe przedmioty i mapy, ale również zupełnie świeże mechaniki. 98% pozytywnych recenzji na Steamie mówi samo za siebie, za tę cenę polecam Vampire Survivors właściwie każdemu. 

Mateusz Cyra

Mateusz Cyra


Postanowiłem w lutym poświęcić więcej czasu na nadrobienie kluczowych dla mnie zaległości w muzyce i filmie. Przez słowo kluczowych rozumiem takie, które w krótkim fragmencie mojego życia są dla mnie najbardziej palące, wybijają się na pierwszy plan i nie dają mi o sobie zapomnieć. A że mam ekstremalnie mało czasu na realizację swoich pomysłów, planów i wizji, które w danym momencie życia wpadają do mojego umysłu, muszę się bardzo gimnastykować przy wyborze. Dlatego też po długich negocjacjach z samym sobą, wybór padł na animację Spider Man Uniwersum z 2018 roku. Film ten zdobył szereg nagród, w tym Oscara za najlepszą animację, deklasując na przykład Wyspę Psów Wesa Andersona. Ze Spider Manem mam tak, że był moim ukochanym superbohaterem w dzieciństwie (od piątego do dziesiątego roku życia), miałem figurkę, oglądałem serial animowany, aż w końcu przyszedł czas na „zmęczenie materiałem” i Spider Man odszedł do lamusa. Nie pomogły mu filmy z Tobeyem Maguirem, mimo iż nie oceniam ich nisko. W zasadzie w tym momencie urywa się moja przygoda z Peterem Parkerem. I tu wkracza oscarowa animacja, która rozbudziła we mnie dawną miłość. To pierwszorzędnie skrojona animacja, z dbałością o każdy detal, z mądrze poprowadzonymi bohaterami, z wiarygodnym rysem fabularnym i świetnie dobraną ścieżką dźwiękową. Ten film to po prostu istny samograj i Sony Pictures Animation nie dość, że wyrasta na realne zagrożenie dla skostniałego nieco i tłamszonego przez Disneya Pixara, to jeszcze pokazuje miejsce w szeregu całemu MCU, bo żaden film aktorski Marvela (może poza Deadpoolem) nie jest tak udany, jak Spider Man Uniwersum. 

Sylwia Sekret

Sylwia Sekret

W lutym w końcu trafiłam na ksiażkę, która pochłonęła mnie całkowicie, która sprawiała, że chciałam poświęcać jej każdą wolną chwilę, od której nie mogłam się oderwać, która stała się dla mnie na kilka dni nowym domem, do którego wracałam z przyjemnością, nieważne, czy po ciężkim dniu, czy wręcz przeciwnie. I choć spodziewałam się, że Zew nocnego ptaka, bo właśnie o tej powieści mowa, będzie lekturą co najmniej dobrą, ponieważ inna książka Roberta McCammonna (Magiczne lata) do tej pory pozostaje jedną z moich absolutnie ulubionych, to nie spodziewałam się, że historia dziejąca się w 1699 roku w niewielkiej i stosunkowo nowo założonej osadzie Fount Royal, tak bardzo okaże się bliska mojemu czytelniczemu sercu. Opowieść zaczyna się w momencie, kiedy sędzia Isaac Woodward i jego sekretarz Matthew Corbett udają się w podróż do wspomnianej osady, by osądzić niejaką Rachel, której zarzuca się czary i konszachty z samym Panem ciemności, co według mieszkańców i założyciela osady ma być bezpośrednią przyczyną tego, że Fount Royal podupada, ludzie uciekają, a plony nie dają zbiorów. Zew nocnego ptaka liczy sobie 900 stron, natomiast czyta się go, jakbym miał stron 200. Czas przy tej lekturze mija nie wiadomo kiedy, świat wykreowany przez McCammona wciąga w sposób niewyobrażalny, styl autora jest nietuzinkowy i fantastycznie oddający ówczesny świat. Nasza wyobraźnia podczas lektury pracuje na najwyższych obrotach, bo pole do popisu dla niej otwiera przed nami pisarz, sprawiając, że w ułamku sekundy przenosimy się na bagniste, leśne tereny. Pierwszy tom przygód Matthew Corbetta podejmuje też trudną ptematykę, robiąc to w sposób mądry i dający do myślenia. Mamy tu przede wszystkim refleksję nad człowiekiem, jako jednostki, która w strachu przed nieznanym gotowa jest skazać na śmierć kogoś niewinnego, byle tylko ten strach odegnać. Choć fabuła ma zatem miejsce pod koniec XVII wieku, to jest niezwykle aktualna, co jest kolejną jej niepodważalną zaletą. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnych tomów, jak również kolejnych książek McCammona, o których wiadomo już, że zostaną przez wydawnictwo Vesper wprowadzone na polski rynek. Zew nocnego ptaka już teraz jest jednym z moich ulubieńców 2022 roku, nie mogło go więc zabraknąć tutaj, w ulubieńcach lutego, bo to właśnie w tym ostatnim zimowym miesiącu dosłownie pochłonęłam tę powieść. Pełną recenzję książki znajdziecie TUTAJ.

 



Fot.: HBO, Netflix, poncle, Ola Jasionowska, Silver Lining Music, Vesper

ulubieńcy lutego

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *