Ulubieńcy miesiąca: sierpień 2019

Sierpień przemknął między palcami właściwie nie wiadomo kiedy. Trzydzieści jeden dni zleciało zdecydowanie za szybko, co dla jednych poskutkowało powrotem do szkoły, a dla innych powrotem z urlopu (miejmy nadzieję, udanego). Kontynuując tradycję na naszym portalu – zapraszamy Was do lektury ulubieńców miesiąca, tym razem skupiamy się na tych produkcjach, które zdominowały ostatni miesiąc wakacji 2019 roku. Wśród wymienianych przez nas tytułów znajdzie się miejsce dla najnowszego dzieła Quentina Tarantino, wspominamy także o Katowickim OFF Festivalu, jednym z lepszych seriali Netflixa, kultowej powieści Johna Steinbecka, dwóch grach konsolowych oraz o festiwalu Chopinowskim. 

A Wam jaka (pop)kultura towarzyszyła i urzekła Was najsilniej w minionym miesiącu?  


pewnego razu... w hollywoodMateusz Cyra

Sierpień zdecydowanie zdominował najnowszy film Quentina Tarantino, zatytułowany Pewnego razu w… Hollywood. W sposób absolutnie wyczerpujący pisałem o tym arcydziele w swojej recenzji i to tam Was z przyjemnością odsyłam.

Pewnego razu… w Hollywood to najbardziej kompletny film Quentina Tarantino. Jest cudowną wizją nieistniejącego już świata, do którego będę wracać tak często, jak to tylko możliwe. Nie raz wspominałem o tym, że to emocje są dla mnie głównym czynnikiem oceny filmu, a to arcydzieło aż od nich pulsuje. Przedostatni film jednego z najbardziej rozpoznawalnych reżyserów na świecie zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że w zasadzie, gdyby jakimś cudem ten ostatni nigdy by nie powstał, nie będzie mi przykro. Tarantino jest już bowiem nieśmiertelny.

Uwielbiam ten film, uwielbiam muzykę w nim, uwielbiam podejście do tematu, uwielbiam duet DiCaprio i Pitt, uwielbiam malownicze widoki Hollywood końcówki lat 60. XX wieku, uwielbiam piękną i delikatną Margot Robbie, uwielbiam baśniowość tej produkcji, uwielbiam zemstę w wydaniu Tarantinowskim… W końcu uwielbiam fakt, że Tarantino z każdym kolejnym filmem pokazuje swoją olbrzymią miłość do kina i pozwala nam ją współodczuwać. To dla mnie murowany kandydat na ulubieńca roku!


Natalia Trzeja

Dobrze jest do czegoś wracać. Nie tylko do domu po długiej tajlandzkiej wojaży. Dobrze jest wrócić do stron ulubionej książki, melodii ukochanej piosenki czy gry, z którą spędziło się wiele przyjemnych wieczorów. God of war, bo właśnie o słynnym bogu wojny będę pisać, skradło moje serducho od pierwszego kliknięcia. Gra ma już za sobą ponad rok i już dawno powinna znaleźć się w moich ulubieńcach, jednak zawsze było jakieś magiczne coś, co skutecznie odkładało datę jego wielkiego “ulubieńcowego” debiutu. Ale mówi się, że lepiej późno niż wcale (!), więc oto nadeszło długo wyczekiwane późno. A wakacje to idealna pora, aby powtórzyć swojego gameingowe miłostki. Nie będę tu się wiele rozpisywać na temat fabuły i całego wizerunku gry, ponieważ premiera już dawno za nami i raczej każdy gracz dobrze zna i kojarzy serię God of war, a szał, jaki wywołała czwóreczka, jest w pełni uzasadniony. Mogę, bez żadnego wyrzutu, stwierdzić, że jest to jedna z najlepszych gier, w jaką kiedykolwiek grałam (i nie przemawia tu tylko mój subiektywizm spowodowany wielkim uczuciem, jakim darzę tytułowego boga wojny). Od siebie mogę dodać, że bardzo przyjemnie było zobaczyć Kratosa w nieco zdyscyplinowanej, spokojnej (jak na Kratosa), ojcowskiej odsłonie, zwłaszcza po tym, jak “trójka” uraczyła nas bezwzględną rzezią greckich bogów i ogólnym armagedonem na Olimpie, ale to tylko szczegół. Każdy z nas czasem się wkurzy.

Drugą grą, która również na dobre zapełniła mi wieczory (a nawet i nocki), jest już dobrze znane, widziane i słyszane Apex Legends, które dwa miesiące temu rozpoczęło sezon drugi, a od paru dni mamy możliwość wzięcia udziału w nowym wydarzeniu Voidwalker, skupiającym się na jednej z najbardziej (odwołując się do własnych doświadczeń) “rozchwytywanych” postaci – Wraith. Nie wiem, czy termin “ulubieniec miesiąca” będzie tutaj adekwatny, bowiem Apex był moim ulubieńcem przez ostatnie trzy miesiące, ale, tak jak w przypadku God of war, zawsze było jakieś nieprzejednane coś. Jednak to chyba dobrze świadczy o grze, że nie była ona “przelotną przygodą”, a złodziejem każdego letniego wieczoru. Gra nie tylko była miłą odskocznią i rozrywką, ale jestem zachwycona Apex także poniekąd dlatego, że jest to pierwsza gra typu battle royal, która tak mocno mnie zaangażowała. Nawet nie tylko battle royal, ale pierwsza gra, w której możliwy jest tryb kooperacji (moja wina, moja bardzo wielka wina! Ale coś z tej baby jednak mam!). Tu muszę się przyznać, że jestem (albo byłam) graczem, który termin single player powinien mieć wytatuowany na czole, bo, oczywiście, jeśli masz coś zrobić dobrze, TO ZRÓB TO SAMA! Nawet jeśli gra oferowała co-op, to z prędkością światła ikonka Tryb współpracy zyskiwała przydomek nie pozwól. A sam fakt, że zostałam stałym bywalcem areny Apex, jest dziełem przypadku i sytuacji, kiedy to byłam obserwatorem innego znajomego gracza. Jednak nie zmienia to faktu, że był to bardzo owocny przypadek. Apex Legends miało swoje wzloty i upadki (jak afera o legendarną siekierę), jednak żaden “odstraszacz” nie wpłynął na moją opinię o grze (jak na razie). Twórcy dalej eksperymentują i próbują rozwijać swoją Apexową dziecinę. Mam tylko nadzieję, że dzielnie ona wyrośnie.

Apex Legends Season 2 – Battle Charge Launch Trailer

 


Wiktoria Ziegler

W listopadzie 1785 roku niejaki Robert Burns omyłkowo dokonał haniebnego czynu – zniszczył mysią norę. Przejął się tą sytuacją tak bardzo, że powstał utwór Do myszy. To forma przeprosin, a jednocześnie pretekst do dywagacji filozoficznych. Burns pisze:

Lecz, Myszko, innych też nadzieja łudzi;

Przewidywaniem mózg próżno się trudzi:

Przemyślne plany i myszy, i ludzi

W gruzy się walą,

Nasze zapały zawód zwykle studzi

Zwątpienia stalą[1].

150 lat później niejaki John Steinbeck inspiruje się tym utworem. W listopadzie 1937 roku powstaje słynna powieść Myszy i ludzie. Zaś w sierpniu 2019 ja zdobywam się wreszcie na literacką odwagę i postanawiam przeczytać tę powieść. I przepadam.

Historia zawarta jest na 187 stronach. Można ją połknąć – to prawda. Ale trzeba również wyznaczyć dodatkowy czas na uniesienie i ekscytację wywołane znakomitym warsztatem pisarskim Steinbecka (sic!). Steinbeck przełamuje stereotyp nudnego opisywania przyrody. Każdy element natury jest nasycony sensem. Portrety bohaterów wydają się banalne, ale stanowią pewne exempla. George to sprytny robotnik, towarzysz pracy i życia Lenniego. Lennie jest empatycznym olbrzymem, uosobieniem bezmyślnej siły. Razem przemierzają Dolinę Kalifornijską w poszukiwaniu pracy na farmie. Cały czas towarzyszy im jedno marzenie, idée fixe, do której będą uporczywie dążyć. Myszy i ludzie to najpiękniejszy traktat o przyjaźni. Georgie i Lennie stanowią odtąd moją ulubioną parę bohaterów. To parabola naszych ziemskich trudów. Bo czym tak naprawdę różnimy się od bezradnej myszy? Czy nikt nie niszczy naszych planów – tak jak Burns zniszczył mysią norkę? Każdy neuron mojego ciała pokochał jednakowo mocno tę powieść. Bierzcie i czytajcie!

[1] https://encyklopedia.interia.pl/literatura-swiatowa/news-robert-burns-do-myszy-przemowa-do-bolu-zeba-do-wszy,nId,2322612


Małgosia Kilijanek

Na tytuł ulubieńca sierpnia 2019 roku zasługuje w moim przypadku OFF Festival. Po raz kolejny w Dolinie Trzech Stawów odbyło się wyjątkowe wydarzenie muzyczne, a wśród tegorocznych artystów znaleźli się między innymi: Foals, Suede, Jarvis Cocker introducing JARV IS…, Stereolab, Tęskno, Jakuzi, Trupa Trupa. Na naszej stronie znajdziecie szczegółowe relacje z dnia pierwszego, drugiegotrzeciego, a w ulubieńcach chciałabym wyróżnić dwa koncerty: Jarvisa Cockera oraz Foals. Były lider grupy Pulp i legenda brit-popu to także prowadzący audycję w BBC 6 artysta o muzycznej wszechstronności oraz błyskotliwości tekstów. W trakcie koncertu prowadził monolog skierowany do publiki, wplatając w niego próby wymawiania zdań po polsku, włącznie z tłumaczeniem tytułów swoich piosenek. Ze sceny rzucał też pierniczkami, uzasadniając swój ruch stwierdzeniem, że jest po północy (najpierw zerknął na zegarek), a ludzie po całym dniu festiwalu na pewno są głodni. Dodał również, że fundamentalną oznaką cywilizacji jest zdolność dzielenia się z innymi, do czego namawiał. W pewnym momencie zszedł do publiczności i zadawał wybrańcom pytania dotyczące tego, czego się boją. Być może performance ze szczyptą ironii, który przygotował, niektórzy uznawali za zbędny, mając większą ochotę na słuchanie repertuaru zespołu JARV IS, ale warto przyznać, że całość wypadła interesująco.

JARV IS... MUST I EVOLVE?

Foals, muzycy z Yannisem Philippakisem na czele, prezentowali za to materiał z najnowszej płyty, Everything Not Saved Will Be Lost Part 1, ale skupili się przede wszystkim na bardzo znanych utworach, z każdego albumu, czyli: Antidotes, Total Life Forever, Holy Fire, What Went Down. Z pierwszej części tegorocznej premiery, która porusza tematy aktualnie problematyczne – takie jak ocieplenie klimatu, niepewność jutra czy ciągłą inwigilację społeczeństwa, usłyszeć można było Exits, In Degrees, White Onions, a drugą część zapowiadał najnowszy singiel Black Bull, który dwa dni przed koncertem pojawił się w internecie (premiera albumu nastąpi zaś 18 października). Lider zespołu kilkukrotnie schodził do widowni, która bawiła się fantastycznie. Yannis dodał, że muzycy cieszą się z ponownej wizyty w Polsce i grania na festiwalu, który określił mianem szczególnego. Obawiałam się nieco tego występu, gdyż tuż przed nim usłyszałam o problemach z gardłem wokalisty. Na scenie nie można było zauważyć jednak żadnych niedociągnięć, kontakt z widownią był jak zawsze fantastyczny, a płynne przejścia między utworami okazały się istnym majstersztykiem. Ostatni raz w koncercie brytyjskiej grupy uczestniczyłam podczas festiwalu OPEN’ER w 2016 roku i muszę przyznać, że ich offfestivalowy występ okazał się lepszy (fakt ten potwierdził również stały koncertowy bywalec, dla którego show w Dolinie Trzech Stawów było czwartym występem Foalsów na żywo). Wydaje mi się, że żadne słowa nie oddadzą dokładnie tego, co wydarzyło się na ich koncercie, a rockowego, dance-punkowego grania na żywo formacji z Wielkiej Brytanii trzeba po prostu doświadczyć.

FOALS - Sunday [Official Music Video]

Na sierpniowe wyróżnienie zasługuje także moje muzyczne odkrycie, czyli twórczość YRGod, który przy użyciu gitary i niesamowitego głosu tworzy piękne dźwiękowe historie. Pod pseudonimem tym kryje się Franciszek Szczawiński, który na swoim koncie ma wydaną w 2018 roku płytę zatytułowaną Songs for My Children, a także sporo coverów, których posłuchać można na Soundcloudzie. Premierę kolejnej płyty zapowiada na wiosnę 2020 roku, a jej pierwszy singiel to Our Thing. Moje utwory opowiadają głównie o byciu zakochanym oraz radzeniu sobie z tym (a także o byciu załamanym i dochodzeniu do siebie) – komentuje swą twórczość artysta i dodaje, że ceni dorobek Radiohead, (Sandy’ego) Alexa G oraz Sufjana Stevensa. Bardzo liczę na to, że Franek zagości kiedyś ze swą muzyką na offfestivalowej scenie.

 


Mateusz Norek

Sierpień był dla mnie miesiącem wyjścia z serialowego marazmu, w którym od jakiegoś czasu tkwiłem. Dokończyłem kilka rozkopanych tytułów, między innymi najnowszy, 5 sezon BoJacka Horsemana, o którym wspominałem już kiedyś w ulubieńcach, i cóż, serial nadal trzyma niesamowicie wysoki poziom. Ale co najważniejsze, zacząłem w końcu oglądać produkcję, która na mojej długiej liście seriali do obejrzenia czekała zdecydowanie zbyt długo – mowa o Stranger Things. Co najciekawsze, dostałem w zasadzie zupełnie nie to, czego się spodziewałem, ale nie ma to właściwie znaczenia, bo w produkcji Netflixa zakochałem się od pierwszej, otwierającej sceny, w której nasi nastoletni bohaterowie grają w fabularne Dungeons & Dragons. Nie spodziewałem się natomiast, że serial oprócz nich posiadać będzie tak zaskakująco dużo innych, ciekawych postaci w różnym wieku, posiadających zupełnie inne problemy. Zupełnie zaskoczyła mnie genialnie zagrana rola Winony Ryder. Nie sądziłem również, że serial przemieni się w pewnym momencie w naprawdę solidny i krwawy (przynajmniej jak na moje standardy) horror i będzie tak mocno trzymać w napięciu. Przygotowany byłem właściwie jedynie na świetnie oddany klimat lat 80., co nie znaczy, że zrobił on na mnie przez to mniejsze wrażenie. Wisienką na torcie pierwszego sezonu był finał, który tylko zaostrzył apetyt na kontynuację, za którą lada chwila się wezmę. Obecnie jednak na tapet wziąłem kolejną pozycję z mojej listy wstydu, Mindhuntera, więc kto wie, może o nim opowiem w kolejnych ulubieńcach.


Michał Mielnik

15 Festiwal “Chopin i jego Europa. Od Chopina do Moniuszki.”

Tradycyjnie już w drugiej połowie sierpnia w salach warszawskiej Filharmonii Narodowej, ale też Studia Koncertowego Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego i Teatru Wielkiego tłumnie gromadzą się melomani spragnieni klasycznych partytur w interpretacji mistrzów. W tym roku bodaj najważniejszym wydarzeniem, które zdominowało pierwsze dni festiwalu, był koncert legendy pianistyki Marthy Argerich. Piszący tę rekomendację wspomina o tym fakcie bardziej z kronikarskiego obowiązku, albowiem bilety na wiekopomne wydarzenie rozeszły się w mgnieniu oka na długo przed inauguracją wydarzenia. Oczywiście w ślad za tegorocznym hasłem dużo było Moniuszki, a co za tym idzie koncertowych transkrypcji jego dzieł operowych. Idea festiwalu polega na tym, aby muzyka Chopina co roku stanowiła zaledwie punkt wyjścia do prezentacji ogólnoeuropejskiego kontekstu muzyki poważnej, a w 2019 r. ów koncept zbiegł się z obchodami Roku Moniuszki.

Spośród jedenastu w sumie koncertów, które udało mi się obejrzeć, uwzględniając wysoki poziom artystyczny wykonań, na szczególną uwagę zasłużył koncert kameralny wybitnej skrzypaczki Aleny Baevej, wraz z akompaniamentem pianisty Vadyma Kholodenko, obejmujący wykonania II Sonaty skrzypcowej d-moll op. 121 Roberta Schumanna i Trzech romansów na skrzypce i fortepian op. 22 Clary Schumann, co stanowiło pewien parafeministyczny intrygujący wątek w całym programie festiwalu zdominowanym jednak przez utwory skomponowane przez mężczyzn. Znakomity popis wirtuozerii i humoru dał kwintet fortepianowo-dęty Ensemble Dialoghi specjalizujący się w niekonwencjonalnych wykonaniach na instrumentach historycznych, zaś w programie koncertu znalazły się arie z oper Mozarta i Rossiniego.

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Wiktoria Ziegler

Zastanawia się, pyta, poszukuje sensu.

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *