slayer

Upadek – Slayer – „Repentless” [recenzja]

Pamiętam, jak czekałem w 2006 roku na Christ Illusion. Doskonale przypominam sobie, z jaką ekscytacją chłonąłem te dźwięki, bowiem to był pierwszy raz, kiedy na Slayera czekałem jako świadomy słuchacz i fan. Podobne odczucia, chociaż w mniejszym stopniu, towarzyszyły mi przy okazji World Painted Blood. Po poznaniu utworu tytułowego z najnowszej płyty Kalifornijczyków, Repentless, pojawiły się u mnie olbrzymie obawy, co do jakości całego krążka i tego, czy po śmierci Jeffa Hannemana zespół poradzi sobie w studiu. Po przesłuchaniu całej płyty już wiem – nie poradził sobie.

W ostatnich latach odszedł od zespołu ponadto drugi z filarów brzmieniowych Slayera, perkusista Dave Lombardo. Zmarłego gitarzystę zastąpił wiosłowy Exodus Gary Holt, a stołek perkusyjny zastąpił stary znajomy, Paul Bostaph. Wydaje się, że nie nastąpiła zmiana jakościowa, jednak już po jednym przesłuchaniu Repentless słychać, jak wiele stracił Slayer, gdy w zespole zabrakło Hannemana i Lombardo. Niestety, panowie Araya i King nigdy nie byli i raczej już nie będą kompozytorami i twórcami riffów tak wybornymi jak Hanneman. A Bostaph, mimo swojej solidności, nigdy nie był w stanie dorównać wirtuozerii, którą prezentował Lombardo. Jeśli pomyśleć, jakie partie mógłby zaproponować Dave w zastępstwie prostych, aczkolwiek szybkich partii Bostapha w takim nawet Repentless i dzięki temu uratować w gruncie rzeczy ten toporny kawałek… No szkoda, chyba rozwód Slayera z Lombardo dokonał się na zawsze.

Już wiemy, jakich muzyków brakuje, teraz warto się zastanowić nad resztą braków, które zauważyłem. Po pierwsze – szybkość. Temu krążkowi brakuje po prostu szybkości i mam wrażenie, że kompozycje takie jak Vices czy Cast The First Stone dałoby się uratować, podkręcając w nich tempo. Zespół gra jakby na zaciągniętym ręcznym. Niestety, jeśli już mamy średnie lub wolne tempa, to w brzmieniu nie ma nic a nic z przysłowiowego ołowiu i ciężkości. Panowie chyba odgrywają swoje partie z nadzieją na to, że damy się nabrać i uznamy je za majstersztyk. To kolejny zarzut w stosunku do tego krążka; a szkoda, bo potencjał jest, mam jednak wrażenie, że producent Terry Date mógł wycisnąć więcej z brzmienia tych kompozycji. Aby już dołożyć do końca, to dopowiem, że wokal Slayera (Tom Araya) – słychać, że się starzeje i do tego nie mogę w sumie mieć pretensji. Uciekającego czasu nie jesteśmy w stanie zatrzymać, ale mam wrażenie, że zespół traci kolejny, charakterystyczny dla siebie element.

SLAYER - Repentless (OFFICIAL VISUALIZER VIDEO)

Jakieś pozytywne momenty? Być może Implode, który może przykuć uwagę motorycznym rytmem, w sumie mało typowym dla Slayera, ale doskonale kontrastujący z brutalnymi, ultraszybkim przyspieszeniami w refrenie. Tutaj czuć ducha starego Slayera. No właśnie… i w tym miejscu dochodzę do przerażającej konstatacji, że nie jestem w stanie wymienić więcej kompozycji, które jakkolwiek przykuły moją uwagę, że nie jestem w stanie ich jakoś wyróżnić. Upadek kompozytorskiej formy zespołu po śmierci Hannemana jest dosłownie zatrważający.

Powstał album przeraźliwie średni jak na grupę Slayer. To bez wątpienia najsłabszy krążek w historii zespołu. Pozbawiony szybkości, mocy, ciężaru, wszechogarniającego poczucia, że obcujemy z czymś naprawdę złym, niegodziwym. Zespół w nowej konfiguracji zatraca swoją tożsamość i miota się między przeszłością, teraźniejszością i wielce niepewną przeszłością. Jeśli Slayer nagra kolejny tak słaby krążek jak Repentless, to spadnie do drugiej ligi thrash metalowego grania. Mam nadzieje, że ten LP okaże się jedynie wypadkiem przy pracy i przetarciem do prawdziwie mocnego uderzenia.

Fot.: Mystic/Nuclear Blast

slayer

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *