Upiory XIX wieku – Wilkie Collins – „Nawiedzony hotel” [recenzja]

Prekursor powieści detektywistycznej, wielki przyjaciel Karola Dickensa, jeden z najbardziej cenionych pisarzy swoich czasów – Wilkie Collins. Jego twórczość była inspiracją dla wielu innych poczytnych autorów jak chociażby Agahty Christie (która urodziła się rok po śmierci Collinsa). Jego powieści takie jak Księżycowy kamień czy Kobieta w bieli obrosły już legendą, jest to pisarz, który z niezwykłą precyzją i smakiem opisywał lęki i nadzieje współczesnego mu społeczeństwa epoki wiktoriańskiej. Dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka, niedawno do polskiego czytelnika trafił, napisany blisko 140 lat temu, Nawiedzony hotel (i tu należą się dodatkowe pochwały, gdyż obok tytułowej powieści wydawnictwo zawiera również osiem odrębnych, znakomitych opowiadań), będący kwintesencją tego, czym zasłynął jego autor. Pomimo faktu, że książka opisywana jest jako „powieść grozy”, współczesny czytelnik nie znajdzie tu grozy w wydaniu takim, jaki serwują nam obecni mistrzowie gatunku; znajdzie za to piękny język i kunsztownie wykreowane, otoczone aurą niesamowitości historie, z którymi z całą pewnością warto się zapoznać.

Już pierwsze strony zwiastują niepokojący, balansujący na pograniczu jawy i snu klimat, z którym będziemy mieli do czynienia aż do końca lektury. Powieść rozpoczyna się spotkaniem hrabiny Claudii Naronne z doktorem Wyborowem. Zaniepokojona, odchodząca od zmysłów kobieta, zwierza się lekarzowi ze swoich lęków związanych z (jak twierdzi) nieumyślnym rozbiciem związku lorda Montbarry’ego z jego daleką kuzynką Agnes Lockwood. Kobieta twierdzi, że silne przeczucie, każe jej wierzyć w to, że owo zdarzenie jest początkiem nieuniknionej katastrofy, a jej tragiczny los już na zawsze powiązany będzie z panna Lockwood. Jak okazuje się chwilę później, rzeczywiście nieświadomie, hrabina uwodzi lorda, przez co ten zrywa zaręczyny, wkrótce zaś oboje łączą się węzłem małżeńskim i wraz z bratem hrabiny – baronem Rivarem – wyruszają w podróż poślubną do jednego z weneckich pałaców. Los chce, że wkrótce potem zrozpaczona lady Lockwood w ramach przysługi dla dawnej podopiecznej, wystawia mężowi przyjaciółki referencje, a ten otrzymuje posadę kuriera na usługach… lorda Montbarry’ego. I w tym właśnie momencie rozpoczyna się lawina tajemniczych, niepokojących wydarzeń, z obaw przed którymi hrabina Naronne zwierzała się lekarzowi kilka tygodni wcześniej. I tutaj STOP odnośnie dalszej fabuły Nawiedzonego hotelu; jednak nie można przejść obojętnie nad stylem, jaki zaprezentował autor.

Aby zrozumieć, dlaczego Wilkie Collins „straszył” czytelników czym innym, niż robią to współcześni pisarze, należy przede wszystkim zrozumieć czasy, w których żył autor. Były to czasy w których panie tytułowało się hrabinami, mężczyźni z kolei ponad wszystko stawiali honor; czasy w których zaczynał królować modernizm, a nadchodzące wraz z nim zmiany wywoływały niepokój przed nieznanym. I to właśnie otrzymujemy w Nawiedzonym hotelu – piękne kobiety z manierami na najwyższym poziomie oraz popalających cygara, brodatych, jeżdżących dorożkami mężczyzn, a nad wszystkim tym góruje jakaś niezwykła, trudna do opisania aura tajemniczości. Jeżeli więc ktoś, widząc na okładce zwrot „powieść grozy”, oczekuje tu krwi, trupów na co drugiej stronie i tym podobnych rzeczy, to trafił pod zły adres. To duchy, zjawy, a przede wszystkim przeczucia napędzają akcję książki, tworząc zarazem kapitalny klimat! Zarówno tytułowa powieść jak i dołączone do niej opowiadania charakteryzują się przepięknym wręcz językiem i tu naprawdę wielki ukłon w stronę tłumacza; znajdziemy tu zwroty i słowa, których dziś w zasadzie już się nie używa, a które to jeszcze bardziej oddawały atmosferę epoki, w której tworzył Collins. To, co również wspólne jest dla wszystkich zawartych w książce tekstów, to genialne wręcz, wciągające snucie opowieści, którego współcześnie często próżno szukać. Niestety (prawie) za każdym razem samo rozwiązanie zagadki/historii, pozostawia uczucie niedosytu. Autor za każdym razem znakomicie rozpoczyna swoje dzieła, a rozwija je z jeszcze większym kunsztem i lekkością, jednak kiedy nadchodzi moment zamknięcia danej sprawy, czytelnik otrzymuje albo odpowiedź dość błahą, albo nie otrzymuje jej wcale, a autor zostawia pole do popisu, wyobraźni odbiorcy. Niektórzy mogą zaliczyć to do zalet twórczości pisarza, ja jednak za każdym razem odnosiłem wrażenie, że brakowało tu postawienia kropki nad „i”. Wracając jednak do zalet, trzeba oddać angielskiemu mistrzowi, że potrafił on kreślić niesamowicie wyraziste, przykuwające uwagę postaci i tu na szczególne wyróżnienie zasługuje hrabina Naronne. Collins stworzył bohaterkę tak trudną to oceny, jak to tylko możliwe; z jednej strony przedstawiana jest jako typowa femme fatale, z drugiej zaś, autor cały czas sugeruje, że na kobiecie ciąży jakieś fatum, spod którego być może chciałaby się uwolnić, jednak nie może. Znakomicie kontrastuje to z postacią panny Lockwood – uosobieniem czystości, dobra i wszelkich cnót; i już za samo skonfrontowanie ze sobą oraz połączenie losów, dwóch tak odmiennych charakterów, należą się autorowi oklaski.

Jak wspomniałem, całość Nawiedzonego hotelu uzupełnia osiem opowiadań, a są to: Wyśniona kobieta, Pani Zant i duch, Upiorne łoże, Panna Jeromette i pastor, Martwa ręka, Dziewiąta oraz Diabelskie okulary. Tak jak napisane zostało wcześniej, teksty te, posiadają wiele wspólnych cech, jednak każda historia jest zgoła inna. Otrzymujemy tu między innymi opowieść o niespełnionej miłości, o zdradzieckim, śmiercionośnym łóżku, przepowiedni sprzed lat, która ma się wkrótce wypełnić, dowiemy się także między innymi, skąd bierze się pewność jednego z francuskich rewolucjonistów odnośnie godziny, o której zostanie stracony. Raz po raz, w każdym kolejnym opowiadaniu, Collins zachwyca klimatem, tworzy niejednoznacznych bohaterów oraz… pozostawia wrażenie niedosytu. Całość pochłania jednak bez reszty.

Czy tworzący grubo ponad sto lat temu Wilkie Collins jest w stanie zachwycić współczesnego czytelnika? Myślę, że tak. Ja zostałem oczarowany, jednak wszystko zależy od podejścia i oczekiwań względem omawianego tytułu. Z jednej strony, ciężko będzie autorowi zaskoczyć odbiorcę z XXI wieku, przede wszystkim ze względu na to, że od czasu wydania chociażby Nawiedzonego hotelu, gatunek, w którym tworzył pisarz, ewoluował, a i samo spojrzenie na świat jest teraz zupełnie inne. Z drugiej strony, piękny język, którym posługuję się Collins, wyraziści bohaterowie oraz umiejętnie oddana atmosfera epoki wiktoriańskiej to rzeczy, obok których nie da się przejść obojętnie. Nic więc dziwnego, że autor był jednym z ulubieńców krytyki i publiczności swoich czasów, skoro nawet dwa stulecia później jego twórczość czaruje, przyprawia o gęsią skórkę i powoduje, że czytelnik taki jak ja z chęcią zapozna się z pozostałymi dziełami jednego z najważniejszych pisarzy w historii angielskiej literatury.

Fot.: Zysk i S-ka

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *