W poszukiwaniu prawdy – Alice Feeney – „Czasami kłamię” [recenzja]

„Oszałamiający debiut!”, „Ta książka nie pozwoli ci zasnąć!”, „Dopóki nie przeczytasz tej książki, nie wiesz, co to strach!” – to tylko niektóre z przykładów promocji debiutanckich powieści autorów, którzy próbują swych sił w gatunkach takich jak thriller czy kryminał. Niczym grzyby po deszczu wyrastają nam kolejni następcy Larssona, Nesbo, Deavera… Rzecz jasna wszystko to jest kwestią promocji danego tytułu oraz oddziaływania na czytelnika. I choć raz na jakiś czas debiut rzeczywiście okaże się udany (chociażby Dziewczyny, które zabiły Chloe, pióra Alex Marwood), to jednak w większości przypadków dostajemy ni mniej ni więcej jak czytelniczym obuchem w łeb (tu najlepszym przykładem będzie zupełnie przeciętna Dziewczyna z pociągu autorstwa Pauli Hawkins). I oto kolejny z potencjalnych hitów – promowane hasłem „Thriller z zabójczym twistem, którego nigdy nie zapomnisz” – Czasami kłamię, Brytyjki Alice Feeney. Czy tytuł, który z miejsca zyskał status bestsellera, rzeczywiście zapada w pamięć? A może wszystko to jedno wielkie kłamstwo?

Problemy z pamięcią niewątpliwie doskwierają Amber Reynolds, dziennikarce radiowej, o której powinniście wiedzieć trzy rzeczy:

1. Amber jest w śpiączce.

2. Jej mąż już jej nie kocha.

3. Amber czasami kłamie.

Wspomnianym problemom trudno się dziwić zwłaszcza zważywszy na punkt drugi istotnych informacji na temat głównej bohaterki omawianej lektury, Amber rzeczywiści leży w śpiączce. Pytanie, jakie nasuwa się jako pierwsze i najbardziej oczywiste – jakim cudem znalazła się w tym stanie? Czy zrobiła to sobie sama? Czy uczestniczyła w wypadku? A jeśli tak, to w jakim? Być może ktoś jej pomógł?

Niektórzy ludzie stają się duchami, jeszcze zanim umrą.

Dziennikarka nie zna odpowiedzi na żadne z powyższych pytań, jednak możliwe, iż wkrótce sytuacja ta ulegnie zmianie ponieważ pech (lub szczęście) chce, że przykuta do szpitalnego łóżka, podłączona do wszelakiej maści aparatur, nie dająca znaku życia Amber, jest w pełni świadoma wszystkiego, co się wokół niej dzieje. Uwięziona we własnym ciele słyszy każdą odbywającą się w jej pobliżu rozmowę, a grzebiąc głęboko w zakamarkach pamięci i przenosząc ponad dwadzieścia lat wstecz, opowiada swoją historię, starając się przy okazji rozwikłać zagadkę obecnego stanu rzeczy.

Tak oto przenosimy się w świat pełen manipulacji oraz intryg, który choć z pozoru poukładany sprawia zarazem wrażenie nieoczywistego. Bohaterka snuje opowieść na trzech płaszczyznach czasowych – pobytu w szpitalu, kilku dni przed wydarzeniem, które doprowadziło do chwili obecnej oraz dalekiej przeszłości wypełnionej dziennikami 10-letniej dziewczynki, postrzegającej świat w sposób zdecydowanie bardziej mroczny niż sugerowałby jej wiek. Amber próbuje dociec prawdy, jednak czy można jej wierzyć? Przecież sama przyznaje, że czasami kłamie.

Co zawodzi, a czemu można przyklasnąć w debiucie Alicie Feeney? Z całą stanowczością trzeba autorce oddać co jej, a mianowicie pochwalić umiejętność budowania napięcia oraz dawkowania emocji przy jednoczesnym wodzeniu czytelnika za nos. Niemal każdy rozdział zawiera w sobie scenę, dzięki której chcemy zagłębiać się w opowiadaną historię, poznając jej finał, a jednocześnie gdzieś z tyłu głowy cały czas kłębi się myśl, że coś tu jest nie tak. Próby rozgryzienia tego co, w Czasami kłamię jest prawdą, a co fałszem stanowią najmocniejszą stronę lektury.

Nie można tego niestety powiedzieć o poszczególnych bohaterach – to bowiem kalki postaci, o których czytaliśmy już nie raz. Zdradzana żona, niewierny mąż (oczywiście pisarz), sztampowy szef w pracy. Wszystko to już było i na tej płaszczyźnie Brytyjka zdecydowanie nie zachwyca.

Osobną kwestię stanowi końcowy twist, a w zasadzie dwa twisty fabularne. Czy są zaskakujące? Tak, jednak nie dla wszystkich takie będą, a to za sprawą wspomnianej na samym początku promocji. Kiedy czytelnik nastawi się na to, iż pod sam koniec akcja odwróci się o 180 stopni, czyta uważniej i łatwiej mu wyciągnąć odpowiednie wnioski, poznać prawdę, zanim jeszcze autorka odsłoni wszystkie karty. Nie zmienia to jednak faktu, że sam pomysł oraz jego wykonanie zasługują na uznanie.

Summa summarum Czasami kłamię to bardzo poprawny debiut, któremu pomimo kilku niedociągnięć daleko do literackiego bubla. To powieść, którą czyta się na jednym wdechu, która wciąga, nie pozwalając na chwilę nudy. Jeśli dodamy do tego, że naprawdę może zaskoczyć, otrzymujemy całkiem przyzwoitą jak na swój gatunek powieść. Wiadomo – nie jest to Dostojewski, Nabokov ani Schmidt, jednak fani wartkiej akcji z zagadką w tle powinni być usatysfakcjonowani.


Fot.: Wydawnictwo WAB

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *