anthrax

Wąglik od kuchni – Scott Ian, Jon Wiederhorn – „I’m the Man. Autobiografia tego gościa z Anthrax” [recenzja]

Anthrax to obok Metalliki, Slayera oraz Megadeth jeden z przedstawicieli tzw. wielkiej czwórki thrash metalu. Chociaż wielka czwórka jest określeniem nieco na wyrost, bowiem na przełomie millenium Anthrax i Megadeth raczej zaczęli grać w drugiej lidze. Co nie zmienia faktu, że przez dobrą dekadę, szczególnie od połowy lat osiemdziesiątych, Anthrax w pełni zasłużenie znajdował się w tym gronie, bo artystycznie zespół wcale nie odbiegał od tego, co robiły formacje z zachodniego wybrzeża USA. Założyciel, lider i gitarzysta formacji Scott Ian po trzydziestu latach kierowania łajbą o nazwie Anthrax postanowił spisać swoje wspomnienia w autobiografii I’m The Man, będącej niczym innym, jak historią Anthraxu, bo tylko temu zespołowi w pewnym momencie swojego życia postanowił się poświęcić Scott. Jak się okazało, miał rację.

Sięgając po I’m The Man, raczej nie należy się nastawiać na szaloną opowieść w stylu autobiografii Ozzy’ego Osbourne’a czy pełną morza alkoholu historię Metalliki. Scott Ian jest zaprzeczeniem archetypu metalowej gwiazdy. Spokojny, opanowany, zrównoważony. To historia człowieka z krwi i kości, który oprócz talentu, w swój sukces musiał włożyć ogrom pracy i wysiłku. Ian nie przechwala się tym, ile wypił czy wciągnął; owszem, wspomina, że lubił w młodości zapalić marihuanę czy o tym, że Anthrax niejednokrotnie zostawił zrujnowany hotel po swojej wizycie. Nie o to tutaj chodzi. To historia self-made mana, opowiadającego o swojej drodze na szczyt i o tym, jak nietrudno z niego spaść.

A Scott swoje pierwsze sceniczne kroki stawiał w niekoniecznie przyjaznym miejscu dla takiej muzyki, czyli w Nowym Jorku. Tamtejsza ówczesna scena ostrego grania na początku lat osiemdziesiątych raczej skupiała się na post punku i hard corze, a metalowcy nie byli tak widoczni, jak to miało miejsce w Bay Area w San Francisco. Zresztą na pierwszy rzut oka dorastanie Scotta w rozbitej rodzinie żydowskiego pochodzenia nie wydaje się dobrym środowiskiem do szlifowania umiejętności muzycznych i poznawania świata rocka. Z drugiej strony, gitara, płyty i muzyka były dla Iana doskonałą ucieczka od codziennych problemów, frustracji i zmartwień, co siłą rzeczy zamieniło się w powstanie Anthraxu. Standardowa historia – spora część wielkich świata rocka wywodzi się ze społecznych nizin, gdzie tylko posiadanie wybitnego talentu pozwala uciec od fatalnego przeznaczenia.

Część życia Iana, gdy był już liderem Anthrax, to nic innego jak opowieść o dziejach zespołu widzianych oczami współzałożyciela i głównego mózgu całego zamieszania. A trzeba przyznać, że Scott bywa często bardzo krytyczny wobec własnej twórczości, co jest nietypowe wśród gwiazd rocka jego wielkości, przeważnie przeżartych megalomanią i rozdętym ego. Byłem w niemałym szoku, gdy przeczytałem słowa, że fantastyczny, klasyczny dzisiaj krążek State of Euphoria z 1988 roku jest dla Iana najzwyczajniej słaby i nieudany. No cóż, jego spuścizna i jego pełne prawo do wyrażania wszelakich opinii o własnej twórczości, o której zresztą na łamach książki opowiada obficie, pokazując nam od kuchni, jak powstawały kolejne albumy i utwory zespołu. Z drugiej strony, momentami wydaje mi się, że brakuje mu dystansu, bo zdecydowanie przesadnie wychwala on swoje niektóre ostatnie studyjne dokonania, jak Worship Music z 2011 roku, który w mojej ocenie jest albumem zupełnie nieciekawym.

I’m The Man jest przez długi czas bardzo gorzką lekturą. Anthrax pomimo pobytu na metalowym Olimpie przez lata był biedny jak kościelna mysz i nawet wielomilionowy kontrakt z Elektrą nie zmienił drastycznie sytuacji, bo zespół wtłoczony w korporacyjne macki okazał się po prostu jednym z wielu i Scott Ian z kolegami nie doczekali się odpowiedniego wsparcia, co spowodowało, że Anthrax pod koniec lat dziewięćdziesiątych spadł do drugiej ligi metalowych wykonawców. Smutna i brutalna prawda o show-biznesie, każdy z młodych bandów powinien poznać tę historię, aby wyciągnąć z niej naukę i tym samym uniknąć takich sytuacji, .

Mimo przygnębiającego wydźwięku I’m The Man oferuje masę anegdot i ciekawostek, gdzie bohaterami są słynne w świecie rocka postacie, jak Gene Simmons z Kiss, Lemmy czy członkowie Metalliki, którzy przecież byli w gościnie u Scotta i kolegów podczas pobytu w Nowym Jorku w 1983 roku, gdzie nagrywali album Kill’em All (ciekawym wątkiem jest głośna sprawa rzekomego planowania przez Hetfielda, Hammeta i Burtona wyrzucenia słabego muzycznie Urlicha z Metalliki; zresztą ta plotka wydostała się do mediów od Scotta Iana). Przezabawny jest krótki komiks przedstawiający jak nieprzyzwyczajony do alkoholu młody Scott próbuje dotrzymać kroku w piciu Lemmy’emu, co rzecz jasna kończy się brakiem pamięci i wielkim kacem, chociaż owe niefortunne pierwsze spotkanie złączyło ich przyjaźnią na całe życie. Książka obfituje w takie opowieści.

Autobiografię Iana czyta się tak, jak każdą inną pozycję z tego gatunku. Szybka, wartka akcja, lekki styl niewątpliwie podrasowany przez osobę Jona Wiederhorna powoduje, że I’m The Man prędko się kończy, pozostawiając tym samym jednak odrobinę niedosytu, który zawsze u mnie powoduje jakakolwiek autobiografia. Jednostronna, choć szczera opowieść, może trochę czytelnikowi zniekształcić historię Anthraxu, szczególnie że Scott nie kryje swoich sympatii i antypatii. Recenzowana przez mnie pozycja swoją ostateczną formą pretenduje do miana biografii nie tylko samego Scotta, ale i całego zespołu. Ale to zgrzyt, który nim wcale nie musi być, bo książka jest cenna i uzupełni stan wiedzy każdego fana muzyki metalowej.

Fot.: Wydawnictwo In Rock

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *