Nosferatu w reżyserii Roberta Eggersa to wizjonerskie arcydzieło oddające hołd swojemu genialnemu poprzednikowi, który wytyczył na całe stulecie szlak dla firmowego wampira. Wampira, który teraz wraca do swojej kolebki, a więc do kina grozy, które rzeczywiście przenika na wskroś, straszy i przypomina czym nieśmiertelny potwór miał być. Złem, czystym i przejmującym, w końcu nieromantyzowanym. Wampir przypomniał o sobie, pokazał się od odrażającej strony, dał usłyszeć swój świszczący oddech na karku niedowiarków, którzy być może nie wierzyli już, że wampir może kogokolwiek przestraszyć.
Nosferatu to wizualna uczta, hołd dla klasyków, zapadająca w pamięć ballada o personifikacji najczystszego zła, podróż w głąb najczarniejszych pragnień oraz świadectwo tego, że wampir był i jest nieśmiertelny.
Symfonia grozy
W 1922 roku Friedrich Wilhelm Murnau stworzył niemą adaptację jednej z najbardziej niezwykłych opowieści o wampirach w historii literatury. Do czarno–białego obrazu o wynaturzonym krwiopijcy można dziś odnosić się z powątpiewaniem, ale nie zmienia to faktu, że nawet obecnie, obraz niemieckiego wizjonera wywołuje pewien dyskomfort i wrażenie odrealnienia. Oglądający sprzed wieku stanęli naprzeciw prawdziwego zła, a kreatura spijającą krew żywych, jawiła im się nie tylko jako wytwór wyobraźni, gdyż aktora grającego demonicznego hrabiego Orloka, samego podejrzewano o bycie w skrytości wampirem.
I zanim majestatyczny hrabia Dracula w wykonaniu Beli Lugosiego na dobre zagościł w naszych sercach i koszmarach, ludzkość straszył nie kto inny właśnie, jak przerażający i ohydny krwiopijca, hrabia Orlok. Obie te postacie są inspirowane najsłynniejszym wampirem w dziejach ludzkości, powołanym do życia przez Brama Stokera w 1897 roku.
Jak na tym tle wypada Nosferatu według Eggersa?
Znając możliwości niebywale utalentowanego twórcy jakim jest Robert Eggers (Wiking, Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii), można było mieć wysokie oczekiwania wobec kolejnej jego próby zmierzenia się z kinem grozy. Z drugiej strony jednak myśląc o tym, na co się reżyser porywa, można było także powiedzieć, że na pewno mu się nie uda.
W kontekście Nosferatu muszę jednak przyznać, że zrobił coś wspaniałego, świeżego, a jednocześnie klasycznego, pełnego pradawnego zła, grozy i lęku. Ożywił nieśmiertelnego wampira i pokazał nam, widzom, gdzie nasze miejsce. Mamy patrzeć, mamy podrygiwać na fotelu, mamy odwracać głowy pełni zniesmaczenia, a jednocześnie pragnąć patrzeć do końca na ten powolny obraz rozkładu i śmierci, wynaturzenia i chaosu.
Obraz Eggersa jest przygaszony, ciemny, w wielu scenach kontrastowy. Oczywiście tym samym przywodzi na myśl klasyczne kino grozy, takie wprost w obrazów europejskich malarzy romantycznych. Historia o wygłodniałym wampirze musiała zadziać się w tak melancholijnie ukazanej wiktoriańskiej rzeczywistości, z tak dużą fantazją odmalowanej tutaj za pomocą gry cienia, światła, ale także gry kolorem i nasyceniem. W tym wszystkim sceneria Nosferatu urzeka drobiazgowością ukazania szczegółów architektury wiktoriańskiej, wnętrz, ale także kostiumów i samych aparycji poszczególnych bohaterów.
Już od samego początku filmowej drogi nurzamy się w bezapelacyjnie fantastycznym klimacie, na który składają się owe poszczególne elementy. Z niepokojem wyczekujemy podróży bohatera w mroki karpackich gór, by stanąć oko w oko ze złem. I oczywiście to zło chcemy zobaczyć, poczuć i doświadczyć, a tutaj Eggers pokazuje nam je w cieniu, ukryte, słyszymy je początkowo, zamiast widzieć w pełnej okazałości.
Klimat Nosferatu podkreśla także muzyka, która oprócz dźwięków i zapadających w pamięć melodii oferuje nam stukot obcasów, skrobanie, świszczący oddech, piski uciekających w popłochu szczurów. Te wszystkie elementy dźwiękowe podkreślają lęk, wzmacniają uczucie niepokoju i niepewności, co za chwilę wynurzy się zza ściany, co będzie dybać na bohaterów w ciemnościach i snach.
W zamku hrabiego Orloka, zrujnowanym i nieprzyjaznym, będziemy śledzić potyczkę młodego Thomasa Huttera z przerażającą bestią lubującą się w ludzkiej krwi. Bohater grany przez Nicholasa Houlta pcha się tam w celu sfinalizowania sprzedaży starego zamku w Wisborg, ale swoje powody ma złożone, choć głupie. Thomas nie jest skóry słuchać nikogo, kto mu ową wycieczkę w Karpaty odradza, łącznie ze swoją świeżo poślubioną małżonką, która jak się okaże, o przebywającej w ruinach karpackiego zamku istocie wie naprawdę dużo. To jej, wątłej i idealnie wiktoriańskiej Ellen (Lily–Rose Depp), postać mrocznego wampira ukazywała się w snach.
Wracając więc do Thomasa, łasy na pochwały i bogactwa, rzuca wszystko i na koniu udaje się w podróż w sam środek zabobonnej karpackiej wsi, gdzie widzi i słyszy różne rzeczy, ale i tak nie powoduje to u niego chęci wzięcia nóg za pas.
Dlatego też za Thomasem, a raczej za jego delikatnej urody ale silnego charakteru małżonce Ellen, do Wisborga płynie skrzynia z ciałem wampira. I choć jak na razie fabularnie Nosferatu jest historią opisaną przez Stokera oraz filmowaną już wielokrotnie, to dostrzec można niuanse, które sprawiają, że wydamy z siebie głębokie westchnienie i przyznamy Eggersowi, że wiedział za co się bierze. I wyszło mu to rewelacyjnie.
Zapewne wielu widzów oczekiwało zetknięcia wyobrażeń o strasznym hrabim, który w wersjach kinowych poprzedników był na wskroś potworny, nieludzki, a z czasem, jak u Copolli, romantyzowanym. Łatwo było zrozumieć, że taka postać, im dalszą od ludzkiej aparycji, tym lepiej do zrozumienia jej pierwotnego zła. U Eggersa z kolei sam Nosferatu (głos krwiopijcy nie był w żaden sposób poddany ingerencji, a Bill Skarsgard musiał tutaj znacznie zniżyć swoją barwę, ale wyszło epicko) jest tragicznie ludzki, choć zestarzały i pognity, to jesteśmy sobie w stanie wyobrazić go jako takiego rumuńskiego hrabiego. Dla mnie jego wygląd był zaskoczeniem, ale jak najbardziej pozytywnym. Nosferatu to uczta dla każdego fana gotyckiego horroru, dla kogoś kto tęsknił za starym kinem grozy, pełnym artyzmu. Robert Eggers sprawił nam seans przerażający, budzący podskórny niepokój, wywołujący dreszcze. A i kilka razy zdarzyło mi się podskoczyć, zniesmaczyć i wzdrygnać. To świadczy właśnie o wielkim tablecie twórców i odtwórców głównych ról: Lily–Rose Depp, Billa Skarsgarda, Willema Dafoe i pozostałych. Zrobili co mogli i tchnęli ducha do postaci, które okazały się jak najbardziej ludzkie, pełne przywar, pragnień i żądz. Bo tutaj też w Nosferatu Eggersa prym wiedzie, oprócz strachu przed śmiercią oczywiście, jakieś mroczne pożądanie i samotność tak wielka, że oddająca swoją duszę na ołtarzu niegodziwości.
Obraz Eggersa bez wątpienia najbardziej opowiada właśnie o młodej kobiecie, uwięzionej w okowach wiktoriańskiej pruderyjności, ściśniętej gorsetem wypaczonej moralności. Spójrzmy na sceny, w której lekarz podaje omamionej wizjami sennymi Ellen eter, byle tylko nie było słychać jej jęków, każe ubrać w gorset, by w jakiś sposób ujarzmić nawet to, co dzieje się w jej koszmarach (a może marzeniach sennych?). Zewsząd na młodą jeszcze Ellen, pełnej melancholii, padały oskarżenia o zepsuciu, a dziś to ona musi wziąć sprawy w swoje ręce. Na pewno nie jest bezwolną marionetką, a prawdziwą kobietą dokonującą swoich własnych wyborów.
Nosferatu to film na wskroś rezonujący emocjonalnie, wywołujący ciarki i pokazujący kino grozy takie, jakim być powinno. Bez pięknych potworów, które pokochują śmiertelniczki i dla nich stają się łagodni jak baranki. To film o czymś mrocznym, niegodziwym, bezbożnym i perwersyjnym. Oprócz tego jest to dzieło na wskroś piękne, przesycone sztuką, to wizualna wirtuozeria i muzyczna uczta. Przenosi nas w najbardziej ponure zakamarki ludzkiej duszy i wywleka na wierzch to, co można by chcieć ukryć. Pokazuje człowieka takiego jakim się staje, kiedy ulega swoim prawdziwym pragnieniom, bez spoglądanie się na konsekwencje własnych wyborów.
Fot.: United International Pictures Sp z o.o.