Ważne, żebyśmy sami stali się kreatorami podróży – wywiad z Mateuszem Tomaszukiem

Mateusz Tomaszuk to dziennikarz muzyczny Polskiego Radia. W Czwórce prezentuje autorską selekcję muzyczną w audycji OFF Control, gromadząc w niedzielne wieczory tuż po 22:00 słuchaczy dźwięków shoegaze’owych, nowofalowych, postpunkowych. Wierzę w radio, które porusza i działa na wyobraźnię – przyznaje w opisie na radiowej stronie. Uwielbia podróże, a za ulubione miejsce na świecie długo uznawał Dubaj (czy wciąż tak twierdzi, przekonacie się podczas lektury). Jego audycji nasłuchiwałam już w 2015 roku, przyglądając się od tego czasu jej metamorfozom. Porozmawiałam z Mateuszem o podróżach, fascynacji krajami arabskimi, radiowej karierze oraz o tym, że rzeczywistość weryfikuje pewne kwestie, a wywiad przeprowadziłam w… samym Dubaju, we wrześniu 2019 roku. Czas obecnego trwania w izolacji nie sprzyja podróżom, ale czytaniu o nich już tak, dlatego też zapraszam do lektury dość obszernego tekstu.

Małgorzata Kilijanek: Znaleźliśmy się w Dubaju, mieście, które kochasz, a przed naszymi oczami rozpościera się widok na Burj Khalifę. Odwiedzasz to miejsce po raz szósty w życiu. Za co je tak uwielbiasz?

Mateusz Tomaszuk: To trudne pytanie. Chyba powinienem w końcu ustalić na nie pewną stałą odpowiedź. Wielu moich znajomych i obserwatorów pyta: Dlaczego? Co Ty widzisz w tym Dubaju? Przecież to jest sztuczny świat. W okresach wakacyjnych jest tam ponad 40 stopni, przez co trudno o spokojne spacery, zwiedzanie różnych miejsc. Chyba nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pewnych kwestii nie da się zrozumieć, nie są zależne od nas. Jedne rzeczy nam się podobają, inne nie. W moim przypadku to pewnie związki z przeszłością: niewinne oglądanie kanału MBC jako dziecko, podświadoma ciekawość tym powodowana. Co kocham w Dubaju? Kocham klimat, kocham specyficzny zapach arabskiej woni unoszący się w centrach handlowych. Uwielbiam obserwować ludzi jądących w metrze. W Dubaju czuję spokój, spełnienie i radość. Będąc tutaj ostatnio co roku, wiem, że tygodniowy pobyt pozwala mi naładować się energią na cały rok.

Jestem w Dubaju po raz pierwszy, spędziłam w nim prawie tydzień. Też kiedyś powątpiewałam w urok tego miejsca, ale myślę, że empirycznie można się o nim przekonać.

To, co mnie zachwyca, to wszechobecna kultura, przyjazność i otwartość jego mieszkańców. Klimat jest pustynny, a czterdziestu stopni można doświadczyć za dnia. Dubaj jest jednak tak  zaprojektowany, by cieszyć najbardziej wymagających turystów. Doświadczysz tu klimatyzowanych stacji metra, nie ma problemu z poruszaniem się po nim. Wydaje mi się jednak, że bez doświadczania, trudno pojąć o co chodzi jego wyznawcom. Nie da się w pełni odzwierciedlić słowem tego, co teraz słyszymy, czyli nawoływania muezina do wieczornej modlitwy. To też element który sprawia, że to miejsce jest magiczne. Atmosfera Dubaju nabiera wtedy zupełnie innego wymiaru. Niezależnie, czy to nawoływanie na Fadżr, Zuhr, Asr, Maghrib czy Isza.

Dubajskie Downtown, widok na Burj Khalifę.

Dubaj jest przystosowany do turystyki, ale Abu Dhabi miastem identycznego turystycznego komfortu nie jest.

Kiedy mówisz Zjednoczone Emiraty Arabskie każdy ma w głowie Dubaj. Mniej mówi się o Abu Dhabi a przecież to stolica ZEA. W Abu Dhabi trzeba liczyć na własne siły i umiejętności, jeżeli chodzi o przemieszczanie. Taksówki oczywiście są dostępne, ale podróż z punktu A do punktu B robi się nieco problematyczna. Osobiście polecam Abu Dhabi po to, by zobaczyć spektakularny Wielki Meczet Szejka Zayeda zaprojektowany przez artystów z całego świata, z pozłacanymi żyrandolami wykonanymi z kryształów Swarovskiego. Pomijając fakt, że na terenie Meczetu może zmieścić się czterdzieści dwa tysiace wyznawców, dbałość o każdy szczegół zachwyca pod każdym względem. W przeciwieństwie do Dubaju, w którym  spotkamy wielu imigranów, w Abu Dhabi żyje o wiele więcej rodowitych Emiratczyków. Mówi się też, że Dubaj w pełni nie oddaje ducha Emiratów bo jest otwarty na wszelkiego rodzaju rozrywki i konsumpcyjny styl, jaki znamy chociażby z filmów amerykańskich. Wracając do przemieszczania się, masz rację. Dubaj jest bardzo dobrze skomunikowany, jeżeli chodzi o metro, które jeździ bardzo sprawnie i szybko, co ułatwia podróżowanie. Istnieją w nim też zakazy takie jak: zakaz picia, żucia gumy czy przewożenia ryb.

Kolejną cechą wyróżniającą jest w nim brak motorniczego.

To niesamowite, kiedy widzisz, że wagony metra przemieszczają się bez fizycznego udziału osoby w pierwszym składzie pociągu. Wracając jeszcze do nawoływania muezina, które wciąż słychać, warto podkreślić to, że w ciągu dnia w hotelowym basenie wyłącza się muzykę, żeby wszyscy mogli je usłyszeć. Co więcej, można tego doświadczyć nawet w kościele katolickim w Dubaju, ponieważ meczet znajduje się tuż obok. Podczas modlitwy wiernych przybyli do kościoła modlą się w intencji szejka Dubaju, co wskazuje na znaczny ekumenizm i tolerancję. Zresztą to sam szejk Dubaju Rashid bin Saeed Al Maktoum kościół ten ufundował.

Szacunku międzywyznaniowego trudno w tym mieście nie zauważyć.

Meczet Szejka Zayeda w Abu Dhabi.

Kolejny przykład to wizyta papieża Franciszka, który przyjął zaproszenie i odwiedził Zjednoczone Emiraty Arabskie. Z wyznaniem wiary nie ma problemu, każdy ma prawo do wyznawania tego, czego pragnie. Należy jednak pamiętać o szacunku i będąc turystami, pamiętać o pewnych zasadach, między innymi ubioru. Mężczyźni są bardziej uprzywilejowani, bo chodzenie w krótkich spodenkach nie jest niczym, za co zostaną ukarani, ale kobiety powinny zakrywać kolana i ramiona.

Kiedy odkryłeś Dubaj po raz pierwszy?

Dubaj odkryłem po raz pierwszy chyba w gimnazjum, będąc na wakacjach z moją mamą na wyjeździe z biurem podróży. Celem wyjazdu była Szardża, emirat sąsiadujący z Dubajem, był to chyba 2005 rok. W Dubaju byliśmy przejazdem, w czasie wycieczki do Abu Dhabi, której trasa wytyczona została przez to miasto. Odwiedziliśmy tylko Muzeum Historii Dubaju, nie było wtedy ogromnej Burj Khalify, Dubai Mall ani tylu budynków. Wtedy miasto mnie nie zachwyciło, dopiero się rozwijało.

Burj Khalifę wybudowano w 2008 roku.

Czyli kilka lat później. Pamiętam, że moja pierwsza wizyta w ZEA odbyła się w sierpniu, a wrażenie zrobiły na mnie bardzo wysokie temperatury. Podczas wycieczki wysiadaliśmy tylko z autobusu, żeby zrobić sobie zdjęcia i szybko wracaliśmy do klimatyzowanego pojazdu. W Dubaju zakochałem się kilka lat później, kiedy mieszkałem w hotelu w Downtown. Burj Khalifa stanowiła już serce miasta, na wejściu do hotelu otrzymywało się świeżo wyciskany sok z arbuza. Mimo że nie lubię arbuza ten sok naprawdę mi smakował! Wtedy poczułem, że jestem szczęśliwy i od tego momentu uwielbiam tu wracać.

Widok na panoramę Dubaju ze 125. piętra Burj Khalify.

Jesteś entuzjastą kultury arabskiej, zaczęło się od oglądania MBC, ale co konkretnie fascynuje Cię w tej kulturze?

Myślę że inność, której nie możemy spotkać w Europie. Podróżując po krajach europejskich, mamy podobne standardy do polskich. Miasta różnią się wyglądem czy zwyczajami, ale nie diametralnie. Bliski Wschód jest zupełnie innym miejscem, w którym obowiązują odmienne reguły, inny ustrój polityczny, nawet ubiór – kandury, abaje. Jest idealnie wystrzyżony zarost, idealne makijaże, czy wszechobecne zapachy nieznane nam, Europejczykom.

Między innymi ten drzewa sandałowego czy arganowego, czyli oud.

Tak, to one unoszą się w centrach handlowych, w ważniejszych miejscach publicznych. Trzeba podkreślić że pomimo takiej temperatury nie ma nieprzyjemnego zapachu. Aromaty te rozpylane są wszędzie, co sprawia, że można poczuć się niczym w baśni z Księgi tysiąca i jednej nocy.

Czy można stwierdzić, że Twoje zainteresowanie wzięło się z czystej ciekawości?

Jak najbardziej. Była ona tak duża, że kiedy zacząłem oglądać telewizję MBC będąc przedszkolakiem, w głowie pojawił mi się pomysł, by nauczyć się arabskiego. Powiedziałem: mamo, chcę się nauczyć arabskiego.

Ile miałeś lat?

Jakieś pięć albo sześć lat. Kaligrafowałem znaczek MBC, który do tej pory wygląda identycznie.

Logo wygląda identycznie, a Ty będąc w Dubaju możesz już czytać wszelkie szyldy i inne nazwy, ponieważ po arabsku czytać już potrafisz…

…i nigdy nie przypuszczałem, że tak będzie. Nie podejrzewałem, że idąc po raz pierwszy na lekcje języka arabskiego, nauczę się czytać i pisać. Okazało się, że jest to możliwe i niesamowicie poszerza horyzonty. Jeżeli pisze się od prawej do lewej, tak samo czyta, to nie tylko otwierają się oczy i różne szufladki w głowie, ale dzięki odmiennemu patrzeniu na słowa zyskuje się w oczach miejscowych, tubylców. Nie chodzi o to, żeby recytować im zdania, rozmawiać z nimi po arabsku czy wygłaszać mądrości. Wystarczy powiedzieć choćby dziękuję (shukran), używać podstawowych zwrotów grzecznościowych oraz poprawnej nazwy ich kraju w języku arabskim. To sprawia, że patrzą na ciebie przychylniej. Sam umiejętności te zawdzięczam niezawodnej lektorce Oli i jej szkole językowej Hunaka.

Arabska kultura to także muzyka. Interesuje mnie, jacy artyści z tej szerokości geograficznej są Ci bliscy i za co ich podziwiasz.

Ulubieni to między innymi Mehad Hamad, Eidha Al Menhali, Hussain Al Jassmi, Khaled Abdul Rahman, Rabeh Saqer. Muzyka khaliji (czyt. halidżi), czyli muzyka z Zatoki Perskiej, różni się od tradycyjnej muzyki arabskiej, na takiej samej zasadzie jak różne dialekty arabskie. Główny dialekt to fusha, możemy go spotkać na przykład w mediach, jest też dialekt maghrib, który występuje w Algierii, Maroku, dialekt egipski, lewantyński czy na przykład odłam Zatoki Perskiej – khaliji. Dźwięki te uważam za idealne do jeżdżenia na wielbłądzie (śmiech), ponieważ mają stały rytm, charakterystyczne uderzenia. Zawsze przed podróżą do Dubaju staram się słuchać tej muzyki, żeby się odpowiednio nastroić. Nawet lecąc liniami Emirates, uwielbiam słuchać artystów wykonujących khaliji, mimo że już ich znam.

Petra.

Twierdzisz, że muzyka khaliji jest idealna do jazdy na wielbłądzie. Wiem, że takie doświadczenie na swoim koncie posiadasz… Czy wtedy już ją znałeś?

Wydaje mi się, że mogłem już ją znać, aczkolwiek nie wiedziałem, że tak się nazywa. Dopiero później zacząłem czytać więcej o artystach. Gdyby nie portale streamingowe, pewnie nie usłyszałbym o wielu z nich. W dzisiejszych czasach pozwalają one na odkrywanie niesamowitej muzyki. Kiedy byłem w Jordanii i jechałem taksówką, kierowca słuchał akurat tego gatunku, spytałem więc, czy zna Mehada Hamada. Popatrzył na mnie z wielkim zdziwieniem i z niedowierzaniem spytał: Naprawdę znasz muzykę khaliji? Oczywiście, że znam Mehada Hamada. Poszukał w swoim radyjku tego wykonawcy, włączył jego utwory i zaczął śpiewać. Muzyka ta to element, który na pewno łączy ludzi, niezależnie od kraju, w którym żyją. Chyba odkryłem ją nieświadomie przez oglądanie MBC, bo tam ta muzyka leciała…

… i pozostała z Tobą, tkwiąc gdzieś w podświadomości. Wydaje mi się, że poza Dubajem, jednymi z najlepiej przez Ciebie wspominanych wyjazdów są podróże na Dominikanę i do Szwajcarii. Czy mógłbyś dodać coś do tej listy? Jakie miejsca z tych, które odwiedziłeś, są w Twoim prywatnym rankingu umieszczone najwyżej?

Poza podium, które wymieniłaś, myślę, że Jordania, w której byłem dwa razy. Jest to kraj typowo arabski. Zjednoczone Emiraty Arabskie są oczywiście arabskie, ale jeśli ktoś myśli, że w Dubaju poczuje taki sam klimat, to raczej się zdziwi, ponieważ miasto to jest rzeczywiście miejscem dążącym do bycia amerykańskim, mając wszystko najlepsze, najdroższe, zrobione ze złota. Wizja ta trochę gryzie się z dawnym światem arabskim. Ten, kto był w jakimkolwiek kraju arabskim na bazarze, na souqu czy po prostu spacerował po uliczkach, ten wie, że niestety Arabowie nie należą do osób, kochających czystość. Przechadzając się ulicami widać mięso na sznurach w gablotach sklepowych, brak ekologii, dużo plastiku, śmieci, które roznosi wiatr. Oni się tym nie przejmują. Żyją tu i teraz. Tak samo uznawanie Inszallah, czyli jak Bóg da – autobus przyjedzie albo nie, jak nie to nie. Arabskie pięć minut może potrwać rzeczywiście pięć minut, chociaż nikt nie powiedział, że nie może potrwać minut czterdzieści pięć. Szczęśliwi czasu nie liczą. Jordania nie dość, że jest ciekawym miejscem, ma nie tylko ładną pustynię Wadi Rum, nie tylko miasta w których można poczuć klimat arabski, ale również prezentuje otwartość, gościnność, na pewno bezpieczeństwo. Jeśli chodzi o Szwajcarię to jest dla mnie takim Dubajem Europy.

Szwajcaria i Dubaj – na pierwszy rzut oka nie widzę między nimi wiele wspólnego. Dlaczego tak uważasz?

Mam wrażenie, że w Szwajcarii również chodzi o to, żeby wszystko było idealne. Jest czysto, nie można znaleźć żadnego papierka na ulicy, tak jak w wielu miejscach w Dubaju. W Szwajcarii jest drogo i to niekoniecznie cecha wspólna, ponieważ w Dubaju znajdziemy miejsce i drogie, i tanie. Mam wrażenie, że w szwajcarskich Alpach wszystko jest zaprojektowane tak, jak w bajce. W Dubaju czuję się jak w bajce, bo tutaj słowo niemożliwe nie istnieje. Tak samo w Szwajcarii określenie bajka ma swoje uzasadnienie, tylko różnica jest taka, że być może nie wszystko zostało stworzone ręką człowieka, ale jest zasługą ukształtowania terenu, tego, jak wyglądają góry, doliny. Sądzę, że właśnie w Szwajcarii przykłada się dużą wagę do szczegółów, które trudno zauważyć w innych europejskich miejscach. Idealny czas – szwajcarskie zegarki, przyjeżdżające na czas pociągi… Nie wiem,, co jeszcze mogę tutaj dodać. Trudno jest wyrazić te odczucia. Powrócę do bajki. Zarówno Szwajcaria, jak i początkowo Dubaj wydały mi się nierealne. Nie mogłem uwierzyć, że istnieje coś tak pięknego. Wpatrywałem się w idealne konstrukcje budynków i myślałem, że śnię. W Szwajcarii tak samo oczarowywała mnie natura.

Wspomnienie bajkowej Szwajcarii.

Co było chyba widać w instagramowych czy facebookowych relacjach z podróży.

Myślę, że wyznacznikiem tego, czy miejsce jest wyjątkowe, czy nie, przynajmniej w dzisiejszych czasach, jest to czy karta pamięci w telefonie czy aparacie zostaje wyczerpana. W Szwajcarii moja pamięć w telefonie skończyła się bardzo szybko. To niesamowite być w  kraju, w którym każde miejsce jest tak dopracowane. Domy, które można tam spotkać są mniej więcej w kolorach ziemi, pasują do otoczenia. Nie ma tam ogrodzeń tak, jak w Polsce, nie ma wielkich płotów, nie chodzi o to, kto ma lepszy dom. Każdy mieszka w podobnych warunkach, nie skupia się na tym, co ma na podwórku sąsiad, bo najważniejsze jest współgranie z przyrodą. Co mnie zachwyciło, to brak nachalnych reklam, brak billboardów. Nie byłem co prawda w stolicy, w Zurychu, ale w Alpach, w Interlaken zapominasz, że istnieje coś takiego jak reklama.

Czy ta gama miejsc bajkowych, pięknych, robiących na Tobie wrażenie sprawia, że jesteś coraz bardziej otwarty na odwiedzanie nowych, nieodkrytych miejsc? Czy może preferujesz powracanie do znanych?

Jesteśmy w Dubaju, to moja szósta wizyta w tym miejscu i podczas tego wyjazdu stwierdziłem, że może dobrze będzie przełamać tradycję i za rok jednak wybrać jakieś inne miejsce. Mimo tego, że traktowałem to jako coś stałego. Na pewno takie miejsca jak Dubaj czy Szwajcaria stawiają wysoko poprzeczkę innym, bo zachwycają na każdym kroku, sprawiają, że każde inne miejsce nawet równie piękne będzie postrzegane przez pryzmat tych najlepszych miejsc.

Jakie nieodwiedzone miejsca chciałbyś zobaczyć?

W mojej głowie pojawił się kiedyś Iran, Arabia Saudyjska – miejsca, które nie do końca zachwycają idealnością, ale za to kulturą, gościnnością i otwartością. Słyszałem, że Irańczycy są bardzo przyjaźni, otwarci i głodni turystów. Sytuacja polityczna jest jednak nieciekawa, Iran nie jest po tej stronie frontu, po której są kraje Zatoki Perskiej. Jeżeli nazwie się obywateli Iranu Arabami, mogą się obrazić, są Persami. Każde miejsce ma swoją specyfikę, odmienny klimat, atrakcje. Wywołuje inne wrażenia i odczucia. Niesamowite jest, że każda podróż czegoś uczy, tego nikt nam nie odbierze. Uwielbiam planować kolejne podróże, ponieważ wtedy mogę z ekscytacją odliczać dni do wyjazdu. Polecam to każdemu. Nawet jeżeli ta podróż miałaby być za rok, dzięki robieniu wstępnych planów można inaczej spojrzeć na życie. Miłośnicy podróżowania z pewnością to zrozumieją, tę motywację do wszystkiego.

Wspomniałeś o wyśrubowanej wysoko poprzeczce. Zdarzyło nam się kiedyś o niej rozmawiać, stwierdzając, że bardzo łatwo popaść w malkontenctwo. Jak już się zobaczyło fantastyczne miejsca, w wyjątkowych okolicznościach, mieszkało w najwyższej klasy hotelach, to potem może nie być łatwo odnaleźć się podczas budżetowych podróży. Należy zachować w tym wszystkim zdrowy rozsądek. Czy Twoim zdaniem taka zmiana poziomu komfortu podróżowania jest trudna do przyjęcia?

Myślę że nie. Wszystko zależy od nastawienia. Miejsca, do których ludzie lubią podróżować zależą od charakteru, ich otwartości. Jeżeli ktoś jest nastawiony tylko na wyjazdy z biurem podróży i pragnie wyłącznie leżenia na plaży w murach hotelowych, to w porządku. Oczekiwania każdy ma inne. Niektórzy mogą najlepiej wypoczywać na leżaku. Sam tak nie potrafię, bo lubię różnorodność. Nie mówię, że opalanie się na plaży jest złe. Wręcz przeciwnie. Dwa dni w sam raz, ale nie tydzień albo dwa. Staram się planować wyjazdy tak, aby był czas na wszystko – i na leżenie, i na zwiedzanie. Jeżeli chodzi o wysokie standardy, wiadomo, że jeżeli pojedzie się do Gruzji, Iranu czy do Egiptu, to nie będzie to ten sam poziom, co w Stanach. Znajdziemy, tam też będą bardziej bogate hotele, ale również miejsca klimatyczne, które należą do lokalsów, jak małe pensjonaty, w których można poczuć klimat miejsca bardziej niż w pięciogwiazdkowym hotelu. W Jordanii mieszkałem w hostelu, którego właściciel każdego dnia witał mnie rozmową, polecał ciekawe miejsca. W dużym hotelu można odnieść wrażenie bycia częścią wielkiego molochu. Są wygody, dobre standardy, ale jest się jedną z wielu osób. Od nas samych zależy, czego oczekujemy, nie powinniśmy robić niczego na siłę. Każdy ma inny gust i charakter. Ważne, żebyśmy sami stali się kreatorami podróży. Do podróży na własną rękę zachęcam każdego, by spróbować samemu odkrywać świat. W dzisiejszych czasach można to zrobić bez wychodzenia z domu, są strony, które w kilka minut pozwalają zabookować konkretne hotele. Z doświadczenia wiem, że lepiej zacząć od poszukiwania lotu, później noclegu, a reszta sama przyjdzie.

Podróże to Twoja wielka pasja, natomiast codziennością jest praca, która również do pasji się zalicza. Zacząłeś się interesować radiem i telewizją, kiedy byłeś mały, a przygodę jako słuchacz zacząłeś przez Sjestę Marcina Kydryńskiego, by trafić na Listę Przebojów Programu Trzeciego, prowadzoną Marka Niedźwieckiego. Zgadza się?

Tak, wcześniej słuchałem radia komercyjnego, tego, co wszyscy w moim wieku, a do słuchania Trójki namówił mnie tata. Jechaliśmy kiedyś samochodem, włączył ten program. Była niedziela, godzina piętnasta i trafiliśmy na Sjestę Kydryńskiego. Nie zachwyciła mnie za bardzo, nie przekonałem się. Tata jednak stwierdził, że powinienem włączyć w piątek Listę Przebojów, dodał jeszcze, że to fajna audycja i że prowadzi ją Marek Niedźwiecki. Tak też zrobiłem, jeden raz, drugi, trzeci i bardzo mi się to spodobało. Zakochałem się w tej formule, bo rzeczywiście była to magiczna audycja i tak zacząłem słuchać Trójki. Moją tradycją stało się odrabianie lekcji z Listą Przebojów. Słuchałem jej cztery godziny i nie mogłem się od niej oderwać.

Później wziąłeś udział w konkursie związanym z napisaniem pocztówki do Świętego Mikołaja, wysłania jej do radia, i znalazłeś się w gronie zwycięzców. Poskutkowało to poprowadzeniem razem z Markiem Niedźwieckim tysiąc dwieście pięćdziesiątego czwartego wydania Listy Przebojów. Jak to wspominasz?

Byłem bardzo zestresowany. Jechałem do Warszawy busem z Białej Podlaskiej, mojego rodzinnego miasta, wioząc ciasto mojej mamy, Panią Walewską. Zostało upieczone dla pana Marka, który lubił takie akcje antenowe. Była bardzo mroźna zima, na Myśliwiecką z ciocią i wujkiem dotarłem prawie na styk. Musiałem skorzystać z toalety, ochroniarz wpuścił mnie za bramki i kiedy szedłem w stronę łazienki, moim oczom ukazał się idący w moją stronę Marek Niedźwiecki. Zapytał, czy to ja jestem tym Mateuszem. Pamiętam, że strasznie się denerwowałem. Kiedy już weszliśmy razem na górę do studia emisyjnego, poczułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Naprawdę był to wybuch zachwytu. Pierwsze razy zawsze są ekscytujące, tak samo jest z podróżami i odwiedzaniem miejsc po raz pierwszy. Pamiętam, że lista zaczynała się wtedy nie o dziewiętnastej, tylko o osiemnastej i trwała do dwudziestej drugiej. O osiemnastej rozpoczął się serwis Trójki. Pan Marek gdzieś poszedł, chyba do swojego pokoju, a my czekaliśmy, była 18:05. Później rozpoczął się serwis sportowy, pogoda. 18:08, a pana Marka nie ma, nic mi wcześniej nie powiedział – co będzie, jak będzie. Zacząłem się jeszcze bardziej stresować, a wtedy zaczął się wstęp do listy czyli ABC – The Look Of Love, który trwał bardzo długo. Właśnie w tym momencie pan Marek z realizatorki zabrał mnie do studia emisyjnego. Przed tym jak odezwał się pierwszy na antenie, pokazał mi utwory, powiedział, że mogę zaznaczyć te, które chcę zapowiedzieć. W pierwszej godzinie miał poprowadzić Listę sam, a od dziewiętnastej mieliśmy zacząć prowadzić audycję wspólnie. Było to dla mnie wielkie wydarzenie, ale kiedy po raz pierwszy się odezwałem na antenie, stres zaczął mnie opuszczać i poczułem się bardzo swobodnie. Wychodząc z budynku na Myśliwieckiej, powiedziałem, że moim wielkim marzeniem jest, żeby tam wrócić.

Własne doświadczenia radiowe nabywałeś niezależnie od nikogo, ponieważ jako piętnastolatek zacząłeś pracę w radiu internetowym iGOL, a także w Biała FM, następnie w Warszawie – na drugim roku studiów w Radiu Kampus. Obecnie pracujesz w Polskim Radiu, prowadzisz audycje w Czwórce i Trójce. Marzyłeś o tym tak, jak wcześniej wspomniałeś. Czy praca, którą posiadasz spełnia Twoje oczekiwania z dzieciństwa, pokrywa się z wyobrażeniami o niej?

Jeżeli ktoś podczas mojego wyjścia z Trójki powiedziałby, że będę prowadził kilka swoich audycji w Czwórce, w tym autorskich muzycznych oraz audycję w Trójce, to pewnie bym nie spał przez miesiąc, z ekscytacji i niedowierzania. Zdawałem sobie sprawę, że to dopiero początek, nie miałem żadnego doświadczenia. Musiałem zdobywać wszystko sam, nie miałem żadnych znajomości. Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia. Jestem człowiekiem, któremu ciągle mało i to nie ze względu na to, że chcę być sławny czy popularny, tylko po prostu uwielbiam wyzwania. Lubię wyzwania radiowe, niestety wadą zawodu dziennikarza radiowego bywa wypalenie. Każdy zawód wiąże się z wypaleniem, ale mogę opowiedzieć jedynie o swoich odczuciach. Kiedy masz kilka audycji muzycznych autorskich w ciągu tygodnia i w każdej audycji prezentujesz inną muzykę, musisz wykazać się kreatywnością, wyszukiwać, słuchać dużo muzyki. Nie lubię powielania schematów, a do każdej audycji trzeba się przygotować. Niektórzy myślą, że to tylko prosty zabieg: wchodzę do radia, siadam przed mikrofonem i prowadzę audycję. Tak niestety nie jest, a każda audycja wymaga przygotowania. Godzinną audycję przygotowuje czasem kilka dni, bo lubię jak jeden utwór wynika z drugiego. Odnośnie wypalenia czuję je, jeżeli wiele tygodni z rzędu przygotowuje audycję, nie mam chwili oddechu. Stan ten zwalczam podróżami, bo one pozwalają mi się odciąć, zresetować, poznać inny świat. Wtedy zdaję sobie sprawę że świat jest wielki, piękny, pełen inspiracji. Z podróży przywożę inspiracje muzyczne i historie, które mogę opowiadać na antenie. Nie przepadam za tym, jeśli w radiu pojawiają się informacje, które można przeczytać w Wikipedii czy na innych stronach internetowych. Uważam, że byłoby pięknie, gdyby opowieści wynikały z doświadczeń, osobistych wrażeniach prowadzących. Relacjonując koncert, można opowiadać o danym artyście za pomocą suchych opisów i biografii, ale bardziej barwny obraz słuchacz otrzymuje, kiedy może utożsamić się z odczuciami dziennikarza, jego uwagami. Że był przester, światła ustawiono źle, artysta spadł ze sceny. W swojej audycji Muzyczne Biuro Podróży, które prowadzę na zmianę z Patrykiem Grabowskim, przemycam swoje historie podróżnicze. W tej właśnie audycji miałem okazję do przeprowadzenia ciekawej rozmowy z ambasadorem Polski w ZEA, panem Robertem Rostkiem.

Spotkanie po latach z Markiem Niedźwieckim. 1969 wydanie Listy Przebojów.

Mówisz o potrzebie oddechu od radia. Czujesz przesyt, przemęczenie, rodzaj wypalenia, ale wspominasz też często, że ze swojej pracy nie wychodzisz, pracujesz cały czas. Może wpływa na to fakt rozłożenia audycji w tygodniu i w weekendy. Nie jest to praca od poniedziałku do piątku. Wspominasz, że pracujesz dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo praca twórcza wymaga nieustannych przemyśleń. Czy nie chciałbyś jednak spróbować oddzielić pracy od życia prywatnego? Kończąc audycję, odciąć się i nie myśleć o tym, unikając przemęczenia tematem?

Odcinam się na wyjazdach.

Jasne, wytłumaczyłeś to. Mam na myśli jednak życie codzienne.

To bardzo trudne. Staram się zachować w tym wszystkim równowagę. Faktycznie dużo myślę o konstruowaniu audycji, ale te dwadzieścia cztery godziny pracy to nie siedzenie i wyszukiwanie muzyki. Czasem słucham muzyki, nazwijmy to prywatnie, ale sfera prywatna przechodzi w zawodową, ponieważ dany utwór mi się podoba, chcę go umieścić na playliście, zaczynam szukać informacji o danym artyście, dodaję utwór do ulubionych. Z jednej strony piękne jest przenikanie się tych sfer. Marek Niedźwiecki mówi, że radio to jego drugi dom. Bywa to niebezpieczne, choćby w kwestii wspomnianego wypalenia, ale z drugiej strony daje poczucie, że do pracy nie idzie się za karę. Proces twórczy trwa nieustannie, nie wiesz kiedy natchnie cię jakaś inspiracja. Oczywiście dobrze byłoby posiadać konkretne dni, w których nic się nie musi. Staram się robić takie dni w tygodniu, w których odpoczywam od muzyki i radia, spotykam się ze znajomymi, gdzieś wychodzę. Trzeba mieć do wszystkiego dystans.

To ten rodzaj ryzyka, kiedy praca staje się pasją bądź pasja pracą, przez co trudno się uwolnić, od tego, co się lubi. Z pozoru wydaje się to sytuacją idealną, ale chyba niekoniecznie dla psychiki. W nadmiarze wszystko może zmęczyć.

To prawda. Wydaje mi się, że niewiele osób może pozwolić sobie na to, żeby praca była przyjemnością czy pasją. Wielu ludzi dopiero poza godzinami pracy robi to, co naprawdę kocha.

Audycją najbardziej kojarzącą się słuchaczom z Twoim nazwiskiem jest OFF Control, którą prowadzisz w Czwórce. Kiedy narodził się na nią pomysł?

Tak naprawdę zacząłem ją prowadzić w Megastacji Rock, później w Kampusie i dopiero w 2014 w Czwórce, ponieważ wtedy zacząłem pracę w tej stacji. Pomysł na OFF Control powstał w roku 2008.

W opisie audycji można przeczytać, że prezentujesz w niej muzykę, która wywołuje emocje, jest inna niż wszystkie i że jest do słuchania przy zgaszonym świetle. To kluczowe hasło dla wszystkich, którzy jej słuchają. Można stwierdzić, że była ekologiczna, zanim stało się to modne. Od zawsze jej ono towarzyszyło?

To sformułowanie narodziło się kiedy zaczynałem działać pod nazwą OFF Control, ale w Czwórce. Nie pamiętam, w jaki sposób to wymyśliłem. Chyba wynikało to ze spostrzeżenia, że muzyka słuchana z zamkniętymi oczami czy przy zgaszonym świetle brzmi jakoś inaczej, lepiej. Nic wtedy nie rozprasza. Hasło rzuciłem w eter bez wcześniejszego planu, zostało dobrze przyjęte, a słuchacze do tej pory meldują się na liście obecności przy zgaszonym. Czasem przepraszają, że nie mogą słuchać po ciemku, bo odrabiają lekcje albo uczą się do sesji.

Zawsze swojej ulubionej muzyki słuchasz przy zgaszonym?

Nie, w zasadzie rzadko.

Czy nie jest to nieco niekonsekwentne?

Może troszkę tak brzmi, ale robię tak nie bez powodu. Zbieram tę muzykę i robię sobie takie małe święto podczas audycji. Nie odsłuchuję w ciemnościach utworów, przygotowując playlistę do OFF Control, bardzo często wybieram je w ciągu dnia. Po tylu latach wiem, jakie otwory będą brzmiały dobrze przy zgaszonym, a w studiu o 22:00 zawsze światło gaszę.

Jakiej muzyki słuchasz poza tą, którą prezentujesz na antenie?

Zacznę od tego, że bardzo często słucham muzyki przemieszczając się, jadąc metrem włączam Spotify. Lubię słuchać muzyki w czasie podróży, dzięki temu pokonanie trasy mija szybciej. Mało kto wie, ale czasem lubię posłuchać sobie dobrego hip hopu, ale nie polskiego tylko amerykańskiego, a także różnych utworów energicznych, motywują mnie do pracy, do życia. Nie jest tak, że jeśli w OFF-ie prezentuję muzykę klimatyczną, czasem mroczną, to słucham tylko takiej. Nie mógłbym rano zachwycać się tym, co o 22:00 wybrzmiewa na antenie podczas audycji, ponieważ potrzebuję rozbudzenia. Prowadzę w Czwórce Muzyczny Lunch o 13:00 i jestem świadomy, że to pora, w której ludzie pracują, jedzą obiad i nie mogę im zagrać muzyki do sjesty, chociaż chciałbym żebyśmy w Polsce ją celebrowali i mogli robić poobiednie drzemki.

W OFF Control przeplatają się brzmienia dark wave, new wave, cold wave, synth pop, shoegaze, post punk, acoustic, jazz. Czy wybierając utwory dopasowujesz je do wymienionych gatunków i podgatunków?

Opis audycji został stworzony po to, żeby nieznający audycji mogli dowiedzieć się mniej więcej jakich klimatów mogą oczekiwać. Jeżeli ktoś słucha brzmień z takich kategorii, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że z ciekawości włączy audycję i sprawdzi. Nie są to gatunki modne, wiem z doświadczenia, że wiele osób o części z nich nawet nie słyszało. W takim przypadku słuchacze mogą włączyć radio z ciekawości, być może przekonają się, że muzyka z metką OFF Control jest interesująca i ją polubią. Znam wiele przypadków, w których odbiorcy słuchają na co dzień kompletnie innych brzmień, a bardzo lubią klimaty audycji. Piszą mi, że lubią wracać w niedzielę. Doceniają jej klimat, to, że jeden utwór wynika z drugiego. Wszystkiemu towarzyszy intymna atmosfera, słuchacze mogą uczestniczyć w tej audycji. Być może czasami motyw uczestnictwa przeważa. To audycja bez pośpiechu, bez szufladkowania, bez sztuczności. Odbiorcy mogą poczuć się tak, jakby słuchali kogoś kogo znają.

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz słucham audycji, ujął mnie Twój kontakt z słuchaczami, ich meldunki i regularna obecność przy odbiornikach. Sam wspomniałeś o tym, że poszukujący klimatycznych dźwięków mogą się z OFF-em polubić. Wydaje mi się, że warto wspomnieć też o innej kategorii słuchaczy – tych, którzy słuchali kiedyś lub mieli do czynienia z twórczością Tomasza Beksińskiego. Pojawiało się już trochę komentarzy, opinii, maili, w których odbiorcy porównywali Twój styl prowadzenia do audycji Beksińskiego, przyznając, że audycja przypomina im w jakiś sposób Trójkę pod Księżycem. Interesowałeś się jego audycjami?

Kiedy prowadził audycje, nie słuchałem go, bo byłem za mały. Nie słuchałem wtedy Trójki. Tata opowiadał mi o tym, że nasłuchiwał audycji Beksińskiego, zarywał dla nich noce, uważał je za magiczne. Nie zgłębiałem wtedy tematu. Dopiero dobre kilka lat później, kiedy Trójka wspominała jego śmierć, zacząłem szukać o nim informacji. Oglądałem film o Beksińskich, odsłuchałem wielu audycji Tomka. Kilkukrotnie słuchałem jego ostatniej audycji i muszę przyznać, że za każdym razem podczas ostatniego utworu Lullaby New Model Army miałem ciarki. Trochę się dziwiłem z porównań do niego, kiedy otrzymywałem takie komentarze czy wiadomości. Przeglądałem playlisty jego audycji, okazywało się, że wiele utworów trafiało w mój gust, trochę je podkradałem, by zaprezentować u siebie. Warto jednak dodać, że moja audycja się zmieniała, na przestrzeni lat przechodziła metamorfozę, ponieważ zmieniał się także mój gust muzyczny. Wracając do Beksińskiego, kiedy otrzymałem możliwość prowadzenia audycji w Trójce właśnie nocami, później przez pewien czas w ciągu dnia, dostawałem dużo wiadomości, w których pojawiały się frazy, że duch Tomasza Beksińskiego powrócił na Myśliwiecką, że dawno takiej muzyki nie było. Było to dla mnie budujące, starałem się nie zawieść tych ludzi. Zdałem sobie też sprawę, że obrałem dobrą drogę. Najgorzej byłoby gdybym chciał go kopiować, naśladować. Tomek Beksiński nie miał na antenie takiego kontaktu ze słuchaczami, nie robił listy obecności. Lubię odnosić się do tego, co piszą odbiorcy, bez napięcia i bez jakiegoś specjalnego udowadniania, że muszę robić to, co wspomniana wybitna radiowa postać. Mamy inne czasy.

Poza listą obecności, gaszeniem światła mamy kącik kulinarny, orientalny oraz łączenie z Tajemniczą Izą M. Jak zaczęło się pojawianie na antenie gościa, o którym nikt niczego nie wiedział?

Poznaliśmy się Izą w regionalnym radiu Biała FM, w moim rodzinnym mieście, Białej Podlaskiej. Było to radio internetowe pretendujące do przeniesienia w eter, ale nadawało się w nim ze studia. Gromadziło pasjonatów, prezentowało audycje muzyczne, regionalne. Czułem się dumny, że mogłem w tym radiu prowadzić autorską audycję. Wtedy też swoją audycję, Nibylandię, prowadziła Iza Maziejuk i prezentowała w niej swoje inspiracje muzyczne. Pamiętam, że nasłuchiwałem audycji innych twórców i bardzo spodobał mi się styl prowadzenia Izy, intro Skalpela oraz muzyka, którą wybierała. Radio internetowe jednak nie przetrwało, przez co pożegnaliśmy się z naszymi audycjami. Znajomość jednak przetrwała. Iza uwielbia magię radia i co tydzień w OFF Control prezentuje swój muzyczny typ, do którego załącza komentarz w telefonicznym łączeniu. Po zakończeniu przygody z Białą FM prowadziłem internetowo audycję, w której poprosiłem Izę o łączenie na Skype. Zainspirowałem się łączeniami telefonicznymi Marka Niedźwieckiego z Aliną Dragan z Holandii, podczas którego rozmawiali o tym, co znajduje się na listach przebojów na świecie. Nasze łączenia trwają już tyle lat, przed wejściem nie ustalamy, o czym konkretnie będziemy rozmawiać, dogadujemy się radiowo, na tak zwanym spontanie.

Wymieniłam już stałe punkty programu OFF-a. Co z grupą stałych słuchaczy? Wydaje mi się, że na przestrzeni kilku ostatnich lat trochę się pozmieniało. Są tacy, którzy nasłuchują od dłuższego czasu, powracają po kilku miesiącach przerwy, odchodzą albo przychodzą jako nowicjusze. Zwracasz uwagę na to, kto Cię słucha? Może ta zmiana Twojego gustu muzycznego przyczyniała się do pewnych migracji odbiorców?

Z pewnością zmiany w kwestii muzyki sprawiły, że do grona słuchaczy dołączyły nowe osoby, niektóre odeszły. Zwracam uwagę na to, kto słucha audycji, kto się melduje, nie jest mi wszystko jedno. Traktuję grupę słuchaczy jako moją drugą rodzinę i staram się by wszyscy się w niej czuli dobrze. Nie prowadzę żadnych statystyk dotyczących tego kto i kiedy odchodzi czy przychodzi, wiem jednak, że wiele osób nie ma ochoty się ujawniać. Nie jestem pewien, kto odszedł, kto powrócił po miesiącach czy latach, a takie komentarze się czasem pojawiają. Zdarza się tak, że niektórzy regularnie nasłuchują, ale tracą tę możliwość, bo mają swoje sprawy, obowiązki, nie mogą włączać radia o 22:00 w niedzielę. Piękne jest jednak to, że sporo osób znajduje te dwie godziny w ciągu tygodnia.

Dwusetne wydanie audycji OFF Control w obecności słuchaczy.

Parę lat temu otrzymałeś po audycji maila od słuchaczki z Bydgoszczy, w którym napisała, iż słuchała wydania przy otwartym oknie na dziesiątym piętrze. Całość brzmiała dość niepokojąco, chociaż kończył się on podziękowaniem za audycję. Jak reagujesz na takie przejmujące wiadomości?

Był to jeden z maili, które sprawiły, że zacząłem się zastanawiać nad tym, kto mnie słucha i w jaki sposób audycja oddziałuje na słuchaczy. Wydźwięk tamtej wiadomości był pozytywny, choć treść była niejednoznaczna. Kobieta pisała o różnych myślach, które jej towarzyszyły, dziękowała za audycję i skłonienie do przemyślenia pewnych rzeczy. Dodała, że nie warto udawać, a człowiek potrzebuje płaczu, żeby się oczyścić. Dziękowała za to, że muzyka jej pomogła. To definiuje też radiową misję – nierobienia tego dla siebie. Trzeba przyznać, że to jednak trochę egoistyczna praca, skoro prezentuję utwory, które mnie się podobają. Nikt mi niczego nie narzuca. Mogę dzielić się tym, co odkrywam. Chociażby zespół Flowershop, Florine czy WYWY ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którzy cieszyli się, że gram ich w Polsce. Uwielbiam sytuacje, w których zespoły dziękują mi, że mogą się dzięki mnie pojawić w radiu czy mogę wypromować ich single przed premierą. Lubię grać coś przedpremierowo, dzięki czemu słuchacze mogą poznać jakiś utwór jako pierwsi. Mam nadzieję, że słuchacze OFF Control mają takie momenty, wspomnienia dotyczące konkretnych utworów, które kojarzą im się jednoznacznie z audycją.

W Trójce co cztery tygodnie prowadzisz Dziką Kartę, audycję nocną, która odbywa się o 3:00 z soboty na niedzielę. Co ciekawe, pojawiają się meldunki słuchających na żywo. Czym różni się Dzika Karta od OFF Control?

Towarzyszy jej nocny klimat, to środek nocy, wybrzmiewa na skraju nocy i dnia, czyli tak właściwie jest młodszą siostrą OFF Control, kolejną audycją do słuchania przy zgaszonym świetle. Mam taką zasadę, że skoro moja Dzika Karta pojawia się raz na cztery tygodnie, wybieram do niej najlepsze według mnie elementy z tego, co pojawia się w OFF Control w Czwórce przez cały miesiąc. Staram się umieszczać je na nocnej playliście, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy trójkowi słuchacze słuchają OFF Control w Czwórce. Nie widzę nic złego w tym, że gram w Trójce te same utwory, które pojawiają się w poprzednim miesiącu w Czwórce, gdyż są to moje odkrycia i chciałbym podzielić się tymi, które najbardziej utkwiły mi w głowie.

Trójkowe studio podczas nocnej audycji Dzika Karta.

Za radiowego idola uważasz Marka Niedźwieckiego. Jaki jest według Ciebie wzór dziennikarza radiowego? Jakiego są cechy, na które zwracasz uwagę u innych?

Słuchając kogoś w radiu bardzo, łatwo jest wyczuć nieszczerość i nieautentyczność, przekłamania. Lubię jeśli to, co mówi prezenter, wychodzi poza ramy przygotowania, nawiązuje do sytuacji, która trwa, do tego, co się dzieje za szybą, do reakcji słuchaczy. Niestety nie jest to najłatwiejsze. Sam staram się powiedzieć na antenie wszystko, co zaplanowałem, ale reagować też na to, co dzieje się wokół, żeby słuchacz poczuł, że do niego mówię, a nie jestem kimś w rodzaju wykładowcy, nie podejmując interakcji. Jestem zwolennikiem krótkich wejść, niedługich, ale częstych. Wydaje mi się, że w dłuższych wejściach słuchacz może stracić wątek, zapomnieć, co działo się muzycznie. Można powiedzieć jedno zdanie i zawrzeć w nim to, co by się zawarło w stu zdaniach. To jest cała sztuka.

Cenisz u innych wiarygodność, sam starasz się tak zachowywać. W dzisiejszych czasach radio to nie tylko głośniki, ale także media społecznościowe – to w nich można meldować swoją obecność, śledzić zapowiedzi audycji. Jak ważną według Ciebie odgrywają rolę w nawiązywaniu kontaktu z odbiorcami?

Bardzo ważną, szczególnie w chwili, gdy radia można słuchać w Internecie i odbiornikach DAB+, tak jak w przypadku Czwórki. Media społecznościowe to dodatkowy łącznik między nadawcą, a odbiorcami. Można w nich zamieścić to, czego w radiu nie widać, a wydaje mi się, że ludzi interesuje to, co dzieje się po drugiej stronie. Dzięki takim przekazom mogą łatwo zobaczyć, kto jest gościem, jak wygląda prowadzący, studio. Jednak najważniejszą cechą social mediów jest po prostu przypominanie o audycjach, ponieważ żyjemy w zabieganych czasach, w których łatwo o takich rzeczach zapomnieć. Druga istotna rzecz to ta, o której wspomniałaś, czyli kontakt z odbiorcami na żywo, poprzez komentarze na Facebooku i meldowanie obecności.

Nawiązałeś do zabieganych, dynamicznych czasów. W naszej rozmowie przyznałeś, że wyjazdy do Dubaju traktowałeś jako pewną tradycję, ale sam dochodzisz do wniosku, że może warto odejść od tej reguły na rzecz odwiedzenia innego miejsca. Uważasz, że słowa zawszenigdy mają duże znaczenie czy lepiej używać ich ostrożnie?

Uważam, że słowa te bywają ryzykowne. Poglądy czy gust mogą ulegać zmianom, nie są stałe. Nikt z nas nie ma pewności, czy to, co obecnie nas zachwyca, będzie wywoływać te same odczucia za jakiś czas. Tak samo jest też ze znajomościami, które mogą trwać, ale mogą też zmienić swój kierunek. Wszelkie zmiany mogą być jednak pozytywne, chociażby wtedy jeśli ktoś pracuje nad swoimi wadami i zmienia się na lepsze. Powiedzenie nigdy nie mów nigdy zdaje się mieć sens, tak może być z pracą. Kiedy mówimy z rozczarowaniem: nigdy nie będę pracował w tym miejscu, powinniśmy wiedzieć, że nie musi być to prawdą za dziesięć lat. Co więcej, takie twierdzenie wydaje się demotywujące. Jeśli czegoś nie osiągniemy i tak, to po co się starać?

Ale pojęć tych nadużywać można również w kwestiach kontaktów międzyludzkich.

To prawda. Warto pamiętać o tym, jak ważny jest dystans, do siebie, innych, a nawet do swoich pasji.

Da się tak? Mieć dystans do wszystkiego?

Na pewno. Już widzę tytuł wywiadu: Nabrałem do wszystkiego dystansu (śmiech). Proces dystansowania się nie wydaje się łatwy, szczególnie jeśli jesteśmy do czegoś przywiązani emocjonalnie. Wtedy bierzemy coś za pewnik, uważamy, że będzie z nami na stałe. Nie ma nic na stałe, życie jest przecież zmienne.

Myślenie, że coś będzie trwać długo daje nam poczucie bezpiecznej stabilizacji, a przeczucie, iż coś się zaraz skończy wyposaża nas w sporą niepewność. Najlepiej postawić chyba na stoicyzm.

Zgadzam się. Dostając w życiu coś dobrego, można się tym łatwo zachłysnąć, każdy może mieć takie doświadczenie. Potem czar pryska, a człowiek zostaje z żalem i pytaniami. Postawa zdystansowana mogłaby takiemu czemuś zapobiec. Te gorsze momenty początkowo mogą przypominać stany depresyjne, ale na dłuższą metę są w stanie zmotywować do wytężania sił. Dają również do myślenia.

Z różnego typu doświadczeń, również tych mniej przyjemnych, da się wyciągnąć wnioski, które są w stanie nas wzbogacić.

Oczywiście, choć niełatwo to pojąć. Wydaje mi się, że nieważne, na jakim życiowym etapie się znajdujemy, warto robić to, co mamy do zrobienia, jak najlepiej. Nie należy zrażać się tym, że innym przychodzi coś łatwiej, a my pracujemy ciężej i nie osiągamy tego samego. Trudno, jeśli nie teraz, to za chwilę. Najważniejsze to nie mieć wyrzutów sumienia, że robi się coś na skróty i nie mieć sobie nic do zarzucenia. Postępować w zgodzie ze sobą.

Jeśli chodzi o różnego typu doświadczenia, czy zdradzisz czego się boisz?

Pająków. Węży. Samotności.

Chciałbyś to rozwinąć?

Nie, to zbyt intymne. Wydaje mi się tylko, że w dzisiejszym świecie jesteśmy wszyscy pozamykani w swoich bańkach, ale te wszystkie przemyślenia zbaczają w filozoficzne kierunki.

Wydajesz się opanowany, szczególnie na antenie. Co jest w stanie Cię zdenerwować?

Właściwie dużo rzeczy jest w stanie mnie zdenerwować. W ludziach wkurza mnie niepunktualność i niesłowność. Jeżeli ktoś coś obiecuje, powinien się z tego wywiązać. Jeśli nie jest w stanie dotrzymać słowa, niech niczego nie obiecuje. Co do punktualności, sam lubię żyć zgodnie z planem, a spóźnienia potrafią cudzy plan zniweczyć.

To chyba powszechne odczucia. Jak myślisz, za co cenią Cię inni?

To ciekawe. Musiałabyś spytać innych… Chyba nigdy o tym nie rozmawiałem, nie uważam, że trzeba mnie za coś cenić. Jeżeli komuś coś we mnie odpowiada, to naturalnie chce ze mną przebywać, chce się spotkać, od czasu do czasu się odezwie. Nigdy nikogo nie pytałem, za co mnie ceni, bo nie odczułem takiej potrzeby.

Nie byłoby miło wiedzieć?

Może by było, ale nie uważam tego, za coś potrzebnego. Trzeba byłoby wtedy używać konkretnych epitetów, co mogłoby okazać się problematyczne dla obu stron.

Może to wynikać z tego, że takie rozmowy nie są najprostsze, ponieważ wielu z nas o emocjach rozmawiać nie potrafi.

Nie rozmawiamy o emocjach, tylko o przygodach, porażkach, sukcesach. Sam też nie przepadam za uzewnętrznianiem się.

W jednym z tekstów zawartych w Biegunach Olga Tokarczuk pisze, że ludzie skupiają się na mówieniu, ale nie potrafią słuchać, a w czasie cudzej wypowiedzi szykują własne zdania, które wypowiedzą zaraz, jak ktoś inny skończy. Zauważyłeś taką prawidłowość?

Myślę, że nie trzeba daleko szukać. W radiu, podczas wywiadów, z łatwością mogą doświadczyć tego dziennikarze, sam się na tym łapię. W życiu codziennym, poza pracą, już niekoniecznie. Jednak ogólnie kulturę skupienia na własnych wypowiedziach da się zauważyć, niesłuchaniu innych sprzyja też rozpraszające środowisko. Wszystko zależy też od stosunku do drugiej osoby. Nie będziemy rozmawiać tak samą z osobą, z którą uprawiamy small talki i z tą, z którą się przyjaźnimy.

Świadomość tego za co cenią Cię inni może nie być najistotniejsza, ale może powiesz z czego sam jesteś dumny?

Jeżeli chodzi o kwestie zawodowe, to jestem dumny z tego, że od piętnastego roku życia staram się samodzielnie dochodzić do różnych rzeczy. Nie mam wykształcenia dziennikarskiego, mam tytuł magistra po ukończeniu Politechniki Warszawskiej, więc pracowałem po godzinach, starając się rozwijać i nabywać doświadczenie. Budowałem portfolio robiąc wszystko, by być bliżej radia.

Myślę, że mam jednak pewną rzecz, którą cenią czy podziwiają inni i jest to bycie konsekwentnym. Wielu znajomych, również z branży, pisało mi, że jest pod wrażeniem tego, że mimo wymagających studiów, nie porzuciłem swojej pasji. Politechnika za to wzmocniła we mnie cechę bycia konsekwentnym, niezrażania się. Wiele niezaliczonych kolokwiów czy egzaminów nie sprawiło, że te studia przerwałem. Przydaje się to w pracy zawodowej, łatwiej z wizją osiągnięcia celu podnosić się po porażce i próbować dalej. Nie wiem, co mógłby dodać do tych powodów do dumy. Staram się być skromny. Kiedyś chciałem być popularny, ale na przestrzeni lat przekonałem się o tym, że nie jest to żadna wartość. Popularność w dzisiejszych czasach nie oznacza, że robisz coś wartościowego, tylko po prostu jesteś znany. A do tego wystarczy stworzyć jakiś filmik na YouTube.

Niestety, a rzeczywistość weryfikuje pragnienia.

Jak widać. W zasadzie może nie dopowiem, z czego jestem dumnym, ale z jakiego powodu chciałbym być szanowany. Chciałbym, by ludzie dostrzegali, że to, co robię ma sens i że dzięki muzyce, życie może być lepsze. To trochę górnolotne. Lekarz leczy ludzi, ratuje ich życie. Może ja mogę je ubarwić?

Może można byłoby porównać Cię do lekarza dusz?

To dobre porównanie. Chciałbym sprawiać, żeby ludzie dzięki moim audycjom mogli poczuć się lepiej.

Fot.: arch. Mateusza Tomaszuka

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *