Strażniczka książek

Wędrówka Między Wersami – Mechthild Gläser – „Strażniczka książek” [recenzja]

Kochamy książki, czyż nie? No dobrze, może znajdą się wśród Was tacy, którzy nie darzą tych niepozornych przedmiotów miłością, ale założę się, że przeważająca większość z Was trafiła tu właśnie dlatego, że na słowo “przedmioty” skrzywiła się z grymasem, czując w nim dotkliwą niesprawiedliwość, obrazę i brak podstaw. Kochamy książki – nie ma się czego wstydzić. Co więc powiedzielibyście, gdybyście dowiedzieli się, że macie dar, który pozwala Wam przenosić się do świata literatury i żyć w nim tak, jakby był to najbardziej realny świat ze wszystkich? Gdybyście mogli wybrać się do ulubionej książki, a potem do każdej, o której kiedykolwiek słyszeliście, zwiedzać miejsca w niej opisane i rozmawiać z postaciami, które kiedyś jedynie mogliście sobie wyobrażać? To byłoby coś niesamowitego i szkoda, że możemy o tym tylko pomarzyć. Inaczej jednak sprawa ma się z Amy Lennox. Ona potrafi naprawdę przenosić się w świat literatury. Pewnie dlatego, że sama jest postacią z jednej z książek. A dokładnie powieści Strażniczka książek autorstwa Mechthild Gläser.

Amy Lennox to zwykła nastolatka, a jeśli kochacie książki tak jak ja – a już ustaliliśmy, że kochacie – to na słowa “zwykła nastolatka” na pewno czujnie nadstawiliście uszu, bo podejrzewacie, niczym najlepsi uczniowie Sherlocka, że kryje się za nimi coś zupełnie przeciwnego. Tego właśnie nauczyła nas przez tyle lat literatura – że jeśli na początku historii mowa o zwyczajnym nastolatku lub nastolatce, to wiemy, że ten przymiotnik już niedługo będzie ostatnim, którego użyjemy, aby opisać tę postać komuś, komu będziemy opowiadać jego/jej historię. Zatem Amy to zwyczajna nastolatka, która wraz z mamą Alexis (do której nie zwraca się “mamo”, tylko właśnie Alexis) wraca po wielu latach w rodzinne strony, na wyspę, na której od dawna żyją dwa zwaśnione rody. Chociaż, gwoli ścisłości, to Alexis wraca niczym córka marnotrawna. Amy natomiast pierwszy raz widzi rodzinne strony swojej matki. Do przyjazdu na wyspę Stormsay zmusiły je nieprzyjemne okoliczności i chociaż dla każdej z nich były inne, zarówno dla matki, jak i dla córki były wystarczająco nieprzyjemne. Na tyle, żeby nie oglądając się za siebie, uciec tam, gdzie przynajmniej jedna z nich obiecała sobie nigdy nie wracać. I właśnie tam Amy odkrywa, że nie jest zwykłą dziewczyną. Okazuje się bowiem, że jej ród, podobnie jak również zamieszkały wyspę ród Macalisterów, to familia, która od wieków zajmuje się pełnieniem straży nad literaturą. Sprawdzają, czy świat przedstawiony w książkach ma się dobrze i interweniują, kiedy zaczyna dziać się coś złego. W jaki sposób? Nic prostszego – kładą sobie wybraną książkę na twarzy, po czym… po chwili znajdują się już w jej świecie – jak najbardziej realnym.

I wszystko wydawałoby się wspaniałe, gdyby nie fakt, że niedługo po przybyciu Amy na wyspę, w świecie literatury zaczyna dziać się coś dziwnego. Czy nasza bohaterka zdoła odkryć, kto lub co za tym stoi? Czy wśród niemal wymarłych już rodów strażników książek znajdzie chociaż jednego sprzymierzeńca, który pomoże jej uratować książki i sprawić, aby takie tytuły jak Duma i uprzedzenie, Księga dżungli, Alija w krainie czarów, Oliver Twist czy Czarnoksiężnik z Krainy Oz pozostały takie, jak były przez lata, i aby kolejne pokolenia mogły cieszyć się ich niepowtarzalną fabułą? Czy przy okazjo dziewczyna odkryje, dlaczego przed laty jej mama opuściła wyspę w takim pośpiechu, z zamiarem nie wrócenia na nią nigdy więcej, a w dodatku przez całe życie Amy nie raczyła wspomnieć jej o niezwykłym talencie wędrowania po książkach, który odziedziczyła jako jedna z Lennoxów? Żeby znaleźć odpowiedź na te pytania musimy, niczym Amy, zagłębić się w jej historię, w powieść, która opowiada o niezwykłej miłości do literatury i o niebezpieczeństwach, jakie czają się, kiedy te dwa światy zaczną się nawzajem przenikać.

Strażniczka książek to opowieść dla młodszych czytelników i choć często sięgam po tego typu literaturę (mimo że radość z kupionego po raz pierwszy legalnie piwa mam już dawno za sobą), to muszę przyznać, że pierwszych kilkadziesiąt stron odrobinę mnie rozczarowało. Po pomyśle, na który wpadł przynajmniej razy chyba każdy prawdziwy mól książkowy, spodziewałam się czegoś niezwykle ekscytującego, co – pomimo tego, że nie mieściłam się do końca w grupie wiekowej, do której została ta powieść skierowana…- porwie mnie od pierwszych stron. Bo przecież właśnie tym charakteryzują się wspaniałe książki – że porywają nas bez względu na wiek, nastrój i zamiłowania. Tymczasem historia Amy Lennox na początku wydała mi się jedynie godna rozważenia, godna dania jej szansy. Ostatecznie ciesze się, że to zrobiłam, bo choć nie jest to powieść, która zawładnęła moim sercem jakoś szczególnie, to zyskuje przy bliższym poznaniu, jej fabuła rozkręca się wraz z przewracaniem kolejnych stron, a zakończenie – no cóż, wbrew pozorom to chyba najlepsze, co możemy w niej znaleźć. I absolutnie nie jest to przytyk czy ironia. Po prostu – jak na książkę dla młodzieży Mechthild Gläser pokusiła się o dość kontrowersyjny finał, który z pewnością nie zadowoli z początku każdego czytelnika, ale ostatecznie wywoła większe emocje niż ten, którego oczekiwaliby zwolennicy przewidywalnych, spokojnych epilogów.

Kolejne rozdziały Strażniczki książek przeplatane są fragmentami tajemniczej baśni, której sens dociera do nas dopiero po przeczytaniu co najmniej połowy powieści. Nie podobała mi się ta baśń od samego początku – drażnił mnie cukierkowy język, irytowała mnie jej prostota, na którą składała się księżniczka, rycerz i bestia. Domyślałam się zakończenia tej historii ukrytej w innej historii i wydawało mi się, że rozumiem jej ukryte znaczenie. A jednak myliłam się i ogromnie mnie to cieszy. Powieść niemieckiej pisarki naprawdę potrafi zaskoczyć i to w miejscach, w których najmniej się tego nie spodziewamy. Jak na przykład w wątku miłosnym, którego oczywiście nie mogło zabraknąć, zwłaszcza jeśli główna bohaterka jest miłośniczką prozy Jane Austin. Ale, chociaż styl autorki momentami wydawać się może niedopracowany i zbyt infantylny, to właśnie w wątku miłosnym poradziła sobie ona nad wyraz dobrze. Na pewno o niebo lepiej niż chociażby Suzanne Collins, która sprawiła, że ten aspekt jej trylogii rozpoczętej Igrzyskami śmierci, był po prostu nie do zniesienia. Strażniczka książek pod tym względem wypada bardzo dobrze, a przede wszystkim naturalnie i bez żenujących momentów. A skoro już jesteśmy przy jednej Suzanne, wspomnijmy o innej. Otóż, Amy Lennox przypomina młodszą wersję niejakiej Susan Meyer i jeśli ktokolwiek z Was widział chociaż kilka odcinków popularnego serialu Gotowe na wszystko, będzie wiedział, o co chodzi, a dla niezorientowanych dodam jedynie, że Amy jest wyjątkowo… niezdarna i pechowa pod pewnymi względami.

Największym zarzutem, jaki kieruję w stronę powieści Mechthild Gläser jest to, że przy tak interesującym pomyśle i ostatecznie naprawdę niezłym jego wykonaniu, sięgnęła po książki znane do bólu, żeby nie powiedzieć, że oklepane. I choć jej wybór z jednej strony wydaje się oczywisty i zrozumiały – w końcu musiała zadbać o to, aby przynajmniej większość czytelników była zaznajomiona z ich bohaterami i głównymi wątkami – z drugiej strony nieco boli tak prosta kalkulacja. Shere Khan, młody Werter, panna Bennet, wiedźmy z Makbeta, Piotruś Pan, Sherlock Holmes czy Roszpunka to oczywiście kultowe postaci, którym nie sposób odmówić wyjątkowości, ale czy lektura nie byłaby ciekawsza, gdyby obok nich pojawili się bohaterowie mniej oczywiści? Pisarka mogła również pokusić się o wprowadzenie do historii Amy Lennox kilku bardziej współczesnych książek, nie zamykając Tajnej Biblioteki w czasach Austin, Dickensa, Kiplinga i Michaela Endego. Świat literatury jest przecież niezmierzony i wciąż się rozrasta, a wiele powieści, które powstały stosunkowo niedawno, ani na jotę nie odstają od legendarnych dzieł powstałych przed laty – czyż nie można było więc chociaż zaznaczyć, że i one mają swoje miejsce w sercu Amy?

Tak czy owak, ostatecznie Strażniczka książek zaskoczyła mnie pozytywnie, choć początkowe rozdziały zdawały się zapowiadać coś zupełnie innego. A jednak historia tajemniczej wyspy, na której żyją ostatni potomkowie strażników książek, tworząc kruchy pakt pomiędzy zwaśnionymi, niemal po szekspirowsku rodami, ujęła mnie i przekonała do siebie. I mimo tego że akcja w końcu zaczyna się rozkręcać, by w pewnym momencie przyspieszyć w znacznym stopniu, co skłania nas do coraz szybszego przewracania kolejnych stron, to powieści jest tak naprawdę niezwykle melancholijna i spokojna w swoim wydźwięku. Choć najbardziej pasowałoby tu chyba słowo: pokorna. Strażniczka książek opowiada o granicy pomiędzy światami i o tym, że niekiedy przynależność do jednego z nich wiąże się z utratą innych przywilejów; opowiada o poświęceniu na rzecz tradycji i kultywowania rodzinnych praktyk; mówi o miłości, która rozwijać się może w różnych wymiarach i na wiele sposobów, o tym, że należy doceniać ją i cieszyć się nią, póki mamy na to szansę; mówi wreszcie o odwiecznej wędrówce Między Wersami – po tym tajemniczym miejscu, gdzie wszystko może się zdarzyć… Gdzie zło i dobro okazują się być jedną stroną medalu, urwane w pół słowa zdanie całą baśnią, a to, co mieliśmy za koszmar, życiem, z którym musimy się zmierzyć. Bez względu jednak na wynik tej walki, zazwyczaj to właśnie podróż Między Wersami jest najciekawszą i najbardziej inspirującą z wędrówek.

Fot.: Prószyński i S-ka

Strażniczka książek

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *