Wewnętrzne dźwięki – Natalia Meta – Intruz [recenzja]

Sam tytuł tożsamy z poprzednim dziełem Magnusa van Horna (którego drugi film pod tytułem Sweat wciąż możemy oglądać na naszych ekranach) może być mylący, bo są to fabuły gatunkowo ulokowane według diametralnie innych rejestrów. Ów intruz w obrazie argentyńskiej reżyserki wskazuje zresztą, mając na uwadze kontekst, jakąś formę cronenbergerowskiego body-horroru, choć cielesności jest tu stosunkowo niewiele, a jeśli już to wiąże się ona z seksualnością, choć nie jest to trop wiodący. Odniesieniem jest tutaj raczej sztuka i to w kilku wymiarach, bo oprócz tematyzowanego kina pojawia się też opera. Dzieło Natalii Mety był prezentowany w ubiegłym roku w sekcji konkursowej Berlinale, natomiast na polskie ekrany trafia dopiero teraz sumptem dystrybutora Aurora Films. Głos kultury objął tę premierę swoim patronatem medialnym. 

Intrygująca jest już sama obsada. Główną bohaterkę mierzącą się z postępującym obłędem zagrała Erica Rivas znana przede wszystkim z głośnych Dzikich historii, natomiast narracja w Intruzie jest zdevydowanie bardziej uspokojona. W postać partnerującego jej tajemniczego stroiciela organów wcielił się legitymujący się charakterystyczną urodą Nahuel Perez Biscayart – gwiazda tak znaczących obrazów, jak 120 uderzeń sercaDo zobaczenia w zaświatach, zaś rolę matki rzeczonej Inez bezbłędnie odegrała muza Pedro Almodovara Cecilia Roth notabene tutaj także jako egzemplifikacja ulubionego tematu Hiszpana, tj. macierzyństwa. Protagonistka tego nieoczywistego thrillera jest aktorką dubbingową podkładającą głos w szczególności do japońskich filmów gatunkowych, w tym tak szczególnych, jak specyficzne erotyczne pinku eiga. Nadto śpiewa ona w operowym chórze, a zatem obie profesje zawodowe silnie związane są z aparatem głosu, który w pewnym momencie (co wiąże się z samobójczą aczkolwiek nieodganioną śmiercią skądinąd irytującego partnera) zaczyna szwankować generując zakłócające dziwne dźwięki pochodzące prawdopodobnie z wnętrza ciała, a właściwie wskutek działań owego demonicznego intruza.

Ten motyw, pochodzący zresztą od dojrzałej współpracowniczki będącej jakąś trawestacją figury szeptunki to jedyny pozanaturalny wątek dzieła. Przede wszystkim jest to świetne studium schizofrenii i w tym aspekcie najbliżej filmowi Mety do kultowego Wstrętu Romana Polańskiego. Nie jest to oczywiście temat nowy, by wspomnieć właśnie w tym miejscu rzeczony szlachetny wzorzec polskiego reżysera, niemniej jednak podane to zostało tutaj w angażującej niepokojącej formule gdzieś na pograniczu gatunków, przy czym referencje odnośnie do klasycznych schematów kina grozy wraz z nieodłącznymi jump-scare’ami są tu na szczęście najmniej czytelne, albowiem wówczas stylowy argentyński dramat byłby po prostu gatunkowo wtórny. Przyczyny dziwnego zachowania Inez nie są tutaj wyłożone po prostu kawa na ławę, zresztą mogą mieć swój początek przed tragicznymi zdarzeniami. W tym miejsu kluczowa jest już scena w samolocie, która stanowi – intencjonalnie lub w sposób niezamierzony – trawestację sekwencji z mało znanego w Polsce filmu pod symptomatycznym tytułem Wszystkie stewardessy idą do nieba. Reżyserka dyskretnie rozsiewa tropy, z których żaden nie daje widzowi ulgi związanej z potencjalnym rozwiązaniem zagadki, a nadto mnoży kolejne postacie, co do których aż do końca nie jesteśmy pewni, czy istnieją naprawdę, czy też są wytworem chorej wyobraźni bohaterki. Wizualnie i stylistycznie widać tutaj dalekie echa twórczości Dario Argento, ale kluczowe jest jednak odniesienie do obrazu Berberian Sound Studio Petera Stricklanda, w którym to głównym powodem popadania w paranoje jest filmowa profesja protagonisty związana z aranżacją dźwięku do filmu. Ów punkt zbieżny z wyżej wskazanym zawodem Inez stanowić jedną z przyczyn jej szaleństwa, choć ten autotematyczny kinofilski motyw stanowi wyłącznie jeden z wielu rozwiążań. Reasumując, w środku wakacji na ekrany polskich kin wchodzi film tak dalece nieoczywisty, że nawet – z całym szacunkiem dla autora – opis dystrybutora nijak ma się do zawartości.

Fot.: Aurora Films;

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *