belfast

Wielogłosem o…: „Belfast”

Belfast w reżyserii Kennetha Branagha ujął naszych redaktorów ciepłem opowiadanej historii i perspektywą dziecka, którego oczami widzimy dziejące się w latach 60. XX wieku wydarzenia. Czarno-biała opowieść o sile rodziny, o poczuciu bezpieczeństwa, o małej ojczyźnie, o szukaniu schronienia, o dzieciństwie i dorastaniu, o konfliktach na tle religijnym, które wzburzają małym światem pewnego chłopca, jest zarówno wzruszająca, jak i okraszona humorem, przez co ogląda się ją z żywym zainteresowaniem, bez względu na to, czy jesteśmy fanami filmów pozbawionych kolorów, czy wręcz przeciwnie. Michał, Mateusz i Sylwia rozmawiają zarówno o emocjach, jakie wzbudził w nich seans, jak i o technicznych sprawach; nie zabrakło również dyskusji o oscarowych szansach filmu na statuetkę. Bez względu na to, czy Belfast otrzyma Nagrodę Akademii, czy nie, nie mamy wątpliwości, że jest to produkcja, którą warto obejrzeć i do której warto będzie wracać.

Spis treści

Wrażenia ogólne

Sylwia Sekret

Sylwia Sekret

Belfast zaskoczył mnie przede wszystkim tym, jak ciepłym filmem się okazał, jak uniwersalnym i jak odstającym od większości produkcji, które od dłuższego czasu możemy oglądać w kinach. Zdaje się istnieć dla samego siebie, nie narzucając nam żadnej konkretnej opowieści, żadnego morału, żadnej perspektywy. Przebija przez niego jakaś prawda, jakiś sentyment, który działa stanowczo na jego korzyść. To film-wspomnienie, który ogląda się tak, jakby słuchało czyjejś opowieści, siedząc to w barze, to u niego w domu przy kawie.

Michał Oziębły

Michał Oziębły

Idąc na film do kina, nie miałem żadnych konkretnych oczekiwań. Zaintrygowało mnie jedynie jego historyczne usytuowanie i nietypowe spojrzenie artystyczne. Myślałem przez to, że film może być czymś wyjątkowym. W końcu ostatnimi czasy czerń i biel to pierwszy wyróżnik dobrych filmów. Nie pomyliłem się w tym ani trochę. Belfast jest filmem wyjątkowym. Nie ma konkretnej linii fabularnej ani bohatera, który ma cel i dąży do niego cały film. To ciekawa i intymna opowieść o rodzinie starającej się żyć jak najlepiej w coraz cięższej sytuacji.

Mateusz Cyra

Mateusz Cyra

Kenneth Branagh zyskał moje uznanie rolą w filmie Szkoła latania z 1998 roku. Potem zrobił cudowną rzecz, wcielając się w pyszałkowatego profesora Gilderoya Lockehearta w ekranizacji przygód najsłynniejszego czarodzieja na świecie (mam tu na myśli Pottera, nie Merlina). Nigdy jednak nie był dla mnie jakimś wyznacznikiem jakości w produkcjach, w których występował, i niespecjalnie śledziłem jego karierę. Nic więc dziwnego, że o fakcie, iż ten artysta para się także reżyserią, zorientowałem się bardzo późno, bo w okolicach 2017 roku. Nie będę udawał – do seansu Belfastu przekonała mnie ilość nominacji do nagród filmowych i zdecydowanie nie żałuję, że się na ten film wybrałem, bo to jedna z cieplejszych historii, jakie ostatnio widziałem.

RYS FABULARNY

Sylwia

Sylwia

Akcja filmu przenosi widza do Irlandii Północnej w końcówce lat 60. XX wieku. Do Belfastu, który jeszcze niedawno był dla głównego bohatera, dziewięcioletniego Buddy’ego, po pierwsze jedynym miejscem, jakie tak naprawdę znał, po drugie miejscem bezpiecznym, pełniącym funkcję zarówno kojącej kołyski, jak i szalonego placu zabaw. To wszystko jednak zmienia się bardzo szybko, a u podstaw owych zmian leżą konflikty znane ludzkości od wieków.

Michał

Michał

Film ma dość nietypowy zarys fabularny, o którym wspomniała już Sylwia. W końcu mało kto z nas wie, co mogło dziać się w Irlandii Północnej w XX wieku poza tym, że istniała. Nietypowa jest też perspektywa małego dziecka, którego świat powoli wywraca się do góry nogami. Ot, nagle robi się niebezpiecznie, trzeba zmienić zachowania, kłamać lub uciekać. Nic nierozumiejące dziecko stara się jakoś wpasować w nowy schemat. W tym wszystkim zależy mu tylko na jednym – na rodzinie.

Mateusz

Mateusz

To może ja ujmę to w ten sposób – najnowszy film Kennetha Branagha to personalna laurka reżysera do swojej młodości w Belfaście. To także hołd dla dziadków, rodziców i wszystkich dorosłych, którzy w tamtych burzliwych czasach (mówimy o początku Konfliktu w Irlandii Północnej, który trwał od 1968 do 1998 roku) funkcjonowali i tak żonglowali rzeczywistością, żeby ich rodziny i bliscy mieli szansę na lepsze życie.

ZALETY I WADY FILMU

Sylwia

Sylwia

Od razu powiem, że nie jestem fanką czarno-białych filmów. Tych współczesnych, rzecz jasna. Nie jestem i nigdy raczej nie zostanę. Nierzadko jestem w stanie zrozumieć, dlaczego twórca sięgnął po taką kolorystykę, jednak nie zmienia to mojego podejścia do tego zabiegu. W Belfaście jest podobnie. Ileż to razy brakowało mi tego koloru, który podkreśliłby wilgoć kapiącego deszczu lub intensywność promieni słońca dających złudną, bezczelną nadzieję na coś lepszego. Jednak poza tą kwestią stricte techniczną nie potrafię chyba wskazać większych wad.

Mateusz

Mateusz

Nie wiem, czy ja traktuję brak kolorów jako wadę Belfastu, ale doskonale rozumiem, o co Ci chodzi – mnie też nie do końca odpowiada ujmowanie kolorów w filmach i osobiście nigdy nie kupiłem argumentu twórców, którzy sięgają do czerni i bieli, że jest to zabieg „artystyczny”.

Sylwia

Sylwia

Oceniając i omawiając film Branagha, trzeba wziąć pod uwagę, że historia w nim przedstawiona, opisana jest głównie z perspektywy dziewięcioletniego chłopca, którego nagła zmiana sytuacji w jego bezpiecznym dotąd otoczeniu szokuje, ale też nie rozumie on jej dalekosiężnych skutków. Świat przedstawiony oczami dziecka zawsze będzie rządził się swoimi prawami. Twórca, decydując się na taką narrację, ma świadomość, że musi iść na pewne ustępstwa, a i widz nie powinien mieć co do tego żadnych złudzeń. Jeśli bowiem Buddy uczy się pewnych rzeczy, próbuje je pojąć i są mu one w mniej lub bardziej dosłowny sposób tłumaczone, to ów dydaktyczny, moralistyczny ton odbija się czasem także na widzu. Nie upatruję w tym jednak absolutnie wady, bo takie spojrzenie oczami dziecka na świat, który wydaje nam się, że już dobrze znamy i rozumiemy, często okazuje się ciekawsze i bardziej wartościowe, niż zakładaliśmy.

Mateusz

Mateusz

Uwielbiam filmy przedstawiające perspektywę dziecka, dlatego też Belfast jako przedstawiciel tego konkretnego zabiegu w kinematografii z marszu zyskał moje większe zainteresowanie i nie przypominam sobie filmu, w którym dziecięca perspektywa byłaby wadą dla danej produkcji. Tak, jak mówisz – to narzuca pewną perspektywę i nakłada pewne ograniczenia, ale ma też  niezaprzeczalny urok.

Sylwia

Sylwia

Ogromną zaletą natomiast jest rewelacyjnie wyważony i wpleciony w odpowiednie miejsca humor, który równoważy zarówno sentymentalny wydźwięk filmu, jak i momentami, wspomniany już, dydaktyczny ton lub po prostu powagę, której również nie brakuje. Humor ten, filtrowany jeszcze przez spojrzenie i pojmowanie dziecka, staje się wbrew pozorom jeszcze jaśniejszy, jeszcze zabawniejszy. Czyni film lżejszym, ale tylko pozornie. Czyni go natomiast o wiele lepszym i bardziej życiowym, na każdym poziomie.

Mateusz

Mateusz

Ja wskazywać wad na siłę nie będę. Bawiłem się bardzo dobrze, nie odczuwałem żadnych dłużyzn i z chęcią obejrzałbym ten film jeszcze kilka razy, choćby dla analizy, bo jestem pewny, że Branagh poukrywał w swoim filmie wiele smaczków, które umknęły nam za pierwszym razem.

Michał

Michał

Największa zaleta tego filmu jest oczywista: aktorzy. Świetnie poprowadzeni odegrali swoje role tak wiarygodnie, że nawet przez sekundę nie zwątpiłem w to, co oglądam. Liczne żarty, rozładowujące napięcie tudzież krzyki je budujące były absolutnie wspaniałe. Kolejną zaletą jest muzyka, która w odpowiednich momentach wskazuje uczucia postaci i tworzy niesamowity klimat. Dalej pochwalić muszę miejscami symboliczne kadry, w których się zakochałem. Zerkanie przez okno do środka lub odwrotnie tworzy taki klimat, że gdy przez pewne wydarzenie znikło, czułem się wręcz przygnębiony. Ciężko jest mi tu wspomnieć o wadach. Myślę, że film ma bardziej malutkie minusiki niż wady. Dla niektórych wadą może być fabuła filmu. Powiem szczerze, że gdyby nie nietypowy dobór kolorystyczny i nagrody raczej nic nie przekonałoby mnie do obejrzenia filmu. Z naszej, europejskiej perspektywy, wydarzenia w jakimś miasteczku są zwyczajnie zbyt hermetyczne, żeby zainteresować. Dopiero podczas oglądania okazuje się, że to bardziej opowieść o rodzinie, a historia miasta stanowi tło. Kwestię, czy to wada, pozostawiam otwartą. Dla mnie jest to taka malutka przeszkoda, która może odstraszyć niektórych widzów. Podobnie jest z gamą kolorystyczną filmu, niektórym się spodoba, niektórym nie. O niej więcej wspomnę potem, kiedy omawiać będę technikalia.

PROBLEMATYKA

Sylwia

Sylwia

Belfast to film o wszystkim, jednak warto zaznaczyć, że o owym wszystkim opowiada poniekąd przypadkiem, to wszystko jest wypadkową tego, jak skonstruowana została opowieść. Opowieść o rodzinie, która oto staje przed najważniejszą decyzją w życiu. Która musi zdecydować, czy porzuci wszystko, co znane i kochane, i do tej pory bezpieczne, i zacznie wszystko od nowa. Trudno nie wspomnieć tu o konflikcie religijnym, kiedy ścierają się ze sobą protestanci i katolicy. Czy ten wątek mówi cokolwiek dobrego o którymś z wyznań? Niestety nie. Jeśli już, to podkreśla jedynie, że całe zło i całe dobro jest uwarunkowane jedynie przez każdego jednostkowego człowieka, nie masę, nie społeczeństwo i nie kościół. A podziały, ramy, zbiory, granice – podsycają jedynie to, co w nas niedobre.

Film Kennetha Branagha to jednak przede wszystkim opowieść o dzieciństwie i rodzinie. O potrzebie pewności, spokoju, stabilizacji i bycia zaopiekowanym. Ważnym aspektem filmu jest fakt, że do czasu eskalacji konfliktu na tle religijnym, który zamienia miejsce zamieszkania Buddy’ego w niebezpieczny teren starć, rodzina głównego bohatera nie jest idealna, a ich życie to nie sielanka. Jednak przynależność do miejsca, pewna powtarzalność dni i działań, bliskość dziadków i sąsiadów będących niemal jak rodzina to pewność, że jest dobrze, że jest bezpiecznie. Pewność, która zostaje z dnia na dzień zburzona. 

Mateusz

Mateusz

Belfast to także film opowiadający o tym pierwszym, młodzieńczym zauroczeniu i tym, jak te zupełnie nowe dla młodego człowieka uczucia na niego wpływają. Napisałbym coś więcej, jednak z jednej strony nie chcę powielać Twojego zdania, a z drugiej chcę zostawić lukę dla Michała :) 

Michał

Michał

Dzięki za miejsce, Mateusz, chociaż wątpię, żebym odkrył Amerykę na nowo ;). Sylwia trafnie nakreśliła problematykę w filmie. Rodzina jest tutaj na pierwszym miejscu. Obserwujemy, jak w dążeniu do lepszego życia zacznie się sypać, by w krytycznym momencie stanąć przed decyzję mogącą zmienić bardzo wiele. Wyjechać, czy nie?

W tym wszystkim trzeba zwrócić uwagę na dziecko, które ma swój mały świat, własne emocje i pierwsze zakochanie. A co z dziadkami, którzy mogą nie dać sobie rady, pozostawieni samym sobie? Tłem tej skomplikowanej sytuacji są prześladowania religijne, jakie dokonywały się w Belfaście. Pojawiają się więc dodatkowe pytania, szczególnie te o bezpieczeństwo. 

Belfast jest filmem wielowątkowym i poruszającym trudną tematykę. Jednocześnie opowiada o rodzinie i o konflikcie, pozostawiając otwartą kartę w ramach oceny działań postaci. Trudności może przysparzać widzom wspomniany konflikt, w którym nie każdy się odnajdzie. Nie każdy też zrozumie problemy, z jakimi będą borykać się bohaterowie. Mógłbym tu zaryzykować stwierdzenie, że to film dla ludzi z otwartą głową i empatią.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Sylwia

Sylwia

Postacią, która w moim przekonaniu wybija się ponad inne swoją ekspresją, jest mama Buddy’ego (duża w tym zasługa świetnej Caitriony Balfe, ale o tym później). Rodzice głównego bohatera to przede wszystkim rodzice. Niewiele wiemy o nich ponad to, co wie ich syn, ale takie też było założenie twórcy. To w końcu świat widziany oczami dziecka. A Mama jest po prostu Mamą. Nie kobietą, żoną, pracownicą, czyjąś córką. Jest dla swojego syna mamą i taką rolę pełni w świecie wykreowanym przez Branagha. W przeważającej mierze zmartwiona, ale wciąż twarda. W swej stanowczości i dynamice zastępująca chyba ojca, który wraca do domu jedynie na dwa weekendy w miesiącu. Jest surowa i konsekwentna, nie brakuje w niej jednak także czułości dla synów i ich ojca. Pozwala sobie na chwile strachu i beznadziei wtedy, kiedy myśli, że nikt jej nie widzi, kiedy sądzi, że dzieci jej nie słyszą. Ale tak robią chyba wszyscy rodzice, prawda? Kiedy pozwolą sobie bowiem na chwile słabości na oczach pociech, zdaje się im, że ten bezpieczny mikroświat, który dla nich budują, rozpadnie się, nawet jeśli były to tylko pozory. Ale przecież dla dziecka tekturowy domek może przez długi czas być najlepszym i najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Pozory. Długo towarzyszą Mamie, bo Mama wierzy do samego końca, że jej rodzinny Belfast, Belfast, po którego ulicach nie tylko jej syn biegał jako kilkulatek, ale również ona sama, jak i jej mąż, może być jeszcze na powrót bezpiecznym miejscem. Ich miejscem. Mama nie chce wyjeżdżać. Nie powie tego, ale boi się zaczynać od nowa. Bez rodziny, bez znajomych. Tu ma wszystko, Wszystko, co zna i kocha. Ostatecznie jednak jej strach, niepewność i miłość do miejsca i wspomnień, muszą ustąpić miłości do dzieci, z którą wiąże się po prostu ich dobro. A także przyszłość. Bezpieczna przyszłość. Mama i tym razem musi odstawić na bok rolę kobiety, córki, sąsiadki i skupić się na roli Mamy. A ta ma tylko jeden cel – chronić swoje dzieci. Nawet jeśli chwilę wcześniej goniło się je z krzykiem po ulicy. 

Michał

Michał

Tak naprawdę powinienem opisać większość postaci w filmie. Skupię się jednak na dwóch, poruszających mnie w tym filmie najbardziej. Główny dziecięcy bohater – Buddy (w tej roli Jude Hill) – jest młodym chłopcem, który przeżywa swoją pierwszą szkolną miłość i próbuje zrozumieć otaczający go zewsząd konflikt – zarówno rodzinny, jak i religijny. Jest przy tym uroczy i inteligentny, będący bodaj jedynym typem dziecka, które jestem w stanie tolerować. Poza młodym bohaterem moją największą uwagę przykuł jego filmowy dziadek, w tej roli Ciarán Hinds. Jest on swego rodzaju guru Buddy’ego, zastępując mu ojca i dając mu rady w różnych dziedzinach życia (w tym w poderwaniu młodej panny). Doświadczenie życiowe dziadka, pewien spokój i mądrość wręcz biją z tej postaci, pobudzając mnie z każdym jej pojawieniem się na ekranie.

Mateusz

Mateusz

To ja opowiem kilka słów o tym dziadku, ponieważ bardzo go polubiłem. Podobnie jak w przypadku Mamy – wiemy o nim tyle, ile wie o nim jego wnuk, Buddy. Wiemy, że jest ciepłym, kochającym i troskliwym człowiekiem, który bardzo dużo się w swoim życiu napracował i zasłużył na odpoczynek u schyłku swojego życia. Wiemy, że ostatnio coraz częściej zdarza mu się kaszleć. Wiemy, że lubi siedzieć na tyłach swojego domu i dłubać przy narzędziach. Wiemy, że po całej wieczności spędzonej z Babcią, wciąż ją beznadziejnie i bezgranicznie kocha, co dla młodego Buddy’ego jest czymś niesamowitym i godnym podziwu. Zresztą to Dziadek jest nauczycielem chłopca w kwestiach damsko-męskich. To do niego biegnie z pytaniem: „co dalej?” albo jak jej „zaimponować?”. I to od niego otrzymuje wyczerpujące i satysfakcjonujące odpowiedzi i to wedle tych odpowiedzi prawdopodobnie prowadzi swoje pierwsze miłosne podboje. 

AKTORSTWO

Sylwia

Sylwia

Zacznę od Caitriony Balfe, bo to na jej kreacji skupiłam się, podczas omawiania postaci. Szczerze ubolewam, że aktorka ta nie została nominowana za swoją rolę do Oscara, bo myślę, że spisała się równie dobrze, jeśli nie lepiej niż Judi Dench i Ciarán Hinds. Oczywiście jej rola była najbardziej ekspresyjną (poza rolą samego Buddy’ego), ale też uważam, że została odegrana perfekcyjnie. Porównuję rolę Balfe do tego, co pokazała w dość popularnym serialu Outlander. Po kilku epizodach, które obejrzałam, śmiało mogę stwierdzić, że mamy do czynienia z bardzo uzdolnioną i plastyczną aktorką, która potrafi odegrać zarówno skrajne postaci, jak i skrajne emocje. Jej ekspresja i dynamika świetnie kontrastowały z pewną stagnacją i zastaniem osób dookoła – dziadków, sąsiadów, męża. Jakby przyjmowała na siebie cały ciężar tego, co im nie zostało przyznane. Jej emocje, są emocjami pełnymi szczerości, nie mamy problemu, by uwierzyć we wszystko, co na ekranie nam przekazuje. Rola Mamy wyszła jej fantastycznie, a przemiana, jaka się dokonuje, kiedy uświadamia sobie, że ucieczka z Belfastu jest jedynym wyjściem, tylko potwierdza talent i pracę, jaką wykonała Caitriona Balfe. Naprawdę świetna rola.

Jestem również pozytywnie zaskoczona tym, jak poradził sobie kilkuletni Jude Hill, natomiast wcale nie dziwi mnie brak nominacji dla młodego aktora. Absolutnie nie dlatego, że nie zasłużył, a po prostu dlatego, że już przyzwyczaiłam się, że dziecięcy aktorzy w ogóle nie są brani (całkowicie moim zdaniem niesłusznie) pod uwagę w wyścigach po wszelakie filmowe nagrody. I o ile na początku wydawało mi się, że Hill trochę za bardzo szarżuje, przez co jest sztuczny, a jego kreacja zbyt wymuszona, o tyle z czasem uświadomiłam sobie, że dzieciaki takie właśnie są, a młodziutki aktor dał z siebie naprawdę sporo, co musiało nie być łatwe, biorąc pod uwagę, że zagrał postać żyjącą w świecie kompletnie mu nieznanym, w czasach, których nie ma prawa rozumieć. 

Mateusz

Mateusz

No to ode mnie słów kilka o aktorach starszego pokolenia. Uwielbiam Ciarána Hindsa za rolę Dziadka. Zagrał tak ciepłą, kochaną i serdeczną postać, że na samą myśl się wzruszam i mam nadzieję, że zgarnie on za swoją rolę Oscara, chociaż obawiam się, że to będzie rok Jessego Plemonsa. Judi Dench jest po prostu wielką aktorzycą i zdaje mi się, że nie ma roli, w której by sobie nie poradziła. Wszystkie sceny z nią są po prostu świetne. A pragnę przypomnieć, że aktorka ma 87 lat na karku! To, jak współgra z młodziutkim Judem Hillem, albo z jej ekranowym mężem (który też pochodzi z Belfastu!) jest po prostu świetne i nie dziwią mnie w sumie nominacje za drugi plan właśnie dla dziadków, a nie dla rodziców głównego bohatera filmu Branagha. Można oczywiście powiedzieć, że zarówno Dench, jak i Hinds mieli „taryfę ulgową”, bo relacja dziecka z dziadkami cechuje się zupełnie inną energią, niż relacja dziecka z rodzicami, i chyba mimo wszystko łatwiej skonstruować taką więź na ekranie, ale to tylko moje rozważania.

Michał

Michał

Pozwolę sobie tutaj bardzo krótko napisać: TAK. Co by nie powielać po Sylwii i Mateuszu, powiem, że kreacje głównych postaci są znakomite, a nominacje w pełni zasłużone. Aktorzy świetnie się ze sobą zgrali i panowała między nimi taka chemia, że na arkuszach maturalnych z chemii rozszerzonej powinni widnieć jako przykład idealnego związku. Po zakończonym seansie miałem ochotę wstać i klaskać. 

KWESTIE TECHNICZNE

Sylwia

Sylwia

O tym, że nie przekonuje mnie czarno-biała kolorystyka filmu tak tego, jak i w zasadzie żadnego innego, który mógł być wykonany w kolorze, już wspominałam. Przeszkadzało mi to zwłaszcza dlatego, że niektóre sceny wręcz krzyczały, prosiły o kolor. Chciałabym zobaczyć ów wycinek Belfastu oczami Buddy’ego właśnie, a chłopiec widział go przecież w kolorze. Kwestią, która natomiast całkowicie mnie zauroczyła, jest muzyka. Fantastycznie podkreśla klimat filmu i długo zostaje w głowie. Jeśli Belfast miałby być pocztówką z dzieciństwa, to musiałby być pocztówką po części muzyczną. Również zdjęcia zrobiły dla filmu dużo dobrego. I kolejny raz nasuwają skojarzenie z widokówką, wspomnieniem.

Mateusz

Mateusz

Po seansie rozmawialiśmy o tym wykastrowaniu z kolorów (wybaczcie, ładniej tego nie nazwę) i mnie też się to nie podoba i w zasadzie jedyny w miarę sensowny argument jest taki, że pewnie chcieli podkreślić, że to przeszłość, wyblakłe wspomnienia, ale nie zmienia to faktu, że tego nie kupuję. Podobały mi się natomiast próby Branagha z mastershotami. Naliczyłem chyba trzy takie dłuższe sceny bez cięć montażowych i robiło to wrażenie. Zostaje oczywiście muzyka. Ach, cóż to za cudowny element w tym filmie. Dzięki Belfastowi odkryłem Vana Morrisona (ciekawostka: muzyk pochodzi z Belfastu właśnie, dlatego to perfekcyjny zabieg ze strony twórców, że wykorzystano jego utwory), którego od seansu sobie słucham co jakiś czas z rosnącą przyjemnością. 

Michał

Michał

W odróżnieniu od przedmówców myślę, że filmowa czerń i biel nie jest taka zła. Znając co nieco problematykę dobierania kolorów w filmie, śmiem twierdzić, że dzięki ograniczonej palecie kolorów twórcy filmu mogli skupić się na ważniejszych aspektach tego filmu, jakim są emocje. Jakby nie patrzeć, to na nich opiera się film. Muzyka pomaga scenariuszowi grać na emocjach widza, a pięknie oświetlone kadry dzięki obraniu z kolorów przekazują emocje z ekranu jeszcze mocniej. Myślę więc, że technikalia zostały całkowicie podporządkowane fabule i w żadnym wypadku nie miały wybijać się ponad to. W końcu kiedy, teoretycznie, nie mamy na co spojrzeć (bo nic nas nie razi kolorem w oczy), patrzymy na aktorów i na fabułę. 

OSCAROWE SZANSE

Sylwia

Sylwia

Belfast powalczy o oscarowe statuetki w siedmiu kategoriach. To całkiem sporo, ale nie sądzę, by choć w połowie z nich odniósł sukces. Nie ma moim zdaniem szans na nagrodę za Najlepszy Film (nie dlatego, że nie zasługuje). Najprawdopodobniej natomiast albo Judi Dench, albo Ciarán Hinds otrzymają swoje statuetki za role drugoplanowe. Nie jestem pewna, co do piosenki, bo nie znam pozostałych kandydatów, muszę to nadrobić, by wyrobić sobie zdanie na ten temat. Kto wie, być może scenariusz doczeka się nagrody? W końcu Złoty Glob w tej kategorii już został mu przyznany.

Michał

Michał

Myślę, że jedyną szansą tego filmu jest Oscar dla aktorów drugoplanowych. Fabuła filmu jest ciekawa, lecz dosyć hermetyczna, więc nie widzę w tej kategorii sporej szansy. Dźwiękowo film jest całkiem dobry, ale nie wybitny, więc tutaj też odpada. Co do reżyserii ciężko jest mi się wypowiedzieć, nie znam kryteriów. Poprowadzenie filmowego Buddy’ego co prawda jest godne podziwu, ale do spektakularnego mu brakuje. 

Mateusz

Mateusz

Trudno wyrokować, ponieważ w ciągu ostatnich lat Złote Globy drastycznie straciły na znaczeniu i dziś już mało kto ma odwagę snuć przypuszczenia, że skoro jakiś film zgarnął Globa za jakąś kategorię, to rosną mu szansę na Oscara. Z czystej sympatii do tej produkcji mam nadzieję, że twórcy wyjdą z jakąś statuetką, ale największą szansę upatruję właśnie w piosence. Ale to może też dlatego, że bardzo nie chcę, żeby nagroda powędrowała do Billie Eilish. 

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Sylwia

Sylwia

Belfast to uroczy, ciepły, szczery film, będący widokówką z dzieciństwa, na której jednak szybko uwidaczniają się rysy, wgniecenia, rozmazane plamy tuszu, ubytki. To opowieść o dzieciństwie, które zostało naznaczone strachem i niepewnością. To film o świecie, którego już nie ma, ale wartości, które wyznajemy, które chcemy przekazywać naszym dzieciom i emocje, które nami rządzą – strach i obawa o przyszłość, są wciąż takie same. Belfast to prosta opowieść, ale w tej prostocie tkwi potężna siła. Twórcy nie silą się na patos ani na morał. Reżyser składa hołd swojemu dzieciństwu, które mimo wszystko wspomina ostatecznie z uśmiechem, mimo że przerywają go czasami łzy. Idealne wyważenie między napięciem, wzruszeniem a humorem sprawia, że film upływa w okamgnieniu i że wielu widzów będzie chciało do niego wracać.

Michał

Michał

Belfast to film niezwykły. Pomimo niecodziennego tła historycznego będzie bliski każdemu rodzinnemu człowiekowi. Bije z niego tyle troski, ciepła i miłości, że jest to film do wielokrotnego obejrzenia (zgadzam się tu z Sylwią). Tyle emocji, ile z niego bije, jest raczej nie do zrozumienia podczas pierwszego seansu. Zwyczajnie jest za dużo bodźców i istotnych czynników. Niecodzienna stylistyka filmu uwypukla jego główną cechę, jak mógłbym nazwać emocjonalność i ciepło. Jest to też film o dorastaniu i próbie zrozumienia otaczającego małe dziecko świata. Od widza wymaga więc sporo, ale moim zdaniem jest tego wart. 

Mateusz

Mateusz

Belfast będzie jednym z tych filmów, które będę chciał dość szybko pokazać mojej dorastającej córce. Powodów jest tyle, ile wymieniła już Sylwia, ale dla mnie powód jest jeszcze jeden, piekielnie istotny. W jednym zdaniu wypowiedzianym przez Tatę zawiera się bowiem prawda o ludziach, wedle której i ja staram się żyć i którą będę chciał wpoić swojemu dziecku – nieistotne jest to, kto skąd pochodzi, jak wygląda, w co wierzy, z kim sypia – dopóki jest dla nas dobry, będzie mile widziany w naszych sercach. 

Fot.: United International Pictures Sp z o.o.

belfast

Overview

Ocena Sylwii
8 / 10
8
Ocena Mateusza
8 / 10
8
Ocena Michała
8 / 10
8

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Michał Oziębły

Studiuję dziennikarstwo i ehistorię. Interesuję się szeroko rozumianą popkulturą, produkcją filmową (w tym głównie operatorką kamery i montażem), fotografią, marketingiem i social mediami. Prowadzę swój kanał na YouTube, zorientowany głównie na popkulturę. Aktualną serią przewodnią są recenzje książek.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *