Gleason

Wielogłosem o…: „Gleason”

Już jutro – nie bez powodu właśnie w obchodzony w naszym kraju Dzień Ojca – odbędzie się polska premiera niezwykle trudnego i emocjonalnego dokumentu Gleason, który jest opowieścią o niesamowitej, bohaterskiej wręcz walce z nieuleczalną chorobą niegdysiejszej wielkiej gwiazdy futbolu amerykańskiego – Steve’a Gleasona. Zapisał się on złotymi zgłoskami w historii Nowego Orleanu jako zawodnik, który popisał się historyczną obroną w pierwszym meczu po huraganie, kiedy to miasto zostało zdewastowane, a życie setek tysięcy mieszkańców zniszczone. Niedługo po tych wydarzeniach mężczyzna odkrył problemy ze swoim zdrowiem, a lekarze zdiagnozowali u niego stwardnienie zanikowe boczne. Wraz z diagnozą zapadł wyrok – mężczyzna pożyje od dwóch do pięciu lat, a w międzyczasie czeka go powolna i bolesna śmierć. Przerażająca i nieodwracalna diagnoza była jednak niczym dla człowieka, który słynął z niezwykłej umiejętności walki do końca. Gdy kilka tygodni po diagnozie okazało się, że jego żona, Michel, jest w ciąży, mężczyzna – mając świadomość, jak niewiele czasu mu pozostało – postanowił zacząć nagrywać krótkie vlogi dla swojego nienarodzonego dziecka, aby przekazać mu wartości, które kierowały jego życiem, i dać mu tyle, ile jest w stanie człowiek z wyrokiem śmierci. Ten niezwykle poruszajcy dokument ukazuje się w polskich kinach za sprawą Mayfly, natomiast my z dumą możemy powiedzieć, że objęliśmy go patronatem medialnym. Gorąco zapraszamy do kin, ponieważ to jeden z tych niewielu uniwersalnych obrazów, które poruszą każdego człowieka.

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: Wrażenia ogólne… No cóż, już nawet ta – tak z pozoru prosta i błaha – kategoria, w której każdy zawsze ma coś do powiedzenia, staje się nie lada wyzwaniem, podczas omawiania filmu Gleason. Dokument wywołuje tak silne emocje i porusza tak niełatwą problematykę, robiąc to w sposób dosadny i szczery do bólu, że każde zdanie napisane tutaj będzie wydawać się miałkie, tandetne i mało znaczące. Opowieść o byłej gwieździe amerykańskiego futbolu, która walczy z okrutną chorobą, jaką jest stwardnienie zanikowe boczne, nie pozostawi żadnego widza obojętnym, po prostu nie ma takiej opcji. Powiem nawet więcej – choć humor mężczyzny i jego żony jest zaraźliwy, a bijącego od nich ciepła nie da się nie poczuć, to nawet podczas gdy oni będą się szczerze i z całego serca śmiali – nam i tak będzie się chciało płakać. Nad nimi, bo los potraktował ich zbyt srogo, czy może nad nami samymi, bo majac biliard razy mniejsze problemy, niejednokrotnie użalamy się nad sobą bardziej niż oni? Na to pytanie zapewne każdy odpowie sobie w domowym zaciszu, ale nie zdziwi mnie, że odpowiedź u większości widzów okaże się być po prostu składową tych dwóch.

Mateusz Cyra: Zacznę nietypowo, bo od podziękowań. Dziękuję dystrybutorowi Mayfly za propozycję objęcia tego niesamowitego filmu patronatem medialnym. Jako redaktor naczelny portalu Głos Kultury jestem cholernie dumny z faktu, że jesteśmy drobną częścią popularyzacji tego filmu w Polsce i uważam to za nasze największe patronackie osiągnięcie. Przechodząc jednak do filmu… To jest autentycznie najtrudniejsze dzieło filmowe, z jakim przyszło mi się zmiarzyć w ciągu całego mojego życia. W trakcie niemal całego filmu nie da się nie płakać, ale mi chciało się wyć przez prawie cały czas i nie potrafiłem znaleźć ujścia dla wszystkich tych emocji, które kłębią się w głowie człowieka podczas seanu filmu Gleason. Dzieło Claya Tweela nokautuje emocjonalnie, wyciskając człowieka niczym gąbkę i zostawiając z bezradnym poczuciem bezsilności. Niesamowita walka, jaką codziennie od tylu już lat toczy Steve, Michel i wszyscy ich bliscy oraz współpracownicy fundacji Team Gleason to zarówno cenna lekcja pokory, jak i inspiracja do tego, by poprawić swoje życie.

PROBLEMATYKA

Sylwia: Walka z chorobą to oczywiście temat, który wysuwa się cały czas na pierwszy plan filmu, ale w tej walce zawierają się również mniejsze, choć nie mniej ważne bitwy: o zachowanie godności, o odczuwanie szczęścia z drobnych rzeczy, o możliwość spędzenia jak największej ilości czasu z żoną i z synem, o przekazanie chłopcu tego wszystkiego, co zdrowy ojciec mógłby przekazywać w naturalnym rytmie i tempie, przez kilkadziesiąt lat życia. Steve Gleason musi to natomiast zrobić, mając świadomość, że być może nie będzie miał na to więcej niż pięć lat. Oprócz tego niezwykle ważną rzeczą (i niemożliwie odważną) jest pokazanie i uświadomienie, jak wygląda życie z tą chorobą i jak wygląda codzienność osób bliskich choremu. Zaskoczyło mnie, jak niesamowicie szybko postępuje choroba. Rok po diagnozie były sportowiec poruszał się z wielkim trudem i mówił również z wysiłkiem. A to przecież dopiero początek. Pod koniec filmu, cztery lata po diagnozie, Gleason nie może poruszać się samodzielnie, a mówi za niego komputer. Najbardziej przejmujące wrażenie robi to wtedy, kiedy uświadomimy sobie w pełni, że chory ma wciąż umysł człowieka sprzed diagnozy. Czuje i myśli tak samo, jak kiedyś – jedynie jego mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa. Choć może przez swoją niezaradność wyglądać jak dziecko i poprzez okolicznośći tak być przez bliskich nieraz traktowany, to przecież to wciąż dorosły facet, który wie, jak wygląda i jakim obciążeniem jest dla swojej żony. Chce żyć i jedocześnie ma dość takiego życia. Film w brutalny wręcz sposób pokazuje codzienność z tą chorobą, nie pomijajac takich aspektów jak trudności w wypróżnianiu i odkrztuszaniu. Jednak obok Gleasona równie ważną dla problematyki filmu osobą jest jego żona, która także przeżywa dramat, choć jej zdolności ruchowe nie uległy degradacji.

Mateusz: Gleason porusza niesamowicie trudny temat, jakim jest walka z ciężką, wyniszczającą i śmiertelną chorobą, która dotknęła utalentowanego i w pełni sprawnego fizycznie sportowca. Jednak paradoksalnie nie to jest kwintesencją tego dokumentu. To wzruszający i piękny portret ojcowskiej miłości oraz przykład niesamowitej dojrzałości i samoświadomości mężczyzny, który wie, że nie zostało mu już wiele czasu, a każdy dzień będzie trudniejszy i bardziej wymagający tak dla niego, jak dla całej rodziny i – związanego z jego osobą, z jego chorobą, z jego walką – otoczenia. Zmagania Steve’a Gleasona dostarczają wielu emocji, a jakby tego było mało, mamy również pełen dostęp do walki jego żony, Michel, które dokładają zupełnie innych, równie trudnych do przetrawienia uczuć; możemy także obserwować, jak z chorobą syna radzi sobie jego ojciec. Podróż byłego futbolisty ukazana została także z perspektywy jego fundacji, której celem od początku powstania było szerzenie świadomości wśród ludzi na temat stwardnienia zanikowego bocznego (z angielskiego ALS) oraz walka o fundusze dla innych ludzi z tą nieuleczalną chorobą, o możliwie najbardziej godne życie, dostęp do sprzętu, który przez lata nie był refundowany (fundacja Team Gleason wywalczyła podpis Baracka Obamy pod ustawą, dzięki której chorzy na ALS mogą mieć dostęp do specjalistycznego sprzętu umożliwiającego komunikację z otoczeniem).

WADY I ZALETY DOKUMENTU

Sylwia: Zaletą będzie na pewno wspomniana już przeze mnie brutalność dokumentu. Tego typu filmy nie mogą pomijać takich aspektów, bo bez nich tracą swoją moc, swój wydźwięk i tak ważną, jeśli nie najważniejszą szczerość. Tutaj chciałam wspomnieć jeszcze, że zarówno Michel, jak i Steve Gleason, wykazali się naprawdę nieprawdopodobną odwagą, decydując się pokazać siebie i swoje życie w najtrudniejszych chwilach. Jednak oni, w przeciwieństwie do celebrytów decydujących się na występ w jakimś reality show, nie zrobili tego dla sławy czy pieniędzy, lecz po to, by uświadamiać ludzi, by pokazać im, jak wygląda życie z ALS, by dawać nadzieję – mimo wszystko – by inspirować, by pokazać, że można, że da się, że trzeba – jeśli tylko jest dla kogo.

Mateusz: To, o czym mówisz, niewątpliwie jest jedną z największych zalet tego filmu. Zderzenie niczego nieświadomego widza z trudami, przez jakie przechodzi Steve Gleason i jego rodzina, porównałbym do zderzenia malutkiego miejskiego samochodu z pędzącym pociągiem. Już w pierwszych scenach Gleason łapie za gardło i szarpie za nie nawet na napisach końcowych, ponieważ tam znalazło się miejsce dla materiału dodatkowego z archiwum Gleasonów, i również w tym miejscu są momenty, które powodują w człowieku przypływ łez.

Sylwia: Film jest niezwykle intymny, na co wpływ ma to, że jego większa część to wideo dziennik kręcony przez Gleasona dla swojego syna. I tu również upatrywałabym właśnie walorów dokumentu. Nie jest to bowiem typowa produkcja z tego gatunku, gdzie zespół filmowców kręci klatka po klatce to, co później widz ogląda w sali kinowej. Tutaj większą część udokumentował sam bohater, co czyni z filmu dziennik wręcz intymny, formę wyznania i jednocześnie wideo wspomnienia.

Mateusz: Intymność tej produkcji to kolejny powód, dla którego uważam ją za niezapomniane dzieło i jednocześnie jedno z najważniejszych w moim życiu. Sposób przedstawienia tej historii sprawia, że momentalnie stajemy się zżyci z bohaterami i w jakiś sposób próbujemy poradzić sobie z tym, co spotkało Steve’a, ale jest to zwyczajnie niewykonalne. Tym bardziej tak bardzo w nas to uderza.

Sylwia: Nie wymienię natomiast żadnych wad, nawet nie tylko dlatego, że nie wypada, ale z tego prostego powodu, że film Gleason ich nie posiada. Być może dla kogoś będzie to szczerość, być może dla kogoś innego bezpardonowość tej opowieści. Jednak jeśli ktoś uzna te cechy za wady… cóż, powinien się wstydzić.

Mateusz: Dokładnie, ten film nie ma wad. A jeśli ktoś takowych się doszukuje to w moim mniemaniu jest zwyczajnym, pozbawionym empatii dupkiem.

NAJBARDZIEJ PORUSZAJĄCA SCENA

Mateusz: Nie sposób wymienić tylko tę jedną, ponieważ Gleason w zasadzie utkany jest z poruszających scen – na szczęscie nie jest to działanie marketingowe ani celowy zabieg twórców mający na celu podbicie wyników oglądalności. Postaram się jednak przekazać fragment, który poruszył mną chyba najgłębiej. Mianowicie chodzi o zderzenie scen, w których widzimy umęczonego, niepotrafiącego już samodzielnie funkcjonować mężczyznę, który zdaje sobie sprawę z tego, jak wielkim obciążeniem jest dla swoich bliskich i dodatkowo jest kompletnie sfrustrowany swoją chorobą, bezradnością i faktem, że nie jest w stanie zrobić kompletnie nic, a chwilę później obserwujemy odsłonięcie pomnika ku jego czci za osiągnięcie sportowe, które odbiło się w historii Nowego Orleanu jako jedno z najcenniejszych i dających mieszkańcom najwięcej radości, wiary i nadziei. Oczywiście to nie jedyny taki moment – niesamowicie trudna była rozmowa, jaką przeprowadził Gleason ze swoim ojcem w ostatnich momentach, w których potrafił w miarę wyraźnie mówić.

Sylwia: Pierwsza scena, o której mówisz, faktycznie bezapelacyjnie zapada w pamięć. Tym bardziej że podsumowana zostaje słowami samego Gleasona, które trafiają w punkt, jeśli chodzi o jego wizerunek medialny i codzienne zmagania z chorobą w domowym zaciszu. Nie przytoczę ich dosłownie, ale sens był mniej więcej taki, że w jednej chwili stoisz przed odsłonięciem swojego pomnika i dla setek ludzi jesteś bohaterem, którego podziwiają, by pół godziny później, we własnym domu, zrobić pod siebie i potrzebować pomocy, by się umyć i przebrać.

Mnie ogormnie poruszyła również scena (wszystkie były poruszające, ale ta wyjątkowo zapadła mi w pamięć), kiedy w kościele próba biegu Gleasona kończy się upadkiem. Ten upadek może symbolizować wiele – upadek nadziei, wiary, przyszłości. Ale później, kilkakrotnie w filmie pokazany jest upadek jego malutkiego synka, który dopiero stawia pierwsze kroki. Te zupełnie różne upadki opowiadają przecież jedną historię – nie walczymy o to, by nie upadać, lecz o to, by za każdym razem wstawać.

ASPEKTY TECHNICZNE

Sylwia: Film został zmontowany tak, by pokazać dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku, jak postępuje choroba Gleasona, jak radzi z nią sobie on i jego rodzina. To niezwykle ważny aspekt techniczny, ale także emocjonalny, bo pozwala rozwinąć u widza nieprawdopodobne wręcz pokłady empatii. Towarzysząc mężczyźnie dzień po dniu, czujemy się poniekąd jak jego znajomi, jak domownicy obserwujący jego codzienne zmagania – z życiem, z chorobą, z niemocą i bezsilnością. Mamy w zasadzie trzy typu zdjęć w tym dokumencie – ujęcia, które powstały poprzez kręcenie przez Gleasona wideo dziennika dla syna, ujęcia typowo reżyserskie, stworzone na potrzeby dokumentu, kiedy jego żona, ojciec, matka, brat i wielu innych ludzi wypowiada się bezpośrednio do kamery, a także archiwalne zdjęcia z róznych lat, dokumentujące działalność Stephena Gleasona – na boisku, podczas akcji charytatywnych, podczas uchwalenia Ustawy Stephena Gleasona, wedle której chorzy na ALS mają możliwość otrzymania sprzętu umożliwiającego im komunikowanie się z innymi ludźmi – co wcześniej zostało im odebrane. Widz otrzymuje więc trzy dziurki od klucza, przez które obserwuje życie tego niezwykłego człowieka, ale każda z nich prędzej czy później zaleje się naszymi własnymi łzami. Wiem coś o tym – po seansie poszłam do kosza wyrzucić dwa zużyte opakowania chusteczek.

Mateusz: Ja w zasadzie do tej pory nie potrafię sobie poradzić z emocjami po tym, co obejrzałem. Było to dla mnie zwyczajnie zbyt trudne. Gdy tylko pomyślę o jakiejkolwiek scenie z Gleasona, czuję jak jakaś niewidzialna siła ściska mnie w okolicy żołądka, miażdżąc miejsce odpowiadające za wzruszenie. Odnosząc się do tego, co napisałaś – wszystkie typy przedstawienia tej historii są mocne i w równym stopniu oddziałują na odbiorcę, jednak każdy robi to na nieco innym poziomie emocjonalnym. Najbardziej urzekły mnie nagrania Steve’a – co chyba jest oczywiste. Mężczyzna prowadzi monolog bądź w niektórych momentach pokręconą wersję dialogu z synem, tworząc miniaturowe wehikuły czasu dla syna, a wszystkie te rozmowy są tak cholernie emocjonujące i tak skrajnie intymne, że były momenty, gdy było mi głupio, że mam do nich wgląd. Nie mniej jednak podziwiam Gleasona za niebywałą szczerość w tych nagraniach. Wiele z nich to po prostu strumień myśli uczuciowego, świadomego swoich emocji człowieka, który chce przekazać swojemu dziecku wszystko, co najlepsze.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Sylwia: Gleason to film niezwykły, a przecież nie był to pierwszy dokument, jaki widziałam, opowiadający o walce człowieka z bezwzględną chorobą. W ALS najgorsze nie jest to, że odbiera radość życia, że odbiera człowiekowi władze nad jego własnymi mięśniami. W tej chorobie najgorsze jest to, że odbiera godność, przez ograbienie chorego z samodzielności. Stephen Gleason chowa jednak dumę do kieszeni, a robi to dla żony i przede wszystkim dla Riversa, swojego synka. Film w przepiękny i wzruszający sposób ukazuje niezwykłą relację ojca z synem i czymś niesamowicie poruszającym jest fakt, że ukazuje się u nas właśnie 23 czerwca, w Dzień Ojca. Ten dokument poruszy chyba nawet najtwardsze serca. Jest to bowiem wyjątkowy, szczery, brutalny i chwytający za gardło portret miłości. Gdyby nie miłość, Gleason zapewne już dawno wywiesiłby bowiem białą flagę. Jednak jego zawziętość w tym, by towarzyszyć synowi tak długo, jak to możliwe, sprawia, że biała flaga kurczy się i znika z pola widzenia. Gleason to film, który trzeba zobaczyć – bez względu na to, czy zetknęliście się w jakikolwiek sposób z tą chorobą, czy nie. Bo ta opowieść, ten dokument, jak mało który jest w swym przekazie unwersalny jak cholera. Opowiada o chorobie, która nie dotknie każdego z nas, owszem, ale wykorzystuje ją, by stworzyć epos o nadludzkiej sile, godności, na którą stać tylko tych, którym zdawało się, że wyzbyli się jej całkowicie, miłości, która może i nie czyni cudów, ale jest gotowa o nie walczyć do samego końca. Właśnie takich opowieści nam trzeba, bez względu na przypadłość, na jaką cierpimy, bez względu na ludzi, dla których chcemy żyć, bez względu na wiarę, jaką wyznajemy.

Mateusz: Gleason powala na łopatki. Po prostu. To dokumentalne arcydzieło, które zasługuje na najwyższą notę. Ten film to emocjonalne tornado, które nie ma litości, ale nic dziwnego, ponieważ stwardnienie zanikowe boczne nie ma litości wobec osób, które dotyka. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie nawet w drobnym ułamku tego wszystkiego, co przez te lata musiał przeżywać Gleason, co przeżywała Michel, co działo się w umysłach ich rodziców, przyjaciół i pozostałych bliskich im osób. To zadanie wręcz niewykonalne, bowiem mnie zniszczyły tylko te niecałe dwie godziny, które ubrano w materiał filmowy. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że Steve Gleason wciąż walczy! Wiem, że będę wracał do tej produkcji i mam szczerą nadzieję, że powstanie w naszym kraju wersja DVD, którą w takim wypadku z miejsca kupię i postawię na honorowym miejscu na półce z filmami, które są najważniejsze w moim życiu. Popieram zdanie Sylwii – to taka produkcja, którą powinien obejrzeć każdy, ponieważ Gleason jest żywym przykładem tego, by doceniać swoje życie i cieszyć się z tego, co mamy.  Dla mnie to najprawdopodobniej film roku.

Ocena Mateusz: 10/10

Fot.: Mayfly

Gleason

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *