Już za dwa dni premiera komedii nietypowej, bo muzycznej. Jeśli jednak właśnie zapaliła Wam się w głowach świecąca na pomarańczowo lampka, ostrzegająca, że najwyższy czas spadać, bo to jakiś kolejny musical rodem z tych przeciętnych komedyjek romantycznych, to mamy dla Was kojące obwieszczenie – Heavy Trip to krwista, niczym stek z renifera i zwariowana niczym teledyski Marylina Mansona komedia o fińskich młodych muzykach, tworzących heavy metal, którzy postanawiają wreszcie wyjść z garażu do ludzi i zdobyć swoje pięć minut sławy! Decyzja ta pociągnie za sobą multum nieprzewidzianych i absurdalnych konsekwencji – od uwielbienia miejscowej ludności aż po konflikt z norweskimi strażnikami granicznymi.
Film obejrzycie w dobrych kinach studyjnych za sprawą Mayfly, a Głos Kultury objął produkcję patronatem medialnym.
WRAŻENIA OGÓLNE
Michał: Ogólnie mówiąc, to po Heavy Trip spodziewałem się dużo lepszego filmu. Czytając opisy i oglądając zapowiedzi, miałem w głowie pewne przeświadczenie, że to taka fińska wersja Spinal Tap. Oczekiwania miałem chyba trochę zbyt wygórowane, ale ostatecznie produkcja Finów okazała się całkiem zabawną komedią. Momentami gagi są dość proste (nie wiedzieć czemu, cały czas, gdzieś z tyłu głowy migała mi lampka z napisem Gang Olsena ;) ), ale na tyle zabawne i wpisujące się w konwencję, że nie sprawiają wrażenia wymuszonych (proste, ale nie prostackie). No i przede wszystkim, największym plusem Heavy Trip niewątpliwie jest muzyka. Utwory grane przez filmowe Impaled Rectum (zarówno te coverowe, jak i debiutanckie “demo”) to kawał naprawdę dobrego metalu, który tacy emerytowani metalowcy jak ja, na pewno docenią.
Mateusz: Tak właśnie myślałem, że kto jak kto, ale Ty z pewnością wyłapiesz i docenisz wszelkie metalowe odniesienia, smaczki, gesty i mrugnięcia, jakie twórcy zastosowali wobec fanów. Ja przyznaję bez bicia – trudno mi jakkolwiek się odnieść, bo o muzyce heavy metalowej wiem tyle, że jest. Znam nazwy tych bardziej znanych kapel, znam i lubię niektóre łagodniejsze utwory, ale historii metalu absolutnie nie znam i na tym polu wypowiadać się nie mogę i nie powinienem, dlatego to Tobie oddam głos przy tych kwestiach. Heavy Trip to film, po którym spodziewałem się mniej więcej tego, co dostałem – uniwersalnej historii, skrojonej pod konkretną tematykę z prostym, ale udanym poczuciem humoru. Dlatego nie mogę mówić, żebym był zawiedziony. Bawiłem się dobrze, spędziłem lekki wieczór dzięki tej produkcji i pozostawiła ona po sobie pozytywne wrażenia.
ZALETY I WADY FILMU
Mateusz: Heavy Trip to dzieło zwariowane. To jednocześnie jego zaleta oraz jego wada. Jednym takie poczucie humoru zdecydowanie będzie pasować, innych odrzuci. Dlatego też warto na wstępie zaznaczyć, że najzwyczajniej w świecie nie jest to film dla każdego, właśnie przez wspomniane poczucie humoru. To komedia z żartami typowo sytuacyjnymi, w dodatku dużo tu tych dosadnych. Z drugiej strony – pod płaszczykiem heavy metalowej tematyki, której przecież ktoś może nie lubić, skrywa się uniwersalny przekaz, który już trafi do każdego, oraz bohaterowie, z którymi łatwo się utożsamić.
Michał: Bywały takie momenty, w których musiałem bardzo wysoko zawiesić swoją niewiarę (jak chociażby skok śladami Jynkkiego), czy sceny czysto slapstickowe, wywołujące czasami grymas niezadowolenia (mnie osobiście na przykład średnio podszedł cały wątek norweskiego “oddziału Delta” pilnującego granicy). Lecz, na szczęście, Heavy Trip posiada więcej zalet niż wad i te niezbyt odpowiadające mi fragmenty filmu wynagrodziły sceny-perełki, na których zaśmiewałem się na głos (do czego jeszcze wrócę). Zgadzam się jednak z Mateuszem – Heavy Trip zdecydowanie nie jest filmem dla wszystkich. Już nawet abstrahując od całej muzyczno-metalowej stylistyki, to humor jest tutaj na tyle specyficzny, że z pewnością nie każdego rozbawi. Na pewno warto ten film obejrzeć w większym gronie znajomych, wzajemnie nakręcając się kolejnymi, momentami ocierającymi się o absurd, scenami.
PROBLEMATYKA
Mateusz: Heavy Trip to oczywiście film drogi. A jak to w tym wypadku bywa – bohaterowie w jej trakcie przejdą pełną przemianę oraz uda im się dojrzeć do pewnych wniosków oraz decyzji, których na początku tejże by się po sobie nie spodziewali. Mimo że fińska produkcja trafi przede wszystkim do serc miłośników ostrych, ciężarnych wręcz riffów* (:P) – zawarty w niej przekaz jest już jak najbardziej dla każdego. Wszak metal też człowiek i targają nim zróżnicowane emocje. Najbardziej oczywiście widać to za pomocą głównego bohatera, który jest z całej tej wesołej ferajny najbardziej ludzki; młody chłopak bardzo pragnie odnieść artystyczny sukces, jednak paraliżuje go trema, z którą nie potrafi sobie poradzić. Turo jest także nieśmiało zakochany w lokalnej sprzedawczyni kwiatów, ale obawia się konkurencji bardziej popularnego miejscowego muzyka. Wraz z przyjaciółmi postanawia zmierzyć się ze swoim wewnętrznym lwem i nie zważając na przeciwności losu, próbuje spełnić marzenia, które drzemały w nim od lat.
Michał: Wewnętrznym lwem, a nawet rosomakiem ;). Dla mnie Heavy Trip jest filmem drogi tylko połowicznie. Pozostała część to uniwersalna opowieść o dążeniu do sukcesu, o muzykach, którzy z piwnicy wspięli się na scenę muzycznego festiwalu, pokonując tym samym własne ograniczenia. Nie sposób też nie zauważyć mnóstwa inspiracji, z których garściami czerpali twórcy Heavy Trip. Sam wątek młodych ludzi próbujących grać metal w jego najcięższej odmianie, w małej skandynawskiej wiosce widzieliśmy już w islandzkim Metalhead z 2013 roku. Zwariowane perypetie zespołu rockowego również wzorują się na najlepszych – wątek pechowego i/lub notorycznie umierającego perkusisty to klasyka znana chociażby z Oto Spinal Tap (1984) czy The Commitments (1991).
NAJLEPSZA SCENA
Mateusz: Chyba ta, w której kapela postanawia zrobić sobie zdjęcie promocyjne. Uśmiałem się jak cholera. Inna sprawa, że to zdjęcie wyszło naprawdę genialnie!
Michał: Scena, w której Lotvonen przypadkowo odnajduje unikatowe brzmienie zespołu, słysząc piekielne jęki maszyny rozdrabniającej mięso reniferów i późniejsze zainspirowane tym gitarowe riffy. Na wyróżnienie zasługuje też nietypowy sposób, w jaki grupa dociera na wymarzony festiwal (wikingowie!).
OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI
Michał: Nasi bohaterowie, mimo że przez wszystkich innych wrzucani do jednego wora, swoim stylem reprezentują całą gamę jakże rozległych podgatunków metalu. Mamy więc wokalistę Turo w czarnej ramonesce (klasyczny heavy metal), perkusistę Jynkkiego z dżinsową kamizelką pełną naszywek (hard rock à la Motorhead), gitarzystę Lotvonena stylizującego się na Dave’a Mustaine’a z Megadeth (thrash metal) i wreszcie basistę Pasiego, który początkowo wygląda jak typowy przedstawiciel doom/gothic, a po przeobrażeniu w Xytraxa to już czysty black metal rodem z Norwegii.
Mateusz: I właśnie o Pasim chciałem napisać kilka słów. To basista zespołu Impaled Rectum, a także chodząca encyklopedia muzyki metalowej. Facet zna absolutnie wszystko, co powstało, a dzięki swojej pamięci słuchowej z pewnością byłby zwycięzcą metalowej edycji programu Jaka to melodia? To postać zdecydowanie najbardziej przerysowana ze wszystkich występujących w Heavy Trip, ale jest w tym pewna magia, ponieważ bohater ten generuje sporo humoru sytuacyjnego. Jego jednolita mimika, stoickie obycie oraz olbrzymia metalowa samoświadomość sprawiają, że każda scena, w której się pojawia, to coś dobrego. Mimo że formalnym frontmanem grupy jest Turo, to tak naprawdę Pasi jest najbardziej decydujący (to on stworzył logo, to on wysłał grupę na sesję zdjęciową, to on nadał jej nazwę). Pasi bardzo szybko odrzuca swoje “ja” i przyjmuje tożsamość Xytraxa, w myśl wszystkich wielkich metalowych legend. Bardzo wyrazista i zdecydowanie moja ulubiona postać.
Michał: Ja także polubiłem postać Xytraxa – scena, w której staje na szczycie wzgórza, w swoim nowym, black metalowym rynsztunku, była mistrzostwem świata, aż przypomniał mi się jeden z najbardziej obciachowych teledysków zespołu Immortal. Niemniej jednak, za głównego bohatera Heavy Trip można uznać właśnie Turo – wokalistę grupy, który kiedy nie gra z kolegami w piwnicy, dorabia sobie jako salowy w miejscowym szpitalu. Nie da się nie zauważyć, że największą pasją Turo jest właśnie metal, lecz w przeciwieństwie do przyjaciół z zespołu, wcale nie marzy mu się wielka kariera sceniczna, chłopak bowiem jest bardzo nieśmiały i niepewny siebie, a na samą myśl o publicznym występie robi mu się niedobrze (co zresztą dość widowiskowo manifestuje, kiedy już do takiego występu dochodzi). Turo to postać, z którą chyba najłatwiej się identyfikować (przynajmniej mnie), i to właśnie jego osobista droga i walka z własnymi ograniczeniami (i innymi rosomakami) stanowią główną oś fabularną.
AKTORSTWO
Mateusz: Jak to w przypadku filmów komediowych bywa – trudno tu o jakieś wybitne kreacje, rodem z filmów Oscarowych. Fiński film stawia przede wszystkim na rozrywkę oraz sytuacyjny humor, dlatego bohaterowie nie zostali zarysowani głębiej, niż wymagały tego okoliczności. Nie znaczy to oczywiście, że mamy do czynienia z płaskim aktorstwem czy takim rodem z fabularyzowanych dokumentów, popularnych ostatnio w polskiej telewizji. Nic z tych rzeczy! Najlepiej oczywiście wypada Johannes Holopainen, który wciela się w głównego bohatera – dzięki jego kreacji bardzo szybko i bardzo łatwo możemy utożsamić się z Turo i jego przyziemnymi problemami. Dla mnie jednak absolutną gwiazdą Heavy Trip jest Max Ovaska, który wypadł rewelacyjnie w roli Xytraxa. Kamienna twarz aktora zestawiona z wygłaszanymi przez niego kwestiami to istny fenomen, ten bohater wywoływał we mnie największe pokłady śmiechu.
Michał: Po raz kolejny, zgadzam się. Aczkolwiek, w mojej ocenie, cały zespół wypada dobrze pod względem aktorstwa. Każda z tych kreacji jest wiarygodna i nie sposób nie polubić członków szalonego fińskiego bandu zarówno jako całości, jak i każdego z osobna.
Mateusz: Fakt, cały zespół prezentuje się dobrze, podobnie bardziej istotni mieszkańcy miasteczka.
KWESTIE TECHNICZNE
Mateusz: Trudno tu o jakieś techniczne fajerwerki – mieliśmy w kilku miejscach zastosowane CGI, które wypadło całkiem przyzwoicie, biorąc pod uwagę kraj i budżet produkcji. Zdecydowanie na plus wypada scena walki ze wspomnianym już rosomakiem, w której użyto – zgodnie ze starą kinową tradycją – sztucznego, wypchanego zwierzaka, zamiast komputerowego efektu specjalnego. Jasne – pewne ujęcia tej walki były dalekie od doskonałości, ale z drugiej strony – jest w tym pewien urok, który w moim przekonaniu pozostawia pozytywne wrażenie. Heavy Trip to jednak przede wszystkim film muzyczny i jeśli chodzi o ten aspekt – jest super. Nie przepadam co prawda za heavy metalem i troszeczkę obawiałem się, że ostre brzmienia i growl mnie pokonają, ale wcale tak nie było! A piosenka, która przewija się przez cały film, finalnie wpadła mi w ucho i dobrze się przy niej bawiłem. Czy jestem fanem symfonicznego, postapokaliptycznego, kruszącego renifery, obrażającego Chrystusa, ekstremalnego, wojenno-pogańskiego metalu z Fennoskandii? Powiem tak: gdybym miał dłuższe włosy – z pewnością bym nimi wirował.
Michał: Ja kiedyś miałem dłuższe, więc pozostało mi tylko wirowanie fantomową grzywą.
SŁOWEM PODSUMOWANIA
Mateusz: Heavy Trip to absurdalnie śmieszna komedia z wszechobecnym, ostrym gitarowym brzmieniem w tle. To rzecz od fanów dla fanów heavy metalu, w której odnajdą się na szczęście także widzowie, którzy na co dzień tej muzyki nie słuchają. Grupa marzycieli jest ujmująca w swoim uporze i każdy, kto kiedyś bardzo o czymś marzył, zrozumie ich podejście.
Michał: Heavy Trip nie jest może najwybitniejszym przedstawicielem swojego gatunku i było już kilka o wiele lepszych tytułów o podobnej tematyce. Niemniej jednak fińska produkcja ma w sobie coś, co urzeka, można się przy niej świetnie bawić – grunt to odpowiednie nastawienie. Jedni będą parskać śmiechem, inni machać głową w takt symfonicznego, postapokaliptycznego, kruszącego renifery, obrażającego Chrystusa, ekstremalnego, wojenno-pogańskiego metalu z Fennoskandii – dla każdego coś miłego. Komedia zdecydowanie godna polecenia do obejrzenia w wesołym gronie znajomych.
* Wewnętrzny redakcyjny żart, powstały po tym, jak w jednej z recenzji naszego redaktora muzycznego znalazło się określenie „ciężarne riffy”; określenie usunięto w trakcie korekty, ale uśmiech wywołuje w nas nadal – przyp. red.