Hollie Stephenson

Wielogłosem o…: Hollie Stephenson – „Hollie Stephenson”

Hollie Stephenson ma spore szanse, by wypełnić lukę po zmarłej Amy Winehouse. Ta dziewiętnastoletnia artystka jest w pełni świadoma tego, co potrafi, i swoim debiutem zachwyciła już krytyków oraz słuchaczy na Wyspach Brytyjskich. Jej płyta – zatytułowana po prostu Hollie Stephenson – ukazała się w maju tego roku. W Polsce za sprawą Fonografiki możemy jej słuchać od początku lipca. Nasi redaktorzy postanowili porozmawiać o tym gorącym debiucie, efektem czego jest niniejszy Wielogłos! Zapraszamy do lektury, a zainteresowanych odsyłamy również do lektury wywiadu z artystką – TUTAJ.

WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Cyra: Powiedzieć, że jestem fanem soulu, bluesa oraz ich pochodnych, to troszeczkę za dużo, ale jest to dla mnie bardzo atrakcyjny rodzaj muzyki i często w ostatnich czasach sięgam po wykonawców wykonujących te gatunki. Dlatego gdy któregoś dnia usłyszałem Pointless Rebelion, stwierdziłem, że „to jest to!”.  Prawdę powiedziawszy – byłem już całkiem nieźle z płytą zaznajomiony, gdy otrzymaliśmy propozycję patronatu, tym bardziej się ucieszyłem z takiego obrotu spaw, bo to doprawdy solidny kawałek soulu.

Jakub Pożarowszczyk: No cóż, w moim przypadku Hollie miała ciężkie zadanie, aby mnie przekonać do zawartości jej debiutu. Soulu i jego pochodnych fanem nie jestem, wolę jak z głośników rzężą mi gitary, a w uszach tłucze nawałnica perkusji. Dlatego ze sporą rezerwą podchodziłem do płyty. Liczyłem na parę wpadających w ucho kawałków i nic więcej. No cóż, przeliczyłem się, bowiem Hollie Stephenson to fenomenalne wyprodukowana przez Dave’a Stewarta płyta, z jedenastoma kawałkami, które z miejsca wpadają w ucho. Nie wiem, ile w tej płycie jest tej prawdziwej Hollie, bo Dave Stewart jako producent i współautor potrafi silnie zaznaczyć swoją obecność (idealnym przykładem są solowe albumy Micka Jaggera (Primitive Cool) i Ringo Starra (Liverpool 8). Z drugiej strony to bardzo dobrze, że pieczę nad debiutem Hollie sprawuje tak doświadczony muzyk i aranżer, jakim jest Stewart, bo co jak co, ale facet wie, jak pisać hity, co udowodnił w Eurythmics.

Hollie Stephenson - Lovers Game (Official Lyric Video)

PLUSY I MINUSY ALBUMU

Mateusz: Hollie Stephenson stworzyła bardzo spójną, przemyślaną płytę. Jedynym minusem (który na szczęście znika po 2, 3 przesłuchaniach) jest fakt, że dla osób, które nie zdążyły zaznajomić się nieco bardziej z debiutem Brytyjki, krążek Hollie Stephenson może wydać się odrobinę zbyt jednolity. Ten argument znika jednak wraz z każdym przesłuchaniem płyty, która do wybitnie długich nie należy – wraz z dwoma bonusowymi utworami całość trwa około 50 minut.

Jakub: Nie zgodzę się z zarzutem o jednolitości. Akurat dla mnie płyta od początku jawiła się jako zaskakująco różnorodna. Od pierwszego utworu na płycie, czyli Pointless Rebellion, który zaraża pozytywnym nastrojem, po nieco funkujący Broken Heart Strings, soulowy Leave Her Be, bluesujący Lovers Game, aż po kipiący rockową energią Man Of Few Words. Hollie nie zamyka się w jednym gatunku, sięga po wiele inspiracji. Ktoś może uznać, że stylistycznie płyta może się jawić jako chaotyczna, lecz na szczęście wszystko to spaja producencką klamrą Dave Stewart.

Mateusz: Dlatego też napisałem, że zarzut o jednolitość znika dość szybko po przesłuchaniu płyty. Przejdźmy jednak do plusów, które zdecydowanie przeważają – to naprawdę udany debiut. Może narażę się fanom Amy Winehouse, ale debiut Hollie Stephenson oceniam wyżej niż bardzo dobry Frank. Słuchając Hollie Stephenson, czuć wyraźnie, że artystka śpiewając, czuje się jak ryba w wodzie.  Wokalistka ładnie przekazuje emocje i nie da się nie zauważyć, że to, co robi, jest dla niej prawdopodobnie największą przyjemnością w życiu. Nie jest to może płyta nowatorska lub wywracająca do góry nogami cały gatunek – do tego młodziutkiej Brytyjce jeszcze sporo brakuje, ale czuć zadatki na naprawdę wielką Artystkę, jeśli tylko nie wpadnie w złe nawyki bądź nie zachłyśnie się swoim talentem. Jedno wiem na pewno: to płyta świeża, przyjemna w odbiorze i w jakiś sposób ciepła, wypełniona dobrymi wibracjami.    

Jakub: Porównywanie Hollie do Amy tylko może jej zaszkodzić. Nie rozumiem tego za bardzo, ale jest to medialny temat, więc jakoś specjalnie mnie to nie dziwi. Mnie osobiście to irytuje, ponieważ niespecjalnie cenię twórczość Amy, co więcej, uważam ją za przereklamowaną i w gruncie rzeczy mało odkrywczą. Dlatego porównań Hollie z Amy z mojej strony się nie uświadczy, bo jest to bezcelowe i nieco szkodliwe dla samej Hollie. Ale to już opowieść na inny czas. Faktycznie Hollie nie nagrała wybitnie oryginalnego albumu. Brutalnie powiem, że jest to bardziej produkcja typowa dla Stewarta. Jedenaście kandydatów na hity na listach przebojów, zagranych w popowo-soulowo-bluesowym sosie, do którego głos Hollie pasuje jak ulał. Z drugiej strony połączenie kompozytorsko-producenckiego kunsztu Stewarta z naturalnym talentem Hollie i jej wspaniałym głosem wypada nader znakomicie i ta płyta potrafi się kręcić godzinami w odtwarzaczu, wprawiając mnie w wyłącznie dobry nastrój, a oto, jak sądzę, chodziło. Tak, największym plusem są kompozycje, wśród których nie ma słabego strzału. Minus będzie, ale tylko jeden, o nim jednak poniżej.

Mateusz: Nie jestem pewny, czy dokładnie o to chodziło, bo niektóre teksty należą bardziej do grona tych smutnych, co może maskowane jest melodią bądź wokalem, ale generalnie wiem, o co Ci chodzi, bo mam podobnie. Nie zgodzę się jednak, że na płycie jest jedenaście kandydatów na hity list przebojów – gdyby tak było, już dawno słyszelibyśmy Hollie w masowych stacjach radiowych. Tym bardziej że nie każdy jednak docenia “czarną” muzykę. Inna rzecz, że artystka wydaje się być niebywale świadoma tego, co robi, dlatego umniejszyłbym jednak nieco rolę Stewarta. Nie twierdzę, że nie wykonał świetnej pracy przy debiucie Brytyjki, ale mimo wszystko stawiałbym doświadczonego muzyka bardziej w roli mentora i opiekuna.

NAJLEPSZY UTWÓR

Mateusz: Mam problem, żeby jednoznacznie wskazać jeden utwór. Do moich ulubieńców należy Men of Few Words, mający bardzo fajną energię i jakąś taką nutkę tajemnicy. Jasne, to kolejna piosenka o miłości, ale pachnie mi ona klimatem retro. Z najsilniejszych punktów płyty warto również odnotować Dried out Lies, w której dajemy się uwieść Hollie i zapominamy, że ta dziewczyna ma dopiero dziewiętnaście lat.

Jakub: Moim faworytem jest soczysty bluesior w postaci ballady, jaką jest Sunday Morning. Tutaj mam wrażenie, że jest najwięcej Hollie na całym albumie. Jej wokal zdecydowanie dominuje w tej kompozycji, wokalistka wydaje się nie być ograniczoną formą piosenki ani samą aranżacją. W tym kawałku daje z siebie wszystko.

Hollie Stephenson - Sunday Morning

NAJSŁABSZY UTWÓR

Mateusz:  W tej kategorii raczej wstrzymam się od głosu. Płyta jest bardzo równa i nie ma na niej jakiegoś znacznie odznaczającego się w negatywny sposób utworu.

Jakub: Wiem, że to nudne, ale mam takie same odczucia jak Mateusz. Ale jakbym miał coś wskazywać, to padłoby na My Own Tears, który trochę blednie pomiędzy Man on Few Words Sunday Morning.

TEKSTY

Mateusz:  Przewodnim tematem Hollie Stephenson jest oczywiście miłość. Z reguły ta niezbyt udana, skrzywdzona, zraniona, niedoskonała, urwana przedwcześnie. Wokalistka sama pisze swoje teksty i jest to dla niej niezwykle istotny element twórczości, co znajduje swoje potwierdzenie, jeśli się im przysłuchać. Miłość z jej perspektywy nie trąci banałem, a każdy z nas z którąś piosenką prędzej czy później się utożsami. Są jednak utwory, takie jak Pointless Rebelion, w których artystka dokonuje rozliczenia – być może i z samą sobą – z  buntem, egoizmem, poczuciem wyższości nad innymi oraz opisuje, jak wielką bezsensownością jest takie zachowanie. Nie zabrakło również miejsca dla rozliczenia z przyjaźnią.  

Jakub: I tutaj będzie zapowiadany minus. Niestety teksty to najsłabszy punkt na płycie. Z czasem przestałem się wsłuchiwać w słowa liryków, tylko zacząłem traktować głos Hollie jako wiodący instrument. Teksty są zdominowane tematyką miłosną typową dla osób w wieku Hollie, a że Hollie ma osiemnaście lat, to wszystko wydaje się jasne. Ja się z tekstami nie utożsamiam.

WOKAL

Mateusz: Hollie Stephenson ma charyzmatyczny wokal. Brzmi zdecydowanie, pewnie, mocno. Nie przeszkadza to wokalistce w nagłych zmianach w śpiewie, by z pełnego oraz silnego głosu przejść płynnie do delikatnego, subtelnego i melodyjnego intonowania, a chwilę później wykończyć wszystko charakterystyczną i smakowitą dla odbiorcy chrypą. Pod tym względem słuchacz z pewnością nie znajdzie nudy na debiutanckim Hollie Stephenson. Uważam zresztą, że ta płyta odnosi sukces głównie ze względu na wokal, a nie na towarzyszące mu instrumenty.

Jakub: No cóż, solowe płyty przeważnie odnoszą sukces dzięki soliście ;). Tutaj jednak zasługi są podzielone między Hollie a Dave’a Stewarta, o czym już powyżej wspominałem. Dave niczym David Gilmour w przypadku Kate Bush odkrył talent Hollie i postanowił zadbać o to, aby na debiucie wokalistka nie przejmowała się sferą aranżacyjno-producencką i mogła w otoczeniu doskonałych i doświadczonych muzyków ukazać pełnię swoich umiejętności. Mam wrażenie, że jednak Hollie wydaje się na płycie nieco stremowana, szkoda, że w niektórych kawałkach nie postanowiła pójść na całość, jak w przejmującym, szarpiącym za serce Sunday Morning.

Hollie Stephenson - My Own Tears (live, acoustic)

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Mateusz: Hollie Stephenson nagrała przyjemny w odbiorze debiut, do którego wracam z przyjemnością po ciężkim i stresującym dniu w pracy. Tak kojące melodie w połączeniu z charyzmą wokalistki są bardzo dobrym remedium na niedogodności codzienności. Nie jest to może płyta, po której słuchacz będzie zbierał szczękę z podłogi, będąc osłupiałym z wrażenia, ale Hollie Stephenson zdecydowanie ma potencjał, by przyćmić wszystkie te Adele i inne artystki znajdujące się gatunkowo gdzieś blisko tego, co robi ta młoda dziewczyna.

Jakub: Będę śledził dalszą jej karierę z ciekawością, jednak poza równą płytą, jaką jest ów debiut, potrzebny jest jej olbrzymi hit i obawiam się, że trzeba skręcić nieco w bardziej popowe rejony, aby zdobyć uznanie szerokiej publiczności, która niekoniecznie lubi słuchać krystalicznie czystego soulu. Mam wrażenie, że Hollie Stephenson  jest jedynie przetarciem, przywitaniem się z szeroką publicznością, a podejrzewam, że Hollie ma kilka asów w rękawie. Obiecująco to wygląda.

Fot.: Fonografika

Hollie Stephenson

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *