Jednoroczna wdowa

Wielogłosem o…: „Jednoroczna wdowa”

Czwórka to szczęśliwy numerek tego tekstu. Jednoroczna wdowa jest bowiem czwartą książką pióra Johna Irvinga, z którą zetknęli się nasi redaktorzy, a której główni bohaterowie to pisarze w liczbie… oczywiście czterech. Jeśli z kolei podzielicie czwórkę na pół, otrzymacie dwa, a raczej dwóch; dwóch chłopów z krwi i kości, którzy wezmą za chwilę pod lupę rozczulającą historię porzuconej przez zrozpaczoną matkę czterolatki, jej ojca – autora książek dla dzieci i nałogowego podrywacza – oraz młodego chłopaka, w którego sercu lato 1958 roku zostawi ślad na całe życie. Jak zwykle u Irvinga jest też sporo innych ciekawostek: historie w historiach, książki w książkach, zaklejane stópki, holenderskie burdele, a także odpowiedź na fundamentalne pytania takie jak: dlaczego lepiej skaleczyć się szkłem niż nożem?; jaki odgłos wydaje ktoś, kto stara się nie czynić żadnych odgłosów? W zasadzie jest tu wszystko, dlaczego więc – pomimo pozytywnego ogólnie odbioru – Michał i Przemek tak różnie widzą miejsce Jednorocznej wdowy w hierarchii dzieł amerykańskiego autora? Wszystkiego dowiecie się z poniższego Wielogłosu.

WRAŻENIA OGÓLNE

Przemek Kowalski: Jednoroczna wdowa to moje czwarte – po Hotelu New Hampshire, Modlitwie za Owena oraz Regulaminie tłoczni win – spotkanie z twórczością Johna Irvinga i po raz czwarty jest to spotkanie nader owocne. Pierwszą powieść Amerykanina przeczytałem zaledwie pół roku temu, a już teraz znajduje się on w ścisłej czołówce moich ulubionych pisarzy i nic nie wskazuje na to, by coś w tej kwestii miało się zmienić, ponieważ śmiało mogę Irvinga nazwać swoim literackim idolem.

Wznowiona (premierowo wydana w 1998 roku) przez Prószyński i S-ka Jednoroczna wdowa to – jeśli mam być szczery – najsłabsza powieść pióra exeteriańczyka (jedno ze słów-kluczy w odniesieniu do omawianego utworu) ze wszystkich czterech, z jakimi miałem do czynienia, choć określenie „najsłabsza” jest tutaj mocno krzywdzące, zważywszy na fakt, że porównuję ją z tytułami w moim odczuciu wybitnymi. Nie jest to „słaba” pozycja, dla wielu (większości?) pisarzy to wciąż poprzeczka ustawiona na nieosiągalnym poziomie, tyle że wiedząc, na co stać tego konkretnego autora, jako czytelnik winduję zarówno poprzeczkę, jak i oczekiwania jeszcze wyżej. Jest tu sporo z tego, czym Irving podbił serca milionów fanów, zdarzyły się i drobne potknięcia (o których za chwilę), jednak ogólnie rzecz ujmując – nadal klasa, panie Irving, nadal dajesz pan radę!

Michał Bębenek: O dziwo, jest to także moje czwarte zetknięcie z Irvingiem, lecz poza genialnym Hotelem New Hampshire moje doświadczenia z książkami tego autora były nieco inne, zamykając się we w miarę dobrej powieści Czwarta ręka i dość słabym zbiorze opowiadań Ratować Prośka. Wobec tego Jednoroczna wdowa dla mnie okazała się jedną z najlepszych pozycji Irvinga. Rozciągnięta na całe dekady (a właściwie podzielona na dwie główne części, dziejące się kolejno w 1958 i 1990 roku) opowieść o niewłaściwej-właściwej miłości. W tej pierwszej poznajemy sławnego autora książeczek dla dzieci, Teda Cole’a, jego piękną żonę Marion oraz ich czteroletnią córeczkę Ruth. W swojej pierwszej wakacyjnej pracy w domu Cole’ów pojawia się także nastoletni Eddie O’Hare, który zakochuje się w o wiele starszej od siebie Marion (zresztą z wzajemnością). Pewnego dnia pani Cole znika bez śladu, porzucając  wszystko, co miała – męża, dom, córeczkę, młodocianego kochanka i przede wszystkim bolesne wspomnienia o tragicznie zmarłych synach. Druga część skupia się na już dorosłej Ruth Cole, której udało się odnieść o wiele większy sukces pisarski niż jej ojcu. Trzydziestoparoletnia pisarka karmi się wciąż nadzieją, że jej matka w końcu powróci. Całość Jednorocznej wdowy napisana jest w typowo Irvingowskim stylu, który ani na chwilę nie nudzi czytelnika. Nie zabrakło też oczywiście typowej dla tego autora podróży do Europy (Ruth promuje swoją nową książkę na starym kontynencie i dość istotny dla fabuły wątek dzieje się w Amsterdamie).

ZALETY I WADY POWIEŚCI

Przemek: Podstawową i najważniejszą, moim zdaniem, zaletą każdej książki Johna Irvinga jest gawędziarski styl autora. To takie historie zamknięte w historiach, w których mieści się kolejny tuzin odrębnych historii. Znakomicie nakreśleni bohaterowie, których pisarz prezentuje w taki sposób, że czytelnik ma poczucie jakby ich znał, zupełnie jakby były to bliskie nam osoby. Nic dziwnego, że znaczna część powieści Amerykanina zostaje po pewnym czasie przeniesiona na duży ekran i choć w większości przypadków nie są to adaptacje udane, nie może też dziwić Oscar za scenariusz do Wbrew regułom, czyli kinowej wersji Regulaminu tłoczni win. Czytając wymyślone przez Irvinga historie, ma się wrażenie, jakbyśmy właśnie przeglądali scenariusz do nietuzinkowego filmu, i tak też rzecz ma się, jeśli mówimy o Jednorocznej wdowie (która oczywiście również została zekranizowana). Po raz kolejny przedstawione wydarzenia zostały rozciągnięte na przestrzeni kilkudziesięciu lat, dzięki czemu czytelnik jest w stanie tak mocno zżyć się z bohaterami oraz poczuć radość bądź smutek, „obserwując” ich losy.

Michał: Aczkolwiek, z tego co wiem, film oparty na Jednorocznej wdowie (zatytułowany Drzwi w podłodze), ekranizuje tylko tę pierwszą, dziejącą się w 1958 roku, część powieści (nie dam sobie jednak za to głowy uciąć, bo filmu jeszcze nie widziałem). Na czym, moim zdaniem, cała historia wiele traci, cała siła opowieści Irvinga bowiem tkwi właśnie w tym wspomnianym rozciągnięciu historii na wiele lat. Do zalet książki oczywiście doliczyłbym także, wspomniany już przez nas niejednokrotnie, styl pisarza.

Przemek: Jednorocznej wdowie – jak zwykle u Irvinga – postaci przewija się od groma, jednak z ważniejszych wyróżnić można pięć, z czego czwórka to pisarze. I tu po raz kolejny objawia się geniusz autora – nie dość że książka sama w sobie oparta jest na niezwykle wciągających epizodach dotyczących bohaterów, to zawiera ona również kilka pomysłów („autorstwa” wspomnianych bohaterów-pisarzy) na powieści, które autentycznie ktoś mógłby spisać, rozbudować… i zostać autorem bestsellerów. Mówię poważnie, z tej książki mogłoby powstać co najmniej pięć innych, które zyskałyby rozgłos i fanów. Fenomen!

Michał: To racja! Ilość historii w historiach i zalążków opowieści rzeczywiście robi wrażenie. Już sama konstrukcja Jednorocznej wdowy mogłaby posłużyć jako materiał na dwie osobne książki (“1958” i “1990”), a do tego dochodzą jeszcze fragmenty powieści zarówno Ruth, Marion, jak i Eddiego, a także cała treść książeczek Teda (choć w tym przypadku nie było to trudne, Ted bowiem pisał wyjątkowo krótkie historie).

Przemek: Wypada również (w moim przypadku po raz czwarty) podkreślić i docenić zręczność, z jaką Irving zamyka swoje dzieła. Jak wspomniałem, są to niezwykle rozbudowane historie, których akcja toczy się na przestrzeni wielu lat, a jednak za każdym razem wszystko to zostaje spięte niezwykle spójną klamrą, co dowodzi, że nic tu nie jest tworzone na szybko, z gorącą głową, każda książka pióra Amerykanina to dzieło niezwykle przemyślane i dopracowane.

Michał: Zapewne Irving ma na swoim koncie o wiele lepsze zakończenia, ja jednak (jeszcze!) ich nie znam, tak więc finałowa scena Jednorocznej wdowy zrobiła na mnie duże wrażenie, wywołując szeroki uśmiech na mojej twarzy. Właśnie tak powinno się kończyć takie historie!

Przemek: Przejdźmy więc do wad. Nie ma ich na szczęście zbyt wiele, jednak nawet tak oddany fan jak ja zdołał jakieś dostrzec. Pierwszą – pomimo tego że dostajemy w trakcie lektury sporo z tego, czym autor zachwyca za każdym razem – jest, na pewnej płaszczyźnie, zbyt mało Irvinga w Irvingu, a mówię tu o umiejętności żonglowania emocjami czytelnika. Wszystkie przeczytane przeze mnie dzieła popularnego pisarza cechowała fantastyczna umiejętność pogodzenia komedii z dramatem; ni stąd ni zowąd padały zdania, przy których nie sposób było kontrolować ataków śmiechu, po czym nagle jak grom z jasnego nieba – BACH! – scena powodująca wzbieranie łez w oczach. Nie powiem, że w przypadku omawianej lektury, autor zawiódł na tym właśnie polu, nie da się jednak ukryć, że nie ma aż takiego efektu „wow”. O ile (co w sumie dziwne, biorąc pod uwagę, że Jednoroczna wdowa jest bardziej dramatem) momenty humorystyczne wypadają całkiem nieźle i zdarzyło mi się kilkukrotnie zaśmiać, o tyle fragmenty mające wywołać łzy już tak mocne nie były.

Michał: Wydaje mi się, że tych scen mających wywołać łzy wcale tak dużo nie było. Były sceny mające na celu bardziej szok i zrozumienie takich, a nie innych motywów bohaterów (przede wszystkim Marion). A przynajmniej mnie za bardzo nie wzruszyły te sceny, które z założenia wzruszyć miały, więc w tym co piszesz, pewnie jest sporo racji.

Przemek: Drugą sprawą, do której można by się lekko przyczepić, jest (sam nie wierzę, że to piszę) lekki brak konsekwencji. Miliony na całym świecie ubóstwiają prozę Amerykanina, jednak – jak każdy chyba pisarz – ma on swych przeciwników, których koronny argument to: „Irving przeciąga swoje powieści, mógłby je skrócić o połowę”. Pominę już fakt, że gdyby skrócić te książki o połowę, to utraciłyby całą swoją magię historii opowiadanej przy ognisku, jestem jednak w stanie zrozumieć, że komuś te historie mogą się wydawać „przeciągnięte”. Czy Jednoroczna wdowa jest taką właśnie lekturą? W moim odczuciu, pomimo ponad 700 stron, nie jest. Problem widzę natomiast w tym, że przez zdecydowaną część książki jest to „stary dobry Irving” czyli zaczynamy od dzieciństwa, lecimy dalej, cofamy się do lat sprzed dzieciństwa, znowu ruszamy dalej itd. Tyle tylko, że w tym przypadku wydarzenia na ostatnich kilkudziesięciu (stu?, dwustu?) stronach nabierają tempa, które według mnie jakoś tutaj nie pasuje. Generalnie wszystko jest ok, bo nadal widać, że całość została przemyślana, ma to przysłowiowe „ręce i nogi”, mimo to wolałbym chyba dwieście stron więcej, ale w tym spokojnym tempie, do którego zostałem przyzwyczajony.

Michał: Ja z kolei w ogóle tego nie odczułem w taki sposób. Być może przez to, że, pomimo tego że czytało mi się Jednoroczną wdowę bardzo dobrze, to jednak “męczyłem” tę książkę przez wiele dni, chcąc jak najszybciej ją skończyć (ot, taki mały paradoks). Przyspieszenie akcji na koniec było więc dla mnie jak najbardziej pożądanym zwrotem i przyjąłem je z ulgą. Mogę więc śmiało stwierdzić, że nie dostrzegam w tej powieści żadnych znaczących wad, o których warto by było wspomnieć.

NAJBARDZIEJ ZAPADAJĄCY W PAMIĘCI FRAGMENT

Michał: Dla mnie takim fragmentem była chyba opowieść Teda, dotycząca okoliczności śmierci Thomasa i Timothy’ego – braci Ruth, których ta nie miała okazji w ogóle poznać, zginęli bowiem w wypadku drogowym na długo przed jej narodzinami. Ted opowiada tę historię Ruth w trakcie jazdy samochodem i jest to naprawdę wstrząsające przeżycie. Drugi taki zapadający w pamięci moment również wiąże się ze śmiercią i ma miejsce w domu prostytutki w Amsterdamie, nie będę jednak zdradzał szczegółów, bo jest to dość niespodziewany zwrot akcji (przynajmniej jak na tę powieść).

Przemek: No proszę, tyle piszemy o „opowieściach w opowieści”, a okazuje się, że gdybym miał wybrać najbardziej zapadający w pamięci fragment, to wskazałbym dokładnie te same momenty, jakie wymienił Michał. Ted opowiadający Eddiemu o śmierci synów naprawdę pobudza wyobraźnię i ten wybór akurat kłóci się z moim wcześniejszym zarzutem, że fragmenty dramatyczne w Jednorocznej wdowie ciut zawodzą. Bardzo obrazowe i poruszające, zwłaszcza że jest to scena, na którą czytelnik czeka od początku. Zdecydowanie udźwignęła ciężar oczekiwania. To samo zresztą tyczy się sceny z Ruth ukrytej w pokoju prostytutki. Kapitalny opis (sorry za SPOILER) zbrodni, w który autor umiejętnie wplótł jeszcze opowiadanie autorstwa Teda o człowieku-krecie i Odgłosie jaki czyni ktoś, kto stara się nie czynić żadnych odgłosów.

Dodatkowo wyróżniłbym jeszcze dwa momenty – rozmowę Marion z Eddiem po tym, jak nakryła chłopaka na masturbowaniu się na widok skradzionych jej ubrań, oraz wizytę Eddiego u jednej z byłych kochanek Teda. Obie sceny były tak realnie przedstawione, że miało się uczucie, jakbyśmy rzeczywiście przebywali w pomieszczeniach, w których rozmowy te miały miejsce.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Przemek: Trudno wskazać, kto tak naprawdę jest głównym bohaterem Jednorocznej wdowy. Kandydatów jest dwoje – Eddie oraz Ruth, jednak mimo wszystko to losy Ruth odgrywają tu chyba ważniejszą rolę. Tak więc „główną bohaterkę” poznajemy już w pierwszej scenie, w której jako czterolatka przyłapuje Marion (swoją mamę) na uprawianiu seksu z młodym, po raz pierwszy pracującym w wakacje (w roli asystenta ojca Ruth), Eddiem. W pierwszej części powieści – LATO 1958 dziewczynka ustępuje jednak miejsca dorosłym postaciom, a tym, co dotyczy jej samej, jest przede wszystkim kształtowanie wyobraźni dzięki historyjkom dla dzieci autorstwa ojca, oglądanie porozwieszanych po całym domu fotografii zmarłych braci, skaleczenie w palec (które okaże się dość istotne) oraz porzucenie przez matkę.

W części drugiej oraz trzeciej, odpowiednio – JESIEŃ 1990 oraz JESIEŃ 1995, Ruth jest już dojrzałą, niemal 40-letnią kobietą, a zarazem niezwykle popularną na całym świecie pisarką, która wciąż zastanawia się, co kierowało jej matką, kiedy porzucała rodzinę. Ponadto po tych ponad trzydziestu latach ponownie spotyka się z Eddiem. Przy okazji Ruth zaliczy również wycieczkę do Amsterdamu, która okaże się punktem zwrotnym w jej życiu.

Jak w zasadzie każdy bohater dzieł Irvinga jest to postać skonstruowana w najdrobniejszym detalu – od wyglądu po wszystkie zalety i wady charakteru. Według mnie zdecydowanie najbardziej przyjazna i przyjemna bohaterka powieści, której szczerze kibicowałem.

Michał: Ruth bezsprzecznie jest główną bohaterką drugiej części Jednorocznej wdowy. Jednak w epizodzie dziejącym się w 1958 roku rolę tę pełni Eddie O’Hare – dziewiętnastoletni uczeń prestiżowej szkoły Exeter w Maine. Eddie ma poważne zapędy pisarskie, z tego też względu pierwsza wakacyjna praca, jaką podejmuje, to funkcja “sekretarza pisarza”, którą to pełni dla największej literackiej sławy w okolicy – Teda Cole’a. Nastolatek zmaga się z typowymi dla swojego wieku problemami dojrzewania i nadopiekuńczymi rodzicami, którzy są nauczycielami w szkole, do której Eddie uczęszcza. Całe życie chłopaka zmienia się jednak w momencie, kiedy spotyka Marion – żonę swojego pracodawcy. Eddie z miejsca zakochuje się w oszałamiającej i o wiele starszej od niego kobiecie. O dziwo, Marion brnie w romans, sprawiając, że “lato 1958 roku” staje się najważniejszym okresem w życiu Eddiego, wpływając na całą jego przyszłą karierę i twórczość.

Przemek: Drugą najważniejszą postacią kobiecą w Jednorocznej wdowie jest Marion, czyli matka Ruth, żona Teda oraz wakacyjna kochanka Eddiego. Jako że już wcześniej napomknięte zostało, że opuszcza rodzinę w pierwszej części książki, to nie będę zdradzał, czy pojawia się jeszcze później. Zresztą, tak czy inaczej to właśnie część pierwsza zdominowana jest przez Marion. Kim tak naprawdę jest? Oszałamiająco piękną oraz – przede wszystkim – niesamowicie smutną kobietą, która nie potrafi poradzić sobie ze śmiercią ukochanych synów. Rozpamiętuje każdy moment uwieczniony na dziesiątkach (setkach?) fotografii upamiętniających Thomasa i Timothy’ego. Rodzi córkę, jednak zdaje sobie sprawę z tego, że choć bardzo by chciała, nie jest w stanie ofiarować jej tyle miłości, na ile dziewczynka zasługuje. Marion to najbardziej tragiczna i przyciągająca uwagę postać występująca w powieści.

Michał: Z kolei “głowa rodziny”, czyli Ted, zdaje się aż tak bardzo emocjonalnie nie rozpamiętywać przeszłości (albo po prostu nie pokazuje tego). Życie Teda finansowane jest przez kilka książeczek dla dzieci, których jest autorem (a które osiągnęły zupełnie nieproporcjonalny do ich objętości sukces). Ted jednak jest bardziej ilustratorem niż pisarzem, a przynajmniej ten pierwszy zawód zdaje się sprawiać mu większą przyjemność. Lecz jeszcze większą przyjemność Tedowi sprawiają liczne i przelotne romanse z matkami dzieci, którym książeczki Teda były czytane do poduszki. I wcale nie zraża go fakt, że od czasu do czasu zdarza się kobieta, która nie do końca pokojowo znosi moment, kiedy Ted już się nią znudzi. W gruncie rzeczy jednak ojciec Ruth to poczciwy facet i mimo jego licznych wad, trudno jest odczuwać antypatię do tego bohatera.

Przemek: Ewidentnie przypadły mi do omówienia wyłącznie kobiece postaci, więc proszę bardzo ;). Kolejną, już mniej znaczącą, jednak przewijającą się podczas lektury Jednorocznej wdowy, jest Hannah. Któż to taki? Hannah to najlepsza przyjaciółka Ruth, którą poznajemy dopiero w drugiej części książki, będąca jednocześnie prawie całkowitym przeciwieństwem głównej bohaterki i to właściwie pod każdym względem. Jedna to raczej niska brunetka z obfitym biustem, druga to długonoga blondynka (właśnie Hannah), której piersi nie stanowią wielkiego atutu. Jedna spokojna, ułożona i szukająca prawdziwej miłości, druga to skacząca z kwiatka na kwiatek szalona babka, która lubi się zabawić. Początkowo Hannah irytuje czytelnika (przynajmniej mnie) swoim beztroskim podejściem oraz specyficznym sposobem szanowania przyjaźni z Ruth. W gruncie rzeczy to kolejna postać tragiczna, do której jednak można się w miarę upływu czasu przekonać, a nawet ją polubić.

WYDANIE

Przemek: Jeśli chodzi o wydanie zarówno Jednorocznej wdowy, jak i pozostałych wznowień dzieł Johna Irvinga, to z mojej strony wielkie brawa dla wydawnictwa Prószyński i S-ka! W zasadzie można się tylko zachwycać i próżno szukać jakichś niedociągnięć. Okładki – schludne i przejrzyste z wyraźnie zaznaczonym nazwiskiem autora oraz tytułem, okraszone (za każdym razem bardzo celnie) jednym małym obrazkiem, który jakoś zręcznie wpasowuje się w daną powieść. Trudno to określić i wytłumaczyć komuś kto nie czytał książek Irvinga; mnóstwo przewija się w nich symboli i elementów, które mogłyby zdobić okładkę, wydawnictwu Prószyński i S-ka udaje się jednak trafić w punkt za każdym razem. Odnośnie wnętrza – wygodna czcionka, marginesy, przerwy pomiędzy kolejnymi rozdziałami/podrozdziałami. Bardzo przyjemnie sięga się po kolejne utwory autora zwłaszcza w takich wydaniach, nie są to bowiem powieści krótkie, a taki sposób ich przedstawienia zdecydowanie pomaga w cieszeniu się lekturą.

Michał: Cóż więcej mogę dodać? Wznowienia książek Irvinga prezentują się na półce bardzo ładnie, a nowe wydanie Jednorocznej wdowy na pewno jest o niebo lepsze niż jedno z wcześniejszych – a konkretnie to okraszone filmową okładką (nie znoszę filmowych okładek!).

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Michał: Jednoroczna wdowa to zdecydowanie pozycja warta przeczytania. Pisarstwo Johna Irvinga rzadko kiedy potrafi znudzić, wręcz przeciwnie, jego opowieści porywają czytelnika i pozwalają emocjonalnie związać się z losami bohaterów. Do tej pory za najlepszą powieść Amerykanina uznaję Hotel New Hampshire, aczkolwiek przede mną jeszcze bardzo dużo innych tytułów tego autora. Jednak, póki co, Jednoroczną wdowę z czystym sumieniem stawiam na drugim miejscu. Historia Ruth i Eddiego pewnie jeszcze długo nie wyjdzie z mojej głowy, co świadczy o naprawdę wielkich umiejętnościach pisarza. Jeśli jeszcze nie znacie twórczości Irvinga, to nie ma się nad czym zastanawiać, tylko brać i czytać! A Jednoroczna wdowa będzie wyborem dobrym jak (prawie) każdy inny, jeśli chodzi o tytuły tego autora. Większość z nich bowiem robi naprawdę duże wrażenie.

Przemek: Ja również polecam lekturę Jednorocznej wdowy. Napisałem na wstępie, że jest to najsłabsza z czterech powieści Irvinga, z którymi miałem przyjemność się zetknąć, jednak to wciąż soczysty kawałek literatury i to tej przez duże „L”. Świetny, gawędziarski styl autora charakteryzujący się mnogością wątków w sposób nienarzucający się, kapitalnie skrojeni bohaterowie oraz fakt, że po raz kolejny nie jest to ot, taka sobie błaha książeczka, a poruszająca historia z przesłaniem, stanowią chyba wystarczające powody, by po wznowioną powieść Amerykanina sięgnąć. John Irving umie opowiadać, umie pisać i wie, jak dotrzeć do serca czytelnika przez, co stał się jednym z moich literackich idoli. Mogą mówić, że pisze specyficznym “schematem”, ja na to – on jest geniuszem. Według mnie tak powinno się pisać książki, dlatego na każdą następną jego autorstwa będę czekał z wypiekami na twarzy, bo póki co na żadnej się nie zawiodłem.

Fot.: Prószyński i S-ka

Jednoroczna wdowa

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *