Utrata bliskiej osoby jest niezmiernie twardym orzechem do zgryzienia. Kobieta o nazwisku i przydomku zawodowym pani Biała świetnie się o tym przekonała. Jak poradzić sobie w świecie, nad którym kontrolę sprawuje trauma, a wokół dochodzi do bardzo nieszczęśliwych wypadków? Jak wyjść ze swoich demonów i postępować racjonalnie, by ochronić bliskich, którzy jeszcze pozostali na tym ziemskim padole? Co, jeśli do tego wszystkiego dochodzą tajemnice, dziwne zbiegi okoliczności i… sekta, której zamiary nie są do końca znane? Powieść, której autorem jest Tomasz Bartosiewicz, Lichwiarz, to książka poruszająca wiele wątków i znajdująca swoje odzwierciedlenie jako sensacyjny kryminał… a także powieść fantasy? Niech rozpocznie się sąd!
WRAŻENIA OGÓLNE
Ela Buszko: Tomasz Bartosiewicz to autor, o którym nie miałam jeszcze okazji usłyszeć. Powieścią, nad którą rozpocznę proces (ekhm, wielogłos), jest Lichwiarz. Ciekawostką jest, iż został on wydany już dwukrotnie. Po raz pierwszy przez samego autora w 2016 roku, pod szyldem horroru. Natomiast w 2021 roku, autor powrócił ze swoją powieścią pod pieczą wydawnictwa Initium, książka zaś widnieje pod tagami: kryminał, sensacja, thriller. Czy zmiana wyszła na dobre? Lichwiarz na pewno nie jest horrorem, choć posiada pojedyncze wątki, które pod niego podchodzą – dobrze chociaż, że nastąpiła taka poprawka. Po lekturze uznaję ją jednak za najzwyczajniej w świecie niedokończoną.
Patrycja Słodownik: Trudno mi się z Tobą, Elu, nie zgodzić. Absolutnie nie zaklasyfikowałabym Lichwiarza jako horror. Co prawda pojawiają się tam „paranormalne elementy”, ale nie są one z gatunku tych strasznych, budzących grozę czy wywołujących ciarki na plecach. Raczej, moim zdaniem, jest to poprawny kryminał. Sensacja raczej nie – momentami książka mi się dłużyła.
RYS FABULARNY
Ela: Lichwiarz skupia się na postaci Urszuli Białej, która doświadcza traumy po utracie męża, który zginął w wypadku. Z racji swojej trudnej sytuacji, kobieta została odsunięta od służby, jednak powoli wraca na tory etatu w policji. Wszystko zaczyna się burzyć w momencie przyjazdu policji na miejsce zbrodni, która to zaistniała głęboko w poszyciu leśnym. Zaraz, zaraz… jak to zbrodni? Ano, wypadek, któremu uległa pewna dziewczyna, nie mógł być zwykłym wypadkiem. Urszula Biała dowiedzie tego, choćby miała przez to hm… Trochę się pomęczyć.
Patrycja: I my, Czytelnicy, momentami męczymy się razem z nią. Urszula próbuje odnaleźć siebie na nowo. Ten „nieszczęśliwy wypadek” i akcja, jaka się zaczyna dziać wokół niego, pozwalają głównej bohaterce chociaż na chwilę odetchnąć od przykrych wydarzeń w życiu prywatnym. Ale czy aby na pewno jej to pomaga? Może sieje jeszcze większy mętlik w głowie? Mnie bez wątpienia ta książka nieźle namieszała.
WADY I ZALETY POWIEŚCI
Ela: Naprawdę, aż nie wiem, od czego zacząć… Zaletą powieści z pewnością jest pomysł. Bo jakiś pomysł naprawdę w tym wszystkim był (a że zrealizowany w sposób niekonsekwentny – to już osobna kwestia). No i akcja od pierwszej strony (mój pierwszy komentarz do książki brzmiał „akcja, jazda!”), niestety tylko na chwilę, by nabrać jakiegoś rozmachu praktycznie przy końcu. Miło mi też wspomnieć, że pan Bartosiewicz odwołał się do takich dzieł jak: Drakula Stockera, Lśnienie Kinga, Necronomicon Lovecrafta, utworu Stairway to Heaven Zeppelinów czy Teksańskiej masakry piłą mechaniczną.
Patrycja: Zgadzam się, co do zalety książki – pomysł na początku wydawał mi się oryginalny. Przez pierwszych kilka stron pochłaniałam lekturę z wielką przyjemnością. Lecz w miarę, jak zaznajamiałam się z jej treścią, czułam, że to nawiązywanie do innych dzieł, o których wyżej wspomina Ela, może nie do końca świadczyć o miłym geście. Lecz pozwalają wysnuć wniosek np. dotyczący braku pomysłu samego autora co do treści.
Ela: Co do wad, czuję, że to będzie bardzo długa wypowiedź… Już na samym początku książki czytelnik obcuje z sytuacjami, których nie rozumie, a które być może zrozumie pod koniec książki… Ja do tej pory nie rozumiem wszystkiego. Było mi bardzo ciężko dociec motywów postaci, tego, o co im chodzi, jakie są ich motywy. Lichwiarz jest pełen chaotycznych wizji, z których nie rozróżniamy snu od faktycznej sytuacji. Wiele razy jest wspomniane, że postać się obudziła, a jednak potem autor dalej brnie w to, że dalsze jej postępowanie nadal było snem. A może nie było (hehe…). Rozumiem taki zabieg, ale jestem przeciwna niewłaściwemu jego poprowadzeniu, co tutaj moim zdaniem miało miejsce.
Kolejna kwestia to aż trzy rodzaje fabuły. Pierwsza jest bardzo realistyczna, poświęcona standardowym kwestiom natury kryminalnej. Od około 150 strony pojawią się elementy fantastyczne i powoli (pooowooooli) narastająca groza, natomiast pod koniec lecimy po całości ze zjawiskami paranormalnymi i… czystą fantastyką (gadające zwierzęta, przejścia do innych światów).
Biała kątem oka zobaczyła, że z pobliskich krzewów i zza drzew zaczynają wychodzić zwierzęta. Kilka saren, dzik, lis, zając, który przyglądał im się już wcześniej. Stanęły wokół polany i obserwowały. (…) – Las już nas nie potrzebuje, więc las nas wypuści.
Muszę się przyczepić do fragmentu poświęconemu terapii Białej – był po prostu żałosny. Jakkolwiek taka terapia wygląda, nigdy w życiu bym tak sobie tego nie wyobrażała. Kolejna kwestia to fakt, w jaki sposób zachował się psychoterapeuta. Poświęcono naprawdę spory fragment na opis tego, jakie było to dla niego straszne i czego to on nie przeżył podczas chwil spędzonych z Białą. Czytałam ten rozdział trzy razy (poważnie) i nie doszukałam się niczego, co miałoby wprowadzić taką atmosferę i takie wyniki tego spotkania. Przesada po całości, jak zresztą wiele sytuacji w tej książce.
Kolejna wada: już na samym początku policja przeoczyła tak istotne zjawiska na miejscu zbrodni, że jest to dla mnie tak absurdalne, iż straciłam jakiekolwiek pokłady cierpliwości dla tej książki już na 30 stronie (a ma ich blisko 700).
Jakim prawem w ogóle zostało użyte w tej książce słowo „heretyk”? Definicja heretyka mówi o człowieku, który odrzuca obecną doktrynę religijną na rzecz własnych, sprzecznych z opinią powszechną. Jakim prawem, pytam się? Niech mi ktoś wskaże fragment, który by to tłumaczył.
Ostatni element to masa błędów logicznych. Autor bardzo niekonsekwentnie podchodzi do swojego tekstu, o czym świadczy kilka wydarzeń. Sytuacja o policjantach żółtodziobach, którzy odsunęli się z danego miejsca, a zdanie później wskazuje, że nadal tam byli i odsunęli się de facto jeszcze raz. Sytuacja, w której pewna postać jest „wyjątkowo trzeźwa”, co wyraźnie zostało napisane, a chwilę później wspomniany jest kac i odór niedawno wypitego alkoholu. Mamy też sytuację, w której bohaterka dostaje zimnych dreszczy na jakąś myśl, po czym kolejne zdanie mówi, że na tę właśnie myśl poczuła spokój wewnętrzny. Sytuacja, gdy dana postać, wiedząc, że jest śledzona, bo widzi, że jedzie za nią auto bez świateł, postanawia wyrzucić telefon – i już jest bezpieczna! Sytuacja, gdzie postać wyraźnie wie, kto ją ściga, i twierdzi, że zrobienie pewnej rzeczy nie pozwoli na pościg. Chwilę później ten zabieg nic nie daje – autor nie trzyma się swoich zasad w najmniejszym stopniu.
Patrycja: Ela wskazała najważniejsze punkty, które i dla mnie są zdecydowaną wadą powieści. Brak spójności w fabule, „zgubione wątki”, ogrom postaci – doprowadzały mnie momentami do poczucia bezsilności wobec Lichwiarza. Niektóre fragmenty musiałam czytać kilkukrotnie, co przy 700 stronach przestaje być przyjemnością.
Książka niby jest podzielona na, powiedzmy, rozdziały, które jednak wcale nie ułatwiają przebrnięcia przez treść. Czasami miałam wrażenie, że autor zgubił niektóre strony. Nie dostrzegałam także nieraz wątków logicznych. A nadanie psu cech ludzkich – racjonalne myślenie, wyciąganie wniosków – to dla mnie absurd. Nie rozumiem, co taki zabieg miał wnieść do fabuły, oprócz braku zrozumienia. Przedstawienie pewnych wydarzeń z psiej perspektywy byłoby interesujące w książce dla dzieci. Lecz moim zdaniem nie w „thrillerze”.
Kolejną irytującym bohaterem jest tajemnicza postać pojawiająca się w domu Urszuli. Jej „niebyt w bycie” momentami irytował. Od chwili jej pojawienia trudno mi było ją ocenić. Czy jest to wróg, przyjaciel, stalker, osoba z przeszłości, a może magiczny bohater? Momenty snu głównej bohaterki nie kończyły się w jasny sposób. Trudno mi było rozpoznać, czy akcja dzieje się jeszcze podczas jawy, czy już w rzeczywistości.
OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI
Ela: Chcę poświęcić chwilę naszej głównej bohaterce. Uważam, że jest to mazgaja, która wciąż i wciąż mówi, że coś jest nie w porządku, ale wszystko jest dobrze (to powinno być istną wizytówką tej książki), wciąż i wciąż wraca do domu, do swojego psa, który wciąż i wciąż myśli o pustej misce. To była jakaś dziwna próba uchwycenia przez autora sielanki, która mu absolutnie nie wyszła.
Co więcej, nasza policjantka, to istna bogini przypałów! Bezmyślnie włamuje się do mieszkania z koleżanką, która na tzw. chillu pali sobie tam papierosa, strzepuje go po całym mieszkaniu i po prostu wyrzuca na dywan. Żeby było ciekawiej, obie naruszają miejsce zbrodni poprzez latanie ze świeczką, której ofiara używała przed śmiercią – naprawdę ważnym dowodem. No nie wytrzymam po prostu! Poza tym kobiety chodziły po mieszkaniu, o którym się mówiło, że jest nieskazitelnie czyste, bez zalążka kurzu, po czym, któraś z kobiet przejechała palcem po zakurzonej powierzchni (jak widać, nie wyczerpałam wcześniej błędów logicznych). Swoją droga ta koleżanka również nie zyskała mojej sympatii, w żadnym fragmencie.
Kolejna kwestia to zachowanie psa bohaterki, Marlona. Jest ono dla mnie irytujące i niepotrzebne. Książka polega na ciągłych powrotach bohaterki do domu (jak wspomniałam wyżej) i standardowych zachowaniach psa (opisywaniu tego, co pomyślał i co zrobił). Po czasie aż zaczęła mnie frustrować myśl, że ciągle chodził głodny. Nie do końca rozumiem zamysł psa myślącego, rozumującego logicznie i rojącego sobie w głowie historyjki. To mocny kryminał czy książka z elementami fantasy? Nie mam zamiaru tutaj nachodzić na pieski, są cudowne – ale mówiące zwierzęta to element w 200% poświęcony gatunkowi fantasy.
Patrycja: O psie pisałam wyżej więc nie będzie on postacią, którą omówię. Mój wybór padł oczywiście na Urszulę Białą. Jest ona moim zdaniem bohaterem, który najlepiej został przedstawiony z perspektywy psychologicznej. Znamy jej lęki, frustracje, możemy przewidzieć, kiedy wpadnie w panikę. Jednak jest ona dla mnie przede wszystkim zagubioną ofiarą, która nie poradziła sobie jeszcze z własną traumą, a została wrzucona (na swoją prośbę) w wir śledztwa. Niestety moim zdaniem totalnie sobie nie radzi. Niby, dzięki niej śledztwo posuwa się do przodu, jednak jej nieogarnięcie przysparza więcej problemów niż zysku. Nie będę ukrywała, że czasami mnie irytowała, przede wszystkim w sytuacjach, kiedy wymagane jest minimum profesjonalizmu i zdrowego rozsądku. Pchanie się w łapy domniemanego mordercy – sami przyznacie, że nie jest to najlepszy pomysł. Jej gapiostwo o mało nie kosztuje jej życia.
Nie za bardzo się polubiłyśmy, ale jak to w życiu – tolerowałam jej wybryki, bo mimo kilku gaf byłam ciekawa, dokąd nas to zaprowadzi…
PROBLEMATYKA
Ela: Lichwiarz pokazuje nam starcie głównej bohaterki z własnym bólem oraz duchami przeszłości. Urszula Biała błądzi od miejsca do miejsca w poszukiwaniu dowodów odnośnie do sprawy, która jest jedynym, co w ostatnich dniach nadaje sens jej życiu. Niestety komplikacje aż nadto przewyższają jej możliwości oraz wyobrażenia. Wraz z bohaterką poruszamy się od nitki do kłębka, w poszukiwaniu odpowiedzi, co tak naprawdę wydarzyło się w lesie.
Patrycja: Sensem życia Białej jest paradoksalnie śmierć. Poprzez odkrywanie prawdy o morderstwie, podkreślam „przypadkowej ofiary”, Urszula walczy także ze swoimi demonami. Ucieczka w pracę, która miała stać się wybawieniem, tak naprawdę kosztuje główną bohaterkę jeszcze więcej nerwów i stresu.
STYL I JĘZYK
Ela: W tym aspekcie jest naprawdę ogrom do omówienia. Lichwiarz to jedna z tych książek, w których korektor nawalił po całości. Mam na myśli niejednolitą czcionkę, różne interlinie, źle wyjustowany tekst, nieogarnięte końcówki, błędy ortograficzne, stylistyczne i językowe, źle postawione przecinki lub całkowity ich brak… Nie raz i nie pięć spotkamy się z podobnymi błędami: natychmiast zaczęła rozsmarowywać po skóry; pod opuszkami jej placów; ciemno jak grobowcu; z przyciśniętym od ucha telefonem. Sprawdzenie pisowni w Wordzie na podstawie akceptacji słów dobieranych z automatu przez program to naprawdę marny procent wkładu w korektę, jaką powinna przejść ta książka. Dodatkowo występują bardzo niewyraźne przeskoki z postaci do postaci – bez żadnego wyraźnego znacznika, przerwy, czegokolwiek. Nieraz naprawdę nie wiedziałam, o czym ja czytam i kogo to dotyczyło. Chwilami mamy nawet do czynienia z poetycką wręcz kpiną:
Zimno biorące swoje źródło gdzieś wewnątrz ich serc.
Autorowi nawet zdarza się używać słów, których znaczenia ewidentnie nie rozumie. Widać to na przykładzie tego, jak nasza postać się malowała i autor niewłaściwie użył znaczenia kosmetyków. Jeśli nie wiemy – co jest rzeczą ludzką – pytajmy, a jak nie możemy zapytać, to szukajmy odpowiedzi.
Kojarzycie te wszystkie momenty nagranego śmiechu puszczane w komediach w rzekomo śmiesznych sytuacjach? Tutaj autor zrobił podobnie poprzez używanie pochylonej czcionki w momentach rzekomo ważnych. Co ciekawe, znacznie więcej ich na początku niż przy końcu książki.
Jest to dla mnie istna masakra literacka i dawno nie miałam do czynienia z tak niedokończoną i źle napisaną książką.
Patrycja: Zgadzam się totalnie z przedmówczynią. Uważam, że taka liczba błędów w jednej wydanej i zatwierdzonej książce nie miało prawo się zdarzyć. Rozumiem jakiś jeden niekłujący w oczy błąd, który gdzieś zdarzył się nieumyślnie. Jednak w Lichwiarzu – aż oczy bolą od ich nadmiaru.
Stylistycznie, logicznie, językowo książka niestety nie powala. Każda postać ma taki sam styl wypowiedzi. Biorąc pod uwagę przypadkowe dialogi – nie byłabym w stanie stwierdzić, która postać się w nich wypowiada.
WYDANIE
Ela: Biorąc pod uwagę fabułę, okładka jest bardzo trafna. W sumie nie można nic jej zarzucić. Widzimy ćmę na ludzkich, spracowanych dłoniach. Sugeruje to ogromne przejścia głównej bohaterki. Sama ćma zaś może sugerować delikatność, odrodzenie, wyjście z jakichś barier emocjonalnych. Myślę, że dość dobrze pasuje to do Urszuli Białej. Ilustracja okładkowa jest w tonie czarno-białym, co jakoś od razu kojarzy mi się ze śledztwem, zabójstwem i sprawami kryminalnymi. Nie można tutaj niczego zarzucić.
Patrycja: Akurat wydanie książki mi się podoba, jako nieliczna rzecz w niej. Okładka przykuwa uwagę – jej niejednoznaczność jej dosłowna. Ćma – zwierzę nocy, które leci do światła, mimo że może je zranić. Podobnie jak Eli – zdecydowanie kojarzy mi się z Ulą, która nie przetrawiła jeszcze swojej krzywdy, ale włącza się w policyjne śledztwo, które ją zewnętrznie i wewnętrznie rani.
SŁOWEM PODSUMOWANIA
Ela: Lichwiarz bardzo przypomina mi film Lekarstwo na życie z 2016 roku (nieopacznie skategoryzowanego jako horror). Tutaj również na początku działo się coś rodem z kryminału, by spocząć na absolutnie (nie)wspaniałej fantastyce. Osobiście boję się zajrzeć do kolejnych książek autora – ilość błędów jest porażająca. Co do samej lektury – po ponad sześciuset stronach jestem zbulwersowana, zmęczona i mam poczucie ogromnej straty czasu. Jako podsumowanie, proponuję parę cytatów, które będę równie nijakie, jak cała książka.
Jak ma się czuć spokojnie, skoro pachnie tu napisem „nie wchodzić”.
– Tak… – odparła coraz bardziej senna, coraz bardziej nierealna. Coraz mniej Biała.
Przez kilka chwil przesuwała palcami po przyciskach pilota, pozwalając sobie na to, by ślepy los bądź kobieca intuicja zawiodły ją w stronę tego co powinna obejrzeć.
Patrycja: Lichwiarz miał potencjał, który można było o wiele lepiej wykorzystać. Nie lubię sytuacji, w której spodziewam się czytelniczego arcydzieła, a dostaję mierną książkę. Ilość stron w tym przypadku spokojnie można by zredukować o dwie trzecie, nie tracąc na „jakości fabuły”.
Fot.: Wydawnictwo Initium