Od dziś w serwisie Netflix możecie bez przeszkód oglądać serial Locke & Key, będący ekranizacją komiksów autorstwa Joego Hilla oraz Gabriela Rodrigueza. Seria ta miała zostać przeniesiona na mały ekran już dekadę temu, jednak przez nieustanne problemy realizacja nie dochodziła do skutku. Finalnie prawa do ekranizacji nabył najbardziej rozpoznawalny dziś serwis streamingowy świata i chyba zgodnym dwugłosem możemy Was zapewnić, że wszystko poszło dobrze. Nie jest to oczywiście produkcja bez wad – naszym redaktorom przeszkadzały głównie niezrozumiałe zachowania bohaterów oraz kilka kompletnie niewiarygodnych dialogów, ale w ogólnym rozrachunku Locke & Key wychodzi obronną ręką i ma szansę stać się jednym z ważniejszych seriali 2020 roku. Nie powiemy Wam niestety, czy produkcja jest wierna komiksom, ponieważ nie mieliśmy okazji ich czytać, ale możemy Was zapewnić, że spędzicie przed swoimi ekranami kilka bardzo przyjemnych godzin i być może nawet niektórzy z Was znów poczują w sobie dziecięcą fantazję! Pragniemy jednak zaznaczyć, że nie jest to produkcja skierowana dla najmłodszych, ponieważ wyjściowy próg to 13+, chociaż są momenty, przez które uważamy, że serial ten powinien być przeznaczony dla jeszcze starszych widzów. Jeśli lubicie historie o wielkich, tajemniczych posiadłościach, które skrywają w sobie mnóstwo zagadek nie z tego świata, a do tego niestraszna Wam warstwa obyczajowa i dość smutna problematyka utraty bliskiej osoby – znajdziecie tu coś dla siebie.
Mateusz i Sylwia obejrzeli serial przed premierą, ale możemy Was uspokoić – nasz Wielogłos jest wolny od spoilerów.
WRAŻENIA OGÓLNE
Sylwia Sekret: Ponieważ nie znam komiksowego pierwowzoru, na jakim oparty został serial Netflixa, a i o samej produkcji nie wiedziałam przed seansem wiele – oczekiwania moje nie były ani przesadnie wygórowane, ani też wybitnie niskie. Liczyłam na dobrą rozrywkę i w miarę sensowne przedstawienie dziecięcych i nastoletnich bohaterów – wiedziałam bowiem, że to oni mają wieść prym w Locke & Key. Znając również jako tako tematykę, w której porusza się w swojej twórczości Joe Hill (Nos4a2 zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie, zapewniając mi również kilka godzin świetnie spędzonego czasu), liczyłam po cichu na to, że będzie wciągająco i niebanalnie. Może trochę strasznie? Czy się zawiodłam? Myślę, że nie. Serial nie jest bez wad, ale w ogólnej ocenie wypada bardzo dobrze, a ja już teraz czekam niecierpliwie na kolejny sezon.
Mateusz Cyra: Ja również nie miałem okazji czytać komiksu, ale o samym pierwowzorze serialu Netflixa wiem zaskakująco dużo, ponieważ od momentu ogłoszenia istnienia dzieła Joego Hilla oraz Gabriela Rodrigueza regularnie śledziłem wszelkie informacje z nim związane. Jakoś podskórnie czułem, że jest to jedna z tych historii, które pokocham od pierwszej ilustracji, ale z różnych względów po dziś dzień nie sięgnąłem po sam komiks. Gdy jednak nadarzyła się okazja zapoznać się z serialową adaptacją – nie czekałem nawet chwili. I szczerze powiedziawszy, mam mieszane uczucia. Na pewno nie będę zachwalał tej produkcji pod niebiosa, ale nie mogę także powiedzieć, że jest złym serialem. Generalnie całość oceniam pozytywnie, ale po prostu – daleko mi do zachwytu. Świetnie spędziłem czas w trakcie oglądania i wpadłem w pułapkę binge-watchingu, ale po drodze drażniło mnie kilka istotnych kwestii.
WADY I ZALETY SERIALU
Sylwia: Warto na początku wspomnieć o samym pomyśle, bo choć rodzin, które muszą uporać się z traumą, czy nastolatków, które się przeprowadzają, by zacząć na nowo gdzie indziej – bez przyjaciół i z markotną miną, a także opowieści o dziwnych, nawiedzonych domach – nie brakuje w filmowym i telewizyjnym świecie, to trzeba przyznać, że Locke & Key broni się swoim zamysłem. Historia (pomijając oczywiście elementy magiczne, fantasy itd.) jest wiarygodna, a wszystko zdaje się być na swoim miejscu. Bohaterowie w większości prędzej czy później dają się polubić, niektóre wątki zaskakują, inne są przyjemnie przewidywalne, dając widzowi satysfakcję z posiadania jakże przenikliwego umysłu.
Mateusz: To prawda, pomysł wyjściowy nie jest w zasadzie niczym, czego nie moglibyśmy już kiedyś doświadczyć – mamy rodzinną katastrofę, mamy ogromną, skrywającą mnóstwo tajemnic posiadłość, mamy młodziutkie rodzeństwo, które wciąż uczy się życia i na koniec w formie wisienki na torcie – mamy element magiczny, wokół którego zbudowano całą intrygę. To w sumie brzmi jak przepis na udane i mogące się pochwalić szerokim gronem wielbicieli dzieło. Dlatego kompletnie mnie nie zdziwi, jeśli w najbliższym czasie Locke & Key będzie kolejnym bestsellerem streamingowego giganta.
Sylwia: Dużym atutem jest także wyważony nacisk, jaki położono na poszczególnych bohaterów. Oglądając, nie mamy poczucia, że twórcy jednych bohaterów wyróżnili bardziej, by innych potraktować po macoszemu. Każdy z trójki rodzeństwa ma swoje pięć minut i śledzimy jego historię zarówno na tle wydarzeń związanych z magicznymi kluczami i resztą rodzeństwa, jak i jesteśmy świadkami ich aklimatyzacji w nowym środowisku. Kawałek po kawałku odkrywa się przed nami także niedaleka przeszłość Tylera, Kinsey i Bodego. Zabójstwo ich ojca, do którego doszło 3 miesiące przed rozpoczęciem akcji serialu, na każdym z nich odbiło się w inny sposób.
Można by oczywiście przyczepić się do tego, że Bode w niektórych odcinkach zabiera większość czasu ekranowego, płacząc się po domu, innym razem natomiast nie ma go niemal w ogóle, jednak wynika to z faktu, że wiekowo odstaje on od swojego rodzeństwa i w wiele spraw nie został wtajemniczony.
Przy postaci Niny, matki głównych bohaterów, nie jestem już jednak tak łaskawa, jeśli chodzi o usprawiedliwianie scenarzystów. Nawet jeśli jej postać miała być taką, która siłą rzeczy musi się pojawić, ale jednocześnie nie może za bardzo przeszkadzać dzieciakom, to i tak uważam, że jej potencjał został zmarnowany. Do tego dochodzi fakt, że kobieta nie pracuje poza domem, skupiając się na renowacji starego domu Locke’ów, a tymczasem potrafi jej nie być całymi godzinami – oczywiście wtedy, kiedy jej pociechy załatwiają bardzo niecierpiące zwłoki magiczno-fantastyczne sprawy. Wygodne, nie powiem, ale jednak mało wiarygodne dla widza.
Podobna niekonsekwencja dopadła serial, jeśli chodzi o postać Bodego. Chłopiec najpierw uprawia radosne, całogodzinne zwiedzanie domu, podczas gdy Tyler i Kinsey są w szkole, by wtedy, kiedy widz uzmysławia sobie, że – mimo iż bohater ma 11 lat – widocznie nie chodzi do szkoły, wybiega z domu z plecakiem, słysząc od mamy przestrogę, że spóźni się na autobus. To jak to w końcu jest z tym Bodem?
Są to jednak niewielkie uchybienia, o których szybko zapominamy na rzecz wciągającej historii i świetnego klimatu.
Mateusz: A ja właśnie nie potrafię się wyzbyć myśli, że lista tych uchybień jest na tyle duża, że wracała do mnie niczym bumerang po każdym odcinku. Nie zrozumcie mnie źle – ten serial obejrzeliśmy w zasadzie na raz i potrafił piekielnie wciągnąć, do tego dawał nam często pole do analizy oraz polemiki, ale są kwestie, do których przyczepić się muszę. Po obejrzeniu całości dochodzę jednak do wniosku, że wielogatunkowość, jaką obrali twórcy, nie do końca mi odpowiada. Locke & Key to serial, który na przestrzeni jednego odcinka potrafi przejść z typowej nastoletniej dramy (ja ją lubię, ona mnie nie, jestem tu nowa, nikt mnie nie polubi, podoba mi się dwóch chłopaków, ale muszę wybrać), do przygodowej fantastyki kojarzącej się (chwilami) z uniwersum Harry’ego Pottera (co jest zaletą, nie wadą!), by w międzyczasie uderzyć nutą dobrze skonstruowanej, ale zdecydowanie przedstawionej w zbyt małej dawce grozy. Dlatego też finalnie odnoszę wrażenie, że twórcy chcieli chyba zadowolić zbyt wiele osób lub poruszyć zbyt wiele wątków w jednym sezonie, w efekcie odczułem dość mocno brak jakiejś ścieżki przewodniej, której trzymałby się cały serial.
Mam też wrażenie, że w nagromadzeniu wątków troszeczkę zabrakło miejsca dla rzeczy najistotniejszej, czyli wspomnianych kluczy. To w końcu one były tym elementem, który najbardziej angażował i budził najwięcej pytań, a twórcy niestety bardzo szybko przeskoczyli z czegoś o ogromnym potencjale, wokół czego mogli zbudować naprawdę o wiele lepszy klimat, do czegoś, czego w zasadzie od pewnego momentu nikt w zasadzie nie kwestionuje oraz nie przykłada do tego większej uwagi.
Sylwia: Ja z kolei przyczepiłabym się bardziej do tego, jak szybko Tyler i Kinsey wpadają w sidła nastoletnich miłości. Wydawało mi się to aż niewiarygodne. No chyba że tak to zazwyczaj wygląda, a ja miałam wyjątkowego pecha (lub szczęście) w tej dziedzinie.
Na usprawiedliwienie wątków, które naszym zdaniem potoczyły się za szybko lub bez większego usprawiedliwienia czy kwestionowania (co wymagałoby dodatkowego czasu ekranowego) mam to, że jest to adaptacja komiksu, a w nich ze względu na formę wszystko dzieje się nieco szybciej i w sposób bardziej umowny.
NAJGORSZY ODCINEK/ SCENA
Sylwia: Nie miałam większych problemów, by wskazać, który epizod uważam za najsłabszy. Bo pilot, choć zachęca do oglądania dalej, wywarł na mnie bardzo ambiwalentne wrażenie i ten dysonans długo po seansie pierwszego odcinka nie dawał o sobie zapomnieć. Z jednej strony otrzymujemy mroczny klimat i sceny w zasadzie horrorowe, które mrożą krew w żyłach (a przypominam, że kategoria wiekowa dla tego tytułu to 13+), jak ta, która jest przerażającym nawiązaniem do filmu Lustra, z drugiej strony jednak mamy sceny niesamowite infantylne i tandetnie, banalnie brzmiące dialogi, które niszczą realizm i podkopują tworzony jeszcze przed chwilą klimat. Na szczęście jest to bolączką jedynie odcinka pilotażowego (no, może odrobina tego dysonansu wkradła się również do drugiego epizodu), później natomiast idzie już gładko, a my z radością i napięciem kupujemy całość Locke & Key.
Mateusz: Zgadzam się, pierwszy odcinek, a w zasadzie niektóre jego sceny były najsłabszym ogniwem tego serialu. Jako najgorsze sceny wymienię te, w których rodzeństwo rozmawiało ze sobą na temat kluczy i wszelkich wynikających z tego kwestii. Bo o ile same klucze są genialną sprawą, o tyle zachowania bohaterów przy tych kluczach są po prostu często głupie, a bohaterowie zdają się nagle rozmawiać między sobą półsłówkami i nikt nie ciągnie rozmowy dalej. Brzmi to, jak suche przekazywanie informacji, które często reszty niespecjalnie zresztą interesuje (przykład: Bode mówiący starszemu rodzeństwu o Pani ze studni. Reakcja rodzeństwa: powiedz nam, jak znowu ją zobaczysz. Tyle. Żadnych pytań o jej wygląd, o jej zamiary, o okoliczności jej poznania, o to, jak się czuł w jej obecności o jego przemyślenia na jej temat). Niestety Locke & Key cierpi na przypadłość bohaterów, którzy rozmawiając między sobą, nie przekazują sobie żadnych informacji oraz zachowują się przy tym, jakby postradali zmysły.
NAJLEPSZY ODCINEK/ SCENA
Sylwia: Myślę, że będzie to odcinek przedostatni, bo bardzo fajnie trzymał w napięciu i w zasadzie wszystko się tam zgadzało. Ostatni, choć równie emocjonujący, przyniósł jedno czy dwa rozwiązania fabularne, których fanką na razie nie zostanę – zobaczę jednak, jakie konsekwencje będzie miało to w drugim sezonie.
Mateusz: Bardzo podobało mi się pierwsze zejście do jaskini. Równie dobrze wspominam wypad Bodego na cmentarz. Elektryzujące były wszystkie sceny, w których bohaterowie odkrywają miejsce ukrycia kluczy oraz pasujący do nich otwór i wykonują test „co się wydarzy?”.
Sylwia: Tak, to prawda! W szczególności zapadł mi w pamięć moment, kiedy Bode używa Klucza Głowy i pokazuje rodzeństwu, jak on działa. To, co się wtedy działo, bardzo przypominało mi animację (zresztą świetną) W głowie się nie mieści.
PROBLEMATYKA
Sylwia: Punktem wyjścia dla fabuły Locke & Key jest śmierć ojca trójki rodzeństwa i męża Niny. Rendell Locke został zamordowany niemalże na oczach całej swojej rodziny, w dodatku przez ucznia, któremu starał się pomóc. Nie dziwi więc fakt, że twórcy dotykają takich problemów, jak próba poradzenia sobie ze stratą, ale także i traumą; strachem, że w każdej ciemności czai się zło. Każdy z bohaterów inaczej radzi sobie z tym, co się stało. Nie brakuje tu zarówno poczucia winy, jak i złości na własną bezsilność i niesprawiedliwość. Kolejnym poruszanym tematem jest oczywiście próba odnalezienia się w nowym miejscu, w którym w dodatku nie ma szans na pozostanie anonimowym. Rodzeństwo Locke’ów od razu budzi zainteresowanie i niezdrowe współczucie. Nie tylko wszyscy wiedzą, że ich ojciec został zamordowany, ale w dodatku mieszkają w TYM domu. Owianym legendą, niemal nawiedzonym. Oczywiście dla Tylera, Kinsey i Bodego ogromne domiszcze odziedziczone po ojcu to nic innego, jak zwykły budynek, w którym na dodatek kiedyś mieszkał ich tata, a do którego nigdy nie chciał ich zabrać. Dwoje starszych z rodzeństwa to poniekąd typowe nastolatki – na wiele rzeczy reagują buntem, negacją, niezgodą. Jest im trudno w nowym otoczeniu, ale serial pokazuje, że również i oni muszą chcieć wpasować się i odnaleźć; nie mogą liczyć jedynie na aprobatę mieszkańców i na to, że sami bezboleśnie wtopią się w krajobraz. Z ich strony również niezbędny jest pewien wysiłek. Serial, ze względu na swoją magiczną stronę, porusza także problem nadprzyrodzonych mocy – takich, które z początku wydają się zabawne, ciekawe i intrygujące, ale z czasem okaże się, że jest w nich równie wiele zagrożenia. Bo każda moc musi być wykorzystywana z umiarem, rozsądkiem i w dobrym celu. Każda bowiem, może stać się pożywką dla zła. Można by tak jeszcze wymieniać i wymieniać. Celowo nie wspominam w tej kategorii o Ninie Locke. Może Ty opowiesz coś na ten temat?
Mateusz: Masz rację – główny rdzeń serialu to próba ukazania, jak różni członkowie tej samej rodziny próbują sobie poradzić ze stratą bliskiej osoby oraz z wynikającą z niej żałobą. Locke & Key pokazuje nam różne etapy tego skomplikowanego procesu emocjonalnego w bardzo przystępny, ale i wiarygodny sposób. Odnośnie do Niny Locke – nie chciałbym zagłębiać się w szczegóły, żeby nie psuć frajdy widzom, ale ujmę to w ten sposób: motyw jej nałogu oraz walki z nim został, jak dla mnie, potraktowany nieco pobieżnie. Ja rozumiem, że Locke & Key nie jest produkcją, która ma się w szczegółowy sposób skupiać na analizie nałogowców, ale też nie sposób nie odnieść wrażenia, że wątek ten potraktowano po macoszemu. Tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że dzięki nałogowi Nina zaczynała wkraczać do świata magii, który dotąd zarezerwowany był tylko dla jej dzieci.
OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI
Sylwia: Bode Locke to postać niepozorna. Na początku wydaje się najważniejszym elementem układanki. Myślimy, że jest wyjątkowy, bo tylko on słyszy szepczące do niego klucze, dzięki czemu znajduje je i jako pierwszy odkrywa ich moce. Jednak z czasem jego brat i siostra również zaczynają doświadczać tego samego, a sam Bode zostaje zepchnięty nieco na drugi plan. Stery przejmują bowiem nastolatkowie, uważając młodszego brata za dzieciaka, dla którego jest to tylko zabawa, który nie rozumie zagrożenia i konsekwencji pewnych działań. Jednak kolejne wątki udowadniają, że to właśnie ten dzieciak traktuje całą przygodę z kluczami najpoważniej – nie wykorzystując zdobytych mocy do tego, by zaimponować koleżance lub by zemścić się na kimś wrednym. Bode nie analizuje i nie roztrząsa, omijają go jeszcze nastoletnie dramaty, skupia się więc tylko i wyłącznie na tym, co tu i teraz. Na tym, że pewne klucze pozwalają wejrzeć w głąb siebie, i na tym, że straszna pani ze studni zaczyna być coraz bardziej groźna. Bode kilkukrotnie będzie próbował uzmysłowić Tylerowi i Kinsey, że on także przeżył tragedię, że jego ojciec także umarł, że on przeżywa to równie mocno… Myślę, jednak, że bezskutecznie. Tym bardziej ciekawi mnie, jak ukażą jego postać w kolejnym sezonie.
Mateusz: Kinsey Locke to postać, która najdłużej zyskiwała moją sympatię. Finalnie jej się to udało, ale przez długi czas myślałem, że będzie jedną z tych bohaterek, które potem lądują w zestawieniach typu „najbardziej irytujący bohaterowie seriali”. Kinsey to jedyna dziewczyna z trójki rodzeństwa Locke’ów – ma ładną buzię, ogólnie całkiem sympatyczną aparycję i… wielką ranę w sercu, co widać w zasadzie od pierwszych scen, które skupiają się w większym stopniu na niej. Kinsey cierpi z powodu śmierci ojca, ale w równym (jeśli nie w większym) stopniu dręczy ją wspomnienie tego, jak zachowała się w trakcie napaści na jej rodzinę. Nie potrafiąc zapomnieć o paraliżującym strachu, pragnie czym prędzej pozbyć się go ze swojej głowy, bo wie, że ułatwiłoby to jej życie w znaczącym stopniu. Niby jest outsiderką, która jednak dość szybko zyskuje wąskie grono wiernych znajomych. W kontaktach z rodziną bywa opryskliwa i niepotrzebnie wyniosła, ale szybko się reflektuje. Bywa potworną egoistką i są sceny, za które naprawdę nie można by było mieć nikomu za złe, gdyby ktoś powiedział, że wybitnie jej nie lubi.
AKTORSTWO
Sylwia: Zacznę od tego, że twórcy zdecydowali się na fajne mrugnięcie w stronę widza zapoznanego z twórczością Stephena Kinga i jedną z głośniejszych adaptacji jego dzieł. Jackson Robert Scott, który wciela się w rolę Bodego, zagrał bowiem w najnowszej ekranizacji To, wcielając się w rolę Georgiego, brata jednego z głównych bohaterów; jednego z Frajerów lub jak kto woli jednego z członka Losers Club. Jedenastolatek (który, jak mniemam po jego filmografii, stworzony został do grania w mrocznych produkcjach!) radzi sobie ze swoją rolą bardzo dobrze. Wiarygodnie wychodzą mu zarówno te sceny, w których gra beztroskiego dzieciaka, bawiącego się świetlnym mieczem, jak i te, w których zaczyna się horrorowa aura. Bardzo dobrze wypada także Connor Jessup, który zagrał Tylera. Aktor świetnie spisał się w tych trudniejszych momentach, kiedy trauma zaczyna przytłaczać jego bohatera. Nie do końca przekonała mnie swoją rolą Emilia Jones. Nie wiem jednak, w jakim stopniu jest to niedocenienie przeze mnie samej aktorki, a w jakim niechęć do postaci, którą przyszło jej zagrać. Mieszane uczucia mam także wobec Darby Stanchfield, czyli serialowej Niny. Sama nie wiem, co o niej myśleć. Z jednej strony to postać nijaka i wydawać by się mogło, że nijako zagrana. Ale może to kwestia tego, że właśnie postać została tak napisana? Są jednak sceny, w których widać, jak wielki potencjał ma ta aktorka i aż szkoda, że jej bohaterka nie jest bardziej skomplikowana. Kto wie jednak, co przyniesie przyszłość…
Mateusz: Ponownie przychodzi mi się z Tobą zgodzić. Ja jednak będę bardziej kategoryczny w swojej opinii – dla mnie Darby Stanchfield to jedyny chybiony wybór obsadowy tego serialu. Pozostali aktorzy spisali się na medal i wcielili się w swoje postaci bardzo wiarygodnie, niektórzy nawet (trójka rodzeństwa Locke’ów) potrafili udźwignąć wieloznaczność i targające nimi sprzeczności. Podobał mi się również Bill Heck, który wcielił się w powracającego we wspomnieniach oraz licznych retrospekcjach ojca, Rendella Locke’a. Mam lekko mieszane uczucia względem Laysly De Oliveiry, która wcielała się w główną antagonistkę – z jednej strony miała kilka spektakularnych momentów, ale zdarzyły się też takie, w których coś mi zgrzytało. Nie wiem tylko, czy bardziej zawinił scenariusz, czy jednak jej interpretacja postaci. Miłym smaczkiem zdecydowanie wartym wspomnienia jest cameo Gabriela Rodrigueza oraz Joe Hilla.
Sylwia: Miałam nadzieję, że o tym wspomnisz! Co do postaci Dodge (Laysl De Oliveira), po seansie już pomyślałam, jak świetnie w tę rolę wpasowałaby się Ruth Wilson, znana z seriali Luther i The Affair. Niestety, myślę, że rola pani ze studni wymagała mimo wszystko młodszej aktorki.
KWESTIE TECHNICZNE
Sylwia: Żałuję, że nie czytałam komiksowego pierwowzoru, bo interesującą sprawą jest zawsze to, jak wiernie zostaną oddane chociażby kolory w przypadku takiej adaptacji. Powieści graficzne rządzą się bowiem swoimi prawami, a co za tym idzie, również ich przeniesienie na ekran nie jest typową ekranizacją. Lektura Locke & Key jednak wciąż przede mną, muszę się zatem skupić na tym, co widziałam i co potrafię ocenić. Serial w dużej mierze opiera się na kontrastach, na walce światła i cienia. Albo mamy bowiem sceny rozgrywające się w słoneczny, jasny dzień, albo w mroku – niebezpiecznym i niepokojącym. I to jest fajne, bo buduje klimat. Dość ostre kolory natomiast nie pozwalają zapomnieć, że mamy do czynienia z dziełem, którego pierwowzorem był komiks. Na przykład cała postać Kinsey jest dla mnie bardzo „komiksowa” – jej ubiór, jej wygląd, jej mimika, zachowanie, sposób rozmowy… Nie wiem, czy było to zamierzone przez twórców, ale… udało się. Na pochwałę zasługuje moim zdaniem czołówka i muzyka, która idealnie oddaje atmosferę Locke & Key. Jako że na efektach specjalnych się nie znam, oddaję głos Tobie, bo będziesz bardziej rzetelny i rzeczowy w swojej ocenie.
Mateusz: Ja również ubolewam nad tym, że w końcu do tej pory nie przeczytałem komiksów, bo w tej sytuacji żadne z nas nie ma porównania z pierwowzorem, ale sam fakt, że Hill i Rodriguez sprawowali pieczę nad serialem, świadczy o pewnym znaku jakości dla tej produkcji. Jeśli chodzi o efekty specjalne – bywały te zrealizowane wręcz perfekcyjnie – jak pękające lustro, wizyta na cmentarzu, czy walka z cieniami, ale były też niestety takie, które raziły sztucznością. Głównie mam tu na myśli sceny z ogniem. Zdziwił mnie (pozytywnie) dobór ścieżki dźwiękowej – poza bardzo klimatyczną i świetnie dobraną muzyką autorstwa Torina Borrowdale’a serialowi towarzyszą także największe hity ostatnich czasów, takie jak you should see me in a crown Billie Eilish! Podobał mi się dobór kostiumów i przede wszystkim przepięknie zrealizowany bohater, jakim bez wątpienia jest KeyHouse. Ta posiadłość budzi jednocześnie lęk, podziw, respekt, ciekawość i niedającą się powstrzymać chęć eksploracji!
SŁOWEM PODSUMOWANIA
Sylwia: Locke & Key to serial, który, jak już wspomniałam na początku, z pozoru nie ma do zaoferowania nic nowego. Jednak bierze te wszystkie niby dobrze znane nam elementy i składa w całość jakimś cudem świeżą, nieprzytłaczającą; na poły zabawną, a na poły mroczną; niby dla młodzieży, a jednak także dla dorosłych… Nowe dziecko Netflixa to kawał dobrej rozrywki, w którym nie brakuje momentów skłaniających widza do głębszych refleksji. Jednak nie w sposób, który odstraszy poszukiwaczy czystej akcji. Absolutnie nie nazwałabym Locke & Key nowym Stranger Things (a takie głosy już się pojawiają), natomiast pokusiłabym się o stwierdzenie, że to odpowiedź naszych czasów na The Goonies czy Gęsią skórkę. Bawiłam się podczas seansu bardzo dobrze, z niektórymi bohaterami się zżyłam, za niektórych trzymałam kciuki. O niektórych bez żalu zapomnę, z chęcią powitam nowych. Serial trzyma w napięciu, oferuje ciekawą historię z cyklu takich, o jakich na za młodu chcielibyśmy posłuchać przy ognisku, a kto wie… może co odważniejsi chcieliby sami przeżyć.
Mateusz: Zdaję sobie sprawę, że momentami byłem dość surowy w ocenie, ale ponownie pragnę zaznaczyć, że spędziłem przy serialu kilka miłych godzin. Niektóre rozwiązania fabularne mocno mnie irytowały (stąd finalna ocena), ale serial Netflixa jedno potrafi bardzo dobrze – przykuwa do ekranu aż do ostatnich minut finałowego epizodu. To bardzo dobrze zrealizowany thriller przygodowy z licznymi elementami fantastyki, jednak mimo to osadzony mocno w naszej ludzkiej i przyziemnej codzienności. Liczę po cichu, że drugi sezon naprawi błędy pierwszego, bo wtedy moja ocena momentalnie poszybuje w górę. Tym bardziej że sama intryga została poprowadzona niezwykle interesująco.
Fot.: Netflix