moja mała zoe

Wielogłosem o…: „Moja mała Zoe”

21 maja 2020 roku na platformach vod zadebiutował film Moja mała Zoe w reżyserii Julie Delpy. Francuska artystka, znana widzom między innymi za sprawą filmów Dwa dni w Paryżu, Dwa dni w Nowym Jorku oraz trylogii słońca Linklatera, jest odpowiedzialna także za scenariusz swojej najnowszej produkcji, która ukazuje się w Polsce za sprawą dystrybutora M2 Films. Sylwia i Mateusz rozmawiają o tym, co ich zdaniem udało się w tym rodzinnym dramacie, a co nie do końca ich przekonało. Tych z Was, którzy jeszcze nie mieli okazji filmu obejrzeć, uspokajamy – niniejszy Wielogłos nie zawiera spoilerów.

WRAŻENIA OGÓLNE 

Mateusz Cyra: Wstyd przyznać, ale Julie Delpy jest dla mnie artystką nieznaną. Słyszałem o filmach, w których występowała, słyszałem o jej reżyserskim i scenariuszowym dorobku, ale jakoś dotąd wiecznie było mi nie po drodze, żeby zapoznać się choćby ze słynną trylogią Linklatera. Widziałem co prawda film Broken Flowers, ale kompletnie nie pamiętam Delpy z tej produkcji. Dlatego też do filmu Moja mała Zoe podchodziłem z czystym umysłem – bez żadnych skojarzeń z dorobkiem artystki i bez żadnych oczekiwań. Po zapoznaniu się z informacją prasową i zwiastunem wiedziałem jednak, że jest to film, który chcę obejrzeć. Po seansie mogę powiedzieć, że dzieło Delpy oferuje emocje, które siedzą we mnie do tej pory.

Sylwia Sekret: Moja mała Zoe to bardzo trudny, ciężki emocjonalnie film, ale nie do końca można o tej ciężkości rozmawiać, nie unikając zdradzania fabuły. Nie da się ukryć, że uderzy on przede wszystkim w rodziców – nieważne czy malutkich, czy dorosłych już pociech. Przyznam jednak, że po pierwszych kilkunastu minutach, kiedy domyślałam się, w jakim kierunku zmierza film, spodziewałam się porządnego wyciskacza łez, który sprawi, że nie obejdzie się bez pociągania nosem. Tymczasem, choć naprawdę niewiele potrzeba, by mnie wzruszyć, nie zostałam poruszona tak, jak się tego spodziewałam. Co nie jest jednak jednoznaczne z tym, że na to liczyłam. Sama nie wiem, czy uznać to za wadę, czy zaletę produkcji.

RYS FABULARNY 

Mateusz: Główna bohaterka filmu – Isabelle – od lat zajmuje się genetyką i szczerze uwielbia swoją pracę. Ważniejsza jest jednak dla niej jej kilkuletnia córka, Zoe. Życie prywatne Isabelle nie układa się jednak tak pomyślnie, jak zawodowe, ponieważ kobieta jest świeżo po rozwodzie z Jamesem, ojcem Zoe. Byłe małżeństwo jest w trakcie mediacji dotyczących opieki nad córką i delikatnie rzecz ujmując – sprawy nie idą zbyt gładko dla żadnej ze stron. Sytuację dodatkowo utrudnia James, który dosłownie miota się między wściekłością, żalem, niechęcią oraz wciąż silnym uczuciem do byłej już żony. I jakby tego było mało…

Sylwia: …któregoś ranka kobieta musi zmierzyć się z sytuacją, w której nie chce być postawiony żaden rodzic – musi stanąć na wprost obawy o zdrowie i życie swojej córki. Zmartwieni rodzice zaczynają obarczać się nawzajem winą, co jest najgorszą rzeczą, jaką mogą teraz zrobić, ale też chyba najbardziej naturalną i niestety wpisaną w ludzką naturę. Zaczyna się walka. Walka o Zoe, o życie, które wiodły do tej pory, o miłość i o to, by nie zwariować, by się nie poddać.

WADY I ZALETY FILMU

Mateusz: Dla mnie podstawową zaletą filmu Moja mała Zoe jest jego uniwersalność oraz powiązana z nią ciężkość. To do pewnego stopnia historia, która mogłaby tak naprawdę dotyczyć każdego z nas, a to z kolei sprawia, że ten dramat potrafi dotknąć nas intensywniej niż dzieła bardziej oderwane od rzeczywistości. Jasne, z drugiej strony jest to opowieść, która była wałkowana przez kino niezliczoną ilość razy i scenariusz Delpy nie opowiada niczego nowego, ale wnosi do tematyki pewną brawurę, zrzucając na widza ocenę zachowań głównej bohaterki. Ja sam do tej pory nie potrafię stwierdzić, czy finał tej historii jest zły, czy też dobry. W mojej głowie wytworzyły się dwa obozy, w których każdy ma swoje „za” i „przeciw” i w tym też upatruję zalety Mojej małej Zoe. Szalenie też podobała mi się naturalność kłótni między Jamesem a Isabelle, kojarzyło mi się to z Historią małżeńską.

Sylwia: To prawda, ja również nie mam pojęcia, czy film skończył się happy endem, czy nie. A o niewielu historiach możemy coś takiego powiedzieć. I to jest niewątpliwy i bardzo duży plus tego filmu. Tym bardziej że myślę, iż samej bohaterce trudno by było udzielić jednoznacznej odpowiedzi, a skoro ona jej nie zna, główna zainteresowana, to dlaczego my mielibyśmy rościć sobie prawo do jej formułowania?

Niewątpliwą zaletą filmu jest natomiast to, jak mocny nacisk twórcy położyli na ukazanie więzi między matką a córką, a zwłaszcza siły uczucia mamy do swojej kilkuletniej pociechy. Widz nie ma wątpliwości,  że Zoe to „miłość jej życia”, jak zwykła powtarzać Isabelle. I ta wiedza jest oczywiście bardzo ważna w  świetle kolejnych wydarzeń. Miłość ta stoi także w opozycji do antypatii, jaką matka dziewczynki darzy jej ojca. Od kobiety bije wręcz lodowaty chłód, kiedy przychodzi do spotkania z Jamesem. To istotne, by uświadomić sobie, że to Zoe jest całym  światem głównej bohaterki.

W filmie nie uświadczymy scen, które będą typowymi wyciskaczami  łez – i to akurat jest moim zdaniem zaletą produkcji i to właśnie może ją w niewielkim stopniu wyróżniać na tle innych, jej podobnych. Z drugiej strony jednak wydaje mi się, że twórcy nie poradzili sobie do końca z uchwyceniem tej idealnej granicy między nie byciem tanim wyciskaczem łez a dość oschłym dramatem, w którym tej uczuciowości jest trochę zbyt mało. I tu z kolei upatruję wady filmu, ponieważ zabrakło mi w nim nieco emocji.

Mateusz: Jeśli chodzi o wady – segment filmu, w którym występują Gemma Arterton oraz Daniel Brühl jest zdecydowanie zbyt mocno skondensowany w porównaniu do pozostałych wydarzeń filmu. Z jednej strony twórcy zaprezentowali ten wątek, ale zabrakło mi należytego wyeksponowania. Zupełnie, jakby Julie Delpy bała się, że zbyt długi film będzie źle się oglądać.

Sylwia: A jednak nie przeszkodziło to jej w tym, by wyeksponować relację między bohaterką a jej byłym mężem i poświęcić jej naprawdę wiele czasu. I akurat to zrobiło dla filmu sporo dobrego, bo ich relacja jest mocno realistyczna i buduje tło dla innych wydarzeń. Przede wszystkim duże wrażenie robi ich kłótnia i przepychanki w momencie, w którym łączy ich ten sam ból, ta sama obawa, ten sam strach, ten sam paraliż i troska. Powinni więc teoretycznie wspierać się, zbliżyć i zjednoczyć, ale życie niestety rzadko kiedy bierze pod uwagę to, co „powinno” się stać. I tak też dzieje się w tym przypadku. Dzięki temu wyszła bardzo  życiowa scena i, idąc dalej, bardzo życiowa relacja dwojga ludzi.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz: Scenariusz pozwolił aktorom na stworzenie złożonych bohaterów. James jest postacią, która w większości przypadków odstręcza widza, jednak jeśli spróbujemy na moment odstawić na bok narastającą antypatię spowodowaną kolejnymi dziwnymi reakcjami i nieustannymi pretensjami, to wyłoni nam się bohater ze wszech miar skrzywdzony i po ludzku zdezorientowany. Mężczyzna zachowuje się niczym ranne dzikie zwierzę – rzuca się, gryzie, walczy o siebie, nie zważa na to, że może ranić innych, bo próbuje po prostu przetrwać. Oczywiście z naszej perspektywy jego zachowania i reakcje są zbyt ostre, nieprzyjemne i destrukcyjne, momentami popadają nawet w skrajnie irracjonalne i kompletnie od siebie oderwane, ale kilka scen fenomenalnie pokazało, że mężczyzna ukazuje takie (paskudne) oblicze dlatego, że grunt mu się pali pod nogami i on zwyczajnie nie wie, co zrobić, żeby przywrócić dawny ład.

Sylwia: Problem, jaki widz ma z oceną Jamesa, polega też na tym, że poznajemy go tylko i wyłącznie przez pryzmat związku z Isabelle i widzimy go tylko podczas ich spotkań, a te – jak wiemy – kończą się zazwyczaj kłótnią. Nie mamy pojęcia, jakim jest człowiekiem, wiemy jedynie, jakim jest byłym mężem – a pod tym względem mężczyzna się nie popisuje. Co ciekawe, choć ani razu nie widzimy go bezpośrednio z córką, to twórcy wielokrotnie naprowadzają nas na to, że jako ojciec jest troskliwy, opiekuńczy i kochający.

Isabelle to dla mnie kobieta zagadka. Oprócz ogromnej miłości, jaką darzy córkę, nie potrafię o niej zbyt wiele powiedzieć, ale może właśnie to powinno o niej mówić wszystko? Kiedy jest razem z Zoe, uśmiecha się, promienieje, świetnie bawi. Kiedy dziewczynki nie ma obok, kobieta jest zazwyczaj oschła, przygaszona, wydaje się pozbawiona życia – nawet kiedy mamy do czynienia z historią przed tragedią. Czy takie ograniczenie własnego szczęścia do jednej istoty nie doprowadzi w końcu do szaleństwa?

AKTORSTWO 

Mateusz: Jak na pełnokrwisty, rodzinny dramat przystało, to aktorstwo gra w tym filmie pierwsze skrzypce. Julie Delpy zebrała ciekawą, dobrze zgraną obsadę – w filmie pojawia się znany z Bękartów wojny Daniel Brühl, znaczącą rolę dostała także Gemma Arterton (znana choćby z Księcia Persji: Piasków czasu). Pozwoliła zadebiutować młodziutkiej Sophii Ally, która może nie błysnęła niczym zapadającym w pamięć, ale wypadła obiecująco. W roli Jamesa obsadziła brytyjskiego aktora Richarda Armitage’a, którego kojarzycie z pewnością z trylogii Hobbit. Sama zaś wcieliła się w główną rolę i uważam, że był to dobry pomysł, bo kto, jak nie ona sama, wyczułby tak dobrze we wszystkie zamierzenia scenariusza wobec jej bohaterki? Wszyscy wypadli dobrze, jednak oczywiście największe słowa uznania należą się dwójce grającej rodziców Zoe.

Sylwia: Cały czas mam wątpliwości co do tego, czy przekonuje mnie kreacja Julie Delpy. Nie jestem pewna, w jakim stopniu jej bohaterka jest wynikiem dobrze oddanej postaci i przekonującej gry, a w jakim mój odbiór Isabelle jest wynikiem takiego wcielenia się w postać, w jakie nie do końca uwierzyłam. Słowem – czy taki był zamysł i Delpy świetnie sobie poradziła, czy bohaterka mogła być jednak bardziej pełnokrwista?

Natomiast Richard Armitage wykonał moim zdaniem bardzo dobrą robotę. Swoją opinię opieram na tym, że niedawno widziałam go w serialu The Stranger, w którym zagrał zupełnie inną postać – tym bardziej więc doceniam postać Jamesa w jego wykonaniu.

Reszta aktorów pojawia się w zasadzie tylko na chwilę na ekranie, ale muszę przyznać, że w pamięć zapadła mi rola Gemmy Arterton.

KWESTIE TECHNICZNE

Mateusz: Moja mała Zoe to dobrze zrealizowana produkcja. Montaż ani zdjęcia nie wyróżniają się niczym konkretnym, ale w tym filmie nie chodziło o nowatorskie rozwiązania techniczne, które mogłyby odciągać uwagę od opowiadanej historii. Nieszczególnie pamiętam muzykę i teraz nie mogę sobie przypomnieć, czy to nie przypadkiem dlatego, że w filmie takowej nie ma?

Sylwia: Również nie jestem w stanie powiedzieć nic konkretnego o muzyce. Jeśli natomiast pamięć mnie nie myli, to w produkcji wykorzystano dość jasne, stonowane kolory. Być może żywe barwy również niepotrzebnie odciągałyby uwagę od fabuły, a może chodziło po prostu o równowagę między paletą barw a tematyką i nastrojem filmu. Jeśli chodzi z kolei o pracę kamery, to uważam, że bardzo dobrze zaplanowano ją zwłaszcza w scenach kłótni byłych małżonków.

SŁOWEM PODSUMOWANIA 

Mateusz: Moja mała Zoe to film, który niespodziewanie poruszył moje serce. To ciężki rodzinny dramat opowiadający o najgorszej traumie, jaka może przydarzyć się w życiu każdego rodzica. I chociaż Delpy nie opowiada niczego nowego, to jednak robi to na tyle brawurowo, że o jej filmie nie sposób zapomnieć.

Sylwia: Ja z kolei muszę przyznać, że dla mnie w tematyce filmu o rodzicu i dziecku gdzieś ta innowacja się jednak pojawiła, a sam film zaskoczył – tak swoim trudnym do poddania ocenie zakończeniem, jak i tym, jak się toczy historia Isabelle i Zoe. Muszę przyznać, że nie tego się spodziewałam, i jeśli chodzi o materiał na przemyślenia, jaki film daje na długie godziny po seansie – ocena plasowałaby się bardzo wysoko. Coś jednak nie do końca mi zagrało i choć film oglądałam z zainteresowaniem, to jakoś nie potrafiłam zaangażować się całkowicie, nie potrafiłam do końca współodczuwać z bohaterką. Pytanie jednak, w jakim stopniu jest to wina samego filmu, a w jakim mojej własnej postawy obronnej przed niechcianymi emocjami i obawami? Moja mała Zoe to wartościowy i zaskakujący dramat podejmujący się szalenie trudnego tematu. Myślę, że za jakiś czas do niego wrócę i dowiem się wtedy, czy jego i moja emocjonalność nie spotykają się na tym samym zakręcie, czy po prostu ja zboczyłam z drogi, by o pewnych rzeczach myśleć jak najmniej.

Fot.: M2 Films

moja mała zoe

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *