nad oceanem czasu

Wielogłosem o…: „Nad oceanem czasu”

Nad oceanem czasu – ostatnia wydana w 2019 roku pozycja gdańskiego Wiatru od Morza jest także ostatnią powieścią w dorobku szkockiego poety, dramatopisarza i prozaika George’a Mackaya Browna, za którą zresztą doczekał się nominacji do prestiżowej Nagrody Bookera. To czerpiąca z głębokich studni folkloru Orkad szkatułkowa opowieść snuta po części w wyobraźni pewnego młodego człowieka, który nie potrafiąc przystosować się do otaczającej go społeczności, postanowił uciec w świat pełen legend, bajań i przekazywanych z ust do ust na przestrzeni wieków historii. Brown w mistrzowski sposób ukazuje surowość natury oraz tęsknotę za minionymi czasami. Zapraszamy do lektury Wielogłosu, w którym Sylwia, Patryk i Mateusz rozmawiają o ostatnim dziele pisarza z Orkad. 

Nad oceanem czasu – objęte przez nas patronatem medialnym to druga powieść Szkota wydana w naszym kraju – pod koniec 2017 roku również nakładem gdańskiego wydawnictwa ukazała się Winlandia, o której możecie przeczytać TUTAJ.

WRAŻENIA OGÓLNE

Patryk Wolski: Muszę przyznać, że George Mackay Brown zrobił na mnie wrażenie w powieści Nad oceanem czasu. A to szczęście podwójne, bo w Winlandii autor mnie zanudził i trochę do siebie zniechęcił. Teraz to nawet zaimponował mi jak Wąski (podobieństwo nazwisk przypadkowe) Siarze w klasycznej polskiej komedii. Dowiódł, że jednak potrafił ciekawie gawędzić i kreować interesujące rzeczywistości. A w Nad oceanem czasu ich nie brakuje, bo to głównie powieść o wyobraźni. A przy tym Brown cudownie zmieścił tyle światów w jednej postaci, wokół której cała książka się obraca.

Sylwia Sekret: Nad oceanem czasu to w pewnym sensie powieść szkatułkowa, mamy tu bowiem opowieści w powieści. Przyznaję, że dawno nie czytałam tego typu historii i było to naprawdę miłe i przede wszystkim intrygujące literacko doświadczenie, za które szacunek należy się pisarzowi, bo zrobił to naprawdę sprawnie, nie tracąc odpowiedniego dla powieści tempa. Lektura mija nam przyjemnie (jak każda od gdańskiego wydawnictwa), choć ja zadawałam sobie w jej trakcie pytania, do czego też może ona prowadzić, co przy tytułach Wiatru od Morza raczej mi się nie zdarza. Na szczęście jednak ostateczny, całościowy kształt powieści nie zawodzi i nie pozostawia mnie z wybrzmiewającym pytaniem w głowie.

Mateusz Cyra: Nad oceanem czasu to sztandarowy przykład literackiego realizmu magicznego – nadnaturalne elementy swobodnie kotłują się tutaj z prozą życia. To dzieło nad wyraz emocjonalne, w którym liczne pomniejsze historie składają się na egzystencję jednego człowieka, nieumiejącego się odnaleźć w otaczającym świecie, zakorzenionego jednak na ukochanej wyspie i we wszystkich opowieściach z nią związanych. Nieżyjący już George Mackay Brown wykazuje w tej powieści niezwykły kunszt literacki i jest to dzieło sprawiające niemałą frajdę.

ZALETY I WADY POWIEŚCI

Patryk: Wydaje mi się, że sam pomysł na fundament tej powieści zasługuje na najwyższą pochwałę. Według mnie George Mackay Brown wyłuskał coś dla nas tak uniwersalnego, że aż o tym nie myślimy. Snucie marzeń i uciekanie w głąb własnych wyobrażeń może być zarówno rozrywką, jak i eskapizmem od szarej rzeczywistości; niektórzy, jak to się mówi, twardo stąpają po ziemi i ponoć nie zatapiają się w fantazje, ale czy na pewno? Wydaje mi się, że każdemu zdarzyło się wyobrazić sobie inny świat – czy to od podstaw, czy na bazie podchwyconej narracji – i chcieć chociaż przez chwilę w nim przebywać. A są i tacy, dla których to chleb powszedni. Taki właśnie jest Thorfinn Ragnarson, który jest dzieckiem nieprzejawiającym zainteresowania w przyziemnych sprawach. Za to każdą historię, którą posłyszy, w mig zamienia na swoją przygodę. Szczerze mówiąc, nieustannie czekałem na kolejne opowieści, które w umyśle niesfornego chłopca zamienią się w jego sztuczne wspomnienie.

Podobało mi się również, jak powieść nagle zmieniła tory narracji na bardziej nostalgiczne i dramatyczne. Powiedziałbym nawet, przypominając sobie powieści innego wyspiarskiego pisarza, że patrząc na przemianę Thorfinna z chłopca w mężczyznę, poznajemy młodego jeszcze Sweetlanda z powieści Michaela Crummeya. Na ironię losu zakrawa fakt, że człowiek, który całe młodzieńcze życie żył marzeniami i pragnął być gdziekolwiek, tylko nie na Norday, w chwili, gdy dwudziestowieczna cywilizacja brutalnie się z wyspą rozprawiła, on postanowił być nieustępliwym bojownikiem. Czy Wy też widzicie podobieństwo tych dwóch ludzi, dziwnie przywiązanych do swojej wyspy, chociaż jest ona już tylko pustym placem ubitej ziemi?

Sylwia: Przyznam szczerze, że wcześniej jakoś nie skojarzyłam bohatera powieści Nad oceanem czasu z Mosesem Sweetlandem, ale kiedy o tym wspomniałeś, to faktycznie, jest ono całkiem wyraźne. Choć poza pozornie niezrozumiałym, upartym wręcz przywiązaniem do swojej wyspy, ci dwaj mężczyźni mają kompletnie różne charaktery.

Słusznie wspomniałeś, że ogromną i chyba podstawową zaletą Nad oceanem czasu jest sam pomysł na prowadzenie opowieści, której głównym trzonem będą fantazje i wyobrażenia głównego bohatera. To wszystko przeplatane jest aktualnymi wydarzeniami dziejącymi się na wyspie, którą zamieszkuje ów bujający w obłokach chłopak. Choć muszę przyznać – i wydaje mi się, że będę w tym stwierdzeniu odosobniona (przynajmniej w tej dyskusji) – że mnie o wiele lepiej czytało się te fragmenty, które działy się naprawdę, a nie w głowie Thorfinna. Ogromnie interesowało mnie życie na wyspie, koligacje między jej mieszkańcami i ich losy. Ciekawym zabiegiem okazało się także to, że przygody dziejące się w głowie śpiącego (lub śniącego na jawie) Thorfinna miały za bohaterów ludzi, których znał on, a także i których zdążył poznać czytelnik, a nie zupełnie obce, wymyślone przez moc wyobraźni osoby.

Wady? Przyznaję, że na samym początku powieść czytało mi się dość topornie, nie potrafiłam złapać odpowiedniego rytmu i „zaskoczyć”. Jednak kiedy już się to udało – Nad oceanem czasu stało się przyjemną i wartościową rozrywką, do której na pewno chętnie wrócę. Jednak – jak w przypadku bodaj wszystkich książek Wiatru od Morza – uważam, że nie jest to lektura dla każdego. Szukając bowiem szybkiej akcji, mało ambitnej opowieści i świata, jak również życia, które dobrze znamy – możemy się zawieść. Nad oceanem czasu to po prostu rozrywka nieco wyższych lotów, przy której owszem, będziemy się dobrze bawić, ale jednocześnie będzie to od nas wymagało wysiłku i zaangażowania.

Mateusz: Z tym skojarzeniem z Mosesem Sweetlandem mogę się zgodzić, jednak poza samym przywiązaniem do skrawka ziemi nie widzę wspólnych cech między bohaterami dzieł Crummeya i Browna.

Największą zaletą Nad oceanem czasu jest dla mnie konstrukcja powieści. Spoiwem dla wszystkich pomniejszych historii, przypominających w pewnym momencie osobne opowiadania, jest niepoprawny, nieprzystosowany do życia marzyciel Thorfinn, o którym nie wiemy tak naprawdę zbyt wiele – autora niespecjalnie interesuje przecież jego życie, bardziej intrygujące zdają się kolejne opowieści związane z życiem na wyspie Norday.

Trudno mi wskazać jakieś wady – może to, że powieść mogła być nieco dłuższa? Brown potrafi bowiem pięknie posługiwać się językiem i w bardzo przyjemny sposób buduje zdania?

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Sylwia: Nad oceanem czasu to opowieść, która ma w zasadzie jednego, najważniejszego bohatera i może okazać się problematyczne, by każde z nas opowiedziało coś o kimś innym tak, aby się nie powtarzać. Thorfinn Ragnarson to nie tylko główny bohater, ale także i twórca wydarzeń. Kiedy bowiem przenosimy się na wyspę jego wyobraźni, to oczywiste, że on kreuje postaci i wydarzenia. Myślę jednak, że pozostałych mieszkańców śmiało można nazwać zbiorowym, drugim bohaterem. Może nie równorzędnym, ale na pewno bardzo ważnym i równie interesującym. Jest to bohater, na którego tle Thorfinn wydaje się jeszcze bardziej odmienny, jeszcze bardziej niepasujący. Mieszkańcy Norday są od świtu do nocy zaaferowani codziennością, rutyną i utrzymaniem życia na przynajmniej dotychczasowym poziomie. Jeśli zajmują się jakimiś rozrywkami, są to plotki o innych mieszkańcach wyspy lub doroczny jarmark. Na Norday żyje się tak, jakby świat stanął w miejscu lub przynajmniej spowolnił swoje tempo. Nie ma tu miejsca na szalone marzenia, na opowieści o dalekich podróżach, na snucie planów o byciu kimś innym. Chyba że jest się Thorfinnem. Ale o nim opowiedzą moi rozmówcy.

Patryk: Myślę, że trafiłaś w sedno, mówiąc, że pozostałe postaci są zbiorowym bohaterem. Thorfinn często snując swoje fantazje, używa znanych z prawdziwego świata osób jako fundamentów dla kreowanych bohaterów. Niewiele da się o nich powiedzieć, ale tworzą wiarygodne tło pod opowieść o życiu na wyspie Norday.

Co do Thorfinna – obserwujemy jego rozwój w zadziwiający sposób, bo stał się człowiekiem, który pomimo bujania w obłokach okazał się (niemal) ostatnią osobą, która postanowiła być wierna twardej rzeczywistości, jaką jest znajdująca się na peryferiach cywilizacji wyspach. Jego decyzja – tak bardzo podobna do zachowania przypominanego już przeze mnie Sweetlanda – była dla mnie zaskakująca. Skoro tak często uciekał od rzeczywistości do świata marzeń, wydawało się oczywiste, że chce jak najszybciej opuścić Norday i zanurzyć się we wspaniałościach, które oferuje cały świat. Nie ukrywam, że ten zwrot „akcji” do dzisiaj nakazuje mi zastanawiać się nad ludzką psychiką i chyba dzięki temu tak bardzo cenię tę powieść.

Mateusz: Prawda jest jednak taka, że o Thorfinnie wiemy tak naprawdę nie tak wiele, jak można by tego oczekiwać po głównym bohaterze. Wysnuję więc teorię, że jednak to wyspiarska zbiorowość, a raczej sama Norday jest tutaj najważniejsza. Oczywiste jest, że to Thorfinn jest prowodyrem wielu historii i gdyby nie on – nie dowiedzielibyśmy się o wielu sytuacjach z przeszłości, tym bardziej że wiele z nich ukształtowało się w wyobraźni młodzieńca. Jednak to archipelag i związana z tym miejscem przeszłość oraz zamieszkująca go ludność są ważniejsi.

NAJBARDZIEJ ZAPADAJĄCY W PAMIĘĆ FRAGMENT

Patryk: Każda wysnuwana przez Thorfinna fantazja była dla mnie cudownym prezentem, ale najbardziej zapamiętałem opowieść o zbliżającej się przymusowej rekrutacji do wojska, którą mieszkańcy Norday postanowili sabotować. Nie mogę zbyt dużo tu powiedzieć, ale nie ukrywam, że najlepiej zapamiętałem tę przypowieść – może dlatego, że wydawała się najbardziej realna?

Sylwia: Trudno mi sprecyzować, dlaczego, ale najbardziej w pamięć zapadły mi te fragmenty, w których pojawia się Sophie. Kobieta roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę, jakby rozrzedzając mrukliwość i nieustępliwość mieszkańców wyspy. Na kartach powieści gościła świeżość i dziwna do opisania radość, kiedy tylko autor umieszczał ją w danym fragmencie. Bardzo spodobała mi się także opowieść o foczej dziewczynie. Nie była to może historia innowacyjna, ale tak pełna magii i literackiego wdzięku, że z pewnością to do niej wrócę jako do pierwszej z całej lektury. Może dlatego, że wydawała się najmniej realna?

Mateusz: Mnie również najbardziej podobał się fragment opowiadający o kobiecie-foce i jej żywocie między ludźmi. To znana legenda, która w rozmaitych wariacjach dość często przerabiana jest przez popkulturę (żeby nie szukać daleko – Ondine z Alicją Bachledą-Curuś i Colinem Farrellem), jednak w wykonaniu George’a Mackaya Browna była najbliższa memu sercu.

STYL, JĘZYK

Patryk: Język, jak to często bywa przy narracjach rodem z zatrzymanych w czasie terenów, jest równie surowy, jak panujący na nich klimat. Mogę się tu już powtarzać, bo mam wrażenie, że mówię to przy praktycznie każdej książce wydanej przez Wiatr od Morza. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że jest to niesamowity urok tych powieści. Nad oceanem czasu jest świetnym przykładem tego, że pomimo braku rozwijania sfery psychologicznej, zagłębiłem się w myśli głównego bohatera i stał się on osobą dla mnie bliską, której życie mnie wzruszyło. Mieliście podobnie?

Sylwia: Tak, jest coś w tym, o czym mówisz – również w kwestii naszej powtarzalności. Ktoś, kto miał już okazję zapoznać się z publikacjami Wiatru od Morza, zwłaszcza tymi, które opowiadają o ludziach i miejscach niejako nadgryzionych zębem czasu tudzież zatrzymanych w pewien sposób w miejscu – niech spodziewa się czegoś podobnego, sięgając po Nad oceanem czasu. Wspomnieć jednak należy, że innym nieco językiem opowiedziane zostają fantastyczne przygody Thorfinna, z racji tego, że wyobraźnia ma swój własny, niepowtarzalny styl, a innym te dziejące się w realnym świecie przedstawionym na wyspie Norday. Każda jednak z tych opowieści ma w sobie swoisty, niepowtarzalny urok, który albo przypadnie nam do gustu, albo nie. Wierzę jednak, że każdy wierny czytelnik gdańskiego wydawnictwa powinien być zadowolony i usatysfakcjonowany – nie tylko z tego aspektu lektury.

Mateusz: Odpowiadając na Twoje pytanie, Patryku – niekoniecznie. Polubiłem Thorfinna, ale trudno mi powiedzieć, że stał się dla mnie bliski. Jednak to nie ten sam poziom zaangażowania, co w przypadku Mosesa Sweetlanda. Mogę za to z pełną odpowiedzialnością przyznać, że nieistniejąca wyspa stała mi się na tyle bliska, że chętnie bym ją odwiedził, gdybym miał taką możliwość.

George Mackay Brown bardzo udanie opowiada o tym, co było i co już nigdy nie powróci. Potrafi w mistrzowski sposób wzbudzić w czytelniku nostalgię i to jest najbardziej charakterystyczna cecha jego stylu.

WYDANIE

Mateusz: Gdańskie wydawnictwo kontynuuje stylistykę, w której utrzymuje wydawane przez siebie dzieła – ponownie więc otrzymaliśmy okładkę ładną, miłą dla oczu i prezentującą wysoki poziom. Imponująca fotografia przedstawiająca pochmurne niebo odbijające się w mokrej i podmokłej miejscami linii brzegowej dzikiej plaży daje przedsmak tego, co spotkamy w dziele George’a Mckaya Browna.

Sylwia: Wiatr od Morza na szczęście nie bawi się w chwytliwe i komercyjne, lecz oderwane od tematyki książki okładki swoich publikacji. Ileż to już razy widzieliśmy morze, niebo i piasek na fotografiach zdobiących kolejne tytuły od fantastycznych autorów, jakie gdański wydawca gromadzi? Czy jest to jednak wada? Absolutnie nie! Nie ma dwóch tych samych ujęć morza, oceanu czy nieba, co między innymi decyduje o ich wyjątkowości. Tak jak pozorna powtarzalność okładek stanowi o ich unikalności.

Patryk: Muszę się przyznać, że gdy zobaczyłem cyfrową wersję okładki, to nie byłem zadowolony. Nie dlatego, że – jak Sylwia słusznie zauważa – znowu mamy plażę i pasek, ale przeszkadzał mi dobór barw. Na szczęście na żywo książka wygląda ślicznie i moje wątpliwości zostały rozwiane. Użyłem gry słów związanej z wiatrem, czaicie?

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Patryk: Jest to piękna książka, poświęcona od pierwszej do ostatniej strony jednej postaci, z którą można się zżyć. Nad oceanem czasu w swojej pierwszej części wprawiła mnie w nieposkromioną radość – autor pocieszył mnie tym, że życie w chmurach to nie jest nic dziwnego, że przecież lubimy marzyć i zatracać się we własnych myślach. A jednocześnie nie czyni to z nas ludzi aspołecznych, całkowicie oderwanych od rzeczywistości. Thorfinn Ragnarson okazał się marzycielem, który pamięta o swojej przeszłości, nie zamienia jej w żadną bajkę ani fałszywą przypowieść, którą można byłoby opowiadać ciekawym naiwniakom. To jest mądra lekcja na temat tego, jak powinniśmy kształtować własny los.

Sylwia: Nad oceanem czasu to literacki produkt, według mojego uznania, dla Wiatru od Morza charakterystyczny i specyficzny. Kolejna perełka do kolekcji od tych mniej znanych w Polsce autorów, których rozsławić by należało. To dzieło, które nie znajdzie tylu wiernych odbiorców, co, powiedzmy, Kod Leonarda da Vinci, ale też, kiedy już trafi na swoich, zdobędzie ich serca na zawsze. Specyficzny język Browna, specyficzna opowieść, którą snuje w opowieści i specyficzny świat, o którym nam opowiada – tego wszystkiego ze świecą szukać na półkach z najlepiej sprzedającymi się tytułami. A szkoda. Czy jednak tego typu literatura jest jak życie na wyspie Norday – odchodzące w zapomnienie naturalną koleją rzeczy, czy jak wyobraźnia Thorfina – skarbem, na którego docenienie po prostu musi nadejść pora? Chcę wierzyć, że właśnie to drugie.

Mateusz: Bawiłem się przednio, spędziłem kilka niezapomnianych godzin i jest to chyba najlepsza możliwa rekomendacja dla powieści Nad oceanem czasu. To pozycja zdecydowanie warta zakupu i poświęconego czasu, George Mackay Brown potrafił bowiem w piękny sposób ukazać surowość i majestatyczność Orkadów oraz obyczaje i legendy związane z tym rejonem geograficznym. Jeśli lubicie opowieści o zapomnianej (niemal) przeszłości i nieobce Wam odkrywanie piękna naszego świata poprzez wyobraźnię innego człowieka – nie będziecie zawiedzeni.

Fot.: Wiatr od Morza


Przeczytaj także:

Wielogłos o powieści Sweetland

nad oceanem czasu

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *