Wielogłosem o…: „Pokłosie” (Antologia opowiadań w hołdzie Stephenowi Kingowi)

„Pokłosie” to wyjątkowa antologia, a jej wyjątkowość wzrasta, jeśli pomyśleć, ilu zwolenników w naszym kraju ma Stephen King. Mistrz i Król to tylko niektóre z przydomków pojawiające się przy jego nazwisku (i tylko nieliczne z nich to jego spolszczenia). Pięcioro młodych pisarzy podjęło się wyzwania (a może jednocześnie wyznania?), które choć niezwykle trudne, okazało się dla nich świetnym krokiem naprzód. Nasi redaktorzy natomiast podjęli dyskusję o tej antologii i choć nie zawsze się ze sobą zgadzają, pewni są jednego – „Pokłosie” to zdumiewająco dobry zbiór opowiadań, a jedną z jego zalet jest różnorodność opowiadanych historii. Nasza redakcja dumnie wypina pierś i tym samym przypomina, że Głos Kultury objął „Pokłosie” patronatem medialnym.

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: Obawiałam się tej antologii, choć z wypowiadającej się tu trójki najmniejsza ze mnie (wy)znawczyni twórczości Stephena Kinga. Nadal rozpoczynam przygodę z tym pisarzem, a ten – tworząc wciąż coś nowego – nie ułatwia mi procesu, mającego na celu ogarnięcie całej, spisanej jego ręką, prozy. Tych kilkanaście powieści jednak, które przeczytałam, w zupełności wystarczają, aby docenić i pokłonić się przed talentem i wyobraźnią pisarza z Maine. Co prawda zamiarem pięciorga młodych twórców nie było zmierzenie się z Kingiem, a złożenie mu hołdu, ale myślę, że i tak każdy miłośnik twórczości autora „Lśnienia” obawiał się tego zbioru. Cóż, antologia ma oczywiście słabsze momenty, ale strach był absolutnie zbędny. „Pokłosie” pozytywnie mnie zaskoczyło i na dalsze dzieła niektórych nazwisk, czekam dzięki niemu już teraz z niecierpliwością.

Mateusz Cyra: Ja z kolei miałem chyba jeszcze większe obawy niż Sylwia. Wręcz bałem się, że grupa anonimowych nazwisk dostała szansę na publikację swoich tekstów i próbują się zabawić kosztem starego, biednego Kinga… Jakież pozytywne było moje zdziwienie już po przeczytaniu „Pokłosia” wiem tylko ja, ale w tym momencie wypada mi od razu – jeszcze we wstępie – przeprosić autorów za kompletny brak wiary w to, że mogą stworzyć bardzo dobry zbiór opowiadań hołdujący twórczości Stephena Kinga. Mimo iż nie jest to antologia bez wad, bawiłem się przednio i przeczytałem dwa najlepsze opowiadania od kilku lat. Żeby być w jakiś sposób miarodajnym, dopowiem, że rocznie udaje mi się tychże przeczytać około 20.

Patryk Wolski: Dokładanie do jakiejkolwiek książki nazwiska „Stephen King” często przynosi katastrofę i budzi we mnie paniczny lęk. „Tę książkę poleca Stephen King!” –  po czym książka okazuje się bublem. „Polska odpowiedź na Lśnienie!” – po czym książka okazuje się bublem. Nie umiem już zliczyć ilu to polskich Kingów rynek wydawniczy wypluł z siebie w ciągu ostatnich kilkunastu lat, ale zwykle przypinanie takich łatek miało skutek odwrotny od zamierzonego. W tym przypadku na szczęście nie ma mowy o marketingowym oszustwie, który jedynie rozwścieczyłby fanów Kinga. Piątka autorów z dystansem podeszła do napisania opowiadań inspirowanych jego prozą i o dziwo nie wyłożyli się na tym tak, jak niektórzy mogliby się obawiać.

ZALETY I WADY ANTOLOGII

Sylwia: Zabrzmieć to może dziwnie, ale główna wada równoznaczna jest w tym przypadku z zaletą. Chodzi mi oczywiście o wyraźne zaznaczenie na starcie, że „Pokłosie” to hołd dla takiego, a nie innego pisarza. Niektóre opowiadania bardziej, inne mniej noszą znamiona twórczości Stephena Kinga. I to pod tym względem pojawiać się będą zapewne główne zarzuty. Że to opowiadanie w ogóle nie ma nic z twórczości Kinga, a z kolei to czerpie zbyt wiele i tym samym może być odebrane jako zbyt nachalne w tych analogiach. Mnie osobiście przesada lub brak w tym przypadku nie przeszkadza. Hołd nie musi być wyrazem tego, że w swojej twórczości umieszczamy to, co znamy z dzieł naszego pisarskiego guru. Hołd nosić ma znamiona tego, że jego pisarstwo odcisnęło na naszym swoje piętno; niekoniecznie w obrębie stylu czy pewnych literackich toposów. Może to być na przykład zamiłowanie do uprzedzania czytelnika o wydarzeniach, które jeszcze się nie wydarzyły, może to być brak pozytywnego zakończenia… Coś, co może nie być widoczne na pierwszy rzut oka, a więc coś, co niekoniecznie jest oczywiste.

Mateusz: Dla mnie solidną zaletą jest z pewnością jakość wydania „Pokłosia”. Nie wiem jak to jest możliwe, tym bardziej, że pierwsza książka wydana przez Gmork została wydana nakładem tej samej drukarni, ale jest przynajmniej o klasę lepiej, niż to było przy wydawniczym debiucie wrocławskiego wydawnictwa. Papier jest odpowiednio gruby, czcionka cieszy oko. Najistotniejsze dla mnie było jednak to, żeby podczas nocnego czytania przy lampce nocnej strony nie błyszczały, odbijając światło i niszcząc przyjemność z lektury. „Pokłosie” na szczęście tej wady nie ma ;). Pomijając kwestie wizualno-techniczne – podpisuję się pod tym, co wspomniała moja redakcyjna koleżanka. Co prawda podczas lektury opowiadań były momenty, że czepiałem się, że opowiadanie „To nie TO!” ma zbyt skondensowane wychodzenie w przyszłość wydarzeń, co w subtelniejszym wydaniu jest jednym ze znaków charakterystycznych Stephena Kinga, ale po przeczytaniu całości oraz zebraniu myśli jestem zdania, że nie ma się co czepiać drobnych tak naprawdę szczegółów. Lektury mi to nie psuło ;).

Patryk: Przede wszystkim, jak na zbiór opowiadań jest on bardzo dobrze zbilansowany. Siedem opowiadań, z których żadne nie jest totalną klapą (chociaż prawdopodobnie moi rozmówcy będą mieli nieco odmienne zdanie), a do tego pojawiło się parę naprawdę dobrych historii. Należy docenić fakt, że nie spartaczono książki przez poziom opowiadań i zostały one wyselekcjonowane z rozwagą. W końcu nie ma nic gorszego niż fatalny zbiór opowiadań, w którym duszą się pojedyncze, dobre teksty! Co do reszty zalet, o których już wyżej wspomniano, oczywiście bliższe i dalsze nawiązania do twórczości Stephena Kinga są ambrozją dla fanów tego pisarza i jestem przekonany, że po „Pokłosie” w pierwszym rzędzie ustawiają się jego wielbiciele.

NAJLEPSZE OPOWIADANIE

Sylwia: I teraz zaczynają się schody. Mam bowiem kilku faworytów, spośród których raczej nie uda mi się wybrać najlepszego opowiadania. Mogę  natomiast kilka od razu odrzucić i w ten sposób, drogą eliminacji, wskazać te, do których chętnie wrócę. „Świniak”, „To nie TO”, „Status quo” i „Cierniowy dwór”, choć w przypadku tego ostatniego, końcowe strony nieco ostudziły mój entuzjazm. Każde z tych opowiadań jest inne, jedne nawiązują do prozy Kinga bardziej, inne mniej.

„Świniak” – już teraz wymieniany jako zwycięzca całej antologii – jest opowiadaniem bardzo dobrym, a mnie dodatkowo ujął tym, że klimatem przypominał mi również twórczość Łukasza Orbitowskiego. Moim zdaniem „Pokłosie” ma lepsze opowiadania, ale „Świniak” plasuje się całkiem wysoko. Sam koniec jednak, te ostatnie kilka zdań, które tak spodobało się mojemu redakcyjnemu koledze – dla mnie było zbyt. Po prostu – zbyt. Odebrałam to jako o jeden krok za daleko, ale jak widać, innym taki zabieg się spodobał.

„To nie TO” mnie ujęło, choć wiem, że Tobie Patryk nie bardzo przypadło do gustu. Rzecz ciekawa, bo obydwoje jesteśmy wielkimi fanami „To” Stephena Kinga. Kacper Kotulak bardzo fajnie odwrócił schemat i pokazał, że być może w dzisiejszych czasach, dzisiejszym świecie dawne strachy nie mają już tej mocy, co kiedyś. I wbrew pozorom, Kotulak nie czerpie aż tak wiele z prozy Kinga, jak mogłoby się wydawać. Szarpnął się na nawiązanie do jednej z jego bardziej znanych powieści – odważnie. Ale tak naprawdę poza złem wepchniętym w postać klauna, poza historią o dwóch braciach – nie ma tu zbyt wiele podobieństw. Nawet zemsta po latach to dwie różne opowieści. Podobało mi się, jak młody pisarz poniekąd sparodiował postać klauna – ośmieszył go wcisnął niemal do granic absurdu, nie wyśmiewając jednocześnie historii Kinga. Ogromnie podobało mi się to opowiadanie.

Patryk: Masz nieaktualne informacje, bo koniec końców to opowiadanie bardzo mi się spodobało. Ale prawdą jest, że pierwsze 15-20 stron mnie tak męczyło i zirytowało, że cisnąłem książkę w kąt (tak naprawdę nie zrobiłem jej krzywdy, nie stosuję przemocy wobec książek!). Nieoczekiwany zwrot akcji bardzo miło mnie zaskoczył, rozłożył na łopatki i resztę opowiadania Kacpra Kotulaka czytałem już z przyjemnością. Co nie zmienia faktu, że irytujący sposób wyprzedzania faktów – swoją drogą również obecny na początku „To” –  jest schematem, którego akurat nie warto kopiować od mistrza grozy.

Sylwia: W takim razie zwracam honor i przybijam piątkę. A co do ostatniego zdania – Stephen King nie jest jedynym pisarzem, który stosuje ten zabieg!

Z kolei „Status quo” może się spotkać z zarzutem, że jest w nim zbyt mało Kinga. Ale, nawet jeśli uznamy, że i owszem, mnie to absolutnie nie przeszkadzało. Paulina J. Król stworzyła niezwykle klimatyczne opowiadanie i do samego końca trzymała czytelnika w niepewności, gdzie tak naprawdę zmierza. Według mnie „Status quo” to taki trochę mroczniejszy Musso z zakończeniem Stephena Kinga. No i super!

Pozostaje mi jeszcze wspomnieć o „Cierniowym dworze”. W tym opowiadaniu było chyba najwięcej odniesień do prozy Kinga. Niektóre podane wręcz na tacy, inne z kolei mniej oczywiste. Pierwsza połowa była świetna – opowiadanie jest klimatyczne, trzyma w napięciu i nie sposób nie kibicować dziewczynce, która tak nam przypomina bohaterkę z „Pokochała Toma Gordona” – choć każda była zagubiona w inny sposób. Odrobinę przekombinowana końcówka, moim zdaniem. Spotkanie z wampirami to dla mnie scena, która zepsuła mi trochę opowiadanie, aczkolwiek nie mam na to żadnego wyjaśnienia. Tak po prostu czuję.

Mateusz: Nie chciałem Ci przerywać tak obszernej wypowiedzi, chociaż korciło mnie, żeby tu i ówdzie wtrącić swoje 19 groszy ;). Nie bawiąc się w rozbudowane zdania, powiem tylko, że dla mnie siłą tego zbioru są jego trzy środkowe opowiadania. Był czas, że nie byłem w stanie wyszczególnić żadnego konkretnego, bo każde jest równie genialne z innych powodów (o których Sylwia zdążyła obszernie się wypowiedzieć). Mnie jednak mimo wszystko najbardziej ujęło opowiadanie „Cierniowy dwór”. Myślę, że to jedyne opowiadanie z tego zbioru, które z powodzeniem mógł napisać sam Stephen King i gdyby spróbować je podsunąć do jakiejś zagranicznej antologii jako „niedawno odkryte” opowiadanie, które King napisał kilkanaście lat temu, z powodzeniem ktoś mógłby się na to nabrać. Bo historia nastoletniej Tracey to kwintesencja mistrza, w dodatku otulona klimatem „Mrocznej Wieży” w taki sposób, że szczęka opada. Jarosław Turowski sprawił, że poczułem nieodpartą chęć wrócenia do sagi Kinga! I zwyczajnie – sprawił mi najwięcej radości z lektury, za co ogromne dzięki ;).

Sylwia: Nie mogę się zgodzić z tym, że ktoś dałby się nabrać. Problem w tym, że jest w „Cierniowym dworze” zbyt wiele tej kwintesencji. To wręcz kwintesencja kwintesencji w skondensowanej formie – dla mnie ciut za dużo.

Patryk: Ciężko mi wybrać to jedno, wyjątkowe opowiadanie. Głównie dlatego, ponieważ z podobających mi się najbardziej tekstów każdy jest na swój sposób inny. „Status quo” porusza intymne, emocjonalne struny, które w moim przypadku zagrały mocnym, czystym akordem. Uwielbiam takiego Kinga, który ściska za serce, gdy mówi o życiowych wyborach, błędach i ich następstwach. Paulina J. Król stworzyła niesamowitą wizję alternatywnych żywotów, podkreślając, jak znaczące są nasze decyzje i dokonywane wybory. Świetna proza, która nie tylko jest dobrą lekturą, ale również zmusza do chwili zastanowienia. „To nie TO” jest natomiast świetną reinterpretacją jednej z najlepszych książek Kinga i sam pomysł zasługuje na brawa. Jeśli jednak mam kierować się sercem, to wybieram opowiadanie Pauliny J. Król.

NAJSŁABSZE OPOWIADANIE

Sylwia: I pozostają trzy opowiadania, których nie wymieniłam w gronie najlepszych. „Chyba”, „Death metal” i „Fhabhtanna” (musiałam zerknąć dwa razy w spis treści, żeby wiedzieć, jak to zapisać). Jednak w tym wypadku mogę wskazać tekst, który w moim odczuciu był najsłabszy – „Fhabhtanna”. Możliwe, że po prostu nie zrozumiałam zamysłu autora, możliwe, że coś mi po drodze umknęło, że nie dostrzegłam jakiejś prawdy pomiędzy zdaniami. Słowem – możliwe, że to wina moja, a nie autora. Tak czy inaczej, opowiadania nie zrozumiałam i, szczerze mówiąc, jego lektura była dla mnie co nieco męcząca. Z początku pomyślałam, że być może znajdzie się tu nawiązanie do „Cujo”, albo chociaż „Cmętarza…”, ale nie, chodziło o coś innego. Pojęcia jednak nie mam o co. Mnogość wydarzeń, realnych i nierealnych, połączenie dwóch światów i gadających psów, przemiana w monstrum i powrót do świata żywych… Nie odnalazłam się w tej mozaice. A jak tam u Was, Panowie?

Mateusz: Niestety, w tej kategorii faworyt jest tylko jeden. Marek Zychla i jego obydwa opowiadania. O ile w tym pierwszym można było (przy usilnym staraniu) coś odnieść do Stephena Kinga i „Chyba” jako całość nawet się broniło, o tyle „Fhabhtanna” jest dla mnie – przepraszam za wyrażenie – literackim nieporozumieniem. Czytając to opowiadanie, miałem nieodparte wrażenie, że zostało napisane pod wpływem substancji ogólnie przyjętych jako zakazane (co na upartego można pociągnąć pod hołd dla Kinga, który przecież napisał kilka swoich książek właśnie pod wpływem…;)). Ale żarty na bok – dla mnie to ostatnie opowiadanie nie powinno się w ogóle w tym zbiorze pojawiać, bo zaniża poziom i jeśli już z czymś się kojarzy, to z twórczością H.P. Lovecrafta.

Patryk: No, skoro Lovecraft, to niemniej dobrze dla autora :). A mówiąc poważnie, Marek Zychla rzeczywiście napisał opowiadania najdziwniejsze i najbardziej zagadkowe, a w porównaniu z innymi znajdują się nisko w tabeli wyników. Ale będę autora „Fhabhtanny” i „Chyba” bronił. Bo również Kingowi zdarzają się takie opowiadania, w których nie wiadomo o co chodzi, pojawiają się niesamowite istoty, niezrozumiałe sytuacje… I opowiadania Zychla też są w pewnej mierze hołdem oddanym Kingowi. Hołdem dla opowiadań dziwnych, zdawałoby się nawet, że dla poronionych pomysłów, które fascynują nielicznych, a zwłaszcza samego Kinga. A jako jego fani, drogi Mateuszu, zdajemy sobie przecież sprawę, że w jego obszernej bibliografii różne gusta znajdują swoją niszę. Chociaż również nie jestem fanem tego rodzaju historii, to przyjmując kingową klamrę, przymykam oczy na fabularne głupotki. Bo w końcu on jest motywem przewodnim „Pokłosia”, toteż nie dziwi mnie obecność tak pokręconych opowiadań. A skoro King napisał opowiadanie o palcu w umywalce czy mordującej sztucznej szczęce, to równie dobrze mógłby napisać takie opowiadanie jak „Fhabhtanna”…

Jeśli trzeba wytknąć opowiadanie słabsze, to mi się nie za bardzo spodobało to, które razem tak wychwalacie. „Cierniowy dwór” był dla mnie po prostu nudny. Co więcej, przekornie powiem, że scena z wampirami była najlepszym momentem tego opowiadania!

Sylwia: Przekornie powiem, że nic mnie to nie obchodzi ;).

OMÓWIENIE STYLU WYBRANYCH AUTORÓW

Sylwia: Będę konsekwentna, co też wynika z tego, że styl poszczególnych autorów musiał wpłynąć na odbiór ich opowiadań. Dlatego też jedynie styl Marka Zychli nie przypadł mi do gustu. W przypadku pozostałych autorów – albo był on przyjemny w odbiorze, albo po prostu nie przeszkadzał. Jeśli chodzi natomiast o opowiadanie „Chyba” było coś nieuchwytnego, co irytowało mnie jako czytelnika, coś czego obawiałabym się również u siebie, gdybym miała chwycić się na poważnie za pióro. Mam tu na myśli pewną przesadę – którą być może tylko ja dostrzegam – objawiającą się głównie w porównaniach i metaforach. Autorowi zdarzało się popłynąć zbyt daleko i zbyt poetycko; nie zawsze zbyt udanie.

Mateusz: Zaraz wyjdzie, że pastwimy się nad tym biednym Zychlą, ale wiem, że Patryk jest większym entuzjastą jego dokonań w tym zbiorze, dlatego proszę się na nas nie gniewać, ale podpisuję się pod tym, co napisała Sylwia. Niebywale irytował mnie kwiecisty język autora. Miałem wrażenie, jakby gdzieś na siłę wciskał się do „Pokłosia” Cormac McCarthy ze swoim przesadzonym stylem, pełnym metafor i niezbyt przyjemnych zbitek słownych. Rozumiem, że są tego entuzjaści, ale ja do nich nie należę.

Sylwia: Urzekł mnie natomiast styl, w jakim zostało napisane „Status quo”, „Świniak’ i „Cierniowyy dwór”. „To nie TO” było z kolei niezwykle przystępne, proste i „zwyczajne” w warstwie językowej, ale też taki właśnie styl pasował do tego opowiadania i tak powinno ono zostać napisane; w innym przypadku mogłoby być po prostu przekombinowane.

Mateusz: Tutaj z kolei ja też będę konsekwentny, i dorzucę, że owe trzy opowiadania uznałem za najlepsze nie tylko ze względu na ich rewelacyjną treść, ale również ze względu na bardzo dobry styl, który chciałoby się czytać częściej, bo Juliusz Wojciechowicz, Paulina J. Król i Jarosław Turowski obdarzeni są pisarskim talentem, który winduje tę antologię wysoko w górę.

Patryk: Zgrzytałem zębami, gdy czytałem pierwszą część „To nie TO!” Kotulaka. Za to bardzo spodobał mi się dowcipny styl w opowiadaniu Marka Zychli „Fhabhtanna” – dopóki fabuła nie zrobiła się niemiłosiernie cudaczna, siedziałem i śmiałem się z następujących wydarzeń w dziwnym życiu głównego bohatera. Reszta opowiadań to dobrze napisana proza, przy której człowiek nie zastanawia się, czy wysłałby autora na warsztaty literackie. Przy debiutujących autorach dla szerszego grona czytelników, jest to bardzo ważna cecha i kolejny atut przemawiający za tym, żeby nie obawiać się „Pokłosia” – ale to znowu tylko moja, będąca w mniejszości, opinia.

Sylwia: W jakiej mniejszości, drogi kolego? Przecież cała nasza trójka zgadza się, że styl niemal wszystkich opowiadań zapisuje się na duży plus dla tej antologii, a w dodatku Mateusz już drugi raz porównał Marka Zychlę do znanego i cenionego pisarza! Poza tym – jak zresztą starałam się podkreślać – styl autora „Chyba” nie jest moim zdaniem z gruntu zły, a pisarza nie wysłałabym na warsztaty, co to, to nie. Po prostu ja za takim stylem nie przepadam, tak jak niektórzy mogą przecież nie lubić prozy Kinga… (bo mogą, prawda?).

A JAK TO SIĘ MA DO KINGA?

Sylwia: „Pokłosie” czerpie z twórczości Stephena Kinga garściami. Nic to, że w niektórych opowiadaniach próżno szukać nawiązań do jego prozy. Antologia wydawnictwa Gmork to przede wszystkim przepiękne ukazanie tego, co w przenośni oznacza słowo pokłosie. To dowód na to, że – miejmy nadzieję jak najpóźniejsze – odejście pisarza, nie będzie oznaczało końca jego epoki i standardów, jakie wyznaczył przez te wszystkie lata. King odcisnął takie piętno na czytelnikach i pisarzach, że pokłosie będzie zbierane przez następne wieki. Przez Kacpra Kotulaka, Paulinę J. Król, Jarosława Turowskiego, Juliusza Wojciechowicza, Marka Zychlę i wielu innych – debiutujących pisarzy i starych wyjadaczy, a także przez ich czytelników. Również tych jeszcze nienarodzonych.

Mateusz: Jako maniak Kinga podczas laktury zdecydowanej większości opowiadań bawiłem się naprawdę przednio, co rusz wyławiając mniej lub bardziej dosłowne smaczki. Podobało mi się to, że owe Kingowe rarytasy nie ograniczały się jedynie do słabszego bądź silniejszego nawiązania do któregoś z opowiadań, bohaterów bądź którejś z powieści Mistrza z Maine, ale nierzadko autorzy kusili się (przeważnie z powodzeniem) o zabawę stylem i znakami rozpoznawalnymi dla fanów twórczości Kinga. Rozpisywać się szczegółowo moim zdaniem nie ma sensu nad tym gdzie, co i ile z Kinga jest w poszczególnych opowiadaniach, bo każdy fan autora „Carrie” powinien „Pokłosie” przeczytać i podjąć zabawę w odkrycia na własną rękę.

Patryk: Powiem od siebie tylko tyle, że ważne według mnie jest to, co Sylwia na początku napisała – hołd czy powiązanie nie musi dotyczyć jedynie dzieł autora. Może dotyczyć również pewnego sposobu pisania opowiadań, szerokiego spektrum pomysłów – od tych dramatycznych, emocjonalnych i poruszających, aż do absurdalnych i do szczętu dziwnych. W każdym z opowiadań widzę Kinga – zarówno w tych bezpośrednich nawiązaniach do jego książek, jak i w tematyce, wokół której obracają się te mniej związane z twórczością „pana Steve’a”.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Mateusz: Przygodę z „Pokłosiem” zaliczam do tych jak najbardziej udanych. Z nieskrywaną przyjemnością będę wracał do „Świniaka”, „Status Quo” oraz do mojego ukochanego „Cierniowego dworu”, a całą antologię z pewnością będę polecał podczas spotkań towarzyskich. To kawał dobrej roboty, zarówno od strony wydawcy, jak i autorów poszczególnych opowiadań. I chociaż mnie kompletnie nie przekonuje jedno nazwisko, które dostało w zbiorze aż dwa teksty, rozumiem, że niektórzy mogą znaleźć w twórczości tego autora coś wyjątkowego, czego nie dostrzegłem ja.

Patryk: Zaletą „Pokłosia” jest to, że nie ogranicza się do jednego profilu krótkich form literackich, ale serwuje czytelnikom różne warianty opowiadań, które od wielu lat wykłada nam King, a teraz jego fani. To jest prawdziwy hołd, bo prezentuje treści z pełnym uwielbieniem dla Stephena Kinga, przyjmując jego kunszt z dobrocią inwentarza; nawet jeśli nie wszystkim się one podobają. Jest to według mnie jak najbardziej uczciwe postawienie sprawy – nie faworyzowano żadnego rodzaju tekstów, co mnie ogromnie cieszy. Nawet jeśli Mateusz wzywa do wymazania ostatniego opowiadania, ja będę jednak przystawał przy tym, aby i ono miało swoją szansę do przekonania do siebie czytelników. W końcu mówimy o hołdzie dla Kinga, książce kierowanej myślą, aby poprzez nowych, nieznanych autorów oddać ducha Króla z Maine. I tak moim zdaniem się stało. Tylko żeby teraz autorzy opowiadań z „Pokłosia” nie zostali obwołani polskimi Kingami…

Sylwia: „Pokłosie” zaskakuje pomysłami, dobrym wykonaniem i potrafi naprawdę wciągnąć w opowiadanie przez autorów historie. Ma także słabsze momenty, ale któraż antologia ich nie ma? Na szczęście cała piątka młodych pisarzy wykazała się kreatywnością, dlatego nie znajdziemy tu historii na przysłowiowe jedno kopyto. Możliwe nawet – żywię szczerą nadzieję – że każdy znajdzie tu coś dla siebie. A miłośnicy Stephena Kinga tym bardziej. Warto sięgnąć chociażby po to, aby przekonać się, kto i w jakim stopniu zainspirował się amerykańskim pisarzem. A takie opowiadania jak „To nie TO” czy „Status quo”, które wciąż siedzi w mojej głowie – absolutnie są prozą wielokrotnego „użytku”. Dobry zbiór, świetne historie, ciekawe pomysły. My już przeczytaliśmy, a Wy?

Fot. Gmork

 

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *