riverside

Wielogłosem o…: Riverside – „Love, Fear and The Time Machine”

Ostatnie dni to w blogosferze i w mediach internetowych istny wysyp szaleństwa dotyczący nowej płyty Riverside. Dziesiątki recenzji, setki opinii, komentarzy – żadna negatywna. No cóż, nie pamiętamy, który krążek polskiego wykonawcy, szczególnie z kręgu szeroko rozumianego rocka progresywnego, wzbudził takie powszechne poruszenie jak dzieło Riverside zatytułowane – Love, Fear and The Time Machine. W naszej redakcji dwójka redaktorów – Jakub i Mateusz – postanowili trochę podyskutować na temat najnowszego LP Riverside i wynik tej konwersacji jest w tym przypadku łatwy do przewidzenia, choć nie w każdym aspekcie nasi redaktorzy do Love, Fear and The Time Machine podchodzą w sposób kompletnie bezkrytyczny.

GŁOS PRZESZŁOŚCI

Mateusz Norek: Trudno mi wyrazić w słowach, jak bardzo ważnym zespołem jest dla mnie Riverside. Kiedy poznałem ich w liceum, mój muzyczny świat wywrócił się do góry nogami i odtąd wiedziałem, że rock progresywny, to coś, czego zawsze poszukiwałem w muzyce. Od tamtej pory spędziłem setki godzin, słuchając całej dyskografii Riverside, jak również mając przyjemność kilkanaście razy oglądać ich na żywo. Od mało znanego zespołu stali się rozpoznawanymi na całym świecie muzykami i miło było przebyć tę drogę wraz z nimi.

Jakub Pożarowszczyk: Na Riverside trafiłem w momencie wydania przez nich Second Life Syndrome i nie będę ukrywał, z miejsca stałem się ich fanem, bo pierwsze dwa krążki zrobiły i dalej robią na mnie olbrzymie wrażenie. Rapid Eye Movement za to okazał się lekkim rozczarowaniem. Na szczęście Anno Domini High Defition ze stylistyczną woltą okazał się dla mnie strzałem w dziesiątkę i ostatnim wydawnictwem zespołu, do którego regularnie powracam. S.O.N.G.S. i EP – Memories of My Head fajnie się słuchało i tyle, ale chyba od ich premier nie miałem styczności z tą muzyką. Powiem szczerze, że już na nowy album Riverside czekałem bez zbytnego napięcia czy oczekiwania. Byłem po prostu ciekaw, jak teraz brzmią. Z fana stałem się byłym fanem i jedynie sympatykiem zespołu. Tak, wiem – wstyd się przyznać do takiej zmiany.

WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz: Siadając do najnowszej płyty Riverside, spodziewałem się poniekąd kontynuacji dwóch poprzednich krążków – Anno Domini High DefinitionShrine of The New Generation Slaves – i stworzenia drugiej trylogii (podobnie jak w przypadku pierwszych trzech albumów). I tutaj nastąpiło moje wielkie zaskoczenie, bowiem muzycy nie tylko odeszli od tematu trawiącego nas biegu za sukcesem, konsumpcjonizmu i innych bolączek XXI wieku, ale całkowicie zmienili muzyczny klimat. Love, Fear and The Time Machine to płyta bardziej stonowana i posiadająca niezwykle optymistyczny wydźwięk. Riverside stawia w niej na klimat, a nie muzyczną wirtuozerię, niewiele tu mocniejszych brzmień i muzyczych szarż, kolejne utwory płyną raczej swoim konsekwentnym, nieśpiesznym rytmem. Czuć tutaj wyraźnie ducha solowych projektów Mariusza Dudy – Lunatic Soul, ale ja poszedłbym nawet krok dalej. Słuchając płyty, miałem nieodparte wrażenie, że słyszę inspirację innym progresywnym geniuszem, Stevenem Wilsonem (szczególnie z jego solowych płyt). Pomysł nie jest zresztą tak do końca „z czapy”, bo obaj panowie doskonale się znają i szanują (mało kto wie, że nagrali nawet wspólny utwór w hołdzie dla zmarłego na raka fana obu artystów).

Jakub: Mariusz Duda, jak przeczyta o tej inspiracji, to się wścieknie. Ja na Love, Time and The Time Machine nie słyszę jakichkolwiek inspiracji Stevenem Wilsonem. Na albumie od początku do końca czuć charakterystyczny styl i klimat dla Riverside. W ogólnie nie rozumiem, dlaczego Duda jest ciągle porównywany do twórczości Wilsona. Panowie są raczej na przeciwległych biegunach. Wilson zatraca się coraz bardziej w klasycznym rocku progresywnym, łączy go z jazzem na swoich albumach solowych. Za to Duda i spółka robią skręty, a raczej kroki w przeszłość, inspirując się hard rockiem lat siedemdziesiątych na S.O.N.G.S., za to na LFATM słychać wpływy muzyki lat osiemdziesiątych. Dwóch kompletnie innych artystów, dwa inne podejścia do muzyki. Nie widzę sensu porównań do Wilsona.

Ale miałem pisać o ogólnych wrażeniach. No cóż, wszędzie dookoła słysze „ochy” i „achy” i zasadniczo ciężko nie przyznać recenzentom racji, że zachwycają się nową muzyką Riverside. Jako całość Love… stawiam na pewno wyżej niż S.O.N.G.S., jednak nie porywa mnie od początku do końca. Podoba mi się to, co już wspólnie zauważyliśmy, czyli zmiana w brzmieniu zespołu. Jest lżej, przestrzennie, delikatnie i przede wszystkim zespół wyciągnął swoją najgroźniejszą broń, którą znaliśmy chociażby z piosenki Conceiving You – zwiewne, łagodne melodie, które natychmiastowo zostają w głowie i nie chcą z niej uciec. Żadna z płyt Riverside nie ma w sobie tylu kandydatów na przebój, co Live, Fear and The Time Machine.

RIVERSIDE - Discard Your Fear (Lyric Video)

PLUSY I MINUSY ALBUMU

Mateusz: Love, Fear and The Time Machine to album bardzo wyjątkowy w dorobku Riverside. Słychać, że za nagraniem go stoją muzycy, którzy grają już lata, którzy nie muszą już nic udowadniać. Tekstowo jest to płyta o pewnej podróży i wydaje mi się, że jest to również podróż, jaką przebył Riverside od początku swojej działalności. Słuchało mi się jej niezwykle płynnie i muszę przyznać, że o wiele lepiej niż poprzedniej. Zawsze stawiałem melodyjność i klimat nad techniczne popisy, płyta ta idealnie wbiła się w mój gust. Ale to dalej ten sam progresywny Riverside, gitarowe granie Piotra Grudzińskiego nie pozostawia co do tego najmniejszej wątpliwości. Wielkim atutem jest jej różnorodność, w pewnym momencie nastrój płyty nieco się zmienia (Saturate Me kojarzące się z pierwszymi płytami zespołu, Afloat). Tekstowo to płyta bardzo uniwersalna, opowiadająca o uczuciach, które dotyczą każdego z nas. Strach, miłość, przeszłość, nie ma tu skomplikowanych wersów, są za to takie, pod wpływem których, w połączeniu z muzyką, obrazy i teledyski same tworzą się w głowie słuchacza.

Jakub: Duda zawsze ma ciekawe i trafne rzeczy do zaśpiewania, więc się zgodzę z Tobą, że warstwa liryczna w połączeniu z muzyką współgrają doskonale. Kolejny plus to sam wokalista, który zdecydowanie zaśpiewał najlepsze partie w karierze. Wydaje się, że barwa jego głosu stała się jakby cieplejsza, pełna barw. No i jego wokal charakteryzuje się teraz olbrzymią różnorodnością – a to raz zaśpiewa coś niskim basowym głosem, a to coś zaszepcze, aby później w odpowiednim momencie przejść do delikatnego falsetu. Pięknie wyśpiewuje melodie i moim zdaniem doskonała forma wokalna Mariusza Dudy, to jeden z powodów, dlaczego ten album brzmi świetnie i słucha się go z wypiekami na twarzy. Jednak jedynie momentami, ale o tym później.

Nie sądziłem kiedykolwiek, że najlepszymi kompozycjami na nowym albumie Riverside będą te najbardziej piosenkowe, będące materiałem na przebój. Utwory Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?), #Addicted czy Discard You Fear porywają od początku do końca. Bez zbędnego kombinowania, pędzące do przodu prostym aczkolwiek zdecydowanym rytmem, wokół którego są oplatane wspaniałe melodie, zachwycające refreny, po prostu świetne piosenki. Posłuchajcie onirycznego, posiadającego niezliczone podkłady melancholii i smutku Time Travllers. Tak… plusem albumu są piosenki. Po prostu. Dobre piosenki.

No i tutaj przechodzę do minusów. I tego też się nie spodziewałem, że kiedykolwiek o tym napiszę. Gdy słyszymy porywające piosenki, to obecność obok utworów zdecydowanie rozbudowanych, rzekłbym progresywnych, wydaje się po prostu… zbędna i zakłócającą odbiór całości. Caterpillar and the Barbed Wire Saturate Me, szczególnie ten drugi z silnym zaakcentowaniem gitary Piotra Grudzińskiego, który na Love… wydaje się jakby schowany na drugim plan, nie pasuje mi po prostu do całości; to utwór, który chciałbym usłyszeć raczej na ADHD. Gdyby nie ta dwa kawałki i środkowa, dynamiczna część Towards The Blue Horizon, to otrzymałbym 45 minut czystego, muzycznego absolutu, a tak są w moim przekonaniu lekkie zgrzyty, ale będące wynikiem nie tego, że te kompozycje są w same w sobie złe, tylko mi po prostu nie pasują do całości. No ale nic, tak sobie to panowie artyści wymyślili i należy to uszanować.

NAJLEPSZY UTWÓR

Mateusz: Dla mnie najjaśniejszym punktem na płycie jest Time Travellers. Mocno akustyczny, klimatyczny i ciepły kawałek o przeszłości i wspomnieniach, przy słuchaniu którego nie sposób nie uśmiechnąć się do własnych wspomnień. Równie wyśmienicie wypadły dwa utwory otwierające i zamykające album – Lost Found. Do tego ostatniego muzycy w dniu premiery dodali oszałamiający wizualnie teledysk, który wspaniale łączy się z muzyką.

Jakub: Discard Your Fear – do którego, kiedy go słuchałem na początku sierpnia, niespecjalnie mogłem się przekonać – teraz, po kilkunastu przesłuchaniach zawsze mnie rozkłada na łopatki. Mocny basowy puls, świetnie klawisze Łapaja i mam wrażenie, z mocniejszą ale nie przytłaczającą obecnością gitary Piotra Grudzińskiego, w otoczeniu natchnionego wokalu Dudy z miejsca stawia ten kawałek wśród najwybitniejszych dokonań Riverside. No i ta końcówka z prost-rockową gitarą, a następnie z Dudą śpiewającym do pojedynczych akordów fortepianu zwrotki, jak: …Fear of days of the unknown/Fear of new life/ No more fear of love. Absolut.

KOMPOZYCJE DO NATYCHMIASTOWEGO WYRZUCENIA Z PAMIĘCI

Mateusz: Jak już pisałem, płyty słucha się bardzo płynnie, nie zdarzyło mi się przerzucać żadnego utworu podczas odsłuchu. Jasne, nie wszystkie utwory siadają tak samo dobrze (#Addicted, Saturate Me), ale nie zaryzykowałbym, stwierdzenia, że są to słabsze momenty na krążku. Na początku nie przekonywał mnie Caterpillar and the Barbed Wire, ale już następnego dnia zacząłem zachwycać się tym numerem, szczególnie monumentalną końcówką zaczynającą się koło piątej minuty (na koncertach będzie to brzmieć niesamowicie).

Jakub: Do wyrzucenia, to może niekoniecznie, ale wspomniane przeze mnie Caterpillar and the Barbed Wire, Saturate Me Towards The Blue Horizon idealnie sprawdziłyby się na oddzielnej EP. Nie uważam absolutnie, że są to złe kompozycje, ale jak wspomniałem, trochę się gryzą z pozostałymi kompozycjami. Rzekłem.

BRZMIENIE I PRODUKCJA

Mateusz: Mimo spokojnego nastroju płyty, słychać wyraźnie charakterystyczne brzmienie Riverside. Nie jest to na pewno album, który pokazałby wszystkie możliwości muzyków, nie ma tu wiele technicznej wirtuozerii. Nie znaczy to jednak bynajmniej, że muzycznie Love, Fear and The Love Machine pozbawione jest ciekawych rozwiązań, a poprzez nieśpieszne tempo łatwiej można wyłapać każdy dźwięk i muzyczny smaczek ukryty na płycie. Jako całość krążek brzmi świetnie i bardzo profesjonalnie.

Jakub: Brzmienie jest czyste, selektywne, bardzo przestrzenne, dźwięki nie przytłaczają, a oblegają słuchacza. Zasadniczo ciężko cokolwiek więcej napisać, panowie zawsze dbali o produkcję i nigdy w tym elemencie nie spotkałem u nich zgrzytów – tak jest i teraz.

WYSTĘPY SOLOWE

Mateusz: Wielkie brawa należą się Mariuszowi Dudzie za wokal na tej płycie, który tworzy niemal magiczny klimat, a przy często oszczędnym aranżu właśnie wokal modeluje atmosferę utworu. Brawa dla Piotra Grudzińskiego za świetne partie gitarowe i solówki, które umiejętnie wplótł w album, nie burząc jego specyfiki. Brawa dla Piotra Łapaja za dopieszczenie płyty swoimi klawiszami, czasem naprawdę oszczędnie, ale bardzo umiejętnie. I brawa dla Piotra Kozieradzkiego, nawet jeśli płyta jest bardzo oszczędna, jeśli chodzi o perkusję.

Jakub: O wokalu już pisałem i tutaj się zgadzamy. Duda śpiewa partie życia. Co do Piotra Grudzińskiego, to brakowało mi w paru momentach jego gitary, a szczególnie wspaniałych, wysmakowanych solówek, a jak już to zrobił, jak w krótkim solo w Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?), to szczęka natychmiastowo pojawiała się na podłodze. Widać, że Grudziński się nieustannie rozwija, sięga po nowe środki wyrazu, nie boi się zapuszczać w inne rejony gitarowego rzemiosła, co dobitnie usłyszeliśmy w Discard You Fear. Panowie Łapaj i Kozieradzki, to od dawna polska i światowa ekstraklasa, chociaż tego drugiego z chęcią bym posłuchał, jak atakuje perkusję, jak to czynił niegdyś w death metalowym Hate. Oczywiście nie w kontekście Riverside ;).

RIVERSIDE - Found (The Unexpected Flaw of Searching) (OFFICIAL VIDEO)

PODSUMOWANIE

Mateusz: Opowiadając o płycie, Mariusz Duda użył stwierdzenia, że chciałby, aby był to album, który stanie się w pewnym momencie najlepszym przyjacielem słuchacza. Jeśli chodzi o mnie, już mu się to udało. To odprężająca, muzyczna podróż, generująca wspomnienia i wywołująca mimowolny uśmiech. Stanowiąca pewien kontrast między dość pesymistyczną przecież trylogią Reality Dream a energiczną i barwną Anno Domini High Definition. Nie mogę się wprost doczekać, kiedy będę miał okazję sprawdzić, jak Love, Fear and The Time Machine brzmi na żywo.

Jakub: Nowa płyta Riverside nie stanie się raczej moim przyjacielem, ale mocnym kandydatem do polskiej płyty roku z pewnością, mimo że konkurencja jest coraz silniejsza i depcze mocno po piętach. Jednak z całą powagą stwierdzam, że Love, Fear and The Time Machine to płyta w dorobku Riverside, do której wracać z pewnością będę, bo są na niej momenty, od których nie można się opędzić. Udało się panom z Riverside spowodować, że znowu na kolejny krążek będę czekał z niecierpliwością.

SŁOWO NA PRZYSZŁOŚĆ

Mateusz: Riverside udowodnili, że są artystami bardzo wszechstronnymi i potrafią tworzyć albumy w różnej stylistyce. Mam wielką nadzieję, że dzięki tej płycie grono ich fanów na całym świecie wyraźnie się powiększy. Bardzo się cieszę, że ukazał się profesjonalny teledysk do Found (The Unexpected Flaw of Searching), bo wiadomo, że takie klipy to najlepsza promocja płyty i zespołu. Życzę chłopakom długiej, światowej trasy i zebrania mnóstwa inspiracji do stworzenia kolejnej płyty. Ale z tym nie warto się śpieszyć.

Jakub: Szczerze mówiąc, Love, Fear and The Time Machine okazał się dla mnie zaskoczeniem, jeśli chodzi o formę kompozytorską i to, w jakie rejony stylistyczne grupa podążyła. Jestem zdecydowanie bardziej spokojny o przyszłość, bo nie będę ukrywał, że jakby zespół zrobił album podobny do S.O.N.G.S., to bym powoli stawiał krzyżyk na Riverside. A tak, będę czekał z zaciekawieniem, co tym razem panowie Duda i spółką wymyślą. Zespół odzyskał fana w mojej osobie.

Fot.: Mystic

riverside

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • No cóż, do poprzedniej płyty dość szybko się przekonałem. W przypadku „Love, Fear and The Time Machine” może mi nie pójść tak łatwo. Zasadniczo nic nie mam do piosenkowo-optymistycznego wydźwięku utworów. Jednak w przypadku najnowszego wydawnictwa Riverside nie czuję jakiejś wyjątkowej magii w wypychaniu całej płyty takimi kompozycjami. Wiadomo jak to jest z gustami – to, że ja czegoś nie czuję, nie znaczy, że tego tam nie ma.
    Tak czy inaczej jeśli już mamy podążać za prog-trendem odstępowania od ciężkiego grania na rzecz piosenek i łagodnych przesterów (patrz Opeth czy rodzimy Blindead), to zdecydowania wolałbym usłyszeć więcej takich niepokojących ballad jak „Deprived” z poprzedniej płyty.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *