rok za rokiem

Wielogłosem o…: „Rok za rokiem”

Rok za rokiem, serial wyprodukowany przez BBC One, dostępny na platformie HBO, nie był głośną premierą i do tej pory nasi redaktorzy zastanawiają się, skąd taki stan rzeczy. Okazuje się bowiem, że ten niepozorny tytuł jest o wiele lepszy niż wiele głośno zachwalanych i reklamowanych produkcji. Brytyjski miniserial, na który składa się sześć odcinków, z Emmą Thompson w niezwykle ciekawej roli, nie tylko bardzo przypadł do gustu Sylwii, Mateuszowi i Martynie, ale też zmusił ich do wielu – zazwyczaj nieprzyjemnych – refleksji o naszym społeczeństwie, naszej planecie, naszych wyborach i naszej bezczynności, która często wydaje się taka niewinna. Świetne aktorstwo, aktualna problematyka i bardzo wyraziści bohaterowie – to tylko niektóre z zalet, jakie poniżej zostają wymienione. Jeśli więc jeszcze nie widzieliście serialu, a szukacie czegoś ambitnego i wciągającego – koniecznie zapoznajcie się z poniższym Wielogłosem i dajcie się przekonać do tych sześciu odcinków. Rok za rokiem opowiada bowiem o przyszłości, która już niedługo może stać się naszym udziałem. Być może jednak znajdziemy w sobie odwagę, by do pewnych wydarzeń nie dopuścić? Zapraszamy do lektury!

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: Serial produkcji BBC One, który możemy oglądać na HBO, Rok za rokiem, jeśli się nie mylę, nie był i nadal nie jest zbyt szeroko reklamowany. Sama trafiłam na niego kompletnym przypadkiem, przeglądając ofertę i szukając czegoś interesującego do obejrzenia. Przyciągnął mnie do niego zarówno tytuł, jak i zdjęcie przedstawiające szczęśliwą rodzinę. Pomyślałam – czemu nie, spróbuję. I po pierwszym odcinku wiedziałam, że z pełnym zaangażowaniem obejrzę kolejne epizody, bo serial okazał się nie tylko świetnie zagrany, ale również poprowadzony. Porusza poza za tym ważne i aktualne problemy, pyta o przyszłość ludzkości i naszego świata. Słowem – daje do myślenia.

Mateusz Cyra: Do obejrzenia tej produkcji zachęciłaś mnie Ty, dlatego oczywistym jest, że nie miałem o nim wcześniej pojęcia. Dość szybko dałem się namówić, tym bardziej że brytyjskie seriale darzę dużym kredytem zaufania. Rok za rokiem momentalnie przykuł moją uwagę i po pierwszym odcinku miałem to wewnętrzne poczucie (fascynacja), które nie towarzyszyło mi od jakiegoś czasu, jeśli chodzi o oglądanie seriali. Historia rodziny Lyonsów z Manchesteru to wizja przerażająca, ale chyba właśnie dzięki temu tak dobrze się ją ogląda. Jeśli pokuszę się o jakieś serialowe podsumowanie 2019 roku – dzieło Russella T. Daviesa znajdzie się w ścisłej czołówce.

Martyna Michalska: Faktycznie, choć nowinki serialowe śledzę na bieżąco i mam pojęcie o nadchodzących premierach lub wznowieniach, to o serialu Rok za rokiem dowiedziałam się dopiero dzięki rekomendacji Sylwii. Lubię seriale dystopijne i opowiadające o tym, co może się wydarzyć w niedalekiej przyszłości, a dodatkowo porównania do Black Mirror sprawiły, że bardzo szybko włączyłam pierwszy odcinek. I już wiedziałam, że szybko obejrzę resztę. Duża zasługa w tym scenarzystów, ale również aktorów, którzy swoje role zagrali bezbłędnie, od pierwszych odcinków tworząc ciekawych i pełnokrwistych bohaterów. Poza tym Rok za rokiem był dla mnie miłą odmianą po rozczarowującym ostatnimi czasy Czarnym lustrze, oferując to, czego oczekuję po tego typu serialach – emocje, przemyślenia i angażującą historię.

WADY I ZALETY SERIALU

Sylwia: Bardzo podoba mi się pomysł, aby z perspektywy jednej rodziny pokazać przyszłość i zmiany, jakie zachodzą nie tylko w obrębie ich kraju, a więc w Wielkiej Brytanii, ale także na całym świecie. 15 lat, w ciągu których dzieje się serial, to także zmiany w rodzinie Lyonsów – obserwujemy ich wzloty i upadki, mniej i bardziej szalone pomysły, widzimy, jak dorastają ich dzieci, jak oni sami się zmieniają. I tu pojawia się kolejny ogromny plus serialu – jego bohaterowie. W produkcji Rok za rokiem postaci zostały świetnie wykreowane; każdy bohater jest jakiś, wzbudza nasze emocje, chcemy mu kibicować albo od niego stronimy. Nie ma też bohaterów jednowymiarowych; są to ludzie z krwi i kości. Nawet ci najbardziej pozytywni podejmują głupie decyzje i ranią innych, a ci antypatyczni miewają momenty, kiedy nas zaskakują pozytywnie. W pamięć zapada również muzyka i konsekwencja, z jaką prowadzony jest serial. Jego budowa jest jasno zamierzona i twórcy się tego trzymają. Finał serialu (a zaznaczę, że -na szczęście – twórca stanowczo zaprzeczył, jakoby miał powstać kolejny sezon) to zresztą także kolejna zaleta.

Wady? No cóż… Ten serial mówi wiele nieprzyjemnych prawd o nas samych i naszym świecie i myślę, że może to być minus w takim znaczeniu, że nie każdy z przyjemnością obejrzy tego typu produkcję. Jeśli jednak nie boimy się skonfrontować z pewnymi rzeczami – wada zamienia się w kolejną zaletę.

Martyna: Mnie z kolei najbardziej podoba się to, że postęp technologiczny w serialu pokazany jest bardzo wiarygodnie, a scenarzyści tylko trochę podkoloryzowali ten aspekt. Przez to możemy zauważyć, że podobna technologia już jest dostępna, a ścieżka jej rozwoju może pokryć się z tym, co pokazują nam twórcy.

Sylwia: To prawda. Jak również to, że twórcy nie zarzucają nas na siłę i w nadmiarze tą technologią, nie staje się ona najważniejszym punktem serialu. Jest wpleciona subtelnie i wiarygodnie; nie jest cudaczna, lecz prawdopodobna. I na szczęście nadal jest ona jedynie przyczynkiem do dyskusji nad wieloma ważnymi tematami dotyczącymi ludzkości.

Martyna: Inną ważną sprawą jest tutaj polityka. Pokazanie, do jakich konsekwencji może prowadzić głosowanie w wyborach na skrajnych populistów (których chociażby w naszym kraju nie brakuje) i jak na zwykłych obywatelach odbić się mogą niesnaski pomiędzy światowymi mocarstwami. Dzięki temu serial zyskuje jako całość, pokazując kompleksowo zagrożenia, na które możemy być narażeni w niedługim czasie. A może już jesteśmy? W każdym razie, za to ogromny plus. Zgodzę się tutaj również z Sylwią, że jednym z najjaśniejszych punktów serialu są wykreowani bohaterowie. Każda jedna postać pojawiająca się na ekranie ma swój charakter, każdą można w jakiś sposób polubić i przeżywać jej wzloty i upadki. Za to należą się ogromne brawa, biorąc pod uwagę, że serial liczy sobie tylko 6 odcinków. Zdarzyło mi się oglądać dłuższe seriale, których bohaterowie mieli więcej czasu na rozwój i pokazanie złożoności, a mimo to byli płascy jak Ziemia w wyobrażeniach płaskoziemców. I po raz kolejny zgodzę się, że decyzja o zakończeniu serialu na sześciu odcinkach jest bardzo dobra, bo gdyby ciągnąć tę historię przez kolejnych kilka, mogłoby się skończyć na spłyceniu poruszanych kwestii lub popadaniu w banał, co miało miejsce w uwielbianym przeze mnie do niedawna Black Mirror.

Mateusz: Ja z kolei fanem Black Mirror nigdy nie byłem i bez bicia przyznaję – do tej pory obejrzałem chyba tylko 6 odcinków spośród wszystkich 5 sezonów, które dotąd ujrzały światło dzienne. Jednak każdy z tych odcinków, które widziałem, albo był do bólu przewidywalny (Biały niedźwiedź), albo strasznie wtórny (Hymn państwowy), albo cholernie bezpieczny w poruszanej tematyce i niepotrafiący przekonać mnie do tego konkretnego “problemu” (Cała Twoja historia, Zaraz wracam). Nie o serialu Charliego Brookera jednak rozmawiamy – mnie cholernie cieszy fakt, że znalazł się twórca, który pokazał, że o społeczeństwie niedalekiej przyszłości, wszelkich zagrożeniach, które mogą na nas spaść, oraz o ewentualnych skutkach naszych obecnych działań można mówić ciekawiej, bardziej przerażająco i po prostu… mocniej! Rok za rokiem to przecież serial o nas, o naszych politykach, o naszych problemach klimatycznych, społecznych, o naszej technologii. Jedyna różnica jest taka, że w serialu dzieje się to szybciej, niż prawdopodobnie wydarzy się to w naszym świecie. Aż strach pomyśleć, że któraś z przedstawionych wizji się sprawdzi…

Pozostając w kwestii plusów – rodziny Lyonsów po prostu nie można nie lubić. To rodzina, która w wielu momentach kojarzyła mi się z rodziną Fisherów z Sześciu stóp pod ziemią, a takie porównanie to chyba jedna z najlepszych rekomendacji dla nowego serialu.

Dodatkowo, chciałbym po tej jasnej stronie wskazać to, że Rok za rokiem dosłownie do ostatniej sceny pozostaje nieprzewidywalne i naprawdę nie sposób odgadnąć, co czeka nas w następnej scenie ani kto jak się zachowa i jakie będą tego konsekwencje. Świetna sprawa i – co przykre – wcale nie taka oczywista.

Jeśli chodzi o minusy (potencjalne) – niektórym widzom może nie do końca spodobać się wizja zaproponowana przez twórców serialu. W tej produkcji nie ma miejsca na wszelkie subtelności – wszystko dzieje się z „grubej rury” i każda poszczególna sytuacja nie bierze jeńców. Znam takich, którym takie podejście nie przypadnie do gustu.

NAJLEPSZY ODCINEK/SCENA

W tej kategorii pojawiają się spoilery!

Sylwia: Wiem, że często to piszemy, ale w przypadku dobrych seriali to norma: Rok za rokiem trzyma naprawdę równy poziom i trudno wskazać lepsze czy gorsze odcinki. Śmiało mogę natomiast wskazać ten, który najbardziej rozbił mnie emocjonalnie. Mowa o odcinku 4., w którym umiera jeden z bohaterów, a sceny, które prowadzą do tego kulminacyjnego momentu, są niesamowicie angażujące; ogląda się je z przejęciem, bo narastające napięcie nie pozostawia wątpliwości co do tego, że zdarzy się coś złego. Choć przyznaję, że mimo wszystko nie spodziewałam się (i nie chciałam) tej śmierci. Dodam również, że jest to jeden z tych zgonów postaci serialowych, który wzbudził we mnie największy żal i smutek i myślałam o tym jeszcze długo po obejrzeniu odcinka.

Martyna: Widzę, że jesteśmy bardzo zgodne, bo na mnie ten odcinek również zrobił największe wrażenie ze wszystkich. Przez całą drogę, która prowadziła do tego tragicznego wydarzenia, byłam pewna, że wszystko będzie dobrze, a to, co pokazują twórcy, ma po raz kolejny zwrócić naszą uwagę na istotny problem współczesnego świata. Z jednej strony dobrze, że tak to zostało zakończone, dzięki temu twórcy uniknęli banału i cukierkowego happy endu opisywanej historii, który nijak by nie pasował do całości fabuły, z drugiej strony śmierć tego bohatera naprawdę mną wstrząsnęła i przez dłuższy czas musiałam dochodzić do siebie, zanim włączyłam kolejny odcinek. Nie mogłabym tu jednak nie wspomnieć o jeszcze jednej scenie, która mocno zapadła mi w pamięć. Mam tu na myśli ten moment, kiedy członkowie rodziny spotykają się u Muriel na obiedzie i nagle seniorka rodu raczy wszystkim przemową o konsekwencjach ich działań (zresztą nie ich, a praktycznie wszystkich ludzi na świecie), podczas której dowodzi, że to my sami zgotowaliśmy sobie rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Że nasze, mogłoby się wydawać drobne i nieznaczące, decyzje, powodują, że nierówności gospodarcze na świecie są ogromne, że coraz więcej stanowisk obsadzanych przez ludzi jest niepotrzebnych, bo maszyny radzą sobie równie dobrze, i że godzimy się na taką wygodną rzeczywistość, nie zwracając uwagi na konsekwencje, jakie może to za sobą nieść. Świetna, mocna i skłaniająca do przemyśleń przemowa.

Mateusz: Ja również nie będę odmienny w tym przypadku – odcinek czwarty jest zdecydowanie najlepszy, zwłaszcza przez piorunujące zakończenie, zwłaszcza że ten konkretny bohater zyskał prawdopodobnie najwięcej sympatii wśród większości widzów. Jeśli chodzi o najlepszą scenę? Kurde, muszę? Nie umiem, wybaczcie. Każdy odcinek ma ich kilkanaście. Skoro jednak mnie zmuszacie do wymienienia jednej, to niech to będzie ten moment, gdy bankowość upada i obserwujemy tłumy przerażonych, wściekłych i piekielnie bezradnych ludzi, którzy na pstryknięcie palcami zostali… z niczym. Wyobraźcie to sobie. Dziś, teraz. Macie oszczędności odłożone na koncie bankowym i generalnie nawet chwili nie zajmuje Wam myślenie o tym, że coś mogłoby pójść nie tak, prawda? Brrr!

NAJGORSZY ODCINEK/SCENA

Sylwia: I teraz mam problem… Jak bowiem przekazać to, co mi chodzi po głowie, żeby jednocześnie nie zostać źle zrozumianą i posądzoną o przeczenie samej sobie… Bo o ile uważam, że finał serialu Rok za rokiem jest świetny, o tyle jedna z ważniejszych scen tego finałowego odcinka, scena z Edith, nie przypadła mi do gustu przede wszystkim wizualnie. Jakoś tak… odcinała mi się od reszty serialu, nie pasowała do niego. Do tego była może nieco zbyt symboliczna i taka odrobinę patetyczna? Też mieliście takie wrażenie, czy to tylko moje fanaberie?

Martyna: Trudno mi będzie wskazać najgorszą scenę, bowiem serial trzyma bardzo równy poziom przez wszystkich sześć odcinków. Faktycznie, scena, o której piszesz, była nieco patetyczna i, pomimo że w jakiś sposób nawiązywała do poruszanych na początku serialu kwestii, to wydawała się nieco odcięta od całości fabuły. Nie mogę powiedzieć, że była to zła scena, ale ze względu na przeciętność, wspomniane przeze mnie odcięcie i patetyzm, również wskażę ją jako najsłabszą.

Mateusz: O, wreszcie mogę z czystym sumieniem z czymś się nie zgodzić. Nie uważam, żeby ta scena była zbyt oderwana od reszty serialu, tym bardziej że ten wątek był dla mnie jednym z kluczowych całego serialu (magia dzieła Daviesa polega między innymi na tym, że to od odbiorcy zależy, które z wątków uzna za najistotniejsze). I powiem tak – mnie cholernie ucieszyło, że to właśnie Edith, a nie kto inny. Kompletnie się tego nie spodziewałem, bo jakoś tak – nauczony ogólnym trendem w popkulturze, nastawiłem się, że będzie to inny bohater, mimo że gdzieś tam po cichutku liczyłem, że jednak okaże się inaczej. I w sumie znając zakończenie i ten konkretny szereg scen, człowiek jeszcze inaczej podchodzi do całego serialu. No bo w sytuacji, gdy okazuje się, że wszystkie dotychczas przedstawione wydarzenia to są wspomnienia, myśli i generalnie relacja Edith, to zmienia nam to w jakiś sposób postrzeganie całości.

Sylwia: Nie sądzę, aby tak było – skąd bowiem Edith miałaby mieć wspomnienia z wydarzeń, w których nie uczestniczyła?

Mateusz: Nie wiem – z opowieści rodziny? Od Signora? Odnosząc się do samego przedstawienia tych scen, do warstwy wizualnej – wydaje mi się, że to chyba jest już kwestią indywidualną. Mnie takie ukazanie wydarzeń nie wydało się czymś negatywnym czy też przeciętnym albo przesadnie oderwanym od reszty. Oczywiście jakieś tam pierwsze skojarzenia wizualne powędrowały w stronę Westworld i na dobrą sprawę jest to sposób prezentacji tych konkretnych wydarzeń dość bezpieczny i dość… częsty, ale… nie widzę po prostu w tym nic złego.

Jeśli chodzi o najgorszą scenę – wskażę jedną, tylko i wyłącznie ze względów technicznych/błędów scenariuszowych – otóż w pierwszym odcinku (chyba pod koniec) widzimy, jak Rosie, będąca niepełnosprawną, poruszającą się na wózku kobietą bez najmniejszych problemów przemyka z kuchni do salonu babcinego domu i siada na fotelu. Mój szok był tak wielki, że przewijałem tę scenę kilka razy. Bardzo długo postrzegałem tę scenę jako błąd montażowy, cholerne niedopatrzenie twórców, ale już w ostatnim odcinku twórcy pokazali nam, jak Rosie wstaje z wózka i robi dwa kroczki na kanapę, co nakazało mi myśleć, że bohaterka potrafi chodzić, ale tylko na bardzo niewielkie dystanse i w ściśle kontrolowanych warunkach.

Martyna: Fakt, na tę drugą sytuację też zwróciłam uwagę. Byłam lekko zszokowana tym, że potrafi bez problemu wstać z wózka, nie przytrzymując się w żaden sposób i spokojnie opaść na kanapę. Za to, zdecydowanie, należy się minus.

PROBLEMATYKA

Sylwia: Rok za rokiem to serial bardzo trudny, jeśli chodzi o omawianą problematykę. Produkcja BBC opowiada przede wszystkim o kondycji naszego świata. Chyba najczęściej zadawanym pytaniem (nawet jeśli nie wprost), a wręcz motywem przewodnim, jest: “Dokąd zmierzamy? Co nas czeka? Co przyniesie przyszłość?”. I niestety, ale rokowania (rookowania ;)) nie są zbyt optymistyczne. Chwytając się na pozór dobrych rozwiązań, możemy zaszkodzić sobie i światu jeszcze bardziej. Duży nacisk jest tu położony na to, w czyje ręce oddajemy władze. Serial zwraca także uwagę na fakt, że zły nie jest nigdy jeden człowiek i bardzo często na jego miejsce, jeśli uda się go zdetronizować, pojawi się kolejny. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że często sami wybieramy go jako przywódcę. Zmiany trzeba zacząć od siebie – wspomina o tym w jednym z odcinków Muriel, a jej wnuki – co prawda dośc późno, ale jednak – w końcu to podchwytują. Pytanie tylko czy my, zwykli ludzie, a nie bohaterowie serialu, będziemy mieli na tyle odwagi, by również tego dokonać.

Martyna: Zaskakujące jest to, jak bardzo serial jest aktualny. Oglądając go, nie miałam wrażenia, że jest to rzeczywistość, w której będziemy żyć za 30 czy 50 lat, a w dużej mierze żyjemy już teraz. Serial porusza problemy, z którymi już teraz się zmagamy, roztaczając wizję tego, co jeszcze może się zdarzyć i do czego my, jako społeczeństwo, możemy doprowadzić.

Mateusz: Serial porusza naprawdę mnóstwo wątków i wymienienie ich wszystkich graniczy z cudem. To jednak tematy żywo dyskutowane na licznych forach na całym świecie oraz omawiane na prawdopodobnie każdym spotkaniu towarzyskim. Z prostej przyczyny – dotyczą naszej rzeczywistości i nas wszystkich. Globalne ocieplenie, polityka, problem emigrantów, katastrofy ekologiczne, obalanie rządów, rozwój technologii, związki partnerskie, wychowanie dzieci, przemiany społeczne… A uwierzcie mi – wymieniłem zaledwie kilka tematów, które porusza Rok za rokiem. Co ciekawe – w tym wielkim kotle różności nie ma elementu, który byłby wrzucony na siłę albo od przysłowiowej “czapy”. Zdumiewające, jak twórcom udało się to wszystko skondensować w sześcioodcinkowej miniserii. Myślę, że udało się to tylko dlatego, że obserwujemy te wydarzenia z perspektywy rodziny Lyonsów. Dlatego też niektóre wątki są tylko ledwie muśnięte, ale podkreślone, a innym poświęcono więcej uwagi – ponieważ dla członków tej rodziny było to istotne.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Sylwia: Rok za rokiem to nie tylko dość liczna rodzina Lyonsów, ale także ich znajomi, większe i mniejsze miłości, a także Vivian Rook, czyli błyszcząca na ekranie Emma Thompson. Jest więc z czego wybierać, ale… czy to tylko nie utrudnia sprawy? Kogo wybrać? O kim opowiedzieć? Zacznę może od seniorki rodu, Muriel Deacon. Babcia Edith, Rosie, Stephena i Daniela, a także prababcia dzieci dwójki z nich to kobieta, która wiele w swoim życiu przeszła. Wystarczy wspomnieć, ze przeżyła swoją córkę, i można zauważyć, że odcisnęło to na niej swoje piętno. Bardzo kocha swoje dzieci i wnuki, ale bywa także surowa. Choć w większości przypadków kradnie nasze serce – swoją mądrością, tolerancją, otwartym umysłem, a także wspomnianą miłością do rodziny – to są momenty, w których wychodzi z niej… po prostu jędza. Widać to zwłaszcza w scenach będących interakcjami z żoną Stephena, Celeste. Kobiety wybitnie się nie lubią i dogryzają sobie na każdym kroku, ale wiadomo, że ze względu na miejsce spotkań rodzinnych (dom Muriel), a także to, że choć Celeste jest częścią rodziny, to nie płynie w niej krew Lyonsów ani Deaconów – to starsza kobieta jest w uprzywilejowanej pozycji. Celeste to zresztą również ciekawa do omówienia postać. Przez większą część serialu wydaje nam się zacięta, wredna, niemiła; mamy ją za snobkę i nawet nieco współczujemy jej mężowi, Stephenowi. Nie można jej jednak odmówić miłości, jaką darzy swoje dwie córki. Natomiast pod koniec serialu nie tyle zmienia się Celeste, co raczej widz ma szansę dostrzec jej inne oblicze i zmienić nieco nastawienie do niej. Bardzo lubię, kiedy twórcy w taki sposób ukazują nam bohaterów i żonglują naszymi emocjami, jakie względem nich żywimy. Nie sztuką jest sprawić, byśmy polubili lub znienawidzili jakąś postać serialową, ale sztuką jest, tak ją poprowadzić, by widz potrafił zmienić o niej zdanie.

Martyna: Nie zdarza się często, abym z miejsca polubiła wszystkich lub większość oglądanych przeze mnie bohaterów, ale w tym wypadku tak właśnie było. Tak jak już Sylwia wspomniała, w serialu nie ma miejsca na nijakich bohaterów. Każdemu aktorowi udało się wykreować odrębną, oryginalną i inną od wszystkich postać. Dzięki temu oglądanie serialu od początku było wciągające, a sytuacje, z którymi mierzyli się członkowie rodziny Lyonsów, żywo mnie angażowały. Jak już zostało powiedziane, nie zabrakło tu postaci niejednoznacznych, jak Celeste i Muriel. Obie panie nie żywią do siebie sympatii, w sumie nawet nie wiadomo dlaczego. Od początku widać między nimi spięcia, dlatego podobało mi się, jak scenarzyści poprowadzili tę dwójkę bohaterek, nie do końca wygładzając ich relacje, ale mocno zacieśniając ich więzy. Jednak spośród wszystkich postaci, tą, która wyróżnia się najbardziej, jest zdecydowanie Vivian Rook, czyli kobieta będąca wcieleniem wszystkich politycznych krzykaczy o skrajnych poglądach. Niby nikt ich nie bierze na poważnie, ale kiedy społeczeństwo jest zmęczone obecną władzą i ma dość sytuacji w kraju, okazuje się, że mają spore szanse być decydującym głosem w państwie. Emmie Thompson udało się wykreować postać bezkompromisową, z ciętym językiem, ambitną i bardzo populistyczną. I choć reszta aktorów wypadła bardzo dobrze, to właśnie pani Thompson błyszczała na ekranie najjaśniej.

Mateusz: To ja opowiem o Stephenie, bo to bardzo barwny bohater. Na początku serialu poznajemy go jako człowieka biznesu, który jest typowym przedstawicielem klasy średniej, z aspiracjami oraz predyspozycjami finansowymi do stania się klasą wyższą. Wraz z Celeste tworzą całkiem zgrany duet i borykają się z typowymi problemami rodziców, którzy wychowują dorastające córki. Bankowy krach odmienia jednak życie Stephena w sposób diametralny. Mężczyzna jest spłukany, ponieważ upadek banku zgrał się w czasie ze sprzedażą domu. Transakcja odbyła się w pełni legalnie, ale nikogo nie obchodził fakt, że Stephen nie obejrzał nawet przysłowiowego grosza za sprzedaż swojego domu. Chcąc nie chcąc, przenieśli się całą rodziną do domu Muriel, a Stephen jako głowa rodziny zaczął podejmować się kilku (w najgorszym momencie nawet kilkunastu) etatów, aby związać koniec z końcem. W międzyczasie bohater popadł w największy banał, jaki dotyka mężczyzn w średnim wieku i spotkały go za to niemiłe konsekwencje. Paradoksalnie twórcy poprowadzili ten wątek tak, że na siłę szukaliśmy usprawiedliwień dla jego postępowania i nie wiedzieć czemu – Stephen otrzymał od nas taryfę ulgową za coś, co w innych okolicznościach byśmy surowo potępili. To znaczy w tym momencie mogę mówić tylko za siebie, ale gdy dotarła do mnie tylko ta myśl, że twórcy w zręczny sposób mnie wmanewrowali, to bohater stracił w moich oczach. Późniejsze wydarzenia dotyczące Stephena są z kolei strasznie przytłaczające i suma tych zdarzeń sprawia, że nie można w jednoznaczny sposób ocenić jego życia.

Sylwia: Masz rację, twórcy pokazali nam, jak nasza ocena czyjegoś zachowania zależy od wielu czynników i jak może się zmienić, kiedy poznamy szerszy kontekst i wpływ jej działań. Trochę się nami pobawili, ale to również ogromny plus produkcji.

AKTORSTWO

Sylwia: Rok za rokiem stoi na bardzo wysokim poziomie aktorskim. W zasadzie nie mogę powiedzieć, by ktoś odstawał od reszty. Myślę, że spora w tym zasługa zarówno świetnego scenariusza, jak i samych aktorów właśnie. Zarówno Emma Thompson (Vivian Rook), jak i Anne Reid (Muriel), Rory Kinnear (Stephen), Max Baldry (Viktor), Russell Tovey (Daniel), Ruth Madeley (Rosie), jak i pozostali aktorzy wypadają bardzo przekonująco w swoich rolach, tworząc barwne, wyróżniające się i zapadające w pamięć postaci. Mnie w swoich rolach przekonali chyba najbardziej: Rory Kinnear, bo jego postać na przestrzeni serialu ma naprawdę wiele odcieni; Russel Tovey, bo stworzył bardzo ciepłą postać, chyba moją ulubioną w całym serialu, którą obdarzyłam największą sympatią (mimo że swoje za uszami również ma), a także w Anne Reid, bez której serial pewnie wyglądałby zupełnie inaczej. Oczywiście nie można nie wspomnieć także o Emmie Thompson, ale o jej kreację chyba nikt sie nie martwił.

Mateusz: Masz absolutną rację. Aktorstwo stoi na dobrym poziomie, nie sposób także kogokolwiek wyłowić spośród całej obsady, ponieważ każdy miał kompletnie inne zadania do wykonania, ale w ramach swoich bohaterów wszyscy spisali się znakomicie. Nie ma tu oczywiście miejsca na spektakularne aktorskie kreacje, ale wydaje mi się, że to jest jedna z tych produkcji, w której twórcom zależało na wysokim poziomie kolektywu, a nie na indywidualnościach, które przyćmią resztę, bo mogłoby to zaburzyć całą wizję Roku za rokiem. Oczywiście pod to, co teraz napisałem, moglibyśmy podpiąć Emmę Thompson, która jest przecież międzynarodowej sławy aktorką i właśnie wyróżnia się na tle pozostałych aktorów, których gdzieś tam kojarzymy, w czymś ich widzieliśmy, ale jeśli ktoś każe nam przypisać nazwisko do ich twarzy, to prędzej odwrócimy się na pięcie i wyjdziemy. Na szczęście taki stan rzeczy ma swoje odbicie w samym serialu – Emma Thompson to Vivien Rook, osoba “spoza”, celebrytka, nieosiągalny polityk, osobowość medialna, ktoś, o kim się mówi, a nie ktoś, kogo się zna. Dlatego też uważam decyzje castingowe za bardzo udane.

Martyna: Zgadzam się z moimi przedmówcami. Tak jak wspomniałam wcześniej – wszyscy aktorzy, nawet ci najmłodsi i najmniej doświadczeni, wywiązali się ze swoich zadań znakomicie. Stworzone przez nich postaci są wiarygodne, każda jest inna, w jakiś sposób ciekawa, przez co wydarzenia na ekranie śledzimy z zaciekawieniem i często obawą o ich losy. A Emma Thompson to, cóż, klasa sama w sobie i jej bohaterka, może ze względu na scenariusz, może ze względu na rewelacyjny warsztat dwukrotnej zdobywczyni Oskara, na pewno zapadnie mi w pamięć na dłużej.

KWESTIE TECHNICZNE

Sylwia: Podoba mi się muzyka w serialu – zwłaszcza ta z czołówki i kiedy mijają kolejne lata; jest niesamowicie niepokojąca, emocjonalna i budująca napięcie. Zdjęcia, scenografia – te rzeczy są poprawne, ale nie wyróżniają się w żaden sposób. Uważam to jednak za zaletę, bo Rok za rokiem to serial, który przede wszystkim stoi problematyką, a jakieś innowacyjne czy nietypowe rozwiązania techniczne, jeśliby takie w nim zastosowano, tylko odwracałyby niepotrzebnie uwagę od tematu. To nie jest produkcja, która fabułę i przesłanie traktuje jako pretekst do stworzenia wizualnej perełki (nie, wcale nie nawiązuję do Romy), lecz obraz, który wykorzystując bardzo poprawne kwesie techniczne, skupia się na świetnie opowiedzianej historii, która zmusza widza do – zazwyczaj gorzkawej – refleksji.

Mateusz: Rok za rokiem to bardzo sprawnie nakręcony serial, który od strony technicznej wygląda po prostu zadowalająco. Już sam fakt, że brytyjską produkcję bardzo miło się ogląda, powinien wystarczyć. Montaż poszczególnych scen jest świetny, na uwagę zasługuje także bardzo sensowne poskładanie poszczególnych wątków oraz rozwiązujące wiele problemów wykorzystanie Signora – domowej sztucznej inteligencji – takiego bardziej rozwiniętego kuzyna Alexy czy Google Asystenta.

Martyna: W stu procentach się z Wami zgadzam, pod względem technicznym serial jest zrobiony bardzo dobrze. Podoba mi się agresywny momentami montaż, kiedy fragmenty programów informacyjnych zestawiane są z żywymi obrazami będącymi konsekwencją przedstawianych wydarzeń, do tego okraszony bardzo sugestywną muzyką. Niektórzy mogą ten zabieg uznać za łopatologoczny, jednak w mojej opinii spełnił swoją rolę – podkręcał serialową akcję i wywoływał, przynajmniej we mnie, ogromne emocje. Momentami wręcz czułam się, jakbym była uczestnikiem tych wydarzeń.

Sylwia: Oj, tak – spełniło to swoją rolę i było bardzo potrzebnym – w moim odczuciu – serialowi zabiegiem!

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Sylwia: Rok za rokiem to serial, który zaskakuje w dużej mierze dlatego, że nie było o nim głośno, nie był mocno reklamowany, słowem: nie było na niego, jak mawiają młodzi ludzie, hype’u. Kiedy więc nie oczekujemy niczego specjalnego, a otrzymujemy produkt ciekawy, wciągający i zadowalający, nasza opinia o nim jeszcze bardziej idzie w górę. Ale Rok za rokiem to produkcja która samym scenariuszem, pomysłem i wykonaniem zasługuje na uznanie. To z pewnością jeden z bardziej niedocenionych tytułów, jeśli chodzi o serialowe podwórko. Ma nie tylko wyraźnych, ciekawych bohaterów, dobrze prowadzoną fabułę, wyważenie pomiędzy dramatem a humorem, ale także świetnie zainwestowano w aspekt moralny i pytania kierowane do widza. Refleksja nad kondycją świata i ludzi, a także tym, jaką przyszłość sobie zgotujemy, sprawia, że serial ogląda się, nierzadko nerwowo przełykając ślinę. A takie produkcje powinniśmy cenić najbardziej. Mam szczerą nadzieję, że o serialu zrobi się głośniej, bo stanowczo na to zasługuje.

Mateusz: Trudno jednoznacznie opisać wszystkie emocje, które kotłują się człowiekowi w umyśle po skończeniu tego miniserialu. Odnośnie samego show, zapewnionej rozrywki i przekazania pewnych dających do myślenia wartości – te wszystkie aspekty są pozytywne i z pewnością będę długo proponował ludziom ten serial, bo naprawdę warto i wiele rzeczy Rok za rokiem robi lepiej od popularnego Czarnego lustra (bazuję oczywiście na tych odcinkach, które widziałem). Natomiast jeśli chodzi o emocje wynikające z tego, co obejrzeliśmy,z tej ponurej wizji, to właśnie jest tym, co sprawia tę trudność. Do tej pory przetwarzam wszystko to, co obejrzałem. Bawiłem się świetnie, ale jestem przerażony. I cholernie zaciekawiony jednocześnie.

Martyna: Problematyka serialu jest bardzo aktualna. Porusza tematy bardzo na czasie, takie jak problem uchodźców, kruchość światowej gospodarki, a także zagrożenia płynące z wyboru nieodpowiednich ludzi na ważne stanowiska państwowe. I faktycznie, wnioski płynące z oglądania nie są zbyt pozytywne. Jako społeczeństwo musimy się ogarnąć. Musimy zacząć dbać o tych mniej uprzywilejowanych, kupować odpowiedzialniej, chodzić na wybory. Narzędzia mamy w ręku, teraz tylko musimy je dobrze wykorzystać. Nie możemy udawać, że pewne sprawy nas nie dotyczą i nie mamy na nie wpływu. Mamy, i to większy, niż może się wydawać. Jeden głos, jeden czyn, jedna mała zmiana może i znaczy niewiele, ale jeśli tysiące ludzi zaczną myśleć inaczej, będzie to zauważalne na skalę światową. Może popadłam w trochę moralizatorski ton, ale takie właśnie mam odczucia i wnioski po obejrzeniu serialu.

Serial obejrzycie na HBO GO

rok za rokiem

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *