Wielogłosem o…: „Snajper” [Oscary 2015]

Oscarowa gala już za nami, ale „Snajper” – mimo braku sukcesu na ceremonii – na świecie radzi sobie nad wyraz dobrze. W naszym kraju film można obejrzeć już od 20 lutego. Nasza redakcja w dość sporym gronie dyskutuje o tym, opartym na faktach filmie, mając w swoich szeregach zarówno laików jeśli chodzi o filmy wojenne, jak i amatorów tego typu obrazów. O tym jak poradził sobie Bradley Cooper, jak nazwisko reżysera pobudza apetyt przed seansem i dlaczego tę samą osobę jedni widzą jako bohatera, a inni nie podpisują się pod tym przydomkiem – rozmawiamy w kolejnym wielogłosie.

WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Norek: Mocno ostrzyłem sobie na Snajpera zęby. Świetne zapowiedzi i zwiastuny, temat wojny, który niezwykle lubię, a przy tym obiecujący pokazać także drugą stronę życia żołnierzy, ich zmagania ze zwykłym życiem, jako cywili. Jakby tego było mało, Eastwood postanowił sięgnąć po autentyczną postać Diabła z Ramadi, jak nazywali Chrisa Kayle’a, amerykańskiego strzelca wyborowego, wrogowie. Film zupełnie mnie jednak nie porwał. O ile sceny w Iraku mogą się obronić, tak te dziejące się w Ameryce wydają się niedopracowane, zbyt krótkie. Więcej dowiadujemy się o kondycji głównego bohatera przez komentarze jego żony, niż możemy wyczytać z niego samego.

Mateusz Cyra: Spodziewałem się po Snajperze naprawdę wiele. Tym bardziej, że Eastwood potrafi robić naprawdę dobre (Wzgórze rozdartych serc), jeśli nie świetne (Listy z Iwo Jimy) filmy wojenne. A tu trafił się taki przeciętniak, że naprawdę nie mogłem uwierzyć, iż Eastwood podpisał się swoim nazwiskiem pod tym filmem. Co tu dużo mówić, Snajper jest filmem naprawdę przeciętnym, który w moim przekonaniu jest momentami niezwykle naiwnym, a w innych miejscach korzystającym z naprawdę banalnych oraz oklepanych motywów obrazem, który nie powinien w ogóle dostać jakiejkolwiek nominacji. Jak sobie pomyślę o takim Interstellar, który został zupełnie pominięty….

Sylwia Sekret: Snajper to film, który nie tylko nie pokazuje nic nowego w temacie, o którym opowiada, ale także nie gra na żadnych emocjach. Jest bezbarwny, mdły i zwyczajnie nudny. Spodziewaliśmy się perełki, filmu mocnego zwłaszcza, że opowiada o prawdziwym człowieku, prawdziwych wydarzeniach. Tymczasem zostaliśmy uraczeni obrazem, który wprawia w osłupienie nie swoim wysokim, a niskim poziomem. Niestety.

Krzysiek Mach: Eastwood i Diabeł z Ramadi. To będzie rewelacyjnie. To będzie najlepszy film wojenny od czasów Helikoptera w ogniu. Oglądałem trailer raz za razem i, podobnie jak moi poprzednicy, nie potrafiłem się doczekać. Jako że militaria to praktycznie moja największa pasja ( i jak dla każdego, kto chociaż trochę interesuje się wojskowością) Chris Kyle jest postacią, koło której dokonań nie można przejść obojętnie; jest legendą. Wiedząc, że za ekranizację jego biografii będzie odpowiedzialna inna legenda, reżyser wspaniałych wojennych widowisk Sztandar ChwałyListy z Iwo Jimy, spodziewałem się filmu, który wciśnie mnie w fotel. Zamiast tego był bardzo bliski sprawienia, że w tym fotelu usnę. Zawód to trochę zbyt mało powiedziane. Niesamowite możliwości, które dawała historia Chrisa Kyle’a zostały kompletnie zmarnowane.

 AMERICAN SNIPER

PLUSY I MINUSY FILMU

Mateusz N: Film zapowiada się niezwykle interesująco. Otwierająca scena, której ciąg dalszy widzimy nieco później, wydaje się zwiastować mocne i trzymające w napięciu kino. Pokazuje również, że nie będzie tutaj, tak lubianego przez amerykańskie kino, wojennego patosu. I faktycznie nie ma. Wojna jest tutaj bardzo naturalistyczna, bez miejsca na popisy kaskaderskie. Paradoksalnie podobała mi się również końcówka. Ucięta i wyjaśniona jedynie za pomocą krótkiego tekstu pojawiającego się na ekranie.
Niestety sceny batalistycznie również  nie trzymają w napięciu. Jednym z powodów jest anonimowość biorących w nim udział postaci. Jak pisałem wyżej, gdy Kayle przebywa w stanach, film zdecydowanie traci na jakości. Na przykład scena w szpitalu, gdy snajper widzi swoją płaczącą córeczkę. Urywa się nagle i brak tu jakiejś konkluzji. Żona Chrisa, Taya dostrzega, że myśli męża cały czas są w Iraku wcześniej niż widz, a chyba powinno być odwrotnie

Mateusz C: Mam bardzo podobne przemyślenia do mojego kolegi. Mam wrażenie, że największe plusy filmu zostały skondensowane do kilkuminutowego zwiastuna i zostały jedynie nieco wyraźniej ukazane w filmie. I tak, jak bardzo dobry oraz trzymający widza w napięciu jest sam początek (mam tu na myśli jakieś 12-16 minut), tak później znaczna większość filmu to niewiele widzowi mówiące zlepki scen, które gdzieś tam po coś się dzieją, ale tak na dobrą sprawę nie są w ogóle widzowi sensownie przedstawione, tak jakby to nie miało wcale większego znaczenia… Dzięki temu nie jesteśmy w stanie zaangażować się w losy głównego bohatera, nie jesteśmy w ogóle w stanie poczuć sympatii dla tych walczących (nie wiadomo właściwie o co i po co) Amerykanów. Dlatego zupełnie nie rozumiem, dlaczego miałbym postrzegać Chrisa Kyle’a jako jakiegoś bohatera, a pojawiającego się w kilku scenach snajpera po stronie irackiej jako „tego złego”. Jeden i drugi morduje ludzi, pociągając za spust swojego karabinu.

Sylwia: I jeden i drugi robi to, wierząc, że racja jest po jego stronie, i że walczy za swój kraj. No cóż, sytuacja dokładnie jak podczas meczu piłki nożnej, kiedy zawodnicy obu drużyn po strzelonym golu, kierują oczy i ręce ku niebu, dziękując Bogu. Ale jak ten –  istniejący bądź nie – Bóg ma być po czyjejkolwiek stronie? Ad rem. Plusy filmu… dobrze, że główny bohater był pokazywany naprzemiennie – raz jako snajper, raz jako mąż i ojciec, ale – zgadzam się z przedmówcami – sceny dziejące się w Stanach są, co tu dużo mówić, po prostu tandetne. Nie mówiąc już o tym, że poza początkową fazą związku Kyle’a i jego żony – nie widać między nimi prawie żadnych uczuć, żadnej relacji, jaka powinna łączyć kochających się ludzi. Podobnie sprawa ma się z relacją ojciec-dzieci. Praktycznie jej nie ma. Również problemy psychiczne, które miały nękać bohatera po powrocie do domu zostały przedstawione „po łebkach” i widz tak naprawdę może się ich jedynie domyślać, kiedy mężczyzna gapi się w wyłączony telewizor. Nuda, wypranie z emocji i  chaotyczne poszatkowanie filmu na bodajże trzy plany czasowe to największe, ale nie jedyne minusy Snajpera.

Krzysiek: Plusy? Scenariusz oparty na biografii legendarnego snajpera Navy Seals? Jeśli dzięki temu filmowi, ktoś sięgnie po książkę i pozna historię Kyle’a bez nieudanej laurki Eastwooda, to będzie zdecydowany plus. Plusem zdecydowanie jest też dla mnie aktorstwo Coopera, który stanął na wysokości zadania i moim zdaniem uratował tę zmierzającą do kompletnej katastrofy produkcję. Ogrom jego zaangażowania w wierne sportretowanie postaci, który na tle niektórych wielkich nazwisk Holywood nie jest może czymś innowacyjnym i niezwykłym, ale zdecydowanie wartym odnotowania. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę mógł napisać coś takiego o Cooperze, ale swoją grą najzwyczajniej w świecie przyćmił resztę aktorów. Można oczywiście powiedzieć, że nic w tym dziwnego, skoro gra główną rolę w biograficznym filmie, ale mam wrażenie, że sięga to o krok głębiej. Jedynie Cooper wydał mi się w swojej roli przekonujący, zaangażowany w rolę. Reszta aktorów to niemal statyści odczytujący swoje kwestie z kartki. Szczególnie blado wypadła dla mnie partnerująca mu Sienna Miller, w której wdzięku jest niemal tyle samo co w plastikowym noworodku, którego podaje filmowemu mężowi.

Kolejnym plusem, mało może znaczącym dla przeciętnego widza, ale przyjemnym dla tego, który jest troszkę otrzaskany z militariami, jest świetne dobranie kostiumów. Sprzęt żołnierzy jest dobrze dobrany, dobrze odwzorowany. Przytarta kamuflująca farba na broni, wytarte i skurzone kamizelki i przybrudzone mundury sprawiły, że przynajmniej wizualna część nie kłuła w oczy. Co prawda jestem przekonany, że gdybym postanowił obejrzeć ten film kolejny raz, dopatrzyłbym się jakichś nieścisłości, drobiazgów z gatunku kamizelki, która została wyprodukowana kilka lat po czasie, w którym dzieje się dana akcja, ale prawda jest taka, że to problem przewijający się w każdym filmie wojennym i rzeczy chyba zwyczajnie nie do uniknięcia, szczególnie, gdy ma się do czynienia z czepialskimi krytykami. Jak my… ;).

Zdecydowanie zgadzam się z Mateuszem C., pierwszy kwadrans filmu broni się najbardziej, ale nie ustrzegł się karygodnych błędów, zdecydowanie zmieniających odbiór postaci Kyle’a.

Pierwsza, znana nam z trailerów scena, gdy Kyle osłania przechodzący przez miasto konwój. Widzimy jak strzela do chłopca biegnącego z granatem, a następnie do matki, która ten sam granat z jego ciała podnosi. Wydaje mi się, że Eastwood wyświadczył tu Kyle’owi niedźwiedzią przysługę, na siłę starając się udramatyzować scenę. W swojej biografii, jak i w wywiadach, które każdy z Was może znaleźć, wpisując w wyszukiwarkę jego nazwisko, Kyle dość szczegółowo opisuje tę sytuację, która tym bardziej jest istotna, że dotyczyła pierwszego lub jednego z pierwszych oddanych przez niego strzałów na misji. Snajper mówił o tym, że zastrzelił kobietę, która zbliżając się do konwoju, jednocześnie niosła na ręku niemowlę i granat. Niejednokrotnie podkreślał przy tym, że nie wyobraża sobie, że byłby w stanie strzelić do dziecka. Ta drobna zmiana, której dokonał Eastwood w swojej interpretacji spowodowała, że późniejsza scena, o której wspominał Mateusz N., z dzieckiem podnoszącym RPG, traci sens. Dlaczego bohater, który w pierwszej scenie bez wahania likwiduje zagrożenie ze strony dziecka, miałby zawahać się później? Błąd o tyle głupi, że wypaczający odbiór postaci przez widza. Trudno się później dziwić na wysyp recenzji, mówiących o gloryfikowaniu snajpera rasisty, masowego mordercy itd…

W kontekście biografii Kyle’a bzdurne wydaje mi się przedstawienie motywacji bohatera przed wstąpieniem do wojska jedynie na podstawie jednej sceny z dzieciństwa i tego, że po zobaczeniu relacji z zamachów w telewizji, nagle odezwał się w nim zew powinności wobec ojczyzny, w imię którego ruszył na krucjatę. Po pierwsze bzdura, po drugie – znów wyjątkowo krzywdząca dla postaci.

W filmie sportretowany przez Coopera Chris Kyle wstępuje do wojska po zamachach bombowych na amerykańskiej ambasady w Kenii i Somalii w 1998 roku. W swojej biogarfii Kyle zaznaczył natomiast, że po tym, jak skończyła się jego kariera na rodeo i biorąc pod uwagę, że nigdy nie był miłośnikiem nauki, powrócił do pierwotnego planu sprzed swojej kowbojskiej kariery i zaciągnął się do armii. Jego pierwsze zgłoszenie na kurs szkolący operatorów Navy Seals w 1996 roku zostało odrzucone, ze względów zdrowotnych – miał w ramieniu gwoździe chirurgiczne po złamaniu, którego doznał na rodeo. Został przyjęty na kurs na przełomie 97/98 roku.

A skoro już mówimy o kursie, to czy też odnieśliście wrażenie, że Eastwood tę część kariery Kyle’a potraktował po macoszemu? Naprawdę ta chwila robienia scyzoryków na placu, kilku wrzeszczących sierżantów, zimna woda i trochę strzelania do tarczy, zresztą na dość absurdalnym dystansie jak na karabiny snajperskie, którymi dysponowali w filmie kursanci, to wszystko, co jest potrzebne by zostać członkiem legendarnej jednostki?

Zmarnowania takiego potencjału, po prostu nie potrafię reżyserowi wybaczyć. Mając możliwość pokazania, jak prosty chłopak z Teksasu, stał się najlepszym wojownikiem naszych czasów, mając możliwość pokazania ilu poświęceń, jakiej siły charakteru, ogromu pracy wymaga, by stać się członkiem elitarnej jednostki, Clint Eastwood pokazał nam lekcję wychowania fizycznego z suchym humorem sierżanta. Emocji tyle, co przy opowieści wujka Janusza, jak to było w wojsku. Istna masakra. Można by to wybaczyć początkującemu reżyserowi. Ale Eastwood i takie coś? Nie wiem jak Wy, ale dla mnie ten amerykański sen przerażająco szybko zmienił się w koszmar.

Irytująca jest też sama koncepcja skakania między pojedynczymi scenami. Założenie było znane przecież z innych, jakby nie patrzeć, świetnych lub wręcz genialnych filmów Eastwooda – utrzymać maksymalną prostotę scenariusza i zachować przejrzystość i lekkość odbioru całości. Tym razem, najzwyczajniej nie wyszło. Z początku nie było to może jeszcze męczące, ale z czasem sceny zaczęły urywać się bez wyjaśnienia i całość stała się urywana i mało czytelna.

O pozostałych minusach myślę, że wszyscy moi przedmówcy wspomnieli wystarczająco dobitnie.

AMERICAN SNIPER

NAJLEPSZA SCENA

Mateusz N: Oprócz wspomnianej przeze mnie wcześniej sceny, gdzie Chris mierzy do kobiety z dzieckiem, niosących granat przeciwpancerny, w pamięć wpadło mi krótkie ujęcie, gdzie bohater patrzy w telewizor, słychać odgłosy walki, strzały, jednak gdy kamera obraca się powoli w stronę ekranu, widzimy, że odbiornik jest wyłączony, a wszystko dzieje się w umyśle Chrisa. Ten prosty zabieg podkreśla chyba najistotniejszy wydźwięk  filmu, czuć w nim moc, której innym, pewnie bardziej istotnym scenom, w mojej opinii brakuje.

Mateusz C: Hmmm… Scena walki podczas burzy piaskowej? Przez chwilę miałem nadzieję, że może oglądam inny film. I mówię tu całkiem serio.

Sylwia: Pierwsza scena filmu, później długo, długo nic, a później moment, w którym zostaje powtórzona i dokończona pierwsza scena filmu. Tyle ode mnie.

Krzysiek: Scena z wyłączonym telewizorem była zdecydowanie na plus. Moim zdaniem, bardzo mocna, jeśli zna się biografię Kyle’a była ostatnia scena. Szersze rozważenie sobie odpuszczę, żeby uniknąć spoilera.

 

NAJGORSZA SCENA

Mateusz N: Dla mnie cały scenariusz okazał się nie do końca przemyślany. Dużo krótkich scen, które nie niosą za sobą treści. Rozbawiła mnie natomiast sytuacja, gdzie Chris obserwuje chłopca, który próbuje podnieść po zabitym bojowniku wyrzutnię RPG. Przesadny dramatyzm, nasz snajper klnący na wszystko, by młody nie próbował użyć broni. A wystarczyło strzelić gdzieś obok w ścianę, by wystraszyć dzieciaka, nad którym i tak w konsekwencji strach wziął górę.

Mateusz C: Niestety, film jest nimi wręcz usłany. Począwszy od niezwykle tandetnej – rodem z najgorszych snów Sparksa – rozmowy przy barze między Chrisem a Tayą, przez wieczne wspominanie o tym, że Chris jest legendą, na niezwykle żałosnym i tanim „przejęciu” się żołnierzy nad losem zastrzelonego kolegi.

Sylwia: A ile mamy czasu?

Od czego by tu zacząć… oczywiście wspomniana przez Mateusza C. scena w barze – banał, tandeta i żałosny podryw, który i tak wiemy, jak się skończy (nawet gdyby historia nie była oparta na faktach). On udaje jakiegoś twardego macho, ona kreuje się na taką, co to nie da się poderwać żołnierzowi w barze, ale jedno jego zdanie wystarcza, by nogi jej zmiękły. Poważnie?

Dalej – scena, o której wspomniał Mateusz N., a mianowicie ta, w której Chris patrzy na swoją nowonarodzoną córeczkę. Wydaje się, że to scena, której twórcy po prostu zapomnieli wyciąć. Widz ma bowiem wrażenie, że powinna o czymś mówić, coś wnieść, ale pod warunkiem, że na ekranie zobaczymy coś jeszcze. Tego czegoś jednak nie ma, a efektem jest scena, którą moja trafiająca w sedno siostra określiłaby po prostu mianem sceny „z dupy”.

Kolejny niewypał – snajper rozmawiający przez telefon podczas akcji ze swoją żoną. Poważnie?

Mateusz N: Który oznajmia jej radośnie, że jest gotów wrócić do domu. W chwili, gdy jest właśnie otoczony przez kilkudziesięciu wrogów i być może zaraz zginie.

Krzysiek: Hmm…wszystkie sceny batalistyczne? Odnotowaliście ujęcie z gościem z m16 z podwieszonym granatkiem, które w ciągu jednej strzelaniny pojawiło się sześć, może nawet osiem razy? Clint oszczędzał na ślepakach czy jak? Generalnie miałem czasem wrażenie, że oglądam western a nie film wojenny. Nie będę się rozpędzał z wyliczanką, ile bzdur odnotowałem, bo musielibyśmy zrobić z tego wielogłosu cykl pod tytułem dlaczego Clint Eastwood powinien przejść na emeryturę.

Muszę natomiast odnieść się do tego, co napisał Mateusz N – snajper miałby strzelać w ścianę, żeby ostrzec dzieciaka? Pomijając to, że pewnie wywołałby panikę i odruchowe wciśnięcie spustu, to najzwyczajniej w świecie zdradziłby swoją pozycję. Ci goście tak nie robią. Nie strzelają też bez końca z jednego miejsca, nie wybierają pustego niestabilnego pojemnika na wodę jako stanowiska strzeleckiego i tak dalej…No ale skoro Clint Eastwood nie wiedział, to Ty też nie musisz. Co do zarzutu Sylwii o rozmowach przez telefon, mają one poparcie w biografii Kyle’a, który zresztą miał na tym tle konflikt z żoną po tym, gdy w trakcie ich rozmowy wywiązała się strzelanina i wybuchy, a on odezwał się dopiero po kilku dniach. Natomiast scena z gadką o gotowości powrotu do domu, gdy otaczające oddziały wroga zacieśniają pierścień i nadciąga burza piaskowa, zgadzam się, bzdura.

Sylwia: Poparte faktami czy nie – nadal trudno mi w to uwierzyć. Środek akcji, on mierzy do potencjalnego celu i jednocześnei gada z żoną? W takim razie nie jest tam aż tak źle, a cała wyprawa traktowana jest dość luźno… Może jeszcze popcorn i soczek?

0277017.tiff

EWENTUALNE DZIURY FABULARNE

Mateusz N:  Jak wyżej.

Mateusz C: Dla mnie było ich w filmie niezwykle sporo. Już pomijam to, że film jest dla mnie chamską laurką dla Chrisa Kyle’a oraz dla pokazania, jaka to Ameryka jest super i jak to Bóg stoi po jej stronie… Ale wymienię choćby to, że kompletnie przeszkoleni żołnierze zajmują dom pewnego Irakijczyka, żeby chwilę później 3 żołnierzy zdjęło hełm (!) i kompletnie wyluzowało. O „niedzielnym” obiadku, podczas którego autentycznie wszyscy zostali w spodniach oraz podkoszulkach i nikt – autentycznie nikt – w tym czasie nie został na straży i nie pilnował jakiegokolwiek okna, drzwi… Przecież oni byli w samym środku okupowanego miasteczka, z zagrożeniem, które mogło w każdej chwili ich zaskoczyć! Albo skrajny idiotyzm, albo filmowe niedopatrzenie.  W sumie nie wiem, co gorsze.

Krzysiek: Laurką bym tego filmu nie nazwał. A jeśli miał być laurką, to błagam, niech mi nigdy Clint Eastwood nie organizuje żadnej laurki. I dajmy spokój tym hełmom. Skoro zakładali jakiś punkt, to pewnie mieli oddział, który osłaniał cały budynek. Mogli nam to pokazać w filmie wojennym, ale przecież to wszyscy wiemy. Natomiast dlaczego nie przeszukali tego mieszkania w pierwszej kolejności… No cóż. Ten film jest gęsto upstrzony tego typu bzdurami. A szkoda, bo miał taki potencjał…

Sylwia: Zgadzam się ze wszystkim, co powiedzieli moi koledzy. Nawet nie chce mi się dodawać nic więcej, wspomnę tylko, że cała ta – tak istotna moim daniem – przemienia zwykłego kowboja w legendarnego snajpera została pokazano tak słabo, że, gdyby nie była oparta na faktach, nie dałoby się w nią uwierzyć. W jednej chwili przeciętniak bez aspiracji, w drugiej maszyna do zabijania. Zgdzam się tu z tym, co na samym początku zaznaczył Krzysiek – wystarczy zobaczyć coś w telewizji, parę pompek i ta dam – oto my, maszyna do zabijania, snajper nad snajperów.

 

EFEKTY SPECJALNE/SPRAWY TECHNICZNE

Mateusz N: Mało tutaj wybuchów jak na film wojenny i absolutnie nie jest to zarzut, może nawet coś w rodzaju przyjemnej odmiany. Jeśli chodzi o muzykę, nie zapadła mi ona zupełnie w pamięć. Najbardziej zawiedziony jestem chyba zdjęciami. Bardzo klasyczne, nieciekawe ujęcia. Być może zbyt wiele razy oglądałem Helikopter w ogniu i mistrzowską robotę Sławomira Idziaka, i oceniam podobne filmy wojenne przez ten pryzmat.

Mateusz C: Niestety jestem zmuszony zgodzić się ze swoim imiennikiem. Pod względem technicznym ten film nie ma naprawdę nic konkretnego do zaoferowania widzowi. W niektórych scenach czuć, że reżyserem jest właśnie Eastwood, ale to nie wystarczyło, żeby wynieść ten film na jakieś kinematograficzne wyżyny (chociaż z drugiej strony to wystarczyło, żeby film dostał tyle nominacji… Cóż…). Nie zamierzam też poprzez sympatię dla tego niezwykle utalentowanego staruszka mówić o tym filmie dobrze, gdyż dla mnie Snajper jest absolutną słabizną, przy której męczyłem się jak przy wizycie u dentysty. Ot, mnóstwo scen, które nie zapadną widzowi w pamięci, ot muzyka, która w żaden sposób się nie wyróżnia, ot reżyseria na przyzwoitym poziomie, ale niestety jak na Eastwooda to – mówiąc eufemistycznie – film średniak.

Krzysiek: Powiedzieliście wszystko, co było do powiedzenia. Słaba scenografia, przeciętne ujęcia.

Sylwia: Nie powaliło mnie nic, nie zapadło mi w pamięć nic dobrego, a jako widz czuję się oszukana – to chyba wystarczy w tej kwestii.

 

AKTORSTWO

Mateusz N: Bradley Cooper jako Chris Kayle wypada naprawdę solidnie, ale była to chyba trochę niewdzięczna rola. Chris na początku wydaje się bardzo równym gościem. Potem jednak sympatia do niego jakoś mi minęła. Bo to faktycznie taki prosty kowboj z Teksasu. Potrafi być dowcipny w rozmowie z nowo poznaną kobietą, ale im dalej w las, tym ciężej. Świetnie sprawdza się na polu walki, jednak coraz trudniej znaleźć mu wspólny język z żoną. Jego słowa o obowiązku bronienia ojczyzny są naiwne. Szczególnie, kiedy widz zaczyna dostrzegać, że tak naprawdę chodzi tu o zabicie Mustafy i staje się to jego obsesją. W Iraku jest pewny siebie, jako cywil mało asertywny, wystarczy zwrócić uwagę, że podczas rozmowy ciągle pada „yes sir” (zarówno podczas dialogu z lekarzem, jak i spotkanym przypadkowo facetem), by zrozumieć, że to urodzony żołnierz, podległy komuś z wyższą rangą.
Sienna Miller miała zdecydowanie więcej do pokazania. Również dlatego, że Taya wiedziała, co kryje się za milczącą, kamienną twarzą swojego męża, odszyfrowywała te emocje widzowi i komentowała je. Nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę czułem jej ból, kiedy podczas rozmowy z Chrisem przed szpitalem, nagle zaczęła się walka, a ona nie wiedziała, co się dzieje. Może głównie z powodu tego, że przechodzący obok niej ludzie nie mieli pojęcia, co przeżywa. Chciałbym nawet, żeby była bardziej obecna w filmie. Bo zauważcie, że widzimy ją tylko, gdy rozmawia z mężem. Nie wiemy, co dzieje się u niej, kiedy on jest w Iraku.

Mateusz C: Dla mnie – niestety – aktorstwo w tym filmie jest niezwykle przeciętne. Bradley Cooper to aktor, który ani mnie nie drażni, ani mnie do siebie niczym konkretnym nie przekonuje. Jest on dla mnie takim hollywoodzkim tworem, który jakoś sobie egzystuje i zgarnia gaże za kolejne role, ale zupełnie nie rozumiem jego fenomenu (jeśli takowy istnieje). Może faktycznie wyciągnąłby ze swojej roli nieco więcej, gdyby miał w scenariuszu coś sensowniejszego. Bo to, co widzimy na ekranie to całkiem jednowymiarowy i dosyć płaski bohater, którego ewidentnie ciągnie do „wojaczki” i który z każdą kolejną misją czuje się coraz bardziej wyobcowany jako cywil. Nie czułem jednak jakiegoś głębszego dramatu, który – prawdopodobnie – miał został ukazany w tej postaci. Ot, facet, który rozsmakował się w zabijaniu innych, jednak nie na poziomie psychopaty, tylko na poziomie gościa, który po prostu wypełnia rozkazy. Natomiast co do Sienny Miller – ona po prostu była kiepska. I zupełnie nie rozumiem, mój imienniku, Twojej sympatii zarówno dla aktorki jak i dla odgrywanej przez nią postaci. Dla mnie była to postać jakby napisana na kolanie twórcy tandetnych romansideł. Oto kobitka, która doskonale wie czego chce i wyraźnie o tym mówi, jednak jedno zdanie żołnierza wystarcza, żeby zmieniła zdanie. Jej przemiana została ukazana pokrótce i jest kompletnie niewiarygodna. Z twardej laski, która nie boi się upić tak, żeby doprowadzić się do żołądkowych rewolucji do przykładnej mamuśki z przedmieść w różowym dresiku.

Sylwia: Średni Cooper, średnia Miller. Prawda jest jednak taka, że te postaci nie miały wiele do pokazania. Dodatkowo w obydwu przypadkach przemiany bohaterów są zbyt nagle i radykalne, aby przejść nad nimi do porządku dziennego.

Krzysiek: O grze Coopera pisałem już wyżej. Dla mnie jedynie on ocalił ten film przed przerwaniem oglądania go w połowie. Sienna Miller moim zdaniem nie wniosła totalnie nic. A co do reszty aktorów… byli jacyś? Nikt się mi w oczy nie rzucił.

 s2

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz N: Poza omówionymi przeze mnie Chrisem i Tayą nie ma wiele do dodania, bo i rozbudowanych postaci jest tu jak na lekarstwo. Liczyłem, że istotniejszą rolę odegra brat Chrisa – Jeff, ale poza początkiem filmu i jednym spotkaniu w Iraku nie istnieje on w filmie. Jeszcze gorzej wypadają towarzysze broni naszego snajpera. Niby ktoś tam kupuje dziewczynie pierścionek, są żarty na patrolach, chęć pomszczenia przyjaciela z oddziału, ale tak naprawdę dla mnie reszta żołnierzy nie ma osobowości, nie zapamiętałem ani jednego imienia. Więcej charyzmy ma już w sobie główny antagonista, syryjski strzelec wyborowy, Mustafa. W jednej ze scen, gdy zbiera się na akcję, widzimy jego żonę i dziecko, będące w podobnym wieku co syn Chrisa. To taki smaczek, być może ukazujący, że nie różnią się oni od siebie tak bardzo, stoją po prostu po dwóch stronach barykady.

Mateusz C: Nie mam nic do dodania, bo i zwyczajnie nie ma o czym. Drugi plan w filmie niemalże nie istnieje. Postaci poboczne kojarzą się z wypchanymi kukłami, które są, ale rzucają dialogi tylko po to, żeby w filmie nie było pustki.

Sylwia: Omawianie postaci w historii, która została oparta na faktach jest zadaniem dosyć  niewdzięcznym – oceniamy bowiem prawdziwych ludzi. Nie wiemy jednak, jak blisko prawdy stoją filmowi Chris i Taya. Na pewno ani on, ani ona nie wzbudzili mojej sympatii. Ich historia została pokazana jak z romansidła, z dodatkiem wątku wojennego. Ona powtarza w kółko, że on się zmienił, on – że służy krajowi. Film dość wyraźnie pokazuje, że ani żona, ani dzieci nie mają dla niego większego znaczenia. Liczy się nawet nie sama wojna i „służenie Ameryce”, ale jakieś uczucie, które – mam wrażenie – jest tym, co Chrisowi udowadnia, że żyje. Z filmu można wywnioskować, że miał zostać pokazany jako bohater, niestety ja postaci snajpera tak nie odebrałam. Jak można nazwać bohaterem kogoś, kto ma odpowiedni sprzęt, wyszkolenie i w dodatku chce to zrobić i jest na to przygotowany? Zwłaszcza, że – przynajmniej dla mnie – z filmu jasno wynika, że wszystkie jego działania nie były  r  a t o w a n i e m, tylko właśnie likwidowaniem.

Krzysiek: Ja przymknę ucho na wasz pacyfistyczno-hippisowaski płacz nad amerykańskim pojmowaniem patriotyzmu i tego kogo się nazywa bohaterem a kogo nie. Pewnie, Chris Kyle to postać kontrowersyjna, dla jednych bohater, dla innych morderca. Niezależnie od światopoglądu widza natomiast niewybaczalne jest dla mnie to, że reżyser zwyczajnie tę postać wypaczył i przedstawił w innym świetle. Chcecie wiedzieć czemu? Sięgnijcie do biografii, na której został oparty scenariusz.

 

OSCAROWE SZANSE

Mateusz N: W odróżnieniu od Was nie oglądałem reszty filmów nominowanych przez Akademię, ale nie wyobrażam sobie, aby American Sniper miał realne szanse na wygraną. Szczególnie, jeśli chodzi o aktora pierwszoplanowego. To nie była rola, w której Bradley Cooper mógł wspiąć się na wyżyny swojego fachu. A najlepszy film? Cóż, było wiele lepszych filmów podejmujących tę samą tematykę, co American Sniper. Chyba, że na głosy wpłynie pamięć Amerykanów o prawdziwym Chrisie Kayle’u, gdyż temat, chociażby z powodu ruszającej właśnie rozprawy jego zabójcy, jest znowu aktualny.

Mateusz C. Ja naprawdę do tej pory nie mogę uwierzyć, jak taki film w ogóle dostał tyle nominacji. Ostatnio narzekałem na Boyhooda, tyle że w zestawieniu z naiwnym, sztampowym i laurkowym Snajperem, ten pierwszy jest filmem znacznie lepszym, bo przynajmniej nie drwi sobie z inteligencji widza. Jak dla mnie, jakikolwiek Oscar za ten film będzie policzkiem w stronę kinematografii.

Sylwia: Najlepszy film – nigdy w życiu. Najlepszy aktor pierwszoplanowy – nie tym razem. Najlepszy dźwięk – nie bardzo. Najlepszy montaż – no cóż, nie znam się, ale wątpię. Najlepszy montaż dźwięku – może się okazać, że tak, bo pewnie Akademia nie wypuści Snajpera bez jakiejś nagrody pocieszenia. To samo tyczy się Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany. Tu pewnie odbędzie się walka pomiędzy Snajperem Grą tajemnic, z tym że ja, nie kibicuję w tej kategorii żadnemu z tych obrazów.

Krzysiek: Oscarów nie śledzę, nie widziałem ani jednego z innych nominowanych filmów. Wydaje mi się natomiast, że jeśli Snajper otrzyma jakąkolwiek statuetkę, to tylko, ze względu na szacunek do tematu, albo do nazwiska reżysera, który w wypadku tego dzieła, na ten szacunek zdecydowanie nie zasłużył.

 

Jako że o filmie dyskutowaliśmy jeszcze przed rozdaniem tych prestiżowych nagród – mogliśmy sobie pogdybać. Po ceremonii okazuje się, że najbardziej precyzyjnie i trafnie wytypowała koleżanka Sylwia – „Snajper” otrzymał bowiem Oscara w jednej tylko kategorii, właśnie za montaż dźwięku.

s3

PODSUMOWANIE

Mateusz C: Może przesadzam i Snajper nie jest wcale filmem takim złym, jakim widzę go ja. Dla mnie niestety Clint Eastwood na starość rozmienił się na drobne i zrobił film, którego nie da się oglądać. Chyba, że na te ponad 2 godziny seansu wyjmiesz z głowy mózg i stwierdzisz, że broń to spoko sprawa, Ameryka jest absolutnie najlepszą narodowością świata, a zabijanie ludzi na wojnie można uznać za czyn godny określeniem „legenda” lub „bohater”. Obłuda tego filmu moim zdaniem nie zna granic. Amerykanin zabijający innych ludzi jest zawsze tym dobrym i pozytywnym, natomiast ktokolwiek inny zabijający Amerykanina jest złem wcielonym. Do tego przeświadczenie niezwykle dobitnie ukazane w filmie, że Bóg stoi oczywiście po stronie tych, którzy mają na mundurze flagę Stanów Zjednoczonych… Już pomijając kwestie dyskusyjne na temat wojny – ten film jest po prostu słaby. Pełno w nim tandetnych scen, których w innych filmach było już na pęczki, scenariusz momentami gdzieś sobie poszedł a Bradley Cooper robi co może, żeby ten film dało się oglądać. Niestety – nie da się.

Sylwia: Słaby film opierający się na fundamentach legendy, która swoją sławę zawdzięcza mordowaniu (w służbie kraju) i temu, że już nie żyje. Wiem, że brzmi okrutnie, ale tak niestety chyba jest. Najbardziej zdziwiło mnie chyba to, że Snajper, jak wspomniałam wcześniej, jest wypruty z jakichkolwiek emocji. Tu nie ma nawet miejsca na żal, że zabiło się tyle istnień – nieważne czy winnych czemuś, czy nie. Tandetne chwyty, które mogę wskazać nawet ja – laik jeśli chodzi o filmy wojenne – nie pomagają i Snajper jest dla mnie jak dotąd filmem, który najmniej zasłużył na jakąkolwiek nominację.

Mateusz N: Myślałem, że tylko ja tak się na Snajperze zawiodłem, ale widać zgadzamy się w tym, że to po prostu średniak. Może nic już więcej nie napiszę, bo byłoby to kopanie leżącego.

Krzysiek M: Stary Brudny Harry spotkał na swojej drodze rasowego twardziela, człowieka legendę i prawdziwego wojownika. I najzwyczajniej w świecie – nie dał mu rady.

Ocena Sylwii: 5/10
Ocena Krzyśka: 4/10
Ocena Mateusza N: 5/10
Ocena Mateusza C: 4/10

Fot. : Warner Bros. Entertainment Inc.

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *