Wielogłosem o…: „Stranger Things”, sezon 3

Stranger Things to serial tak kultowy dla Netflixa, jak Gra o tron dla HBO. Oryginalny pomysł bazujący na czymś absolutnie nieoryginalnym, fantastyczni młodzi aktorzy, z którymi dorastają także grane przez nich postaci, rewelacyjne nawiązania do kultury lat 80., odpowiednia dawka humoru zmieszana z równie odpowiednią porcją grozy i elementami science fiction. Czy to mogło się nie udać? Oczywiście, że mogło – jak wszystko! Na szczęście się udało – pierwszy sezon okazał się rewelacją, a drugi utrzymał poziom swojego poprzednika. Tymczasem 4 lipca (a więc w dniu, w którym w Hawkins w stanie Indiana dochodzi do kulminacji wydarzeń) miał premierę sezon 3. I niemal wszędzie słychać było głosy obawiające się spadku formy – no bo ile można opowiadać o tym samym, nie przechodząc jednocześnie coraz niżej nad zawieszoną bardzo wysoko po pierwszym sezonie poprzeczką? Okazuje się jednak, że można tworzyć kolejne sezony i nadal utrzymywać miłość widzów na takim samym poziomie – nawet w takim zalewie serialowych nowości, jak ma to miejsce obecnie. Bracia Duffer dbaja o swoją produkcję i kochają ją mocno – widać to wyraźnie w 3 odsłonie Stranger Things. I dzięki temu również widzowie kochają ten niezwykły serial, a najnowszy sezon tylko tę miłość umacnia. Za co dokładnie Mateusz i Sylwia cenią trzeci sezon? Co im się podobało, a co nie do końca? Jakie mają nadzieje na kolejne odcinki? Zapraszamy do lektury poniższego Wielogłosu!

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: Nie ma się co oszukiwać – zazwyczaj z serialami, które trwają kilka sezonów jest tak, że obawiamy się tych kontynuacji przez wzgląd na spadek formy. Ja już od dawna przestałam liczyć na to, że kolejne odsłony produkcji, które oglądam, będą lepsze – po cichutku liczę po prostu na to, że utrzymają jako taki poziom. Zbyt wiele razy bowiem twórcy pokazywali, że naprawdę trudno utrzymać formę (o przewyższeniu już nie mówię) kolejnych sezonów. Wystarczy wspomnieć takie seriale jak Gra o Tron, Orange is the New Black, Jak poznałem waszą matkę, The walking dead, W garniturach czy House of cards. Dlatego choć czekałam z niecierpliwością na nowe Stranger Things, to nie oczekiwałam nic ponad to, by trzeci sezon był przynajmniej w ¾ tak dobry jak dwa poprzednie. Tymczasem otrzymałam o wiele więcej! Moja miłość do tego serialu urosła i napompowała się, a najnowszy sezon uważam za najlepszy – mimo że nie był już takim olśnieniem i powiewem świeżości jak pierwszy, z oczywistych względów. Kocham ten serial, a najnowsza odsłona uświadomiła mi to bardzo wyraźnie.

Mateusz Cyra: Ja się bardzo obawiałem tego sezonu. Już drugi sezon miał gdzieniegdzie drobne pęknięcia w strukturze i, mimo tego że bawiłem się przednio, to troszkę kręciłem nosem na typowe przypadłości, z jakimi boryka się kontynuacja dobrze przyjętego hitu. Na szczęście trzeci sezon, mimo iż oferuje wciąż to samo, to jednak daje człowiekowi w trakcie oglądania wrażenie, że wszystko jest inne. Znajome, ale przedstawione inaczej. Jest mocno wakacyjnie, kolorowo, hormony buzują, panuje ogólna wesołość… Ale zło nie śpi i ma swoje plany.

WADY I ZALETY 3. SEZONU

Sylwia Sekret: Zacznę od wad… Nie mogę się doczekać czwartego sezonu i fizycznie boli mnie wszystko na myśl, że muszę tyle czekać. W dodatku jak sobie pomyślę, że następny sezon będzie ostatni, to już tęsknię za światem Stranger Things

A teraz zajmijmy się poważniejszymi rzeczami, czyli zaletami! Ten sezon wszystko podkręca na maksa, a jedno podkręcenie wynika – mam wrażenie – z drugiego. Serial w trzeciej odsłonie jest o wiele bardziej mroczny, a żeby jakoś to wyrównać, elementy komediowe również są pod każdym względem “bardziej”. Niektóre elementy są dość przerysowane, jak na przykład postać Hoppera, ale nic nie jest tutaj bez znaczenia i konkretnego celu. A często celem twórców było zwrócenie naszej uwagi na Amerykę lat 80. lub jeszcze konkretniej, na Amerykę roku 1985. Stąd całe mnóstwo nawiązań i czasami – wydawać by się mogło – przerysowane postaci, nielogiczne czy bzdurne wątki. Komuś może się to nie podobać, ale dla mnie to ogromy plus. Kolejną rzeczą są nowe postaci – zarówno Robin, jak i mający o wiele mniej czasu ekranowego Smirnoff, to bohaterowie, którzy wiele wnoszą do serialu – w tym powiew świeżości. “Nowe” wątki – nastoletnie romanse i zmiany związane z dorastaniem musiały się pojawić w tym sezonie choćby z tego względu, że aktorzy wcielający się w główne role po prostu mocno się pod względem wizualnym zmienili i również w świecie przedstawionym musiało zostać to w jakiś sposób zauważone. Trzeci sezon w niektórych momentach zaskakuje – a przynajmniej ja się losów pewnych wątków nie spodziewałam i to też zapisuję po stronie zalet.

Zamiast tak gadać, może dam się wypowiedzieć Tobie – jakie według Ciebie są zalety najnowszego sezonu?

Mateusz: Zapomniałaś przy nowych bohaterach wspomnieć o tej, której imię zawiera się w słowie “America”! A przecież ta mała, bezczelna, na wskroś nerdowska dziewczyna także wprowadziła sporo zamieszania i mimo wszystko wpisuję ją w poczet zalet tego sezonu, mimo iż irytowała mnie strasznie wielkością swojego ego!

Sylwia: Nie zapomniałam – ona już się pojawiała w poprzednich sezonach przecież. Nie miała tak znaczącej roli jak teraz, ale niejednokrotnie widywaliśmy ją na ekranie – zarówno w pierwszym, jak i drugim sezonie.

Mateusz: No dobra, masz rację. Przynajmniej w jakimś stopniu. W moim rozumowaniu Erica została pełnoprawnym nowym bohaterem, bo teraz zyskała znaczącą rolę, ale to prawda – bohaterka ta pojawiała się już wcześniej w serialu.

Mateusz: Wiesz o tym, że ten Wielogłos nie ma najmniejszych szans na to, by być obiektywnym? Tym bardziej że oboje po prostu pokochaliśmy ten sezon całymi sercami i jesteśmy pod niewątpliwym wpływem tej magii, którą roztoczyli twórcy nad takimi maniakami, jak my? Z drugiej strony – po co doszukiwać się dziury w czymś, co w trzecim sezonie pozwoliło serialowi wkroczyć na wyższy poziom? Bo prawda jest taka, że aktualne Stranger Things to już nie jest serial o grupie outsiderów, którzy z podręcznikiem do Dedeczków* (*Dla niewtajemniczonych: Dungeons & Dragons) w plecakach jeżdżą rowerami po niebezpiecznych rejonach Hawkins w poszukiwaniu przygód. Bracia Duffer dodali w trzecim sezonie mnóstwo szalenie istotnych i aktualnych wątków, takich jak poszukiwanie własnej tożsamości, problemy wynikające z dorastania, poczucie wyobcowania z tym związane i wszelkie meandry, jakie napotykają relacje międzyludzkie, a wszystko to udało się zamknąć w konwencji komedii oraz grozy, nie tracąc przy tym ani na lekkości, ani na odpowiedniej porcji strachu. Ten sezon jest po prostu super, to rozrywka w czystej formie. Niezobowiązująca, ale piekielnie angażująca. O ilu serialach Netflixa w ostatnim czasie można powiedzieć, że zarwaliśmy dla nich noc?

Sylwia: O kilku? Niewielu? O żadnym…?

NAJLEPSZY ODCINEK/SCENA

Sylwia: Kurcze, prawda jest taka, że Stranger Things 3 obfituje zarówno w świetne odcinki, jak i sceny. Uwielbiam scenę, w której Nastka “wkracza” we wspomnienie Billy’ego – jest nie tylko szalenie ważna fabularnie, ale także przepiękna wizualnie. Nie mogę nie wspomnieć także o scenie z finałowego odcinka, kiedy przez dwójkę bohaterów zostaje wykonany utwór z filmu Niekończąca się opowieść. No cóż… Mam taką frajdę z oglądania tej sceny, że po obejrzeniu serialu, puszczałam sobie ją niejednokrotnie. Bardzo fajna była też scena łazienkowej rozmowy Robin i Steve’a…

Mateusz: Kurde, zaczynasz kraść mi fajne sceny. Trzeci sezon Stranger Things jest istną wylęgarnią świetnych scen i dialogów, dlatego trudno mi wymienić nawet kilka “lepszych” od pozostałych. Zakładam, że z każdym obejrzeniem wymienię coś innego. To także będzie u mnie zależało od nastroju – raz wskażę te sceny, w których obfitowała groza, z kolei innym razem powiem, że sceny w centrum handlowym były boskie. Jeszcze kiedy indziej powiem, że interakcje między Hopperem a Joyce…

NAJGORSZY ODCINEK/SCENA

Sylwia: Na pewno nie pokuszę się o wskazanie najgorszego odcinka, bo moim zdaniem najnowsza odsłona produkcji od braci Duffer takiego zwyczajnie nie ma. Natomiast co do najgorszej sceny? Nie wiem, czy jestem w stanie o jakieś tak powiedzieć. W zasadzie każda scena była po coś, każda do czegoś prowadziła. Na chwilę obecną nie przypominam sobie, żeby jakiś moment nie przypadł mi do gustu.

Mateusz: Masz absolutną rację. Nawet sceny z pozoru kompletnie zbyteczne, jak męczarnie Hoppera przed rozmową z Nastką (lub Jane Hopper, jak ma dziewczyna w dokumentach) i jej chłopakiem miały swój jasno określony cel i to też dzięki niej finał był taką petardą emocjonalną. Bracia Duffer i cała ich ekipa to ludzie, którzy potrafią w ten biznes i naprawdę niełatwo jest sensownie im coś zarzucić.

PROBLEMATYKA

Sylwia: Trzeci sezon Stranger Things w dużej mierze opowiada o dorastaniu, o przekraczaniu tej magicznej bariery, za którą już nie jest się dzieckiem, ale przecież jeszcze nie jest się także dorosłym. Dzieciaki mierzą się z różnymi problemami, a dojrzewanie wpływa także na ich przyjaźń – jedni przyjmują zmiany jako coś oczywistego, jako kolejny etap życia, inni nie są w stanie się z nimi pogodzić i najchętniej dreptaliby w miejscu, otulając się niczym bezpiecznym kokonem tym, co znajome, i co sprawdzało się przez lata – nie wpuszczając nowego, nieznanego. Mamy tutaj także poruszony problem upadku niewielkich biznesów na rzecz gigantycznych centrów handlowych, a także dyskryminację kobiet. I choć są to wątki ledwie muśnięte, to należy docenić, że się pojawiły, nie sprawiając jednocześnie wrażenia, jakby były wepchnięte do serialu na siłę.

Mateusz: Do pełni szczęścia brakuje tylko dopisania wątku homoseksualizmu, utraty dziecięcej niewinności oraz próby odkupienia win. Serial pokazuje także trudną drogę, którą muszą przejść rodzice dorastających pociech, przy okazji próbując poukładać własne sprawy. Serial bardzo mocno szasta stereotypami, co głównie jest zauważalne w sprawie złych Rosjan, jednak moim zdaniem udało się twórcom wybrnąć z tego obronną ręką, ładując w te stereotypy tonę humoru oraz posługując się często dziećmi – to ich wyobrażenie, ich pojęcie danej kwestii najczęściej widzimy na ekranie.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Sylwia: Tak jak już wspomniałam, wśród paczki przyjaciół, znajduje się osoba, która nie potrafi przejść do porządku dziennego nad zmianami, jakie zachodzą w ich życiu i relacjach. Tą osobą jest Will – Will, którego postać, tak swoją drogą, została potraktowana nieco po macoszemu w tym sezonie, jakby twórcy nie do końca mieli na niego pomysł, skoro już nie siedzi w nim żaden Demogorgon i nic nie trzeba z niego wypędzać. Will przez połowę sezonu jest obrażony o to, że zarówno Lucas, jak i Mike mają dziewczyny i to z nimi spędzają większość czasu. A nawet, jeśli już się trafi spotkanie bez płci pięknej, to nie obywa się ono bez rozprawiania o Nastce i Max. Will tymczasem pragnie, by było jak dawniej – chce spędzać z kolegami czas na graniu w ukochaną grę, chować się w piwnicy u Mike’a i… po prostu być dzieckiem. Szkoda jedynie, że ten jego lęk przed dorastaniem nie został jakoś pogłębiony od strony psychologicznej – czy ma on może związek z tym, co spotkało go w poprzednich sezonach? A może jest to wpływ – bądź co bądź – lekko nadopiekuńczej matki? Nie da się jednak ukryć, że w tym sezonie Will odstaje od swoich rówieśników, ale i jest chyba najmniej interesującą postacią z paczki przyjaciół.

Mateusz: Mnie się wydaje, że twórcy nie mają już pomysłu na postać Willa. Oczywiście może to być założenie błędne i prawdopodobnie jest krzywdzące, ale Will swoje już zrobił i trudno teraz sprawić, by jego postać nie zjadała własnego ogona. W zasadzie w tym sezonie w głównej mierze został sprowadzony do roli “radaru” Łupieżcy Umysłów i wszelkiego zła z Upside Down.

Mateusz: Ja chciałbym napisać kilka słów o Hopperze – szeryf Hawkins nabrał masy i na pierwszy rzut oka odrobinę “zdziadział”. Sytuacja w miasteczku uspokoiła się, w zasadzie nie dzieje się tu nic nadzwyczajnego, co wymagałoby jego interwencji. Dlatego też głównym zmartwieniem Hoppera jest… związek Nastki i Mike’a, którego za nic w świecie przybrany ojciec dziewczynki z laboratorium nie jest w stanie zaakceptować. Porady Joyce (do której już bardzo wyraźnie czuje miętę) zdają się być dla niego niczym czarna magia i – rzecz jasna – załatwia sprawę po swojemu, czym zresztą napędza dalszą akcję między nastoletnimi już bohaterami. Następnym kłopotem jest dla niego irytująca już samotność oraz rosnące uczucia wobec Joyce, z którymi także nie do końca potrafi sobie poradzić. Hopper spędza długie godziny przed telewizorem, paląc, pijąc oraz oglądając serial Magnum. Nic więc dziwnego, że stróż prawa z Hawkins przybiera część cech (zwłaszcza ubioru) z bohatera, z którym się utożsamia. W trzeciej serii Jim Hopper nie zatracił nic ze swojego uroku, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że ma go aktualnie więcej niż dotychczas.

AKTORSTWO

Sylwia: W tej kwestii niewiele się zmieniło w porównaniu z poprzednimi dwoma sezonami. Choć grzechem oczywiście byłoby nie wspomnieć o aktorce, która dołączyła do obsady w tym sezonie. Maya Hawke spisuje się rewelacyjnie w roli Robin i mam szczerą nadzieję, że zobaczymy ją w kontynuacji serialu. Jednak jej dobry występ nie powinien nikogo dziwić… Mając takich rodziców, młoda kobieta miałaby bardzo pod górkę, gdyby nie mogła pochwalić się odpowiednimi umiejętnościami aktorskimi.

Można powiedzieć, że swego rodzaju nowe wyzwanie aktorskie otrzymał w sezonie trzecim David Harbour. Jim Hopper bowiem ma tym razem o wiele więcej wątków do zagrania, w których jego postać jest przerysowana lub wręcz uszyta komediowymi nićmi – co możemy zaobserwować już w pierwszej scenie otwierającej ten sezon. I w takiej roli Harbour również sprawdza się wyśmienicie.

Pozostali aktorzy oczywiście jak najbardziej dają radę. A Gaten Matarazzo śpiewający Neverending Story po prostu wygrał ten sezon…

Mateusz: Taaak! Zwłaszcza za początek piosenki. Uroczy chłopak! Dojrzało całe Stranger Things, dojrzeli także aktorzy grający w tym serialu. Można śmiało powiedzieć, że w wielu przypadkach jest lepiej, niż było w pierwszym sezonie, a tam, gdzie nic się nie zmieniło na lepsze – jest to wynik tylko i wyłącznie tego, że niektórzy aktorzy po prostu wykonują swoją robotę perfekcyjnie już od pierwszego sezonu (np. Winona Ryder).

Chciałbym jeszcze dodać, że bardzo podobało mi się jak w tym sezonie grał Darce Montgomery. Miał trudną rolę, bo niemal pół serialu musiał grać jako jakaś psychodeliczna odmiana zombie, ale swój czas zdecydowanie wykorzystał, bo jak wspominam trzeci sezon, to często przypominam sobie właśnie niego.

KWESTIE TECHNICZNE

Sylwia: Niejednokrotnie już na łamach portalu, podczas wypowiadania się właśnie w tej kategorii, wspominałam, że specem od CGI nie jestem i często nie potrafię ocenić, na jakim poziomie stały w danej produkcji efekty specjalne. Nie ulega jednak wątpliwości, że twórcy z każdym sezonem mają większy budżet do rozdysponowania i robią to ochoczo – spory nakład finansowy pakując właśnie w tę kategorię. I myślę, że się to opłaciło – niektóre sceny robią ogromne wrażenie! Odpowiednie podrasowanie kolorów podbija klimat lat 80., a muzyka także nie jest bez znaczenia.

Mateusz: Stranger Things to prawdopodobnie jeden z najlepiej zrealizowanych technicznie seriali Netflixa, jeśli nie najlepiej. Z pewnością znajduje się w ścisłej czołówce, obok takich dzieł jak Chef’s Table czy Narcos. Twórcy tego kultowego już dzieła z pogranicza grozy i fantastyki to piekielnie świadomi ludzie. W tym serialu każdy, nawet najdrobniejszy szczegół został pieczołowicie przemyślany, zaplanowany i odpowiednio ustawiony, oświetlony i wyeksponowany. Bracia Duffer z pewnością sprawowali nad wszystkim pieczę, ale ogromny szacunek należy się wszystkim oświetleniowcom, dźwiękowcom, scenografom, osobom odpowiedzialnym za kostiumy, dopasowanie piosenek, odwzorowanie epoki i zamieszczenie w tym serialu tony nawiązań. Ta produkcja jest jak superorganizm, w którym wszystko idealnie funkcjonuje, co oczywiście ma przełożenie na przyjemność z oglądania u widzów. Bo Stranger Things się po prostu chłonie oczami i uszami. To jest prawdziwa audiowizualna uczta dla zmysłów.

NADZIEJE NA SEZON 4.

Mateusz: Jeśli czwarty sezon po prostu utrzyma poziom trzeciego, to będzie bosko. Ja jednak wierzę (nie oczekuję!), że bracia Duffer mają w zanadrzu jeszcze kilka asów, których nie wyłożyli dotąd na stół i ostatni sezon będzie jednocześnie najbardziej epickim i dramatycznym. Pozostawi po sobie przysłowiowy opad szczęki i zostawi Stranger Things jako serialową legendę. I wiem, że te nadzieje są w tym wypadku jak najbardziej realne do zrealizowania.

Sylwia: Jeśli chodzi o czwarty sezon, to ja chyba łyknę wszystko – historia Amy Santiago (kto oglądał Brooklyn 9-9, ten wie) – bo naprawdę kocham ten serial i jeśli tylko twórcy nagle nie postradają zmysłów, nie postanowią zakpić z widowni, nie zostaną przekupieni… To nie wyobrażam sobie, że mogłoby powstać coś złego. Nastawiam się nawet na to, że kolejny sezon będzie słabszy niż trzeci, ale i to jestem w stanie znieść. Byle tylko wrócić do Hawkins w stanie Indiana. Byle tylko znów zobaczyć Nastkę, Mike’a, Dustina, Hoppera i resztę. Byle znów poczuć ten klimat. Daj.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Sylwia: Trzeci sezon Stranger Things utwierdził mnie w przekonaniu, że na chwilę obecną jest to chyba mój ukochany serial (pomijając Przyjaciół, ale oni są po prostu poza stawką – to nie jest serial, tylko kawałek życia). Twórcy odwalili kawał dobrej roboty i wydaje mi się, że w żadnym momencie nie przekroczyli ani jednej granicy… mimo że kilkukrotnie stali już niemal za nią. Mówię tu o granicach kiczu, przerysowania, absurdu, czerpania inspiracji. Stranger Things trzyma poziom, a że apetyt rośnie w miarę jedzenia – już teraz nie mogę się doczekać czwartego sezonu. Ten sezon był niesamowity i osobiście nie mogłam się od niego oderwać – był zabawny, mroczny, utkany z nostalgii i nawiązań. Jest w pewnym sensie patchworkiem z całej popkultury lat 80. Bawiłam się rewelacyjnie, oglądając kolejne odcinki i żałuję tylko, że nie mogę drugi raz zobaczyć tego sezonu po raz pierwszy.

Mateusz: Przed premierą trzeciego sezonu moja ocena poprzednich dwóch to kolejno: osiem i siedem. Trzeci sezon dostaje ode mnie mocne dziewięć. Nie wiem, czy to rzeczywiście tendencja zwyżkowa, czy po prostu twórcy wbili się idealnie zarówno w moje oczekiwania jak i w mój gust. Tym bardziej że serial przestał być jedynie zręcznym kolażem popkultury lat 80. XX wieku. Wiem jedno – dziś nie wyobrażam sobie serialowego świata bez Stranger Things i serial ten na ten moment wpada do mojego osobistego top 5 wszech czasów. Z prostej przyczyny – ja do Hawkins po prostu wciąż chcę wracać. Kojarzycie tę magiczną zdolność z dzieciństwa, która polega na nieustannym oglądaniu ulubionej bajki, aż do zdarcia nośnika? W dorosłym życiu bardzo niewiele produkcji potrafi u mnie przebić się do grona tak zwanych “niezdzieralnych”, ale serial braci Duffer właśnie tego dokonał. Nie wiem jeszcze, czy będzie tak z samym trzecim sezonem, czy jednak z całością. Poczekam na finałowy, czwarty sezon.

Fot.: Netflix


Przeczytaj także:

Wielogłos o pierwszym sezonie Stranger Things

Recenzja książki Mroczne umysły, będącej literackim prequelem serialu

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *