Stranger Things

Wielogłosem o…: „Stranger Things”, sezon 1

W serialowym świecie nieoczekiwanie na pierwszy plan wyrwał się nowy serial Netflixa – Stranger Things – po którym można było oczekiwać wiele, ale chyba nie zyskania takiego rozgłosu i tak przychylnych opinii. W redakcji Głosu Kultury od razu znalazły się osoby, które nie mogły przejść obok nowego hitu obojętnie, czego efektem jest niniejszy Wielogłos. Jak się z niego dowiecie, zdecydowanie dominują odczucia pozytywne, aczkolwiek na samym zachwalaniu produkcji się nie kończy – zwłaszcza że nie wszyscy są nią w pełni usatysfakcjonowani. Chcecie wiedzieć więcej? Przeczytajcie tekst – Krzysztof, Przemek, Mateusz oraz Sylwia dzielą się swoimi opiniami i ocenami!

WRAŻENIA OGÓLNE

Krzysztof Lewandowski: Serial Stranger Things w ciągu kilku dni od premiery szybko uzyskał miano kolejnego wielkiego hitu Netflixa. Przez niektórych już jest uważany za najlepszy tytuł od tej platformy. Na pewno to dobra produkcja, która znakomicie oddaje ducha lat 80. – odczuwalnego w doborze muzyki, charakteryzacji, czasu i miejsca akcji (małe miasteczko) oraz w samej konstrukcji historii. Tę pozycję warto obejrzeć i samemu ocenić (ewentualnie przynajmniej zobaczyć pilot – po nim poziom wcale nie wzrasta). Mam jednak zarzut do fabuły, która mnie nie porwała. Może powinna iść w bardziej groteskowe strony, oferować większą makabrę albo zaskakiwać – trudno mi powiedzieć. Także wśród postaci mogło być ciekawiej – paczka przyjaciół oraz Eleven budzą sympatię, ale pozostali bohaterowie są w dużej mierze zbyt kliszowi. Stranger Things jest interesującym serialem, lecz jeszcze brakuje mu do tego, by naprawdę zachwycać. Niemniej, biorąc pod uwagę liczne pochwały pod jego adresem, w swej raczej chłodnej opinii jestem osamotniony.  

Przemek Kowalski: Stranger Things już w kilka godzin po premierze zaczęło zbierać masę pozytywnych komentarzy, serial nazywany był m.in. „Największym hitem w historii Netflixa” i generalnie pochwałom nie było końca. Czy rzeczywiście jest to najlepsza produkcja Netflixa? Ciężko powiedzieć, zależy, co kto lubi. Nie da się jednak ukryć, że jest to świetny serial i wcale nie dziwi mnie, że w niektórych gronach już nazywany jest kultowym. O zaletach i wadach napiszę za chwilę, teraz mogę jedynie powiedzieć, że jeśli jesteście fanami takich tytułów jak E.T., Goonies czy Stand by Me, to Stranger Things jest pozycją dla Was! Tytuł spodoba się również wszystkim miłośnikom wczesnej twórczości Stephena Kinga, bo ten serial to właśnie taka nienapisana przed Króla odcinkowa historia i właśnie za to ja również dołączam do grona zachwyconych i wychwalających Stranger Things.

Stranger Things

Mateusz Cyra: Wakacyjny serial Netflixa jest tym, czego brakowało wielu osobom, które wychowały się na przebojach kina z lat 80. Po internecie krąży nawet filmik, który porównuje poszczególne sceny Stranger Things ze scenami wymienionych już przez Przemka produkcji. Podoba mi się taki hołd, tym bardziej że fabularnie – i tutaj pierwszy raz zdecydowanie nie zgadzam się z Krzyśkiem – serial ten wychodzi obronną ręką. Gdyby fabuła była bardziej groteskowa – wyszłaby z tego komedia i hołd dla kina klasy “B”, na szczęście tak wcale nie jest. Większa makabra? Też w moim odczuciu byłaby tu przesadą, tym bardziej że oglądając serial, nie sposób nie odnieść wrażenia, że twórcy serialu – bracia Duffer – przemyśleli całość, a akcja posuwa się naprzód dokładnie w takim tempie, jak powinna. Ja po pierwszym sezonie jestem bardzo zadowolony, ale czy mamy do czynienia z największym hitem stacji Netflix? Tutaj byłbym ostrożny i poczekałbym z opinią do ukazania się kolejnego sezonu Stranger Things.

Sylwia Sekret: Od razu się przyznam, że serial chciałam zobaczyć tylko dlatego, że doszły do mnie plotki o tym, jakoby Stranger Things miało być w jakiś sposób podobne do To Stephena Kinga. I cóż – jak zobaczyłam dzieciaki pedałujące na rowerach sprzed lat, pomyślałam, że to jest to. I choć może analogia do najlepszej powieści Kinga, jaką do tej pory czytałam, zasadza się głównie na klimacie i tym, że głównymi bohaterami jest paczka młodocianych przyjaciół, to serial Netflixa spisał się naprawdę bardzo dobrze. Wsiąknęłam w niego niemal od początku i wyjątkowo – bo uwierzcie: nie zdarza się to często – pozwoliłam sobie na rozkoszowanie się produkcją, bez zbędnego i przesadnego wytykania błędów, pomyłek czy niedociągnięć. Nie znaczy to, że ich nie było, ani że ich nie zauważyłam. Oznacza to, że klimat i urok tego serialu są tak wielkie, że z pełną świadomością i premedytacją pozwoliłam sobie na to, by nawet nie próbować się ich doszukiwać. Takie produkcje są raz na jakiś czas potrzebne mojemu sercu i Stranger Things jest jedną z nich. To jest dokładnie to samo, co mam z filmem Wielkie nadzieje z 1997 roku – wiem, że ma wady, wiem, że nie jest ani powalający, ani idealny i rozumiem, że komuś może się nie podobać bądź podobać umiarkowanie, ale jestem na tyle kupiona przez produkcję, żeby zwyczajnie mieć to gdzieś. I nie potrzebuję nawet wdawać się w dyskusję i udowadniać swoich racji, bo wiem, że są to w większości racje serca, a nie rozumu. A z tymi, rzecz jasna, się nie dyskutuje, bo są poza obrębem jakiejkolwiek oceny i sporów. No, chyba że chodzi o Wielogłos.

Uwaga! W dalszej części tekstu występują spoilery. Odradzamy czytanie osobom, które nie oglądały 1. sezonu Stranger Things.

PLUSY I MINUSY SERIALU

Krzysztof: Powtórzę to, co napisałem wcześniej – klimat. Ten serial cechuje się niezwykłym klimatem, który opiera się na umiejscowieniu akcji w latach 80. i licznych mrugnięciach w kierunku widza. Jeśli ten kojarzy He-Mana, jest fanem Gwiezdnych wojen, czy chociaż raz miał do czynienia z grą RPG, to powinien docenić zgrabność i pasję, z jaką twórcy Stranger Things nawiązują do tych i wielu innych rzeczy. Na pewno zaletę stanowi także wspomniana wcześniej paczka bohaterów, którzy z entuzjazmem i oddaniem rozpoczynają dochodzenie w sprawie tajemniczego zaginięcia przyjaciela. Są trochę zbyt krzykliwi – tj. drą się niekoniecznie z sensownych powodów, zwłaszcza dotyczy to Lucasa – ale dają się lubić. Na wyróżnienie zasługuje też podejście do paranormalnych elementów, które wkraczają na scenę w odpowiednim tempie. Do tego podobać się może dobór muzyki – White Rabbit od Jefferson Airplane oraz Africa zespołu Toto w pierwszym odcinku były najlepszymi utworami w tym sezonie.

Mateusz: Tak, klimat jest zdecydowanie jedną z wielu zalet tej produkcji. Tym bardziej że ludzie prześcigają się w wynajdowaniu wszystkich nawiązań, jakie serwuje nam Stranger Things. Przypuszczam, że sukces tego serialu wziął się w znacznej mierze właśnie z odniesień do dzieł popkultury sprzed mniej więcej trzydziestu lat. Jednak gdyby była to jedyna zaleta tego serialu – otrzymalibyśmy płytkie dziełko, które nie ma widzowi zbyt wiele do zaoferowania, poza kliszami z dawnych lat. Na szczęście tak nie jest i każdy, kto uwielbia powieści Stephena Kinga lub jako dziecko płakał za E.T i marzył o przygodach, jakie były udziałem głównych bohaterów – ten będzie czuł się w świecie wykreowanym przez braci Duffer niczym przysłowiowe ryby w wodzie. Co mi się spodobało? Na pewno niezwykle umiejętne operowanie napięciem – twórcy doskonale wiedzieli, jak kończyć odcinki, żebyśmy chcieli od razu włączyć następne. Suspens nie jest obcy braciom Duffer i za to wielki plus w ich stronę. Plusem są również wszelkie aspekty techniczne – od scenografii, przez kostiumy, odwzorowanie realiów znanych mniej więcej trzydzieści lat temu, przez efekty specjalne, montaż, dobranie muzyki, na pozostawieniu licznych smaczków dla uważnych widzów kończąc.

Stranger Things

Krzysztof: Za to zawiodła mnie historia, która zapowiadała się nieźle, początkowo budziła małe zainteresowanie, a potem… Potem rozgrywała się w przewidywalny sposób – okazała się boleśnie przeciętna. Występuje w niej parę schematów, ale one nie składają się na wciągającą fabułę. Twórcy nie wyjaśnili wielu kwestii – wiem, że kolejne sezony mają rozwinąć świat, ale nigdy zostawienie materiału na kontynuację nie powinno być powodem niedostatku informacji. Zwłaszcza że przez to fabuła wydaje się ograbiona z kilku potencjalnie ciekawych wątków (będących na wagę złota). Najgorsze, że Stranger Things ma też nudniejsze momenty. Ja po całym sezonie byłem już zmęczony tą serią. Często brakowało napięcia albo naprawdę zaskakującego zwrotu akcji – czegoś, co by rozkręciło produkcję i pozwoliło się nią ekscytować. Nie istnieje tytuł, który oceniłbym wyżej niż dobry, jeśli losy postaci mnie nie wciągnęły.  

Mateusz: I tutaj znowu przyjdzie mi z Tobą polemizować. Jeśli nie przekonała Cię ta historia, to zostaw w spokoju książki Stephena Kinga i olej kultową kinematografię lat 80. Albo inaczej – po Twoich wypowiedziach czuć, że wspomniane w tym wielogłosie opowieści są Ci obce. Nie jest to z mojej strony zarzut, jedynie drobne wytknięcie, ponieważ w znacznej mierze Stranger Things jest hołdem dla tych historii i mam wrażenie – zrozumieją to tylko te osoby, które przez lata dorastały wraz z produkcjami, które przypomina dzieło Netflixa. Czy serial zachowuje neturalność wobec widza, który nie ma większego pojęcia o tych czasach? Raczej nie i to może być jeden z zarzutów w stronę serialu, stąd też mogą wynikać Twoje zarzuty względem produkcji braci Duffer. Dlaczego tak uważam? Prosta obserwacja: Średnia ocen moich znajomych, którzy aktualnie mają powyżej 30 lat: 9,27. Średnia ocen w wieku 25+: 8. Średnia ocen w przedziale 18-24: 7,1. Wniosek jest raczej prosty.

Krzysztof: To ja podzielę się statystykami z portalu posiadającego największą bazę danych na temat filmów i seriali, czyli IMDb.com. Na dzień 31 sierpnia wyglądają one tak: średnia ocen w wieku poniżej 18 lat wynosi 9,3, a w przedziale 18-29 lat: 9,2. Użytkownicy w wieku między 30 a 44 oceniają serial na 9,1, a mający powyżej 45 na 8,8. Według tego muszę być umysłowo bardzo stary, skoro tak rygorystycznie oceniam Stranger Things!

Stranger Things

Mateusz: Przejdę jednak do Twojego zarzutu o nie wyjaśnieniu pewnych kwestii: o co dokładnie Ci chodzi? Potrzebne mi są argumenty, by ewentualnie z nimi walczyć lub przyznać Ci rację ;).

Krzysztof: Oczekiwałem większego zbadania tego drugiego wymiaru, bo nie da się ukryć, że potraktowano go bardzo powierzchownie (choć znam powody – ma być to materiał na kolejne sezony). Niewiele wiemy także o zamieszkujących go stworzeniach, właściwie zostało to potraktowane jako coś nieistotnego. Chętnie też poznałbym bliżej tajną organizację, która także nie została odpowiednio zarysowana.

Mateusz: Mnie, szczerze mówiąc, zupełnie ten inny wymiar oraz obce istoty w odniesieniu do opowiadanej historii nie interesował – albo inaczej – intrygowały mnie, to jasne, ale wiedziałem podskórnie, że jest to elementem tła, tym nieznanym czymś, co pozostając nieznane, jest dla widza straszniejsze. Inna rzecz, że powierzchowne wyjaśnienie, zaserwowane przez twórców pasuje mi do realiów tamtych lat: walka z “ruskimi”, testy naukowe, tajne laboratoria, przesadzenie rządu, w efekcie czego powstała katastrofa. Zgodzę się natomiast, że są (naprawdę nieliczne, ale jednak zauważalne) momenty przestojów fabularnych, gdzie zamiast dziać się coś konkretnego, to minuty lecą, a dla widza nic konkretnego z tychże minut nie wynika. Przykład? Choćby sytuacja w laboratorium, gdy próbowano zbadać anomalię, wysłano tam przywiązanego linką człowieka, a wróciła tylko linka. Już wcześniej wiedzieliśmy, że ten inny wymiar, który przedostaje się czasem do naszego, oferuje ludziom rzeczy niebezpieczne, a sam potwór nie jest bytem skłonnym do zachowań nieagresywnych.

Jednak to, co drażniło mnie najbardziej w pierwszym sezonie, to jednak momentami zbyt częste durne zachowania bądź brak konsekwencji bohaterów. Były również momenty lekko irytujących uproszczeń – jak choćby sytuacja, w której matka Nancy i Mike’a w pierwszych odcinkach robi córce wykład na temat późnego wracania do domu, zwłaszcza w świetle zaginięcia Willa, by kilka odcinków później nawet nie zauważyć, że jej dzieci nie wróciły na noc do domu. Tego typu sytuacji było jeszcze kilka i chociaż wiem, że to nie na nich zasadza się kwintesencja serialu, to jednak są to momenty, które mnie osobiście uwierały.

Stranger Things

Przemek: Wydaje mi się, że wyczerpaliście już temat, bo rzeczywiście największa zaletą Stranger Things jest klimat. I to tworzony dosłownie od pierwszej do ostatniej minuty, łącznie ze specyficzną czcionką, jaka towarzyszy samej nazwie serialu. W skład klimatu wchodzi też muzyka i tutaj z jednej strony plus, z drugiej jedyny zarzut, jaki mam. Samo wykorzystanie konkretnych utworów w konkretnych scenach – kapitalne! Minus z kolei (choć biorę odpowiedzialność za niego na siebie) za irytujące me ucho elektroniczne wstawki w trakcie części scen, które oczywiście były kolejnym hołdem i generalnie to powinno tak wyglądać (w tym przypadku: brzmieć), jednak to też zawsze irytowało mnie w filmach z lat 80. Drażni mi uszy, nic na to nie poradzę. Co do Waszej wymiany zdań chłopaki, to zdecydowanie stoję po stronie Mateusza i generalnie zarzuty Krzysztofa uważam za wyssane z palca. I tak, nie da się oszukać metryki. Bez urazy, ale chyba logicznym jest to, że klimat serialu takiego jak ten szybciej załapie osoba urodzona w latach 80. lub przynajmniej wczesnych 90. niż ktoś, kto podczas premiery Goonies nie był nawet w planach na urodzenie się przez najbliższe niemal 2 dekady. Stąd to “znudzenie”. Nawiasem mówiąc, odnośnie tego drugiego wymiaru, twórcy zdradzili już przecież, że będzie o nim o wiele więcej w drugim sezonie. Także o co krzyk? To jest przemyślana produkcja i dziwne byłoby, jakby wszystkie karty odsłonili w pierwszym sezonie, skoro całość przewidziana jest na kilka sezonów.

Sylwia: Chłopcy, chłopcy… Teraz moja kolej, aby dorzucić swoje trzy grosze. Choć klimat serialu również uważam za jego wielką zaletę, to chciałabym coś zaznaczyć, co w pewien sposób uwikła mnie, chcąc nie chcąc, w Waszą dysputę o tym, jak to wiek i to, co w związku z nim oglądaliśmy, a czego nie, wpływać ma na odbiór serialu. No cóż. Urodziłam się w roku 88, ale przykro mi – nie oglądałam ani Goonies, ani He-Mana ani Gwiezdnych Wojen ani… E.T. (możecie już zebrać te szczęki z podłogi i umiejscowić brwi w ich pierwotnej lokalizacji). W ogóle nawet nie bardzo rozumiem, co kryje się za pojęciem “klimat produkcji z lat 80.”. Nie wiem, może mnie to ominęło, bo wolałam wtedy klasyczne bajki? Albo byłam zbyt wielką bałaganiarą i rodzice w ramach kary nie dopuszczali mnie do telewizora? Nie wiem, pamięć mi już szwankuje, ale nieważne. Mimo to jednak potrafię docenić klimat Stranger Things i nie uważam, aby ktoś, kto obecnie ma naście lub nieco więcej lat, nie potrafił się w nim odnaleźć. Zresztą, jeśli klimat ma być zaletą tylko ze względu na to, że nawiązuje do klimatu lat 80., to jakim wtedy klimatem mogły się pochwalić ówczesne produkcje? Tym, że mają klimat… teraźniejszości? Musiało więc być w nich coś, co wykracza poza ramy czasowe, coś, co wzbudzi sympatię również w kolejnych pokoleniach.

Stranger Things

Ale przejdźmy do rzeczy – klimat to raz, ale skończmy już ten temat, bo zaprowadzi nas donikąd. Gra aktorska to kolejny plus, o którym wszyscy będziemy jeszcze rozmawiać poniżej, więc nie ma sensu rozpisywać się o tym tutaj. Postaci – fakt, że niektóre z nich mogłyby być ciut ciekawsze, ale jak na pierwszy sezon otrzymałam wystarczająco. Niedopowiedzenia i niewytłumaczenie wszystkiego. Tak, uznaję to za plus serialu, w przeciwieństwie do Ciebie, Krzysiek. Dlaczego? No cóż, dlatego, że czasami fajnie jest, kiedy widz wie tyle, ile bohaterowie, i nie musi się wymądrzać i gadać do ekranu rzeczy w stylu: “Przecież to wcale nie jest tak” czy: ”Boże, kiedy on się w końcu domyśli”. Poza tym, twórcy moim zdaniem świetnie wybrnęli z ewentualnych oskarżeń o zostawienie rozgrzebanych rzeczy podczas jednej ze scen (dzięki której – nawiasem mówiąc – mogliby nawet zostawić tak tę historię i zamknąć ją). Było to w ostatnim lub przedostatnim odcinku, nie pamiętam teraz dokładnie. Chłopcy rozgrywali kolejną ze swoich sesji, a mistrz gry, który skonstruował całą historię i fantastyczny świat, nie wyjaśnił wszystkich zagadnień i spraw, mimo że gra dobiegła końca i przyjaciele mieli się rozchodzić do domów. Padło wtedy zdanie w stylu: Nie zawsze wszystko musi pozostać wyjaśnione. I szczerze? O ile w innej produkcji być może by mnie to mierziło, o tyle tutaj uważam za jak najbardziej na miejscu. Niektórych rzeczy czasami nie da się wyjaśnić, bo nikt nie poznał i nie zbadał do końca ich natury. Niektórych rzeczy nigdy rozum ludzki nie pojmie do końca. Zwłaszcza dziwnych rzeczy.

Co do minusów z kolei… Jakoś nie chce mi się o nich pisać. Jasne, były rzeczy, które mogłyby zostać zrobione lepiej, ale ponieważ trochę nas tu dyskutuję, ja pozwolę sobie wstrzymać się od głosu w tej sprawie.

Przemek: Z tymi latami 80. chodzi przede wszystkim o sam sposób pokazywania historii. Muzyka to chyba jasna sprawa. Generalnie są cechy wspólne dla produkcji z tamtych lat.

Sylwia: Rozumiem, Przemek. Mnie z kolei chodzi przede wszystkim o to, że sentyment sentymentem, ale na podstwie wiedzy, a nie wspomnień, też można wyłapać klimat. Jasne, nie będzie tak chwytał za serce, ale będzie zrozumiały. Dlatego uważam, że serial nie jest skierowany tylko do konkretnej grupy wiekowej. Młodsi i starsi może docenią go, czy ocenią inaczej, ale nie widzę sensu w robieniu ograniczeń lub sugerowaniu, że ktoś, kto w latach 80. nałogowo siedział przed telewizorem, zrozumie więcej i ma większe prawo do krytyki bądź zachwytów.

NAJLEPSZY ODCINEK/SCENA

Krzysztof: Nie mam najlepszego odcinka, ponieważ sezon trzyma mniej więcej równy poziom – może pod koniec tylko w pewnym stopniu spada. Za to najbardziej emocjonujące momenty to sztuczki zbliżające serial do gatunku grozy – gdy zagadkowe monstrum powoduje zniknięcie dziecka albo nieoczekiwanie wyłazi ze ściany, próbując porwać następne. Poza tym bardzo podobały mi się momenty rozgrywania sesji RPG – chociaż sam miałem okazję brać udział tylko raz w takiej zabawie, to ujął mnie zachwyt bohaterów toczoną rozgrywką.    

Przemek: Najlepszego odcinka nie wymienię, ponieważ całość ogląda się z marszu, trzyma równy poziom i szczerze – nie byłbym w stanie wskazać ani tego najlepszego ani też najgorszego, bo wszystko zlało mi się w jedną całość. Wymienić mogę za to najlepszą scenę, ba, nawet kilka. Numer 1 – ostatnia scena sezonu z pozornym szczęściem i akcją w łazience. Elegancko to wyszło! Numer dwa – scena, w której Nancy przez drzewo dostaje się do tego drugiego wymiaru. Było klimatycznie, “groźnie” i lekko kiczowato, czyli tak, jak w tej produkcji być powinno. Numer trzy – akcja kiedy grana przez Winonę Ryder, Joyce, ucieka z domu przed potworem, wsiada do samochodu… i wraca. Miała babka jaja!

Mateusz: Najlepszy odcinek? Zdecydowanie ten, w którym Komendant Jim Hooper (swoją drogą, świetna kreacja Davida Harboura) decyduje się na akcję w stylu bohaterów kina akcji lat 80. i w pojedynkę infiltruje tajne laboratorium. Najlepsza scena? Było ich wiele, w każdym odcinku wskazałbym przynajmniej jedną, dlatego wybaczcie – nie będę się tutaj na ten temat rozpisywał.

Stranger Things

Sylwia: Nie zgodzę się z Tobą, Krzysiek, jakoby serial trzymał cały czas równy poziom. Pierwszym odcinkiem o którym jako pierwszym pomyślałam, że jest najlepszy, był odcinek czwarty, z niego też bodajże pochodzi moja ulubiona scena. To wtedy pomyślałam, że kolejne odcinki będą już ciut gorsze, jednak – myliłam się. Moim zdaniem każdy odcinek jest odrobinę lepszy od poprzedniego, a akcja rozkręca się tak, aby w każdym epizodzie działo się coraz więcej. Natomiast scena, którą mam na myśli, to moment, kiedy Mike i Dustin (po kłótni z Lucasem) szukając Nastki, wpadają w łapy szkolnych łobuzów, przed którymi muszą uciekać. Kulminacją tej sceny jest wydarzenie znad klifu, kiedy Mike postanawia skoczyć na pewną śmierć, aby ochronić swojego przyjaciela (którego chwilę wcześniej zapewniał zresztą o swojej przyjaźni, która nie jest słabsza od tej, która łączy go z Lucasem – dał więc odpowiedź, której nie można było zarzucić kłamstwa). A później oczywiście, jak wiemy, zjawia się dziewczyna i w spektakularny sposób ratuje chłopaka, który dawał jej schronienie przez ostatnie dni. A łobuzy – wybaczacie stwierdzenie – spieprzają… gdzie pieprz rośnie. Ujęła mnie ta scena jak cholera, a ujęła niemal wszystkim. Fenomenalnym pokazaniem siły przyjaźni i to na trzy sposoby (ze strony Mike’a, Nastki i Dustina), tym że małe czarne charaktery dostały za swoje, a także tym, że była to scena niemal żywcem wyjęta z To, dzięki czemu przypomniało mi się wszystko, za czym tęsknię, odkąd przeczytałam ostatnią stronę tej powieści.

NAJGORSZY ODCINEK/SCENA

Krzysztof: Niezbyt dobrym momentem było wejście do drzewa przez Nancy – był to bardzo nieodpowiedzialny i bezmyślny z jej strony ruch. Poza tym ten potwór z innego wymiaru okazał się mało wyrazisty – można byłoby nadać mu jakieś charakterystyczne cechy, żeby budził większy strach, gdy widzimy go w pełnej okazałości. Bywały też chwile, w których się nudziłem, ale to raczej serial jako całość w tym przypadku zawodził.  

Przemek: Tak jak w przypadku najlepszego odcinka, tak i tutaj – nie jestem w stanie go wymienić. Nie wymienię również najgorszej sceny i to nie dlatego, że wszystkie były tak świetne, zdarzały się może słabsze momenty, ale jakoś nie przypominam sobie, żeby jakaś scena wydała mi się aż tak słaba, żeby ją tu wymienić.

Mateusz: Najsłabszego odcinka nie wskażę, ponieważ już pierwszy dał satysfakcjonującą rozrywkę, a kolejne zawsze choćby o kilka centymetrów podnosiły poprzeczkę poprzedniego. Co do najsłabszej sceny? Nie mogę sobie w tej chwili takowej przypomnieć, ale na pewno ją miałem.

Stranger Things

Sylwia: A ja wskaże najgorszy odcinek, czemuż by nie? Będzie to pilot serialu. Nie mam jednak na myśli: najgorszy w znaczeniu zły, tylko odrobinę słabszy od reszty odcinków. Dlaczego? Bo w pierwszym odcinku najmniej przemówił do mnie klimat serialu, jeszcze nie wyczuwałam go jako wszechobecnego, jeszcze nie śnił mi się po nocach. Ale później poszło już z górki. Natomiast co do sceny, to obawiam się, że żadna konkretna nie przychodzi mi teraz do głowy. Scena z Nancy – oczywiście dziewczyna zrobiła głupotę, wchodząc samotnie do dziupli, ale z drugiej strony, została już wcześniej przedstawiona jako nastolatka z wyrzutami sumienia (przez to, że zostawiła Barb, a gdyby nie to, dziewczyna pewnie by nie zniknęła) i zdecydowana odnaleźć ją (zdeterminowana tym bardziej, że po rozmowie z bratem Willa, wstąpiła w nią nadzieja, że jej przyjaciółka żyje, ale wiedziała jednocześnie, że może to być tylko kwestią czasu). Jasna sprawa –  ja bym pewnie nie weszła, ale ja nie jestem bohaterką serialu.

AKTORSTWO

Krzysztof: Młodzi aktorzy grają bez zarzutu – przykładowo między nastoletnimi bohaterami czuć pewną zażyłość i przyjaźń, a ich zachowania są naturalne. Szczególnie sympatycznie zaprezentował się Gaten Matarazzo mówiący w specyficzny sposób. Show skradła natomiast Millie Bobby Brown w roli Eleven, wiarygodnie odgrywając nieufną i małomówną dziewczynę, będącą obiektem badań tajnej organizacji. Z dorosłej obsady niechlubnie wyróżnia się Winona Ryder, której miałem już dosyć po pierwszych odcinkach. Jej reakcje są przesadzone, zupełnie przeszarżowała z grą, a na domiar złego granej przez nią postaci poświęca się sporo czasu.

Mateusz: To zdecydowanie jeden z tych wielogłosów, w których prawie w niczym się z Tobą, Krzysiek, nie zgadzam ;). Aktorsko serial może nie powala na kolana, bo i nie jest to produkcja tego typu, dzięki której aktorzy mogliby zaszaleć i pokazać pełną paletę swoich umiejętności, aczkolwiek otrzymałem kilka przyjemnych oraz tych niezbyt przyjemnych niespodzianek. Zacznę od pozytywów. Zdecydowanie na plus wyróżnia się Millie Bobby Brown (tu akurat się zgadzamy), która po prostu perfekcyjnie oddała zagubioną, zmaltretowaną i nieprzystosowaną społecznie Jedenastkę. Ostatnia tak udana dziecięca kreacja to rola Jacoba Tremblaya z filmu Pokój. Trójka chłopaków zagrała swoje role dobrze, ale bez żadnych rewelacji. Były momenty, gdy któryś z młodych aktorów dawał czadu jakąś nietuzinkową miną albo jakimś super autentycznym w danej chwili gestem. Kolejne pozytywne aspekty pod kątem aktorskim to z pewnością gra dwójki najważniejszych dorosłych, czyli Winony Ryder oraz Davida Harboura – ta pierwsza naprawdę solidnie zagrała zdesperowaną, doprowadzoną do granicy wytrzymałości psychicznej kobietę, która jeszcze przed wydarzeniami znanymi z pierwszego odcinka miała problemy w życiu, a zaginięcie syna przelało czarę goryczy. Spotkałem się z argumentami (nie szukając daleko – nasz redakcyjny Krzysiek), jakoby aktorka przesadziła w swojej grze i była irytująca. Rozumiem argument, że mogła wywoływać irytację, bo wielu ludzi zachowania Joyce Byers mogą do takiego stanu doprowadzać, ale sama Winona Ryder wykonała swoją pracę bardzo dobrze. Jej bohaterka jest podwójnie zdesperowana, ponieważ przez długi czas ma świadomość tego, że tylko ona wie, że jej dziecko żyje i musi je odnaleźć, a cały świat stoi w opozycji – dlatego te jej wielkie, przestraszone i rozbiegane oczy są świetne, a to miotanie się z kąta w kąt, roztrzęsienie i nieustanny ciężar, który z niej emanuje – coś pięknego!

Przemek: No i tu ponownie muszę się zgodzić z Mateuszem. Zresztą nie tylko ja, bo z tego, co się zorientowałem w temacie, to właśnie paczka młodych chłopaków zyskała najwyższe oceny i brawa od krytyków na całym świecie. I ja również uważam, że PRAWIE wszyscy spisali się na medal. Prawie, ponieważ zdzierżyć nie mogłem małego sepleniącego grubaska, jego mimiki i ogólnie wszystkiego, co prezentował. Cała reszta – klasa. To jednak jeszcze nic, odnosząc się do wymiany powyżej, bo uznanie roli Winony Ryder za “niechlubną” nie wiem nawet, jak skomentować! Autentycznie mnie zatkało, jak to przeczytałem. Winone Ryder ustawiłbym akurat jako nr 1 wśród całej obsady! Grała niezwykle przekonująco i świetnie, że Netflix “odgrzebał” tę właśnie aktorkę, bo spisała się znakomicie! “Niechlubna”. Boże, widzisz a nie grzmisz!

Krzysztof: Bo i nie ma, o co grzmieć. Akurat w kwestii Winony Ryder nawet sympatycy serialu (niemarudzący tak jak ja) nie są zupełnie jednogłośni. Przeważają pozytywne opinie, ale wcale nie brakuje negatywnych. Kto ma rację? Zacytowałbym tutaj Piłsudskiego…

Stranger Things

Przemek: Poza tym wyróżniłbym jeszcze wcielającą się w Nancy Wheeler, Natalię Dyer, nie była to może jakaś wielce wymagająca rola, ale odegrana kapitalnie, była idealną, młodą, ładną dziewczyną z filmów grozy lat 80. Perfecto.

Sylwia: W zasadzie zgodzę się z niemal wszystkim, co napisaliście. Aktorstwo jest bez zarzutów. Na pierwszy plan wysuwa się Winona Rider, choć muszę przyznać, że podczas pierwszych odcinków miałam mieszane uczucia co do jej gry. Owszem – wydawała mi się ona momentami przerysowana, ale z czasem doszłam do wniosku, że Rider odegrała swoją postać bezbłędnie – matkę, która stoi na granicy obłędu; której najpierw cały świat zachwiał się po tym, jak zaginął jej syn, a potem, kiedy jako jedyna zdaje sobie sprawę z dziwnych i przerażających rzeczy, które się z tym wiążą. Ja na jej miejscu pewnie zachowywałabym się jeszcze bardziej przerysowanie. A nawet nie mam dzieci!

À propos dzieci. Fajnie, że pomimo młodego wieku aktorzy wcielający się w czwórkę przyjaciół, dali sobie radę i potrafili wykreować wiarygodne postaci. W dodatku każdy jest inny i widać to nie tylko, patrząc na ich ciała, ale także obserwując zachowania, gesty i mimikę.

PS Przemek, cóż za zbieg okoliczności, że to właśnie Ty jako jedyny wspomniałeś o Natalii Dyer, w dodatku podkreślając jej urodę! Jakiś czas temu śniło mi się, że prowadzimy dyskusję, w której z pełnym zaangażowaniem podkreślasz wdzięki tej aktorki :).

Przemek: Przypadek? Nie sądzę ;). Ale tak poważnie mówiąc – panna Dyer nie jest jakoś zniewalająco piękna. Naprawdę doceniam to, jak odegrała swoją postać – taka właśnie powinna być.

Mateusz: Zgadzam się z tym, że dziewczyna odegrała rolę Nancy w dobry sposób. Fajną przemianę przeszła na przestrzeni tych ośmiu odcinków. Aczkolwiek to jedna z tych postaci, do których nie pałam sypmpatią, ale aktorstwo doceniam.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Krzysztof: Szkoda, że postacie nie są ciekawsze, czego przykładem dla mnie jest szeryf, którego charakterystyka opiera się głównie na dramacie związanym ze śmiercią córki. Właściwie z drugoplanowych person zachwyciła mnie zaledwie jedna – nauczyciel Clarke, dający bohaterom rozwiązania na co trudniejsze problemy. Chciałbym więcej tego pana w 2. sezonie. Licealiści należą do kategorii tych stereotypowych charakterów. Przy czym dziwi mnie zachowanie jednej z nich, Nancy – nie wiem, jak Wy, ale sądziłem, że rzuci tego szkolnego śmiecia, Steve’a, dla Jonathana. Jednak to wpasowuje się w zasadę, że postacie w wieku szkolnym, które przeżywają miłosne uniesienia, nie zachowują się zbyt inteligentnie. Zabrakło także większego rozwinięcia dr. Brennera – jak na przywódcę tajnej organizacji wypadł trochę blado. Chciałbym również dodać, że podobał mi się moment, gdy w tej całej akcji ratowania syna, Joyce Byers jednak myślała o innych. Gdy Eleven pomagała swoimi mocami, ona ją wspierała. Ogromnie denerwuje mnie zachowanie niektórych bohaterów, których misja uratowania kogoś bliskiego zaćmiewa kompletnie myślenie i nie liczy się już nic więcej. Tu obyło się bez tego – i bardzo dobrze.

Mateusz: Zgadzam się z Krzyśkiem, że licealiści są ukazani wręcz modelowo i może jest to faktycznie delikatna wada tej produkcji. Aczkolwiek przełamaniem schematu jest dla mnie właśnie wybór Nancy, która zamiast olać Steve’a, finalnie to w jego objęciach kończy pierwszy sezon. Przypuszczam jednak, że kolejne sezony przyniosą jakieś zmiany w tym wątku. Zgadzam się również z tym, że dr Brenner jest postacią tak naprawdę nijaką. Jego “demoniczność” objawia się jedynie we wspomnieniach Jedenastki. Możliwe, że był on tylko pionkiem, szefem tego konkretnego oddziału, o czym przekonamy się później, tym bardziej że Hopper po wszystkim w dalszym ciągu jest w jakimś stopniu powiązany z tajną organizacją, w której już Brennera nie było.

Stranger Things

Sylwia: Jesteś w tym momencie Krzysiek trochę niekonsekwentny. W minusach serialu wymieniasz jego przewidywalność, a gdy twórcy robią coś na przekór naszym przypuszczeniom – narzekasz. Gdyby Nancy rzuciła Steve’a dla Jonathana, mielibyśmy klasyczną miłosną historię nastolatków z tysięcy filmów i seriali. Tymczasem w Stranger Things dzieje się inaczej. Nie jest to zresztą zagrywka bez powodu – Steve nie okazał się ostatecznie skończonym dupkiem – zrozumiał, że dał się omamić kumplom, ale sam taki nie jest; zrozumiał, że to on zachowywał się źle, a nie jego dziewczyna. A wreszcie – zamiast odjechać i uciekać od potwora, został i pomógł nie tylko Nancy, ale także swojemu rywalowi. Najmniej szablonowe w tym trójkącie jest właśnie to, że twórcy nie ułatwiają dziewczynie wyboru, sprawiając, że zarówno jeden, jak i drugi kandydat do jej serca, to porządni faceci. W większości produkcji jeden z nich okazałby się draniem, a wybór dziewczyny dokonałby się w zasadzie sam, dzięki czemu widz nie musiałby żałować porzuconego. Niestety nie wszystko jest takie proste i łatwe jak w filmach. I właśnie za to należą się twórcom ogromne brawa, że nie poszli w oczywistości i serialowe konwenanse.

Krzysztof: Wolałbym, żeby ta nieprzewidywalność objawiała się w innych wątkach niż miłosnych, ale masz rację – takie poprowadzenie związku Nancy ze Steve’m jest trochę niekonwencjonalne. Jednak nie zdziwię się, jeśli w kolejnych sezonach dziewczyna będzie z Jonathanem. Zbyt wiele scen na to wskazuje (wzajemne spojrzenia i tego typu rzeczy).

Sylwia: Może tak być, chyba że któreś z nich zginie… To by dopiero było! Zgodzę się natomiast z Tobą co do postaci nauczyciela. Miałam te same odczucia, co Ty i również mam nadzieję, że będzie go o wiele więcej w kolejnym sezonie. To postać bardzo charakterystyczna i klimatyczna, mimo że pojawił się w niewielu momentach serialu.

Chciałabym omówić pokrótce także postać Dustina. Dlaczego? Dlatego, że choć na początku lubiłam go najmniej z całej paczki kumpli i najbardziej działał mi na nerwy, to ostatecznie okazał się najbardziej błyskotliwy z nich wszystkich – zwracający uwagę na wiele szczegółów z życia, które nie były czytelne dla jego przyjaciół. Jak na przykład zazdrość Lucasa wobec relacji Mike’a i Nastki. To on, kiedy nadchodził kryzys, uspokajał swoich przyjaciół i starał się być mediatorem. Łagodził konflikty, a przynajmniej starał się to robić. Ciekawe, czy w następnym sezonie wyrosną mu zęby i zacznie mówić normalnie. A przecież to było kolejne nawiązanie do To. Choć tam Billy się jąkał, ale również miał przez to kłopoty ze szkolnymi dręczycielami. Tutaj także nawiążę do tego, co napisałeś, Przemek, o aktorze wcielajacym się w Dustina. Rozumiem, że Cię irytował, ale on własnie taki miał być – dlatego dręczyli go w szkole i wyśmiewali się z niego, dlatego tak doceniał swoich przyjaciół, którzy nauczyli się nie zwracać na to uwagi. Jak dla mnie chłopak zagrał super i jego postać jest naprawdę ciekawa.

EWENTUALNE DZIURY FABULARNE

Krzysztof: Jak działa ten drugi świat? Jak wspominałem wyżej, brakowało mi więcej informacji na ten temat. Zastanawiam się także, co skłoniło Nancy Wheeler do wejścia w drzewo, które okazało się bramą do tamtego świata. W ogóle, to ile tych bram wreszcie jest? Byłem stuprocentowo przekonany, że za pomocą kompasów bohaterowie trafią do owego drzewa, zamiast krążyć wokół ogrodzenia – ale w tym przypadku mogło mi coś umknąć. Kwestia innego wymiaru nie jest dziurą fabularną ale konsekwencją tego, że twórcy już myśleli o kolejnych sezonach (co potwierdzili w jednym z wywiadów – mają rozpiskę na niejedną serię z tymi samymi postaciami).   

Mateusz: Znowu się nie zgodzę – brak informacji na temat tego, jak działa ten drugi świat nie jest w żadnym wypadku dziurą fabularną. Moim zdaniem twórcy dobrze zrobili, że jeszcze nie wyjaśnili, jak to wszystko funkcjonuje. Raz – potrzebowaliby zapewne całego odcinka, który wytrąciłby płynność akcji, dwa – byłoby to w przypadku tej konkretnej historii zbyteczne. Tu chodziło o walkę dzieciaków z Demogorgonem, o siłę rodzicielskiej miłości, o siłę przyjaźni oraz o magię przygód, a nie o szczegółowe wyjaśnienia jak, skąd i dlaczego w nasz świat wkroczył jakiś inny, dodatkowo wpuszczając jakieś bestie. Odpowiadając na Twój zarzut o ilość bram – w moim odczuciu (to nie musi być jedyna i słuszna prawda) brama jest tylko jedna – ta znajdująca się w podziemiach tajnego laboratorium. Pozostałe “przejścia” otwiera ten potwór zawsze, gdy w pobliżu wyczuwa krew. Tym bardziej że nie są one stałe – gdy bestia się posili bądź oddali – przejście się zasklepia. Co do Nancy – też nie do końca rozumiem, dlaczego tak się zachowała. Co prawda można to jakoś motywować tym, że ona próbowała odnaleźć swoją przyjaciółkę, aczkolwiek w dalszym ciągu jej zachowanie jest dla mnie nie do końca zrozumiałe. W ogóle to ja tej bohaterki nie lubię za bardzo ;). Czy ja zauważyłem jakieś dziury fabularne? Nie do końca znam się na tych całych jurysdykcjach w USA, ale tam kilka spraw jak dla mnie zbyt gładko przeszło. Tak samo – o czym już wspomniałem – nie do końca pasowało mi zachowanie niektórych dorosłych, którzy raz pilnowali swoich pociech, by innym razem uroczo je ignorować.

Stranger Things

Przemek: Ja generalnie żadnych dziur bym się nie doszukiwał. Ten serial to swego rodzaju laurka złożona wielbicielom kina lat 80., zwłaszcza filmów z dreszczykiem. I tam również, prawie za każdym razem, były takie właśnie akcje jak nieupilnowanie dzieci itd. Stranger Things, idealnie odwzorowało klimat samych produkcji sprzed mniej więcej, trzydziestu lat. Nawet lekkie “dziury”, były według mnie zabiegiem celowym. Nie zaliczę tu natomiast w żadnym wypadku braku informacji o drugim wymiarze (skoro ma to się rozwiązać w 2. sezonie) ani pytań o przejścia między światami oraz ich ilość, bo najzwyczajniej w ogóle mnie to nie interesowało. Ten sezon opowiadał o czymś zupełnie innym i to nie wymiary były tu najważniejsze, a przyjaźń i miłość.

Sylwia: Moim zdaniem brak wyjaśnienia, jak działa ten drugi wymiar wiąże się z tym, że nie ma w tym momencie żadnej postaci w serialu, która znałaby na to odpowiedź. Kto więc miałby udzielić jej widzom? Wychylający się zza sceny narrator? Doktorek zginął, ale i tak przypuszczam, że wiedział mniej, niż sam chciał przyznać – otwarta brama przerażała go i po to wysyłał tam człowieka, żeby zbadał zarówno świat, jak i potwora, którego pewnie nie było w ogóle w planach “ojca” Jedenastki. Podobnie rzecz ma się z tymi bramami. Kompasy prowadziły, owszem, do laboratorium. Kiedy bowiem Lucas wybrał się na poszukiwania, już bez dziewczyny, która celowo zagłuszała odbiór, trafił właśnie tam. Wydaje mi się, że dlatego, iż tam brama była największa i nie została wytworzona, że tak powiem, naturalnie. Ta w lesie była chyba, ja zauważył Mateusz, skutkiem pojawienia się potwora, który został zwabiony krwią jelenia czy innej sarny. Z przebiegu serialu wynika zresztą, że sam potwór nie potrzebował istniejącej już bramy, aby dostać się do “prawdziwego” świata. Odkąd w wyniku eksperymentu z Nastką, pojawiła się brama w laboratorium, monstrum mogło w dowolnym miejscu i momencie – zwabione odpowiednią przynętą – pojawiać się i znikać, a razem z nim porywane przez niego osoby. Tak stało się nad basenem w domu Steve’a, kiedy potwór porwał Barbarę, tak stało się w szopie na narzędzia w domu Willa, a także w lesie, kiedy pojawili się tam Jonathan i Nancy. Sądzę też, że powoli będzie się to wyjaśniało w kolejnym sezonie, jednak sprawa pewnie nie będzie tak prosta, bo – jak już wspomniałam – nie ma żadnej osoby, która pojawiłaby się z gotową i słuszną teorią. Mam za to nadzieję, że razem z chłopcami sprawę drugiego wymiaru badać będzie nauczyciel. To on w końcu doprowadził chłopców do tego, czym jest ów świat, w którym zaginął ich przyjaciel, i jak można się do niego dostać.

Poza tym, raczej nie widzę jakichś poważnych luk w logice serialu, ale jak już zaznaczałam na wstępie – pozwoliłam sobie na luksus niedoszukiwania się ich.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Krzysztof: Stranger Things to dobry serial. To, że w dużym stopniu na niego narzekam, nie powinno nikogo zniechęcić do sprawdzenia przynajmniej pierwszego odcinka, po którym już można stwierdzić, czy warto kontynuować przygodę z nową produkcją Netflixa. Jest znakomity klimat, kilka sympatycznych postaci (paczka bohaterów, Eleven, pomocny nauczyciel) i są udane momenty (nawiązania do lat 80.), dlatego wiele osób powinno doskonale się bawić. Ja jestem trochę bardziej krytyczny – bywały nudniejsze chwile, a historia mnie nie porwała, więc nie uważam tego tytułu za najlepszy od Netflixa ani serial roku. Nawet w okresie letnim natknąłem się na – moim zdaniem – lepsze pozycje.

Przemek: Kapitalny serial z genialnym klimatem oraz (w większości) świetną grą aktorską! Troszkę zawiedziony jestem jednak faktem, że sezon drugi będzie kontynuacją, liczyłem na zabieg znany z Fargo czy American Horror Story, czyli nowy sezon = nowa historia, ponieważ dla mnie to, co zobaczyliśmy przez te 8 odcinków, to historia kompletna. No, ale zobaczymy, jak to wyjdzie. Tak czy inaczej, wielkie brawa dla Netflixa, który za pomocą tego serialu stworzył swoistą maszynę czasu i pozwolił sporej części widzów cofnąć się do młodzieńczych lat. Ja osobiście nie szaleję za kinem lat 80., jednak szaleję za wczesnymi powieściami Stephena Kinga. Czytałem gdzieś w Internecie opinie, że Stranger Things jest jak książka Kinga, której nie napisał. Ja z kolei uważam, że wakacyjny hit Netflixa ma wszystko, o czym pisał King, po kawałeczku zebrane w całość. Znajdzie się tutaj i coś z Tego i z Bastionu, przede wszystkim cały ten sezon to jakby nieco mroczniejsza wersja opowiadania Ciało lub – jeśli ktoś woli wersję filmową – jest to mroczniejsza wersja Stań przy mnie. I właśnie za to pokochałem ten serial!

Stranger Things

Mateusz: Stranger Things będę wspominać bardzo miło i czekam z utęsknieniem na kolejny sezon. Do ostatnich minut myślałem, że historia opowiedziana w pierwszym będzie zamknięta, a ewentualna kontynuacja będzie przypominać zabieg, jaki znamy z seriali takich jak Fargo czy Detektyw. Stanie się jednak inaczej i to chyba dobrze, bo wiele wątków doczeka się rozwinięcia i może tym razem Will odegra większą rolę ;). Serial Netflixa obudził w widzach nostalgię za popkulturą lat 80. i nie zdziwię się, jeśli w te wakacje wiele osób odświeży sobie takie filmy jak Goonies, E.T., Stań przy mnie lub sięgnie po takie powieści Stephena Kinga jak Podpalaczka, TO lub Talizman.

Sylwia: Bardzo cieszę się, że ten serial powstał, bardzo cieszę się, że go obejrzałam i cieszę się na myśl, że będę mogła jeszcze spędzić trochę czasu z jego bohaterami. To nie jest produkcja, która zmieni oblicze serialowego światka. Ale jeśli jakiś serial przypomni mi, za co pokochałam To, a także choćby w minimalny sposób zawróci moją pamięć do powieści Magiczne lata to jestem po prostu kupiona. Zresztą dla nikogo, kto mnie zna, nie jest tajemnicą, że wszelkie filmy, książki i seriale, w których ogromną rolę odgrywają dzieci bądź – jeszcze lepiej – to z ich perspektywy oglądamy rozgrywające się wydarzenia – są dla mnie obowiązkowe. A jeśli do tego dołożymy naprawdę dobre aktorstwo, świetny klimat i wciągającą historię, to proszę państwa, przepadłam. Czekam na kolejny sezon. A jeśli ktoś żałuje, że obejrzał ten… chętnie odkupię od niego czas, który spędził z tym serialem. Ale oczywiście będzie to możliwe dopiero w innym wymiarze.

Fot.: Netflix

Stranger Things

Write a Review

Opublikowane przez

Krzysztof Lewandowski

Student dziennikarstwa i miłośnik fantastyki. Uwielbia czytać książki (fantastyczne) oraz oglądać filmy i seriale telewizyjne (nie tylko fantastyczne). Nie ma nic przeciwko dobrej grze, zwłaszcza z gatunku cRPG, ale ostatnio częściej grywa w Fifę. Piłka nożna to jego pasja, lecz zdarza mu się śledzić zmagania w innych dyscyplinach sportowych - gdy jest komu kibicować.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Fajny tekst, ale nie zgodziłbym się z tym, co jedno z Was pisało że Winiona Ryder przesadziła w swojej roli. Uważam że ona powinna być właśnie taka ześwirowana i wymęczona psychicznie i że to miało się udzielić widzom. Chciałbym, aby w przyszłym sezonie wróciła Jedenastka! A z tym Stephenem Kingiem mnie zachęciliście! Nie czytałem wymienianych tu książek, musze nadrobić!

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *