Wielogłosem o…: „Sweetland” Michael Crummey

Michael Crummey i surowa, magiczna Nowa Fundlandia powracają dziś w najnowszej powieści autora Dostatku. Wydawnictwo Wiatr Od Morza właśnie na 11 maja zaplanowało premierę Sweetland – powieści mądrej, ambitnej i niezwykle zapadającej w pamięć. Nasi redaktorzy w dyskusji o książce pochylają się zarówno nad stylem, w jakim autor prowadzi tę historię, jak i nad jej niezwykle bogatą i gęstą problematyką. Zobaczcie, jak powieść o upartym staruszku oceniają: Mateusz, który do czasu  Sweetland nie czytał żadnej powieści Crummeya, Patryk, który przeczytał i do tej pory pozostaje pod wrażeniem Pobojowiska, i Sylwia, która przeczytała wszystkie wydane do dziś w Polsce powieści tego znakomitego pisarza. Przypominamy również, że Głos Kultury objął Sweetland patronatem medialnym, co wprawia nas w niekłamaną dumę, a dzięki uprzejmości wydawnictwa niedługo będziemy mieli dla Was konkurs, w którym można będzie wygrać tę wyjątkową powieść.

WRAŻENIA OGÓLNE

Patryk Wolski: Po świetnym Pobojowisku miałem właściwie tylko jedno życzenie – aby następne książki Crummeya były równie pasjonującą lekturą. Odludna i zimna Nowa Fundlandia to miejsce, które dzięki jego książkom staje się czymś więcej niż punktem na mapie i wpisie na Wikipedii;  jest ono żywym krajobrazem ziemi nieprzystępnej, ale jakże oryginalnej i fascynującej. W Sweetlandzie ponownie przemieszczamy się po zamglonych, smaganych chłodnym wiatrem rybackich osadach, które gromadzą niesamowite osobistości, a czas, wydawałoby się, stanął w miejscu. Chociaż akcja powieści dzieje się w czasach nam bliskich, niejednokrotnie łapałem się na myśli, że odbywam wędrówkę w przeszłość. Jedynie pojawiające się tu i ówdzie wzmianki o laptopach i innych elektronicznych urządzeniach uzmysłowiły mi przepaść cywilizacyjną, z którą boryka się Nowa Fundlandia.

A tak się składa, że Moses Sweetland nie ma ochoty na porzucenie swej zacofanej ziemi na rzecz ciepłego łona cywilizacji. Gdy mieszkańcy Chance Cove, niewielkiej osady na wyspie Sweetland (zbieżność nazw nieprzypadkowa), dostają przysłowiową ofertę nie do odrzucenia od kanadyjskiego rządu, aby porzucić podupadającą społeczność na rzecz nowego, lepszego życia, Moses Sweetland się buntuje i odmawia udziału w programie. Jednak zgoda musi być jednogłośna, toteż emerytowanego latarnika czekają z tego tytułu same nieprzyjemności. Koniec końców Sweetland musi podjąć decyzję – poddać się demokratycznej woli ludu i zgodzić się na przesiedlenie, czy do upadłego walczyć o skrawek ziemi, którą na dziwny sposób pokochał.

Sylwia Sekret: Po powieść – jakąkolwiek powieść – niemal zawsze sięgam z obawą. Okładka, opis, słowa zachęty innych pisarzy czy celebrytów – to wszystko często okazuje się być jedynie ułudą, która niejednokrotnie sprawiała, że zawód po lekturze jest jeszcze mocniej odczuwalny. W przypadku Sweetland nie miałam żadnych obaw. Dosłownie. Po DostatkuPobojowisku po prostu wiedziałam, że w rękach trzymam powieść, która owszem – może nie przypaść każdemu do gustu (jak to z literaturą bywa), ale na pewno nikt nie nazwie jej książką złą, nudną, tandetną czy niewartą przeczytania. I cóż okazało się, kiedy już przewróciłam ostatnią stronę najnowszej powieści Crummeya? Ten sam dylemat, który trawił mnie po lekturze Pobojowiska – nie potrafię powiedzieć, która powieść Nowofundlandczyka jest – kolokwialnie mówiąc – lepsza. Crummey bezapelacyjnie awansował w moim osobistym rankingu ulubionych pisarzy i wiem już, że bez szemrania pochłonę każdą jego powieść.

Mateusz Cyra: A ja w kwestii Crummeya jestem kompletnym „świeżakiem”, jednak wielokrotne rekomendacje Sylwii wprawiły mnie w poczucie, że oto wreszcie będę miał okazję zetknąć się z prozą przynajmniej dobrego pisarza i lektura mnie w żaden sposób nie zmęczy, bo często nasze gusta się pokrywają. I rzecz jasna, nie zawiodłem się. Ba! Jak tylko znajdę chwilę oddechu między kolejnymi recenzjami, to sięgnę po Dostatek lub Pobojowisko.

Pisząc o wrażeniach ogólnych, muszę wspomnieć o tym wrażeniu, które nasuwa mi się na myśl za każdym razem, gdy o Sweetland pomyślę – Crummey stworzył dzieło, które zaskakuje czytelnika miejscowym nagromadzeniem emocji, które zawarte na kartach powieści przelewają się na czytającego i na długi czas nie pozwalają o sobie zapomnieć. W moim mniemaniu niewielu pisarzy potrafi taki efekt osiągnąć i choćby za to należy sięgnąć po najnowszą powieść kanadyjskiego pisarza.

ZALETY I WADY POWIEŚCI

Patryk: Sweetland ma sporo walorów, które zapewne wraz z moimi redakcyjnymi towarzyszami skrupulatnie odnotujemy. Jeśli jednak miałbym wybrać tę jedną, największą dla mnie zaletę, to jest to skomplikowany portret psychologiczny głównego bohatera. Moses Sweetland to postać dziwna i złożona z często przeciwstawnych sobie cech. Sprawia wrażenie oschłego staruszka rozczarowanego życiem, którego już niewiele może zaskoczyć; jednocześnie łączy go piękna relacja z nastoletnim chłopcem, wnukiem swojej siostry, którego szczerze kocha i nie wyobraża sobie życia bez niego. Złośliwy i uparty jak osioł, potrafi być również dowcipny i towarzyski. W wyniku podziału w osadzie między zwolennikami przesiedlenia a jego przeciwnikami, Sweetland dokonuje dramatycznego wyboru, który nieodwracalnie go zmienia. Jego dotychczasowe wybory dają o sobie znać i pomimo przywiązania do Mosesa jako głównego bohatera, niejednokrotnie utwierdzałem się w przekonaniu, że zasłużył sobie na swój los. Sposób, w jaki Michael Crummey prowadzi go przez pokrętne ścieżki życia czyta się świetnie – może za wyjątkiem nieco chaotycznego zakończenia, które w pewnym momencie lekko zbiło mnie z tropu.

Mateusz: : Gdzie Ty widzisz w zakończeniu jakikolwiek chaos? Właśnie zakończenie jest jedną z najlepszych scen Sweetland, bo niesie w sobie największy chyba ładunek emocjonalny w całej powieści. Zresztą nie tylko to w zakończeniu jest takie świetne, bo i sam fakt, że czytelnik chciałby, żeby sytuacje potoczyły się tak, a nie inaczej…

Sylwia: Zalety historii o starym uparciuchu to często zalety, które dotyczą również wcześniejszych powieści Crummeya. Fantastyczny styl, w którym snuje swoją mroźną, nieprzystępną opowieść; retrospekcje, które pozwalają poznać, co tu dużo nie mówić, tragiczne życie Sweetlanda, a także poniekąd zrozumieć to niewytłumaczalne z początku przywiązanie do ziemi, która przecież niejednokrotnie okazywała się dla naszego bohatera surowa i niezbyt łaskawa. Relacja starszego mężczyzny z chłopcem skontrastowana z relacją z innymi mieszkańcami Chance Cove. Kilka nieprzewidywalnych sytuacji i takich, które utkwiły mi w głowie – w tym momencie wydaje mi się, że na zawsze (pamiętacie wykrzykiwane przez okno wymiary trumny?). To, jak mądrze autor konstruuje bohaterów, jak stawia ich przed swoim czytelnikiem żywych, stojących prawie o krok od nas, niemal pozwalających się dotknąć. To, jak z pozoru niewinna opowieść o człowieku, który nie chce opuścić wyspy, na której spędził całe swoje życie, zmienia się w wielowątkową historię poutykaną do granic możliwości emocjami, trudnymi tematami, decyzjami, których nie da się cofnąć, a których nie przypuszczaliśmy, że będziemy żałować.

Jeśli chodzi o wady, nie wiem, czy jestem w stanie cokolwiek wymienić. Przyznam jedynie, że autorowi (choć przypuszczam, że nie było to jego celem) udało się mnie zwieść i na początku nie potrafiłam zrozumieć, kim dla Sweetlanda są Ruth i Clara. W pewnym momencie zlały mi się w jedną osobę i przez jakiś czas w powieści coś mi nie grało. Kiedy jednak mój oporny mózg zrozumiał w końcu więzy, jakim połączona jest ta trójka – wszystko się rozjaśniło.

Mateusz: Moi przedmówcy zgrabnie omówili największe walory powieści, zgadzam się z wszystkimi głosami zachwytu i zadowolenia, jednak tak jak już wspomniałem wyżej – nie zgodzę się, by zakończenie było chaotyczne i gdy będę zmuszony – będę go bronił całym sobą. Nie miałem poczucia, by Ruth i Clara były tą samą osobą. Dla mnie Crummey jest literackim magikiem, który w intrygujący sposób wyrzuca z rękawa kolejne atuty, a ja na każdy reagowałem większym wyrazem zdumienia, przeradzającym się w zachwyt nad tym, jak zgrabnie przemyślał i skonstruował swoje dzieło.

Sylwia: Ależ ja nie powiedziałam, żeby pomylenie prze mnie postaci było wadą powieści. Był to mój błąd, nie autora – po prostu chciałam się nim podzielić.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Patryk: Zamiast skupiać się na pojedynczych jednostkach, powiem krótko – mieszkańcy Chance Cove spokojnie mogliby zapełnić niejeden gabinet osobliwości. Crummey w Sweetlandzie powołał do życia tyle świetnych postaci, że aż nie wiadomo, od której zacząć. Pomijając Mosesa, pojawia się pierdołowaty Loveless („pieprzony Loveless!”), wiecznie bezrobotny „fryzjer” Duke, zwariowani bracia Priddle czy też domatorka Queenie. Te wręcz komiczne postacie równoważą poruszające sylwetki Pilgrima i Jessego. W połączeniu z maleńką osadą, w której wszyscy doskonale się znają, tworzy to wybuchową śmietankę towarzyską przeróżnych charakterów. Wydawać by się wręcz mogło, że na tak surowej ziemi ekstrawagancja jest formą rekompensaty za proste i nudne życie.

Sylwia: Trafiłeś w samo sedno, Patryk. Pieprzony Loveless ze swoją krową i psem, Duke, którego zakład służy bardziej za miejsce spotkań niż strzyżenia, Queenie, którą jednak opisałabym bardziej jako postać tragiczną niż komiczną – zwłaszcza, że powód jej „domatorstwa” nie został w powieści wyjaśniony. Co tu zresztą dużo mówić – niemal każdy mieszkaniec Chance Cove stanowi mieszankę tragedii i komedii, jakby chcąc odwrócić wzrok od życiowych dramatów, parodiowali sami siebie, podkreślając swoje przywary i zaznaczając je na każdym kroku.

Mateusz: O! Bardzo dobrze, że podkreśliłaś na końcu, że każda z postaci to tak naprawdę mieszanka dramatu i komedii, bo już miałem znowu się czepiać! Loveless faktycznie zdaje się być postacią najbardziej komiczną, ale już samo jego imię nadaje postaci sporo tragizmu. I ta świetnie zrównoważona tragikomiczność postaci również cholernie mi się podoba w tej powieści.

Sylwia: Sam Moses Sweetland to natomiast postać, która równie dobrze sprawdziłaby się w powieści o wiele większej ilości stron. Nasz uparciuch, stary dureń Moses, to postać, która jest przede wszystkim idealnie przez Crummeya poprowadzona wzdłuż brzegu czytelniczego zrozumienia. Z początku jawi się nam jako zrzędliwy dziadek, który dla wszystkich jest opryskliwy i całą resztę świata (poza Jessem) uważa za nic niewartą. Z czasem jednak, kiedy pisarz odsłania kolejne karty swojego bohatera, dowiadujemy się rzeczy, które sprawiają, że na przemian rodzi się w nas złość i współczucie względem Sweetlanda. Jego duma i uprzedzenie są niemal książkowe – nieustępliwe i wzorcowe niejednokrotnie jednak wtrąciły go w tarapaty, a ostatecznie do lochu samotności, zmarnowanych szans i życia, które – sam o tym wie – mógł prowadzić, ale zrezygnował w imię tego, co teraz jawi się jedynie jako głupota. Nie zgodzę się jednak z tym, co napisałeś wcześniej, Patryk, ja bowiem ani razu nie złapałam się na myśli, że Moses zasłużył sobie na swój los. Do ostatnich stron powieści chciałam dla niego jak najlepiej, kibicowałam mu, a – przyznaję ze wstydem – w momencie ostatnich odwiedzin miałam łzy w oczach.

Mateusz: Moses Sweetland to kwintesencja bohatera bajronicznego, dlatego z miejsca zyskał moją uwagę i sympatię, ponieważ taki typ bohatera od czasów licealnych pociągał mnie najbardziej. W ogóle mam wrażenie, że Crummey tworząc postać Mosesa Sweetlanda, oddał hołd Byronowi. Idąc krok dalej, nadmienię, że Moses wielokrotnie podczas lektury kojarzył mi się z dwoma bohaterami popkultury, których niezwykle sobie cenię – mianowicie z  Sawyerem z serialu „Zagubieni” oraz z Waltem Kowalskim, głownym bohaterem filmu „Gran Torino”. Sweetland stanowi dla mnie niezwykłe połączenie tej dwójki, co w moim prywatnym rankingu plasuje go na podium moich ulubionych bohaterów literackich. I podobnie jak Sylwia, a w opozycji do Patryka – kibicowałem mu od początku, do końca, a każdy kolejny odkrywany przez autora fakt na jego temat utwierdzał mnie w sympatii do upartego starucha.

Sylwia: Ejże! To o Gran Torino to ja pierwsza powiedziałam.

STYL, JĘZYK

Patryk: Bardzo podobał mi się zabieg stylistyczny, polegający na dwutorowym prowadzeniu narracji. Z jednej strony czytelnik towarzyszy teraźniejszym wydarzeniom, które przede wszystkim dotyczą problemu rządowego przesiedlenia mieszkańców osady Chance Cove, z drugiej zaś Crummey stopniowo racjonuje mu wydarzenia z przeszłości Mosesa Sweetlanda i całej wyspy, które wraz z biegiem akcji odkrywają pełne spektrum dramatycznych wydarzeń i tajemnic, które uformowały charakter eks-latarnika. Rodzinne dramaty i młodzieńcze rozczarowania są co prawda lekko sygnalizowane wcześniej, ale to pobudza jedynie głód chęci poznania sekretów życia Sweetlanda. Sprawia to równocześnie, że głównego bohatera tak naprawdę poznajemy przy końcu książki, gdy już wszystkie elementy układanki pozbiera się na swoje miejsce i ułoży w odpowiedniej kombinacji. Co ciekawe, Crummey przeszłości poświęca niewiele miejsca, skupiając się na kluczowych, oszczędnych relacjach, które stanowią krótkie przerwy między właściwą fabułą. Bardzo sobie to cenię, bo dwa szeroko opisane wątki, prowadzone jeden przy drugim, niekorzystnie rozciągnęłyby tę powieść.

Sylwia: Michael Crummey jest w posiadaniu czegoś takiego, co sprawia, że czytając jego powieści, jesteśmy oczarowani. Niby pisze prostym, wulgarnym niekiedy językiem. Nie szczędzi nam przekleństw, rubasznych anegdot i niestraszne mu żadne tabu. Jednak okrasza to wszystko jakąś nutką magii, uroku, którego próżno szukać w wielu, wielu świetnie sprzedających się książkach. Stroniąc od wyszukanych metafor i przesadnie poetyckiego stylu, potrafi tak dobrać słowa, że niektóre zdania tak umiejętnie podkreślały tragiczną wymowę opisywanej sytuacji, że nie wiem, co robiło na mnie wrażenie bardziej – sama sytuacja czy to, jak została opisana. Jego styl zresztą idealnie komponuje się z klimatem świata, o którym pisze. Nowa Fundlandia również jest zimna, surowa i oszczędna, a jednak jest w niej coś, co sprawia, że jawi się ona jako kraina magiczna i wyjątkowa.

Mateusz:  Ponownie zgadzam się z większością tego, co mieliście do powiedzenia, jednak dla mnie dwutorowa narracja z początku była lekko dezorientująca, zwłaszcza przy początkowych stronach, gdy kompletnie na to nieprzygotowany czytałem coś, co zdawało mi się być wyrwane z kontekstu. Szybko jednak zorientowałem się, co jest grane i teraz uznaję to za zaletę (straciłem rachubę, którą z rzędu).

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Patryk: Sweetland bardzo mi się spodobał, chociaż Pobojowisko nadal pozostanie moim ulubionym Crummeyem (co prawda wszystko może się zmienić, gdy wreszcie wezmę się za Dostatek). Historia Mosesa Sweetlanda jest warta uwagi ze względu na poważny temat, który w rzeczywistości dotknął mieszkańców Nowej Fundlandii. Jest również pasjonującym studium człowieka, który ma na tyle odwagi (a może przepełniony jest irracjonalnym uporem?), aby sprzeciwić się sąsiadom i rządowi. No i jest jeszcze krajobraz świata przedstawionego, jak to Sylwia świetnie ujęła, tak magiczny, że pomimo odczuwalnego klimatu chłodu i nędzy, ma się ochotę tam wracać.

Nie da się ukryć, że Michael Crummey to interesujący pisarz, pokazujący w swych książkach inny świat, inne życie i inny sposób postrzegania rzeczywistości. Sweetland to kolejny dowód na to, że autor ten zasługuje na uwagę – w końcu wszystkie jego dotychczas wydane w Polsce książki zostały bardzo ciepło przyjęte, a on sam zdaje się doskonale czuć w klimatach Nowej Fundlandii

Sylwia: Wydawnictwo Wiatr od Morza sięgając po powieści nieznanego do tej pory w Polsce pisarza, tłumacząc je na nasz język i wreszcie – wydając je w naszym kraju, odwaliło po prostu kawał dobrej roboty. To właśnie takich pisarzy brakuje w księgarniach, takich powieści wciąż jest za mało na naszych półkach. Życie, które opisuje Crummey, jest tak realne, jak tylko może być realny byt opisany na kartach książki. Wszystko w jego powieści jest pełne barw i tego chłodnego, surowego uroku. Nie wspominając już o problemach, które porusza – mieszkańcy Chance Cove to dla mnie taka metafora świata, na którym żyje tak wiele różnych charakterów, gdzie tragedia miesza się z komedią, a  każda kolejna anegdota podszyta może być czyjąś rozpaczą.

Mateusz: Z mojej strony chyba najlepszym podsumowaniem będzie to, że przed wielogłosem wystawiłem książce wysoką ocenę, ale podczas głębszej analizy podniosłem ją o „oczko” wyżej. Wiatr od Morza ma talent, szczęście, nosa – nazwijcie to jak chcecie – do wyławiania z oceanów nieodkrytej jeszcze w naszym kraju literatury, pozycji niezwykle wartościowych, zarówno pod względem stylu, jak i treści. Sweetland to kolejna – po Anglikach na pokładzie powieść, której wartość wzrasta z upływem czasu po zamknięciu ostatniej strony.

Fot.: wiatrodmora.com

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *